27/04/2025
Wyzwanie: spróbuj nie uronić łzy.
Mój syn Andrew nigdy się nie ożeni.
Nigdy nie będzie miał dzieci, nie poprowadzi samochodu, nie doświadczy wielu rzeczy, które dla innych są oczywiste...
ALE jest szczęśliwy. Jest zdrowy.
I to jest dla mnie najważniejsze.
Kiedy obcy człowiek odpowiada na jego uśmiech — mój dzień staje się piękniejszy.
Kiedy uśmiechnie się do niego jakaś dziewczyna — całe jego ciało rozświetla się radością.
Bo żeby być dobrym człowiekiem, wcale nie trzeba wiele.
Pewnego dnia, podczas festynu w szkole dla dzieci ze specjalnymi potrzebami, ojciec jednego z uczniów wygłosił przemówienie, którego nikt nie zapomniał.
Najpierw podziękował nauczycielom i pracownikom za ich codzienny trud.
Potem powiedział coś, co zapadło wszystkim w pamięć:
"Kiedy natura działa bez przeszkód, wszystko układa się w doskonały porządek."
A potem dodał:
"Ale mój syn, Herbert, nie uczy się jak inne dzieci. Nie rozumie świata jak inni.
Więc... gdzie tu porządek natury w jego przypadku?"
W sali zapadła cisza.
Ojciec kontynuował:
"Wierzę, że kiedy rodzi się takie dziecko jak Herbert — z niepełnosprawnością fizyczną czy umysłową — świat dostaje wyjątkową szansę: by pokazać swoją prawdziwą naturę.
A ona objawia się w tym, jak traktujemy tych najsłabszych."
I opowiedział pewną historię.
Pewnego popołudnia spacerowali z Herbertem koło parku, gdzie dzieci grały w baseball.
Herbert zapytał:
— Tato, myślisz, że pozwolą mi z nimi zagrać?
Ojciec wiedział, że pewnie odmówią. Ale wiedział też, jak wiele znaczyłaby dla Herberta choćby chwila wśród nich.
Podszedł więc do jednego z chłopców i nieśmiało zapytał, czy Herbert mógłby dołączyć.
Chłopiec rozejrzał się po drużynie, zawahał, a potem powiedział:
— Przegrywamy sześcioma punktami, jesteśmy w ósmej rundzie... niech dołączy. Wpuścimy go na pałkę w dziewiątej.
Herbert uśmiechnął się od ucha do ucha.
Założył koszulkę drużyny, a jego tata stał z boku, ze łzami w oczach.
W ósmej rundzie Herbert czekał na swoją kolej, świecąc radością.
W dziewiątej — został ustawiony w polu. Piłka nawet w jego stronę nie poleciała, ale dla Herberta liczyło się tylko to, że tam jest.
I wtedy — cud.
Drużyna Herberta zaczęła nadrabiać stratę.
Bazy były pełne, dwa auty, a do pałki... wchodził Herbert.
Mogli przegrać.
Ale pozwolili mu uderzyć.
Miotacz rzucił lekko. Herbert spudłował. Miotacz podszedł jeszcze bliżej, rzucił ponownie — Herbert musnął piłkę.
Piłka potoczyła się leniwie.
Miotacz mógł ją łatwo złapać i wyrzucić Herberta z gry.
Ale rzucił ją wysoko i za daleko, specjalnie.
Z trybun popłynęły okrzyki:
— Herbert, biegnij na pierwszą bazę!
Herbert biegł, ile sił w nogach. Nigdy jeszcze nie biegł tak szybko.
Krzyczeli dalej:
— Na drugą! Na trzecią!
Zawodnicy rzucali piłkę niezdarnie, z premedytacją.
Herbert dotarł na trzecią bazę.
A potem — do domu!
Stanął na talerzu końcowym, uniósł ręce w geście zwycięstwa, a jego twarz promieniała jak nigdy.
Dzieci z drużyn podbiegły, uniosły go do góry, wiwatowały, jakby wygrał mistrzostwa świata.
Ojciec zakończył swoje przemówienie łamiącym się głosem:
"Tego dnia dzieci zmówiły się — nie po to, by wygrać, ale by dać światu lekcję miłości, człowieczeństwa i prawdziwej dobroci."
Herbert nie dożył kolejnego lata.
Zmarł zimą.
Ale tamten dzień — dzień, w którym był bohaterem — pozostał z nim na zawsze.
I pozostał w sercach wszystkich, którzy byli tego świadkami.
Codziennie wysyłamy sobie dowcipy, memy, błahe wiadomości.
A kiedy trafiamy na coś prawdziwie wartościowego — zastanawiamy się, czy warto to podać dalej.
Pamiętaj: ktoś, kto Ci to przesłał, wierzy, że dobro i wrażliwość są warte dzielenia się.
Bo świat ocenia się nie po tym, jak traktujemy silnych — ale po tym, jak traktujemy najsłabszych.