24/12/2023
O czym tu jeszcze można pisać na tej stronie, o przemijaniu? Radomska ściero wykurwiaj i niemiłego przemijania. Dawno tu było cicho. Tak gdzieś od roku. Coś tam akcydentalnie wrzucałem, jak mi się gorzej zrobiło i akurat nie widziałem innej opcji, niż zajęcie łba ustawianiem literek w szyku. Pisałem za to w innych miejscach w internecie, głównie o jednym pomniku. Założyłem tego bloga pod wpływem dobrej pary, ale ona prawie cała poszła, zdaje się, w gwizdek wtedy. W blogaski, w podróże, w żaden przełom. Nic sie u mnie nie zmieniło, ani wtedy, ani wcześniej. Dalej się składam z tych swoich jazd, geograficznych i introspektywnych i rzygów messengerowych, i z ludzi, których spotkałem i spotykam. Ciągle spotykam nowych ludzi jakoś. Na jakiejś płaszczyźnie. Mogę to chyba uznać za sukces, że jeszcze na początku piątej dekady życia tak jest. W moim malutkim mieście, jak się coś zrobi społecznie stojąc po, nazwijmy to tak, jednej stronie mocy, to dość szybko poznajesz osoby. Nawet dużo. Z kimś pójdziesz na obiad, z drugim się spotkasz na konferencji prasowej, trzeci cię skojarzy na ulicy, potem się okazuje, że jak są wybory, to poznałeś już jedną czwartą ludzi z listy jednej partii i w efekcie lądujesz na wieczorze wyborczym w siedzibie tej partii i tym sposobem zwiedziłeś nowe miejsce. Albo jedziesz w odwiedziny do "starych" ludzi, na spontana, a wcześniej coś obiecałeś "nowym" ludziom i jest to nowe również dla ciebie, i żeby nie złamać tej obietnicy, np. nie pijesz alkoholu do północy, a w międzyczasie ci "starzy" ludzie zawlekli cię na undergroundową imprezę z ciężką muzyką, na której chleją wszyscy. Wszyscy oprócz ciebie, i ci schlani najnowsi ludzie (choć tu akurat z kategorii "miłe randomy") podchodzą do ciebie jeden po drugim i pytają, czemu nie pijesz i skąd się w ogóle wziąłeś i kim ty właściwie jesteś (nareszcie towarzystwo, które podziela moje główne życiowe wątpliwości). Aż wybija ta północ, odkręcasz przygotowaną uprzednio flachę, bierzesz z gwinta, wszyscy się cieszą, szczęśliwego nowego roku, wygraliśmy, we are the champions... nie, spróbuję tu napisać konkretnie, co mi się przydarzyło w mijającym roku, i jak te zdarzenia były pryzmatem dla jakichś wcześniejszych sekwencji i co przez ten pryzmat widać na przyszłość. A dotrzymywanie obietnic jakoś się wyłamuje z tego schematu, ono jest niezależne od pryzmatów. Dotrzymałem obietnicy, bo chciałem.
No to w zeszłym roku były wybory (to znaczy w tym roku i to nawet niedawno). Jak to pisał Vonnegut, każdy człowiek jest czymś, co zaczyna się przy urodzeniu, potem się rozwija i kwitnie, potem trwa, a potem się zwija. Tylko, że on to zobrazował za pomocą widoku człowieka trójwymiarowego dla hipotetycznej istoty czterowymiarowej. Jeśli taka istota widzi czas, to widzi również człowieka zmieniającego się fizycznie w tym czasie na podobieństwo takiej ludzkiej stonogi jednoosobowej, z niemowlakiem na początku, a starcem na koniec. Chyba tak to było, dawno już czytałem "Rzeźnię". No to ja po tych wyborach pierwszy raz chcę, aby ci, co przegrali, wypierdalali po prostu. Niech znikną, niech przeminą. Wkurwiali mnie osiem lat. Tą swoją słabizną merytoryczną, tym mentalnym lenistwem opartym na myśleniu a`la oblężona twierdza i sojuszu (ich) tronu z katolickim ołtarzem. Wytworzyli pseudoelity, poprzejmowali instytucje, produkowali kłamstwo, dużo, dużo, dużo dużo kłamstwa. Jak różne inne ekipy wcześniej. Ale ja wcześniej to jakoś jak baranek. Że władza się zmieniła, to się zmieniła. A teraz bym chciał, aby wypierdalali. Teraz jestem wkurwionym barankiem. Dlatego na lokalnym podwórku już wcześniej wystąpiłem w obronie jednego pomnika, bo mi ta słabizna zalazła tam, gdzie nie chciałem sobie jej w ogóle wyobrażać i jej sobie nie życzyłem. To było coś jak obrona ostatniego refugium, nie wiem, nie zastanowiłem się jeszcze nad tym we właściwy sposób. Jak przychodzą do mnie dobre rzeczy, to się nie zastanawiam, dlaczego. A jak przychodzą złe, to rozkminiam na setki sposobów. To taka wada mojej jaźni. Ja też lubię into gównoburza, ja też jestem paranoikiem, jestem na tej samej pożywce wyhodowany, co całe to jaśniepaństwo pisiorstwo et consortes. Ale żeby z codzienności uczynić gównoburzę, to się w moim odczuciu udało tylko tej ekipie, której partia osiągnęła najlepszy indywidualny wynik 15 października, serdecznie gratuluję i wypierdalać. Mam utrzymujące się od dekad przekonanie, że rządzący to powinni być ludzie jacyś mądrzy, z wyższą moralnością czy coś. No takie poważne pany z walizkami. A ta ekipa to były takie zjeby udające takich właśnie panów przed taką ilością ludzi, która miała im wystarczyć do utrzymania władzy. Bo ci ludzie mają podobną wizję jak ja. Tej wizji pewnie nie zmienię, bo to należałoby nad tym pracować. Więc im jestem starszy, tym jestem naiwniejszy tylko z tego względu, że nic nie zmieniam. Niech więc wykurwiają, niech znikną i nigdy nie wracają, to się będę czuł wygodniej z własną naiwnością. Takie życzenie egoisty. Bo jak kiedyś wrócą, to mogę nie wytrzymać uważania, że mieliście być poważnymi panami a jesteście po prostu dziadami i wróciliście znowu, i np. poprowadzić szturm na jakąś Telewizję Polską i będą o mnie pisać w gazetach.
Blogasek ma już dwa lata i sam stał się częścią mojej legendy, pamiętam, jak pisałem tu z tą dobrą parą, pamiętam, jak pisałem po jednym, drugim czy trzecim drinku, wlokę z soba ten cały bagaż choćby tego blogaska. A jakby się odciąć i znowu napisać coś tak, jak pierwszy artykuł tu opublikowany? Życie to ciąg kolejnych rzeczy, a nie taka jedna wielka smuga. Wkurwia mnie to. Człowiek nie powinien tak długo żyć, albo mieć jakieś rzeczy, które jednak robi przez całe życie i przez cały ten czas są dla niego ważne (znałem jednego człowieka, który nazbyt przeżywał, pardon, robienie kupki, ale to nie o to chodzi, nie wiem, o co chodzi). Wyjazd jest za każdym razem nowy. Może przeszkadza mi to, że miasta ciągle te same, bo sie poruszam głównie po linii trakcji kolejowych, a nowe tory w tym kraju powstają bardzo rzadko i wolno. Mam plan przejechać się rowerem do Gdańska, może już w przyszłym roku. Wtedy będę jechał gdzie chcę, po drogach. Mogę wpaść w nowe miejsca i podróż nie będzie zawierała w sobie wszystkich innych bytności w tym miejscu. To tak, jakby zamienić meble w domu na nowe. Podczas ostatniego wyjazdu głównym uczuciem, które mi towarzyszyło, było zmęczenie. Wyjazdy mnie męczą z nagła. Nagle to takie trudne obudzić się na wyjeździe, łazić cały dzień i potem położyć się zmęczonym i znowu się następnego dnia obudzić itp. Może powinienem zmienić pogodę, klimat, widoki, ludzi i wszystko, chociaż na jeden raz. To się chyba nazywa "wakacje". W zeszłym roku był trip jak zawsze, żeby tak konkretnie zobrazować, miałem pisać konkretnie (to znaczy - w tym roku był). Ale mnie ten trip zmęczył. Wytrzymałem zaledwie dwa tygodnie. Początkowo nic tego nie zapowiadało, ot, pojechałem z Gdańska do Łodzi, przywitałem się z kolegą, zjadłem kolację, pogadaliśmy, położyłem się spać. A potem nagle wstaję, czuję, że jestem głodny, idę do Biedronki, nakupuję sobie żarcia, które zjadam, jakbym był nic nie jadł, a przez następne trzy dni leżę w łóżku u tego kolegi prawie cały czas i dyskutuję z prawami fizyki. A w zasadzie, to mówię im, że chciałbym, żeby ich nie było. Żeby nie było niczego. A jakby tak porobić coś dla odmóżdżania? Ludzie robią takie rzeczy, że jak im ciężej na mózgu to np. oglądają film i odpoczywają. Chyba już potrafię odpoczywać, mimo, że filmu żadnego to chyba z trzy lata nie widziałem. Nie potrafię się skupić na tak długim oglądaniu obrazu i się oderwać. Nawet yerby i fajki ostatnio bardziej uzywam niż zażywam. Dwa tygodnie temu w Krakowie stałem koło budy z szaszłykami i nagle niuch, niuch, ktoś pali tytoń fajkowy! A to się okazało, że to po prostu zapas szaszłyków, a ja byłem wtedy na tytoniowym głodzie i zrozumiałem, że wszystko, co dobre w zapachu tytoniu to była wędzonka i przypieczonka jak z kiełbasy. Może mi się więc tytoń kojarzy z kiełbasą i dlatego to dobre, a może jestem tak przyzwyczajony do tytoniu, że umyka mi, iż to tylko dymek na wietrze, a może wszystko, co dla jednego jest ważne, dla drugiego może być tylko niuchem z budy z szaszłykami, nieistotnym. To jest najlepsza próbka konkretnego pisania, jaka wystąpi w tym tekście, w którym miałem pisać konkretnie. W tym roku nie paliłem przez jakieś dwa tygodnie i nie wiem dlaczego. Może chciałem po prostu sobie dosrać.
No i byłem też na oglądaniu Sejmu w kinie, ale to już w tym samym grudniu, który jest teraz. Pan admin kont społecznościowych tygodnika "NIE" zrobił taką akcję, a Kancelaria Sejmu się zgodziła na transmisję do kina. A ja tam pojechałem ze względu na potencjał memiarski tej akcji, bo uznałem, że każdy szanujący się memiarz powinien tam wtedy być. I faktycznie, uwaga połowy miemiarskiego internetu była skupiona na tamtej sali. Jak wysłałem zdjęcie pani z fotela obok oglądającej Make Life Harder na Make Life Harder, to zaraz opublikowali, ogólnie miałem w tamtym dniu na MLH hat tricka i dobrze, że się szanuję przynajmniej jako memiarz :D Od stycznia właściwie nic zarobkowo nie pracowałem. Odechciało mi się już pracować, ja się już napracowałem swoje w życiu. Praca to jest chamski sport. Może mógłbym zmonetyzować swoje memiarstwo, ale pewnie gdybym miał to robić poważnie i regularnie, to straciłbym tę podjarkę i radość, dla której to w ogóle robię. Udzieliłem na tej sali trzech wywiadów do TVNu, a po pierwszym słyszałem za sobą: "Jaki kraj, taka Kardashianka, k(...)a". Ale nie wiem do końca, czy to było do mnie, w każdym razie kamerzysta się śmiał bez żenady, jak mówiłem. Generalnie mnie to wali i od czasu do czasu będę się tak wyrażał, a potem zniknę i tyle mnie widzieliście. A docierałem do tego kina z Krakowa po nocy, bo mnie wcześniej wystawiono do wiatru z oryginalnym transportem, nie spałem w efekcie czterdzieści godzin, potem spałem tylko siedem i zaliczyłem pierwszego w moim życiu jetlaga. To znaczy, tylko sobie wyobrażam, że tak wygląda jetlag, bo nigdy w życiu nie leciałem tak długo, żeby mieć jetlaga, ani w ogóle nigdy w życiu nie leciałem. Chodziłem sobie wtedy po Warszawie i myślałem, że życie to są chwile, sukcesy, porażki, euforie, doły, przypały duże, ale dlaczego to wszystko w ciągu wcześniejszych dwunastu godzin? (odliczając te na sen). Jak w świecie według Kiepskich, tylko że ja jestem jeden Donald, a nie aż tyle Kiepskich. Jestem jedyny na świecie! Jedyny, nie ma nikogo innego, jestem sam jak palec. Próbowałem dostrzegać plusy sytuacji, ale szybko się z tego wyleczyłem. Dostrzeganie plusów to trucizna wymyślona w Głogowie Małopolskim, oni ci tam powiedzą: "dostrzeż plusy" ale tam nie ma plusów, oni nie wiedzą, o czym mówią. Lecz wiedzą, czego chcą, chcą konkretnie byś tak naprawdę nie wyrózniał plusów, nia nauczył się ich nigdy dostrzegać i żeby wszystko było dla ciebie częścią tej samej zjebanej chujni. A ja to przejrzałem i opisuję. Nie dajcie się nabrać. Ja znam ten mechanizm, ale i tak nie będę dostrzegał plusów, na pohybel tym z Głogowa, bo oni mi w warstwie słownej kazali "dostrzegać plusy", a ja nie będę w warstwie żadnej i j***ć Głogów fosforem. A kolejnego jeszcze dnia spałem tych godzin jeszcze mniej, bo nie mogłem spać z wcześniejszego niewyspania, i również chodziłem sobie po Warszawie, po Muranowie konkretnie, pod arkadami jak w tunelu i widziałem w tym tunelu szpaler tych wszystkich ludzi, których spotkałem, we wszystkich czasach i we wszystkich uniwersach. Ludzi z ogólniaka, ludzi ze studiów, ludzi z Action Maga, ludzi z Ingressa i ludzi od pomnika, i byłem znowu z nimi wszystkimi, a nie sam jak palec, a potem czekałem na stacji Warszawa Gdańska, aż przypłynie mój pociąg i zabierze mnie za horyzont, tam gdzie jest Hose i babcia. Fajnie, pociąg przez Radom, to postrzelam tam bombami takiej radomskiej ścierze z Ingressa, w życiu prywatnym kwintesencji Radomia i dresiarzowi, któremu półtora roku temu powiedziałem na czacie, że jest piczką i on się do tej pory próbuje mścić. Tylko że potem Leżajsk, Nowa Sarzyna, Przeworsk, a gdzie Rzeszów? A potem patrzę, a to pociąg, który jest pięć minut przed moim, a ja przecież od paru dni wiedziałem, że będę jechał przez Lublin i miałem już bilet kupiony, musiałem ze zmęczenia źle popatrzeć. A pociąg się spóźnił czterdzieści minut, bo to jest PKP. I to było najbardziej konkretne przeżycie, jakie mi się w zeszłym (tym, przyszłym, whatever) roku trafiło, wszystko było tak konkretnie rozmyte i to była taka podróż, którą przeżyłem pierwszy raz i chyba ostatni. Przeżyłem.
PS: a najlepsza zabawa, jaką wymyśliłem przypadkiem w zeszłym roku, to jest zabawa w "szatana z kibla w Birczy". Otóż, jak byłem w Birczy, to poszedłem do toitoia, w tym celu musiałem znaleźć cmentarz, gdyż a małych miastowioskach toitoie są raczej tylko tam, wszedłem, i tak jak poza toitoiami, gadałem do telefonu, który przerabiał to na tekst. Odkąd moje telefony mają tę funkcję, to zawsze korzystam. A gadałem z przerwami i nagle usłyszałem zza toi toia głuche "O Jezu" wypowiedziane starczym głosem. Po prostu ktoś się nie spodziewał tego, że ktoś inny może na głos gadać w kiblu. Polecam tę zabawę każdemu i wszędzie.