La Justesse - gabinet terapeutyczny

  • Home
  • La Justesse - gabinet terapeutyczny

La Justesse - gabinet terapeutyczny Contact information, map and directions, contact form, opening hours, services, ratings, photos, videos and announcements from La Justesse - gabinet terapeutyczny, Zdrowie i medycyna, .

Zamknij oczy i pomyśl, że wszystko, co czujesz, widzisz i myślisz, to nie rzeczywistość – to znaczenie, które sam temu n...
30/07/2025

Zamknij oczy i pomyśl, że wszystko, co czujesz, widzisz i myślisz, to nie rzeczywistość – to znaczenie, które sam temu nadajesz. Strata staje się stratą dopiero wtedy, gdy ją tak nazwiesz. Smutek staje się ciężki, gdy nazwiesz go bólem. I odwrotnie – radość może zakwitnąć w środku burzy, jeśli tylko spojrzysz na nią jak na pierwszy deszcz po długiej suszy. Cała Twoja moc – i to nie żadna metafora, tylko czysta prawda – tkwi w tym, co wybierzesz: jak spojrzysz, gdzie postawisz stopę, jak nazwiesz to, co widzisz.

Wyobraź sobie, że to historia. Taka, którą opowiada się przy kominku, z kubkiem herbaty w dłoniach i ciszą, która otula. Historia o uwadze – o tym, gdzie ją kierujesz i jak łatwo możesz się zgubić, nie zauważając, że przecież to Ty trzymasz mapę.

Najczęściej wybieramy dwa kierunki. Albo patrzymy tam, gdzie boli. Albo tam, gdzie zadowala. I wcale nie chodzi o to, że świat tak wygląda. Chodzi o to, jak wybieramy patrzeć. Z jednej strony: „To jest trudne”, z drugiej: „U mnie wszystko okej”. Ale to nie fakty. To kierunek. To ogniskowa Twojej świadomości.

A teraz zobacz: wybierasz patrzeć na zewnątrz. Twoje oczy, uszy, skóra, język, wszystkie zmysły kierują się ku światu. Dostrzegasz biały domek sąsiada. Piękny, czysty, z ogrodem pełnym barw, jakby ktoś wziął najpiękniejsze farby i pomalował nim każdą roślinę. Zieleń jest tak zielona, że aż dech zapiera. Czerwienie – soczyste i dumne. Twój umysł podąża za tym obrazem, dopieszcza go, dokłada detale jak rzeźbiarz – aż do momentu, w którym pojawia się dyskomfort.

„Dlaczego ja tak nie mam?” – przychodzi cicho, niby mimochodem, jak nieproszony gość. Za nią lawina: „Dlaczego muszę bardziej?”, „Czemu to takie odległe?”, „Ile mi jeszcze brakuje?”. I nagle to, co było piękne, staje się ciężarem. Nie dlatego, że coś się zmieniło. Tylko dlatego, że już nie patrzysz z zachwytem. Patrzysz z porównaniem. Już nie jesteś w obrazie – jesteś poza nim, oceniasz z dystansu, przeliczasz, kalkulujesz, co musiałbyś zrobić, żeby to mieć.

I w tym wszystkim zapominasz spojrzeć na swoje. Na swój dom. Swój balkon. Swój kąt. A kiedy już patrzysz, widzisz braki. Ale czy one tam naprawdę są? Czy po prostu nie zdążyłeś im się przyjrzeć, bo Twoja uwaga od miesięcy karmi się cudzym ogrodem?

Bo uwaga jest jedna. I jeśli codziennie oddajesz ją światu, to nie zostaje nic dla Ciebie. A Ty jesteś żywym ogrodem. Twoje ciało, Twój oddech, Twoje myśli, Twoje doświadczenia – to wszystko chce Twojej obecności. Tylko tyle i aż tyle.

A teraz wyobraź sobie, że robisz coś odważnego. Skierowujesz uwagę ku sobie. Nie z wyrzutem. Nie z zadaniem do zrobienia. Ale z czułą ciekawością. Jakbyś pierwszy raz zaglądał do tajemniczego ogrodu i nie miał żadnych oczekiwań, co tam znajdziesz. Może bałagan. Może zarośla. Ale może też dziką różę, która rosła tam przez lata, choć nikt jej nie zauważał.

I wtedy zaczynają przychodzić odpowiedzi. Nie te z książek. Nie te z webinarów. Twoje. Twoje własne odpowiedzi, które czekały na Ciebie w ciszy. I nie potrzebujesz już się porównywać. Bo Twoja uwaga – jak złoty reflektor – oświetla tylko jedno miejsce: Twoje tu i teraz.

Zobacz, jak wiele razy uznałeś, że jesteś niewystarczający. Że czegoś Ci brakuje. Że jesteś nie taki. Ale jak mógłbyś wiedzieć, kim jesteś, skoro przez większość życia byłeś wszędzie – tylko nie w sobie?

Porównanie to gra, która nie ma wygranych. Bo zawsze coś będzie „lepsze” albo „gorsze”. A Ty nie jesteś do porównywania. Jesteś do bycia. Do wzrastania. Do cieszenia się sobą, jak ogrodnik cieszy się kwiatem, który zakwitł nie w maju, ale w lipcu – i też jest piękny.

Więc… fokus. Fokus nie z ego. Fokus z mądrości. Z szacunku. Z tego wewnętrznego poczucia: „Hej, wszystko, czego potrzebuję, już tu jest. Ja już tu jestem. I to mi wystarczy.”

💫🪷💫

🥭Nasiono i owoc🥭Jaka była przyczyna, taki będzie skutek. Jakie nasienie, taki owoc.Jakie było działanie, taki będzie rez...
29/07/2025

🥭Nasiono i owoc🥭

Jaka była przyczyna, taki będzie skutek.
Jakie nasienie, taki owoc.
Jakie było działanie, taki będzie rezultat.

W tej samej ziemi rolnik umieszcza dwa nasiona: jedno jest nasionkiem trzciny cukrowej, a drugie
nasionkiem drzewa neem – bardzo gorzkiego, tropikalnego drzewa.

Dwa nasiona w tej samej glebie, otrzymujące tę samą wodę, to samo światło słoneczne,
to samo powietrze – przyroda odżywia oba jednakowo. Pojawiają się dwie maleńkie
roślinki i zaczynają rosnąć. Co się dzieje z drzewem neem? Każde jego włókno jest
bardzo gorzkie, podczas gdy każde włókno trzciny cukrowej jest bardzo słodkie. Dlaczego
przyroda, lub jeśli wolicie, dlaczego Bóg jest dla
jednego tak dobry, a dla drugiego tak okrutny?

To nie tak. Przyroda nie jest ani dobra, ani okrutna. Działa zgodnie z ustalonymi prawami.
Przyroda pomaga tylko zamanifestować się prawdziwej naturze nasiona. Pożywienie
jedynie pomaga nasieniu ujawnić swoją ukrytą jakość. Nasiono trzciny cukrowej posiada
cechę słodkości, dlatego roślina może być tylko słodka. Nasiono drzewa neem odznacza się cechą gorzkości, a więc roślina może być tylko gorzka.

Jakie było nasienie, taki będzie owoc.

Rolnik idzie pod drzewo neem, kłania mu się trzy razy, obchodzi je naokoło 108 razy, potem
ofiarowuje mu kwiaty, kadzidła, świece, owoce i słodycze. A potem zaczyna się modlić: „Och,
boże drzewa neem! Ofiaruj mi słodkie mango. Ja chcę dostać słodkie mango!”. Biedny bóg neem nie może ich dać rolnikowi, nie ma mocy, aby to
zrobić. Jeśli ktoś chce otrzymać słodkie mango, powinien posadzić nasionko drzewa mango. Wtedy nie będzie musiał płakać i błagać innych o pomoc. Zbierze tylko słodkie mango.

Jakie nasienie, taki owoc.

Nasz kłopot, nasza ignorancja polegają na tym, że jesteśmy nieuważni, gdy siejemy. Nieustannie
rozsiewamy nasiona neem, ale kiedy nadchodzi czas zbioru owoców, nagle przytomniejemy i chcemy słodkiego mango. Zaczynamy płakać, modlić się i mieć nadzieję na słodkie mango. To nie działa.

28/07/2025

Ostatnio natknęłam się na dwa materiały – jeden wideo, drugi post. Oba dotyczyły medycyny. I nie, nie mówię tu o szamańskich praktykach, tylko o tej naszej, klasycznej – tej, która nadal z zapałem dzieli człowieka (i kota) na kawałki, a potem próbuje z tych puzzli ułożyć sens.

Z człowiekiem jeszcze pół biedy – może powiedzieć, że boli, że duszno w sercu, że stres. Może się rozpłakać, pokłócić z partnerem, albo złożyć reklamację na życie.

Ale kot?

Kot nie powie: “Moi właściciele się codziennie kłócą przy kolacji, więc dla odreagowania wylizuję sobie brzuch do łysa.” Kot nie powie, że atmosfera w domu jest tak ciężka, że nawet żwirek chłonie to napięcie.

I wtedy pojawia się weterynarz. Bada mocz, znajduje kryształy. Daje leki, znowu bada, znowu coś daje, potem coś innego. Kot jak się wylizywał, tak się wylizuje. I wszyscy zdziwieni.

Bo jak to? Leki nie działają?Ano nie działają, bo… kot nie jest systemem rurek i guziczków. Kot jest czujnikiem emocji w domu. Takim czułym, miękkim, cichym lustrem. I owszem – może czasem mieć zapalenie pęcherza. Ale równie często ma zapalenie atmosfery.

I teraz pytanie – czy dożyjemy czasów, w których lekarz (czy to ludzki, czy koci) zamiast od razu przepisywać antybiotyk, zapyta: „A jak się pani ma ostatnio w życiu?
Jak wygląda wasz dom?
Czy ten kot ma się od kogo uczyć spokoju?”

Zamiast szukać przyczyny w wątrobie lub gruczole ślinowym, może warto byłoby zapytać: “A może to nie w kotce jest problem, tylko w tym, co kotka nosi za swoich ludzi?”

Z całym szacunkiem do medycyny – czasem odnoszę wrażenie, że kot byłby lepszym lekarzem niż lekarz kotem. Bo przynajmniej miałby instynkt.

Tak więc zanim podasz kolejną tabletkę – sprawdź, czy nie jesteś źródłem problemu, a kot tylko delikatnie to pokazuje.
Bo kot nie ma innego wyjścia.
On nie powie: “Stara, weź ogarnij swoje życie, bo mnie już żołądek boli od tego napięcia.” On po prostu wylizuje. I czeka, aż coś się w was zmieni!

Posłuchaj, bo to jest historia o Tobie. O mnie. O nas wszystkich. O tych, co się trochę pogubili, a trochę się szukają. ...
27/07/2025

Posłuchaj, bo to jest historia o Tobie. O mnie. O nas wszystkich. O tych, co się trochę pogubili, a trochę się szukają.

🪷🪷🪷

Eckhart Tolle wrzucił kiedyś to zdanie, które brzmi jak zimny kompres na czoło po nocy pełnej dramatów: „Wszelka zależność powstaje z nieświadomej niezgody na zmierzenie się z własnym cierpieniem i przepracowaniem go.” Innymi słowy: kochanie, jeśli ciągle cię ciągnie do relacji, w których musisz błagać o miłość jak o ostatni kieliszek wody na pustyni, to nie dlatego, że masz „pecha do ludzi”. To dlatego, że w środku coś w tobie płacze, a ty – zamiast usiąść obok i wysłuchać – dzwonisz do kogoś, żeby zagłuszył ten płacz.

I teraz wyobraź sobie: siedzisz w domu, w tych swoich śmierdzących kapciach – wiesz, które. Te, które nosisz od pięciu lat, bo są „takie wygodne”. I nagle przychodzi ktoś i mówi: „Zdejmij”. A ty na to: „Nie, bo zmarznę”. I właśnie tak wygląda emocjonalna zależność: wolimy chodzić w czymś, co nas uwiera, ale jest znane, niż spróbować bosych stóp, świeżego powietrza i tego przerażającego, wolnego uczucia: „To ja muszę zadbać o siebie.”

To będzie historia o tym, jak zdejmujemy kapcie. Powoli. Z czułością. Z humorem, bo inaczej się nie da…

🌺🌺🌺

KROK PIERWSZY

Patrzę na swoje kapcie. Wącham. Nie udaję, że pachną lawendą.

Pierwszy krok to nie jest „zostaw go”, „odblokuj ją”, „wyjedź w Bieszczady i zacznij od nowa”. Pierwszy krok jest jak posadzenie siebie na krześle naprzeciwko lustra i zadanie pytania: „Co się ze mną dzieje, kiedy on/ona milczy? Co się we mnie uruchamia, kiedy nie mogę kogoś kontrolować? Co ja robię, kiedy boję się, że mnie porzucą?”

I nie chodzi o to, żeby to natychmiast naprawiać. To nie jest etap „działania”. To jest etap oglądania siebie bez filtra. Jak te wszystkie chwile, w których:
• odświeżasz Messengera co 30 sekund, ale mówisz sobie, że „to tylko tak, żeby sprawdzić godzinę”,
• obwiniasz się, że „znowu powiedziałam za dużo”, chociaż powiedziałaś dokładnie tyle, ile czujesz,
• tłumaczysz partnera przed samą sobą: „On po prostu tak ma, on nie umie mówić o emocjach” – i w ten sposób nie widzisz, że jest ci zwyczajnie smutno.

Obserwacja to nie jest biczowanie. Nie jestem moim uzależnieniem. Nie jestem moją paniką. Jestem tą, która to widzi. To jest w ogóle pierwszy przebłysk wolności. Jakbyś wreszcie usiadła na widowni swojego własnego życia i zobaczyła film, który leci od lat, ale pierwszy raz masz ochotę dopisać inny scenariusz.

Wyobraź sobie wieczór. On nie pisał. Ty już masz w brzuchu ten lodowaty kamień. Znasz go. To ten sam, który był wtedy, gdy miałaś 8 lat i mama zniknęła na cały dzień bez słowa, wróciła dopiero wieczorem, jakby nic się nie stało. Ten sam, który się odzywał za każdym razem, gdy musiałaś zgadywać, co zrobić, żeby ktoś cię „chciał”. Znasz tę ciszę jak najbliższą rodzinę. Tylko że do tej pory myślałaś, że to „przez niego”. A teraz, na tym pierwszym kroku, zaczynasz rozumieć, że to w tobie budzi się coś dawnego, niezaopiekowanego. I nie po to, żeby czuć winę. Po to, żeby wreszcie zobaczyć, kto tu naprawdę cierpi.

I to widzenie boli. Ale to jest ten dobry ból – jak wtedy, kiedy wraca czucie w zdrętwiałej ręce. Najpierw kłuje. Potem wiesz, że żyjesz.

🌸🌸🌸

KROK DRUGI

Zmieniam sposób, w jaki żyję – ale nie robię z tego rewolucji. Robię to jak człowiek, który pierwszy raz od lat otwiera okno.

Drugi krok to mikro‑gesty odwagi. W tym kroku nie chodzi o to, żeby pokazać całemu światu: „Patrzcie, już nie potrzebuję nikogo!”. Nie, to dalej nie jest prawda. Chodzi o to, żeby zacząć od małego przesunięcia kamery. Zamiast pytać: „Dlaczego on…?”, zadaj: „Co się dzieje we mnie?”. Zamiast zastygać godzinami przy telefonie – zrób sobie herbatę jak dla gościa, którego kochasz. Zamiast tłumaczyć czyjeś milczenie – spróbuj nazwać swoje uczucia. Nie „on mnie ignoruje”. „Ja się czuję ignorowana.” To robi różnicę. Ogromną.

To jest moment, w którym ćwiczysz samostanowienie jak mięsień. Na początku słabe, drży jak noga, gdy pierwszy raz w życiu próbujesz zrobić przysiad. Ale z każdym ruchem jest mocniej:

– Nie napiszę pierwsza – nie z dumy, tylko po to, żeby nie karmić swojej paniki.
– Nie zadzwonię dziesiąty raz – nie dlatego, że mi nie zależy, tylko dlatego, że uzależnienie kocha numer dziesiąty.
– Zostanę dziś z emocjami – nie po to, żeby udowodnić siłę, ale po to, żeby sprawdzić, czy potrafię być przy sobie, a nie tylko przy cudzych humorach.

W tym kroku wychodzi też na jaw, jak bardzo nauczyliśmy się być zewnętrznie grzeczni, a wewnętrznie spętani. „Nie chcę mu robić problemów”, „Nie będę już marudzić”, „Nie przesadzaj, przecież to nic takiego”. A potem nagle czujesz, że nie masz dostępu do własnego „tak” i „nie”. Że „nie” wymawia się jak bluźnierstwo, a „tak” jak przeprosiny.

Więc uczysz się mówić: „Nie, ja tak nie chcę. Nie, to nie jest dla mnie okej.” Na początku brzmi to, jakbyś kogoś biła. Ale kiedy powiesz to trzy razy, okazuje się, że to brzmi jak troska o siebie. I po raz pierwszy od dawna słyszysz swój własny głos. Nie ten, którym mówisz do ludzi, żeby się nie obrazili. Twój.

🌻🌻🌻

KROK TRZECI

Kwestionuję mitologie, które mam w głowie. Rozprawiam się z nimi jak z teoriami spiskowymi o własnej wartości.

Tu się dzieje gruba robota. Bo dopóki nie zobaczysz, jakie programy cię prowadzą, dopóty będziesz wracać do tych samych ludzi jak do ulubionej, toksycznej restauracji: zawsze boli brzuch, ale znasz menu na pamięć, więc wracasz.

Jakie to programy?
„Jeśli ktoś będzie milczał, to ja wycisnę z siebie jeszcze więcej czułości – może zostanie.”
„Jak powiem, co czuję, to stracę. Ludzie nie lubią prawdy.”
„Nie mogę wymagać, bo nie mam prawa.”
„Jeśli on/ona się odsunie, to znaczy, że ze mną coś jest nie tak.”

Weź je teraz, połóż na stół i popatrz im w twarz. Kto ci to powiedział? Kto ci to wgrał? Jakie wydarzenie, jaka relacja, jakie „nauczono mnie” stoi za każdym zdaniem? I czy to nadal ma prawo rządzić twoim życiem?

Kwestionowanie to nie jest pozytywne myślenie. To jest chirurgia. To jest przyłożenie skalpela do każdej myśli, która cię więzi, i powiedzenie jej: „Pokaż papiery.”

– „Muszę zasłużyć na miłość.” – Pokaż papiery. Kto powiedział? Kiedy? Po co to jeszcze trzymasz?
– „Jak postawię granicę, to zostanę sama.” – Pokaż papiery. Ile razy siebie porzuciłaś, żeby ktoś inny mógł zostać?
– „Jestem za dużo.” – Pokaż papiery. A może po prostu nie jesteś dla tej osoby? A może „za dużo” to znaczy „cała”?

I nagle zaczynasz widzieć, że większość tych zdań to duchy. Nie mają ciała, nie mają faktów, ale wchodzą w ciebie jak dym i robią mgłę. Twoja robota to otworzyć okna. Przewietrzyć. Przestać je powtarzać. A kiedy wracają – mówić: „Cześć, znam cię. Ale teraz decyduję inaczej.”

W tym kroku dzieje się jeszcze jedna ważna rzecz: uczysz się odróżniać realność od fantazji. Bo emocjonalne uzależnienie kocha fantazjować. O tym, że on kiedyś się zmieni. Że jak ja jeszcze bardziej, to może wtedy. Że przecież tam głęboko w nim jest wrażliwość (którą widziałaś raz, w środę, o 17:04, a od tej pory tylko czekasz na replay).

Kwestionowanie to powiedzenie sobie: „Ja wierzę temu, co jest, nie temu, co obiecuję sobie, że będzie.”
To jest bolesne. Ale to jest początek trzeźwości.

🪻🪻🪻

KROK CZWARTY

Robię to, czego się boję. Nie po to, żeby się torturować. Po to, żeby mój układ nerwowy nauczył się, że „nic się nie dzieje” to też stan, który da się przeżyć.

Tu zaczyna się prawdziwa zmiana, bo teoria zamienia się w praktykę nerwu błędnego. To znaczy: ja już wiem, że nie muszę pisać dziesiątej wiadomości. Teraz muszę to zrobić i wytrzymać. Bo cały mój organizm krzyczy: „Rób coś! Rób!”. A ja siedzę. Oddycham. Wkładam ręce pod uda, żeby nie pisały bez mojej zgody.

Robię małe rzeczy, które są wielkie:
– Zostaję sama w ciszy i sprawdzam, co się we mnie podnosi.
– Mówię „nie”, a potem uczę się przeżyć ten nawias ciszy po drugiej stronie.
– Nie tłumaczę się za każdym razem, kiedy mówię, czego potrzebuję. Potrzeba nie jest oskarżeniem.
– Nie ratuję dorosłych ludzi przed ich własnymi emocjami. Moja empatia nie jest respiratorem.

To są rzeczy, których uczy się ciało. Nie tylko głowa. Ciało, które całe życie reagowało paniką, wstydem, napięciem, „przepraszam, że żyję”. I nagle ciało odkrywa: „Można powiedzieć prawdę i nie umrzeć. Można zostać samemu i nie zniknąć.”

W tym kroku zaczyna się coś jeszcze: mikroradość. Nie euforia. Nie „o Boże, jestem nową osobą!”. Nie. Taka cicha, spokojna satysfakcja: „Zrobiłam coś inaczej. Wybrałam siebie. Wytrzymałam. Jestem.” To jest jak zapalenie małej lampki w środku. Jej nikt ci nie zdmuchnie.

💐💐💐

I teraz ważne: to nie jest historia, która kończy się napisem „Żyli długo i szczęśliwie”. To jest historia, która kończy się napisem: „Żyję. Świadomie. I wybieram”.
Bo emocjonalne uzależnienie nie znika jak katar. Ono się rozpuszcza, kiedy wracasz do siebie na tysiąc małych sposobów. Kiedy uczysz się przyjmować swoje lęki jak dzieci, które płaczą i które naprawdę potrzebują tylko tego, żeby je wziąć na ręce. Kiedy zaczynasz wierzyć, że twoja miłość do siebie nie jest „nagrodą na koniec terapii” – tylko paliwem, którego możesz używać codziennie.

Dobrej niedzieli 🫂

💔 Rana Matki 💔🧔🏻‍♂️Mężczyzna, który nie wie, że nie wie🧔🏻‍♂️To, co najtrudniejsze w Ranie Matki, to nie to, że boli.Nie ...
23/07/2025

💔 Rana Matki 💔

🧔🏻‍♂️Mężczyzna, który nie wie, że nie wie🧔🏻‍♂️

To, co najtrudniejsze w Ranie Matki, to nie to, że boli.
Nie to, że zostawia ślad na całe życie.
Najtrudniejsze jest to, że przez długi czas nie wiesz, że ona w ogóle istnieje.

Bo jak miałbyś wiedzieć?

Przecież ona Cię kochała.
Dbała. Karmiła. Odbierała z przedszkola.
Albo może była nieobecna, chłodna, zamknięta – ale przecież jakoś przetrwałeś.

Mężczyzna nie chodzi do terapeuty i nie mówi: - - „mam ranę, bo nie mogłem być odrębny od matki”.
Mężczyzna mówi:
- „mam problem z kobietami”,
„nie rozumiem, czego one chcą”,
„ciągle jestem zmęczony”,
„jak jestem blisko, to mam ochotę uciekać”,
albo:
„jak ona się oddala, to mam ochotę błagać, żeby wróciła”.

Tylko że to nie jest o niej.
To nie jest o tej kobiecie, z którą jesteś teraz.
To nie jest nawet o poprzedniej.

To jest o tamtej pierwszej kobiecie.

Tej, której nie mogłeś powiedzieć „nie”.
Tej, której nastroje sterowały Twoim poczuciem bezpieczeństwa.
Tej, której potrzeby stawiałeś ponad własne – bo nie miałeś innego wyjścia.

Rana Matki to rana braku odrębności.
Nie mogłeś stać się sobą – bo musiałeś być jej.
Dla niej.
Z nią.
Na jej obraz.
Dla jej ukojenia.
Dla jej przetrwania.

Czasem robiła to świadomie. Częściej nie.
Bo ona też była zranionym dzieckiem.
I nie wiedziała, co robi.
Ale to nie zmienia faktu, że musiałeś ją chronić.
I robiłeś to najlepiej, jak umiałeś – rezygnując z siebie.



Nie możesz kochać, jeśli nie możesz się oddzielić

Mężczyzna, który nie przeszedł emocjonalnego oddzielenia od matki,
nie może naprawdę pokochać kobiety.
Bo w każdej relacji będzie rozgrywać się ten sam stary dramat:

– Kobieta będzie prosić o bliskość, a on poczuje, że musi się jej podporządkować.
– Będzie chciała się oddalić, a on poczuje się odrzucony jak chłopiec.
– Będzie miała potrzeby, a on nie usłyszy ich – bo w głowie usłyszy głos: „znowu muszę, znowu ktoś czegoś chce”.
– Będzie niezadowolona, a on nie usłyszy tego jako emocji, tylko jako: „jestem złym synem”.

Bo wszystko, co ona powie – przejdzie przez filtr matczynego zranienia.

To mężczyzna, który mówi:
„Nie rozumiem kobiet”.
„Zawsze coś robię źle”.
„Nie wiem, czego one chcą”.
„Nie wiem, kim jestem, kiedy jestem w związku”.

I to nie są puste słowa.
To jest prawda psychiczna.
Bo jeśli nie dostałeś prawa, by być sobą przy matce,
to nie możesz być sobą przy żadnej kobiecie.
Nie jesteś w relacji – tylko w powtórzeniu.



Jak rozpoznać Ranę Matki?

Rick Belden powiedział:

„Jeśli rozmawiasz z matką przez telefon i czujesz się, jakbyś chodził po polu minowym – to znaczy, że nie nastąpiło prawdziwe oddzielenie.”

To jedno zdanie mówi wszystko.

Jeśli czujesz się winny, gdy się nie odzywasz.
Jeśli czujesz, że musisz się tłumaczyć.
Jeśli boisz się, że ją zranisz, że zawiedziesz, że coś jej zrobisz samym byciem sobą –
to nie jesteś jeszcze wolny.
Nie jesteś dorosły.

A jeśli nie jesteś wolny wobec matki –
to nie jesteś wolny wobec żadnej kobiety.

I wtedy:

– Związek staje się polem minowym.
– Seks staje się albo ucieczką, albo próbą zdobycia akceptacji.
– Kobieta staje się kimś, kto może Cię „zniszczyć”.
– Twoje „ja” rozpływa się w jej emocjach.
– Czujesz, że musisz coś zrobić, żeby zasłużyć na spokój.

Nie masz poczucia wyboru.
Nie masz granic.
Nie masz przestrzeni.

Bo całe życie byłeś lustrem.
A nie sobą.



Dlaczego to takie trudne do zobaczenia?

Bo Rana Matki jest kulturowo niewidzialna.
Bo nie wolno Ci powiedzieć: „moja mama mnie zraniła”.
Bo zaraz usłyszysz:
„Ale przecież Cię kochała”.
„Wychowała Cię sama”.
„Zrobiła, co mogła”.
„Nie przesadzaj”.

Więc milczysz.

I milczysz też wewnętrznie.
Nawet przed samym sobą.
Bo kochasz ją.
Bo jesteś wdzięczny.
Bo nie chcesz jej zranić.
Bo nie chcesz być nielojalny.
I myślisz, że uzdrowienie tej rany oznacza, że ją zdradzasz.

A to nieprawda.
Prawda jest taka:
Nie możesz naprawdę kochać matki, dopóki nie staniesz się osobny.
Dopóki nie zobaczysz jej jako kobiety – zranionej, niedoskonałej, ludzkiej.
I nie pozwolisz sobie być mężczyzną – osobnym, realnym, obecnym.



Co się dzieje, jeśli nie uzdrowisz tej rany?

Jeśli nie zajrzysz tam, gdzie boli,
to ta rana zacznie żyć własnym życiem.

Będziesz:

– Uzależniać się od kobiet – albo emocjonalnie, albo seksualnie.
– Uciekać z relacji, zanim one się zbliżą.
– Pracować jak szalony, żeby nie czuć pustki.
– Nienawidzić siebie za każdą słabość.
– Albo będziesz przyciągać kobiety, które też nie chcą, żebyś był sobą – tylko ich przedłużeniem.

A czasem – zbudujesz idealny obraz kobiety, który będzie tak nierealny, że żadna realna kobieta Ci nie wystarczy.
I zawsze będziesz zawiedziony.

Bo to nie kobieta zawodzi.
To rana się odzywa.



I co wtedy? Co możesz zrobić?

Zacząć od tego, co najtrudniejsze.
Powiedzieć: „coś we mnie nie jest moje”.
„Zawsze byłem dla niej – a nie dla siebie”.
„Nie wiem, kim jestem – i zaczynam to widzieć”.

I to wystarczy na początek.
Naprawdę.

Bo kiedy zaczynasz nazywać – zaczynasz odzyskiwać.
A kiedy zaczynasz odzyskiwać – możesz powoli wycofać projekcję z kobiet.
I przestać od nich oczekiwać, że Cię uzdrowią.
Albo że Cię zniszczą.

Bo one nie są matką.
I nie muszą już grać tej roli.



Ostatecznie: Rana Matki to zaproszenie do stania się sobą

To, co na początku wydaje się zdradą –
kończy się najgłębszym rodzajem lojalności.
Nie tą, która milczy i znosi.
Ale tą, która patrzy prawdziwie.
Która widzi matkę taką, jaka była.
I pozwala sobie być kimś innym.

Nie jej cieniem.
Nie jej kontynuacją.
Nie jej terapią.

Sobą.

Osobnym.
Realnym.
Obecnym.

Dopiero wtedy możesz naprawdę kochać.
Dopiero wtedy możesz być z kobietą – jako mężczyzna.
Nie chłopiec.
Nie zbawca.
Nie uciekinier.

Mężczyzna, który zna swoją historię – i nie musi już jej odgrywać.

Dopiero praca w gabinecie weryfikuje z czego trzeba być bezwzględnie dobrym…😏Szkolonko z Anią ❤️
19/07/2025

Dopiero praca w gabinecie weryfikuje z czego trzeba być bezwzględnie dobrym…😏

Szkolonko z Anią ❤️

Kiedy sobie myślisz, że są takie dziedziny psychologii, którymi się nigdy nie zajmiesz, ale się okazuje, że los = Twój r...
18/07/2025

Kiedy sobie myślisz, że są takie dziedziny psychologii, którymi się nigdy nie zajmiesz, ale się okazuje, że los = Twój ród zmienia wyniki i zostajesz przyjęta na szkolenie psychoterapii uzależnień 🥹

Z przodkami się nie dyskutuje ❤️

Powoli wychodzę z obezwładniających oczekiwań…A ponieważ to co robisz, czytasz, myślisz ma wpływ na efekty, to na chwilę...
16/07/2025

Powoli wychodzę z obezwładniających oczekiwań…

A ponieważ to co robisz, czytasz, myślisz ma wpływ na efekty, to na chwilę zerknijmy do Dawida R. Hawkinsa:

“Kiedy mówimy o ego, wchodzimy w przestrzeń coraz subtelniejszych energii, które – gdy ulegają integracji – przechodzą w coraz wyższe poziomy świadomości. W końcu docieramy do poziomu miłości, który kalibruje się na 500.

Prawdziwa miłość – ta autentyczna, duchowa – jest rzadka. Tylko około 4% ludzkości funkcjonuje na poziomie 500 lub wyżej. Jeszcze rzadsza jest miłość bezwarunkowa, niezależna – ta, która nie potrzebuje niczego w zamian – i kalibruje się na poziomie 540. Zaledwie 0,4% ludzi doświadcza tego stanu.

Jeszcze mniej osób dociera do najwyższych rejonów zakresu 500, w których odczuwa się miłość do wszystkich – bez wyjątku.

Na tym poziomie myśli nadal istnieją, ale już nie mają nad nami władzy. Pojawiają się, ale nie identyfikujemy się z nimi.

Trzeba jednak zrozumieć: utrzymywanie negatywności wymaga ogromnej ilości energii.

Kiedy umysł człowieka mocno się czegoś uczepi – np. potrzeby bycia kimś, osądu, traumy, winy – tworzy z tego zamknięty system. Taki system staje się jak szczelna konstrukcja. Nie ma w niej przestrzeni na otwartość, zrozumienie, zmianę.

Z czasem to przywiązanie do konkretnego kierunku staje się tak silne, że żyje własnym życiem. Nawet jeśli człowiek cierpi, nie może przestać.

Wszyscy mówią: „Masz wybór”, „Możesz się zmienić” – ale to nieprawda. Nie mamy tej mocy sami z siebie.

To, co naprawdę ma moc, to sam kierunek – kierunek świadomości. I tylko on ma moc, by coś uzdrowić. Tylko zmieniając kierunek, zmieniamy rzeczywistość.

Dlatego moment duchowej transformacji to moment, w którym rezygnujesz z kontroli, z walki o rację, z prób naprawiania innych – i pozwalasz, by kierunek się odwrócił. To nie jest decyzja umysłu – to wewnętrzne porzucenie identyfikacji.

Tym właśnie jest miłość.

Miłość to nie jest to, co robisz. To nie jest coś, co dajesz lub odbierasz. To nie jest uczucie wobec drugiej osoby.

Miłość to jakość bycia. To sposób, w jaki jesteś w świecie.

Spotykasz czasem człowieka, z którym nic Cię nie łączy, a jednak w jego obecności czujesz głęboki pokój, czułość, wdzięczność, radość.

Dlaczego? Nie dlatego, że was coś łączy, nie dlatego, że coś dla Ciebie zrobił. Tylko dlatego, że sposób, w jaki on jest w świecie, rezonuje z Twoją najgłębszą prawdą.

Miłość to obecność, która rozpoznaje Świętość w drugim istnieniu.

Dlatego prawdziwa miłość kalibruje się na poziomie 500 i wyżej.

To nie emocja. To nie zachowanie. To kierunek. To stan istnienia, który wzmacnia życie, szanuje je, słucha.

Kiedy patrzysz na drugiego człowieka i widzisz w nim nie jego błędy, nie jego historię, nie jego rolę – tylko czyste życie – jesteś bardzo blisko Boga.

Bo Bóg nie jest w formie. Bóg jest w obecności.”

– Dzień dobry, pani Justyno.- Zepsuło mi się życie. Nie działa od lat, ale dziś w nocy przestało ostatecznie.Nie śpię, n...
13/07/2025

– Dzień dobry, pani Justyno.

- Zepsuło mi się życie. Nie działa od lat, ale dziś w nocy przestało ostatecznie.

Nie śpię, nie jem, boli mnie wszystko, nie mam już siły.

Chciałbym, żeby pani mi powiedziała, co robić.

Ale tak konkretnie.

Żeby zadziałało.

- 😳



Gdybym mogła, mówiłabym językiem Pepsi Eliot.
Bez cenzury.
Bez pocieszeń.
Bez waty cukrowej owiniętej wokół bolącego zęba.

Bo kiedy przychodzi człowiek i mówi: „Jestem w totalnym rozsypie. Proszę mi powiedzieć, co mam robić, żeby poczuć się lepiej. Ale tak już. Dziś. Od razu. Bo ja nie mam siły czekać.”

To ja słyszę między wierszami:

— Rozwaliłem instalację elektryczną w całym domu, ale proszę, żebyś jednym ruchem włączyła światło.

— Mam korek od szampana w oku, duszę w wersji instant, myśli w trybie lawiny – ale potrzebuję ukojenia, ciepła, zrozumienia.

— I najlepiej, żeby to kosztowało 200 zł, trwało 50 minut i nie wymagało ode mnie NIC! Aaaaaa, w sumie to chętnie bym wybrała wersję darmową procesu, jeśli ma Pani gdzieś na stanie.

Myślisz, że psycholog to będzie taka wróżka, co wyciągnie różdżkę z torebki i – pyk! – naprawi dwadzieścia kilka lat Twojego życia.

Tylko że ja nie jestem wróżką. Nie jestem też TikTokiem, ani balsamem na złamane ego, ani sprzątaczką Twoich błędów życiowych. Nie jestem też algorytmem, czyli Czatem GPT, którego zaprogramujesz na “ojajanie”.
Nie jestem od tego, żeby Ci dać siłę.
Jestem od tego, żeby Ci towarzyszyć, gdy Ty ją z siebie wydobywasz.

Jeśli nie chcesz dać sobie czasu, żeby coś realnie się wydarzyło, to naprawdę – lepiej odpal Internet.
Znajdziesz tam wszystko:
– 7 kroków do szczęścia
– 12 trików na poranione wewnętrzne dziecko
– 3 aplikacje na traumę z dzieciństwa
I jeszcze playlistę na Spotify, która uzdrowi Ci lęk przed bliskością.

Ale jeśli już przychodzisz do psychologa – to uznaj, kim psycholog naprawdę jest.

Psycholog to ktoś, kto potrzebuje Cię poznać. Kto musi zobaczyć, jak myślisz, jak się bronisz, jak wchodzisz w relację.
Nie zrobi tego na podstawie pięciu zdań i spojrzenia.

I najważniejsze: to nie ja mam chcieć bardziej. Zalewać Cię tonem empatycznych pytań, dzięki którym poczujesz, że może to nie Ty, tylko wszyscy na zewnątrz są odpowiadzialni, za to co masz i czego nie masz. Tylko Ty…

Bo jeśli Twoja motywacja zależy ode mnie – to po każdej idealizacji przyjdzie rozczarowanie.
A potem powiesz, że „psycholog Ci nie pomógł”.
Tylko że może to nie psycholog zawiódł, tylko Twoje oczekiwania były nie z tego świata.



Post sponsoruje wizyta mojej byłej pacjentki,
która przyszła w ogromnym kryzysie psychicznym, zdrowotnym, życiowym – praktycznie w ślepej uliczce – i oczekiwała, że na pierwszej wizycie powiem jej, jak naprawić dwadzieścia kilka lat jej decyzji.

Dziękuję jej bardzo.

Za to, że przypomniała mi, czym mój zawód nie jest i nigdy nie będzie.
Nie wybrałam zawodu w blasku fleszy, który sprzedaje iluzje i gruszki na wierzbie.

Wybrałam proces.

Wybrałam niepopularną drogę.

Wybrałam – jak mówi Pepsi – orkę w ciszy, którą każdy dojrzały i świadomy siebie człowiek wie, że musi wykonać.

Z miłością, ale bez ściemy.

I być może zapytasz, czy tacy tylko są pacjenci?

Nie. Oczywiście, że nie.

Bywają też ci… co przychodzą inaczej.
Nie z reklamówką oczekiwań, tylko z otwartymi dłońmi.
Z przestrzenią w sobie.

Tacy, co nie pytają: „Ile to potrwa?”

Tylko: „Od czego możemy zacząć?”

Ci, którzy od początku rozumieją, że to proces, że to praca, że to droga, a nie usługa.
Którzy nie potrzebują natychmiastowych efektów, bo w głębi duszy wiedzą, że wszystko, co prawdziwe – rodzi się powoli.
Którzy nie mówią „napraw mnie”, tylko „chcę siebie zrozumieć”.

To są ci, dla których praca terapeutyczna ma głębię. Ci, z którymi idziemy przez najciemniejsze zakamarki psyche
i czasem – po raz pierwszy w ich życiu – ktoś nie ucieka, nie ocenia, nie porządkuje.
Tylko jest.

To dla nich warto być psychologiem.
To dla nich warto milczeć razem w gabinecie, dopóki nie pojawi się coś prawdziwego.
To dla nich warto uczyć się siebie codziennie od nowa, żeby móc naprawdę być z drugim człowiekiem.
Bo oni wiedzą, że ten proces nie jest dodatkiem do życia, ale ich życiem tylko tym razem świadomym i przez nich wybranym…

Miłej niedzieli 🙂

HURRA JEST JUŻ WARSZTAT DO SAMODZIELNEGO SZKOLENIA w domciu! Program: ODBLOKUJ SWOJE NASTAWIENIE DO PIENIĘDZY! 7 NAJCZĘSTSZYCH BLOKAD FINANSOWYCH​E-BOOK + FI...

Address


Website

Alerts

Be the first to know and let us send you an email when La Justesse - gabinet terapeutyczny posts news and promotions. Your email address will not be used for any other purpose, and you can unsubscribe at any time.

  • Want your practice to be the top-listed Clinic?

Share

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Pozwól, że opowiem Ci moją historię...

Witaj!

Nazywam się Justyna Neyder i tworzę przestrzeń - Psycho_Fizjo_Terapii.

Założyłam swoją autorską stronę poświęconą integracji Ciała, Umysłu i Duszy.

Odkąd pamiętam miałam ogromną potrzebę, by spotkać na swojej drodze osobę, która będzie posiadała wiedzę z zakresu medycyny, psychologii i duchowości. Uznałam, że dzięki takiemu połączeniu możliwe będzie znalezienie przyczyny mojego problemu tak fizycznego, jak i psychicznego. Chciałam poczuć, że jestem rozumiana zarówno wtedy, gdy zgłaszam dolegliwości ciała, jak i te związane z potrzebami duszy. Niestety pojawiały się osoby, będące specjalistami tylko z jednej dziedziny. Mimo, że na jakiś czas odczuwałam ulgę, to jednak wciąż czegoś mi brakowało. Dlatego pewnego dnia postanowiłam, że sama będę taką osobą, której szukam.