
28/07/2025
Wczoraj stanęłam na poboczu.
I nie był to planowany przystanek.
Jechałam zawieźć dziecko na kolonie.
A potem – nad morze.
Z myślą, że wreszcie, w spokoju,
pochylę się nad kolejnymi egzaminami
i nad sprawami, które już niedługo ujrzą światło dzienne.
Bez pośpiechu, bez przerywania.
Z oddechem. Z koncentracją.
Ale auto powiedziało „stop”.
Zatrzymało mnie tuż przed celem.
Bez złości, bez dramatu – tylko to znajome spięcie:
Jak to teraz ogarnąć?
Co przełożyć? Kogo zadzwonić?
I najważniejsze –
Jak zabezpieczyć dzieci?
Czy zostawić je tam, nie przenosząc swojego napięcia?
Jak je ochronić, by dostały tylko spokój?
Zadziałałam.
Asystans przyjechał. Pomogli z uważnością, której nikt nie musiał okazywać.
I tak trafiłam do miejsca, którego zupełnie nie planowałam –
do Pałacu Myśliwskiego.
I tam, jakby czekał na mnie inny scenariusz,
pojawił się właściciel – nieznajomy jeszcze chwilę wcześniej –
z kawałkiem świeżo upieczonego ciasta.
Ale tak naprawdę przyniósł coś więcej:
ciepło. Proste, autentyczne, ludzkie.
Nie z obowiązku – z serca.
Z obecnością, która zostaje w człowieku jeszcze długo.
Leżak. Zachód słońca na twarzy. Szum drzew.
Ciepło sauny, które wieczorem wypłukało napięcie z ciała.
A potem – łza. Jedna. Powolna.
I kilka następnych
Po rozstaniu z córką – kolejnym takim nie planowanym w spięciu
Po wszystkim, co ogarnęłam.
Po tym, czego nie planowałam i czego wcale nie chciałam.
Wczoraj nie dojechałam tam, gdzie chciałam.
Ale dotarłam tam, gdzie naprawdę było mi potrzebne.
Z łagodnością,
Aneta