30/06/2025
Ostatnio zauważam coś, co powtarza się coraz częściej. Ludzie – często bardzo świadomi, bardzo wglądowi, z dużą samoobserwacją – w pewnym momencie mówią: „chyba zrobię sobie przerwę od terapii”. I choć każdy ma do tego prawo, i czasem przerwa bywa słuszna, to jednak bardzo często pojawia się to dokładnie w momencie, gdy zaczyna wybijać to, co najtrudniejsze. Gdy zaczynają się ujawniać głębokie, pierwotne rany. Gdy na powierzchnię wychodzą uczucia, których nie sposób już dłużej spychać. To wtedy właśnie – paradoksalnie – najczęściej zapada decyzja o wycofaniu.
I ja to rozumiem. Bo kiedy wszystko w środku woła o ulgę, ucieczkę, zatrzymanie – to bardzo ludzkie chcieć się zatrzymać. Ale właśnie wtedy… to nie jest czas, by rezygnować.
Bo to, co się wydarza, to nie „za dużo”. To dokładnie to, po co przyszłaś/przyszedłeś do terapii. To rdzeń. To źródło. To właśnie te chwile, w których trzeba stanąć, spojrzeć, wytrzymać, poczuć i nie uciec.
Bo czy będzie łatwiej za miesiąc? Czy świat magicznie wyciszy wszystko, co w tobie drży? Czy twoje ciało przestanie pamiętać, co pamięta? Nie. Przeciwnie – każde odsunięcie tego procesu odkłada uzdrowienie na później.
Poniżej przeczytasz, co według mnie właśnie się dzieje – w ludziach, w systemie, w duszy. Co się wydarza w terapiach, z których ktoś chce się wycofać, bo „już za dużo”. Jeśli jesteś właśnie w takim miejscu – przeczytaj. Może to, co wydaje się teraz trudnością, jest w rzeczywistości największym zaproszeniem.
🪷🪷🪷
“O czym to jest teraz, dla wielu z nas - przez warstwy strażników, do rdzeniowych zranień
i naszej pierwotnej natury zaufania, bezpieczeństwa i miłości.
W moim rozpoznaniu, wiele z tego co teraz czujemy -
te niezrozumiałe emocje, które pojawiają się znikąd, uczucia
z przeszłości, zapomniane wspomnienia, dziwne sny, chaos energetyczny, to są w dużym stopniu nieuleczone rany z przeszłości, które żyją w nas i aktywują się teraz bardzo intensywnie. Duże, a czasami również mikro traumy, które przeżyliśmy plus zapisane odpowiedzi naszego ego, na tamte wydarzenia - sposoby poradzenia sobie z tym co było, na przykład naszego 6-latka. I to wciąż żyje i działa w dorosłym życiu. Wszystko wychodzi na powierzchnię.
Momentami zranione fragmenty duszy potrafią być tak silne, że dosłownie hipnotyzują teraźniejszość. Rany, oraz warstwy konstruktów, mechanizmów obronnych i strażników, które jak membrana, otaczają i chronią rdzeniowe zranienia.
Uniki się skończyły, jesteśmy wołani do zrobienia, najbardziej uczciwej i najgłębszej pracy. Aby dotrzeć do starych ran i form, które powstały w miejsce nas sprzed zranień i sprzed pobrania ran przodków i kolektywnych traum. To jest powrót do miłości, w miejsce zaufania i bezpieczeństwa , poczucia bycia kochanym i w mocy, w niewinności
i żywotności dziecka. To jest nasza pierwotna natura - bezpieczeństwo i miłość, zanim zostanie naruszona, zraniona
i chroniona nieczuciem.
Kiedy poznajemy i rozpuszczamy kolejne warstwy i uczymy się trzymać przestrzeń w obecności dla tego, co się w nas wydarza, w której organiczny sposób powracamy do naszej oryginalnej natury. Do pierwotnej Jaźni, która jest miłością i obecnością.
Według mnie nie da się obudzić z ego, poprzez jego negację (advaita, kultura satsangu itd.), budzimy się z ego, kiedy je poznajemy i ukochujemy, zgadzamy się na jego istnienie, poznajemy jego dobre intencje i mechanizmy i rozpuszczamy jego potrzebę istnienia, bo stawiamy się jako dojrzała kochająca obecność, w miejsce gdzie nie było nikogo, gdy był potrzebny na wczesnych etapach życia. Rozpuszczamy potrzebę istnienia ego, fragment po fragmencie. Poprzez bycie z naszym człowiekiem w obecnej miłości, ucieleśniamy się coraz bardziej jako obecność miłość.
Zauważmy, że ego jest funkcją obrony naszej wrażliwości. Kiedy odzyskujemy pierwotne bezpieczeństwo i obecność, krok po kroku ego znika. Jest funkcją świadomości, nie ma imperatywu istnienia. Jest opcją. Ale ucieczka od niego, lub negacja, nigdy nie poprowadzi do prawdziwej i ukorzenionej transcendencji.
Każdy strażnik, każdy mechanizm, każda blokada, każde napięcie, zacisk szczęki, ścisk w brzuchu, odcinanie emocji, wszystkie maski, to są sposoby chronienia tego, co w nas najbardziej wrażliwe. Nawet agresja, gniew, mają dla nas dobre intencje. Człowiek jest pełen ochraniających części
i jedną z ich funkcji jest to, abyśmy nie czuli pierwotnego uczucia zranienia, ani tych najwrażliwszych fragmentów, najbardziej kruchych. I niekończący się cykl trwa. Nieczucie trzyma wszystko w kupie, ale nie pozwala na głębokie uzdrowienie i integrację.
Tak, czuję, że to co się wydarza, to przebudzenie ran, jest spowodowane kolektywnymi zmianami na planecie, wznoszeniem wibracji Ziemi i tym samym, płyną te potężne fale, wyciągające na powierzchnię, to co blokuje nas przez Byciem Jaźnią, miłością, obecnością, autentycznością, harmonią. Duży wpływ w moim odczuciu również mają na to kolektywne doświadczenia ludzi na Ziemi, które wydają się dużo bardziej, stymulować nasze indywidualne doświadczenia, niż w ostatnich latach. Czujemy bolesne ciało Planety. Jeszcze intensywniej, niż wcześniej, może tak lepiej to ująć.
Czujemy w obecnej chwili rdzeniowe zranienia, pojawiają się na powierzchni naszego czucia spontanicznie - to wołanie. Ale żeby odpowiedzieć i naprawdę je uzdrowić, to co jest potrzebne, to bardzo świadoma praca. Dosłownie chirurgiczna praca w wielkiej obecności i miłości. Tak momentami się czuję, jak chirurg pracujący na najwrażliwszych częściach mózgu.
I nauka ludzi tej odpowiedzialności czucia, stawiania się do siebie w szacunku i miłości, to jest kluczowe według mnie nie tylko dla terapii, ale dla duchowości i szerokiego spektrum metod rozwoju w ogóle. Obecność. Miłość. Szacunek. Cierpliwość. Widzenie dobra.
Praca ze wszystkimi strażnikami, których stworzyliśmy jako dzieciaki, żeby poradzić sobie z tym co przekraczało możliwość czucia dziecka, pozwala na poczucie tego teraz, jako dorosły. I krok po kroku możemy bezpiecznie zejść czuciem, do pierwotnego zranienia. W dialogu i czuciu pełnym szacunku i uważności, miłości dla całości naszego człowieka.
Jestem świeżo po sesji z klientką, gdzie potrzebowaliśmy nawiązać relację i poznać, rozbroić z 10 warstw, aby dotrzeć do czucia, jednego z podstawowych zranień, które podtrzymywało powracającą pętlę traumatycznego doświadczania. 1.5 godzinna operacja duchowo, mentalno, energetyczno, czuciowa. Odważna dusza. Kolejna istota, gotowa zanurkować w najgłębsze odmęty, aby czuć. Trząść się i czuć, płakać i czuć i rozpuszczać. Powracać do zaufania, do Bycia poza kontrolą. I tak to jest na granicy i poza strefą tego co znane. Stad potrzebujemy odwagi. Jeśli to czytasz Siostro, mocne przytulasy. Dobra robota. Jestem poruszony pracą
z ludźmi na takiej głębi. To jest święte.
Widzę jak regularna praca, krok po kroku prowadzi, do otwierania się naszego człowieka, dotykając coraz bardziej rdzeniowych tematów naszej indywidualnej jaźni.
Nie uciekniemy od tej pracy. To wielkie wzniesienie planety,
w moim poczuciu nie wydarzy się poprzez nic innego, jak odzyskanie naszego oryginalnego kształtu, w kochającej, uczciwej integracji wszystkiego czym jesteśmy.
W świecie, który zbudował swoją kulturę i system szkolny, relacje rodzinne, w zasadzie większość systemu społecznego, wokół wykluczenia tego co trudne, udawania, nieczucia, kontroli i ucieczki od siebie - rewolucyjnym aktem jest czuć. Czuć i dzielić się świadomie uczuciami. I uczyć się być z tym co jest bez identyfikacji, ah to jest wielkie. Czuć i być z tym zachowując przytomność i uważność nawet siedząc w ogniu doświadczeń.
[…]
To co widzę, to powrót, nasz powrót do tego kim jesteśmy. To nie są narodziny. My zawsze jesteśmy, tym kim jesteśmy. Zawsze byliśmy. Po prostu to kim jesteśmy, zostało zranione i się chroni. Potrzebujemy siebie, w powrocie do siebie.”
Leo Ananda Usiah