
06/08/2025
BYCIE RATOWNIKIEM ….
Niektórzy z nas rodzą się z sercem otwartym jak niebo i dłoniami gotowymi, by nieść pomoc. Czasem ta gotowość pojawia się wcześnie zanim jeszcze zrozumiemy świat, już czujemy jego ciężar. Wchodzimy w życie z misją, której nie potrafimy nazwać, ale która nas prowadzi. Bycie „ratownikiem” nie zawsze oznacza działania w sytuacjach kryzysowych. Częściej jest to delikatna, codzienna energia obecności, przewodnictwa i troski często niezauważalna dla oka, ale wyczuwalna dla duszy.
Często jesteśmy kotwicą dla tych, którzy toną, a światłem dla tych, którzy się zgubili. I choć wielu z nas niesie tę rolę z oddaniem, z czasem zaczynamy czuć zmęczenie, wypalenie, a w sercu pojawia się pytanie: skąd naprawdę to się bierze?
Życie rzadko uczy nas, jak dbać o siebie w tej roli. Od najmłodszych lat w szczególności kobiety uczone są, że miłość zdobywa się przez troskę, poświęcenie, zapomnienie o sobie. Dusza, która inkarnuje z misją wspierania innych, często przyciąga sytuacje, które wzmacniają ten wzorzec. I choć intencja jest szlachetna, niesienie innych bez zakorzenienia w sobie może prowadzić do rozdarcia. Bo jak długo można być światłem dla innych, jeśli wewnątrz gaśnie ogień?
Czuję, że wiele mojej energii związane jest z tą ścieżką. Być może moja dusza była kiedyś uzdrowicielką, opiekunką, przewodniczką. Może niosła pomoc w czasach ciemności, w przestrzeniach, gdzie światło było towarem deficytowym. Dziś, w tym życiu, znów pojawia się ten impuls. Ale też pojawia się lekcja: nauczyć się, że pomoc nie musi oznaczać poświęcenia. Że obecność nie wymaga zapominania o sobie. Że uzdrawianie innych zaczyna się od uzdrowienia własnych granic.
Z perspektywy duchowej, bycie ratownikiem może być wyrazem dawnego ślubu duszy i obietnicy złożonej w innych życiach: „będę tam, gdzie inni cierpią”. Takie dusze często inkarnują w czasach przejścia, chaosu, przebudzenia, czują, że ich obecność ma znaczenie, nawet jeśli nie potrafią tego racjonalnie wyjaśnić. To nie przypadek, że ludzie szukają ich obecności, wsparcia, dotyku.
Zauważyłam, że ratowanie bywa też mechanizmem obronnym, jakby próbą kontroli rzeczywistości poprzez działanie. Pomaganie daje poczucie wpływu, chwilowego panowania nad chaosem. Ale kiedy zanurzymy się głębiej, zobaczymy, że za tą potrzebą często kryje się lęk. Lęk przed własną bezradnością, własnym smutkiem, własną ciszą. Łatwiej jest zająć się kimś innym niż zajrzeć do miejsc w sobie, które bolą. Ratownik zapomina, że czasem najtrudniejszym do uratowania człowiekiem jesteśmy… my sami.
Z duchowego punktu widzenia, pełnienie tej roli niesie ogromny potencjał uzdrowienia, zarówno dla świata, jak i dla nas samych. Każdy akt prawdziwej pomocy przywraca równowagę. Każda świadoma decyzja, by zatroszczyć się najpierw o własne światło, pozwala temu światłu świecić jaśniej i dalej. I dopiero wtedy możemy naprawdę służyć innym, nie jako wybawiciele, ale jako osoby, które przypominają innym ich własną wewnętrzną moc.
W wielu tradycjach mówi się, że to, co przyciągamy, nie jest przypadkowe. Osoby pełniące rolę ratowników często przyciągają dusze w procesie przebudzenia, zagubione, osłabione, gotowe do wzrostu. To nie oznacza, że mamy je prowadzić za rękę. Czasem nasza rola polega jedynie na byciu drogowskazem, iskrą, która zapala w nich własny ogień. Ale żeby móc to zrobić, nasz własny płomień musi być chroniony, dokarmiany i szanowany.
W pamięci duszy zapisane są także ślady dawnych wcieleń, np. miejsc, w których nie udało się pomóc, sytuacji, w których opuściliśmy kogoś lub siebie. Te niezakończone historie mogą dziś nieświadomie kierować naszymi decyzjami życiowymi. Czujemy potrzebę naprawy czegoś, czy spłacenia długu. Ale warto pamiętać, że każde wcielenie to nowa szansa. Nie musimy już dźwigać tego, co było.
Ratownicy często zapominają o sobie i nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że od dziecka uczono ich, że potrzeby innych są ważniejsze. Czasem dopiero wypalenie przypomina, że dusza woła o równowagę. Ratowanie nie może odbywać się kosztem życia, bo miłość do świata nie wyklucza miłości do siebie. Wręcz przeciwnie dopiero z tej drugiej wyrasta pierwsza.
Dla mnie jako dla kobiety, która przez wiele lat żyła w tej roli, przyszedł czas głębokiego wglądu. Czas rozpoznania, że bycie ratowniczką to nie tylko dar, ale też ogromna lekcja. Lekcja obecności, lekcja stawiania granic, lekcja uważności na siebie. Przyszedł czas, by zintegrować te energie w nowy sposób na poziomie duszy, a nie tylko emocji. By zacząć słuchać, zanim zacznę działać. By zacząć czuć, zanim zacznę biec z pomocą innym. By zacząć być, zanim zacznę ratować.
Po wielu latach już wiem, że nie muszę ratować świata, zapominając o sobie. Mogę go wspierać, będąc sobą, taką całą, żywą i w prawdzie. A to jest największy dar, jaki mogę dać światu i najbliższym…
JAK UWALNIAĆ SIĘ Z ROLI RATOWNICZKI BEZ UTRATY ŚWIATŁA:
1. MEDYTACJA:
Usiądź w ciszy. Zamknij oczy i połóż rękę na sercu. Poczuj swoje ciało. Zrób głęboki wdech i z wydechem wypowiedz w myślach: „Wszystko, co nie jest moim zadaniem, oddaję teraz z miłością. Nie muszę nikogo ratować. Wystarczy, że jestem.”
Powtarzaj to zdanie przez kilka minut, pozwalając ciału rozluźnić się z każdym wydechem.
2. RYTUAŁ ODCINANIA PRZYMUSOWEGO POMAGANIA:
Weź kartkę i wypisz imiona osób, które często próbujesz „ratować”. Obok zapisz, co czujesz, gdy to robisz, może to być presja, litość, poczucie winy, potrzebę kontroli.
Na końcu zapisz: „Z miłością i wdzięcznością uwalniam się od obowiązku niesienia tego, co nie jest moje. Pozwalam tym duszom odnaleźć swoją siłę.”
Kartkę spal lub zakop w ziemi.
3. LUSTRO:
Codziennie rano spójrz sobie w oczy w lustrze i powiedz: „Widzę cię. Nie musisz nikomu nic udowadniać. Jesteś ważna/y. Twoje światło wystarczy.”
To ćwiczenie przy okazji uzdrawia wewnętrzne dziecko i przypomina, że jesteś kimś, kto zasługuje na opiekę. Własną.
4. DZIENNA INTENCJA:
Zapisz sobie na kartce lub szeptem wypowiadaj rano: „Dziś nie muszę naprawiać świata. Dziś jestem obecna/y. Dziś wracam do siebie.”
ARTKIRA Anna B Dorożko ❤️🙏❤️🙏