06/12/2025
Warto przeczytać 🙂
Święty Mikołaj nosi w sobie pewien podwójny puls, jakby dwa serca uderzały w jednej czerwonej piersi. Jedno jest stare, sprzed wielu wieków, serce biskupa Miry, który w nocy przynosił ratunek zawstydzonym, aby nikt nie widział ich biedy. Drugie jest pluszowe, wypchane, jarmarczne serce pajaca, który śmieje się głośno, rozdaje lizaki i jeździ na reklamowych saniach po centrach handlowych. I choć oba te serca zdają się bić w zupełnie różnych rytmach, to jedno bez drugiego nie opowie pełnej prawdy o Mikołaju, którego dziś spotykamy na każdym kroku.
Bo świetny Mikołaj, ten prawdziwy, to człowiek cichy. Nie miał brody z waty, nie błyszczał jak bombka, nie krzyczał „Ho, ho, ho!”. Uratował młode dziewczyny od hańby, wrzucając im przez okno złote kule w chwili, gdy cały świat spał. Nocna scena, bez widowni i bez oklasków - to był jego spektakl. Był wielki nie dlatego, że robił wrażenie, ale dlatego, że nikomu nie pozwolił poczuć się bezwartościowym. Biskup Mikołaj obdarowywał z potrzeby serca wypełnionego miłością, po ciuchu, w sposób niewidzialnym dla oka.
A potem pojawił się inny Mikołaj - pajac, jak mówią z pogardą niektórzy, a jednak pajac potrzebny. Z watą w brodzie, z brzuchem z poduszki, z dzwonkiem, który bardziej brzmi jak dowcip niż powaga. Ten Mikołaj nie ratuje nikogo od nędzy. On ratuje wyobraźnię. Podtrzymuje w dzieciach przekonanie, że poza rachunkiem ekonomicznym istnieje przestrzeń gestu darmowego, że dobro można dostać choć raz „za nic”. Pajacowaty, ale przecież w tym pajacowaniu jest jakaś głęboka intuicja: że świętość nie musi zawsze chodzić w dostojnych szatach, że czasem przychodzi do nas w przebraniu, żebyśmy się jej nie bali.
I tak dwóch Mikołajów chodzi dziś po świecie: jeden po cichu, drugi hałaśliwie. Jeden zasila Kościół w niezbędny ogień miłosierdzia, drugi ogrzewa kulturę dziecięcą iskrami ciepła, choćby tandetnego. I może cała sztuka nie polega na tym, by któregoś z nich przepędzić, lecz by zobaczyć, że pajac jest nieraz bratem świętego, że gdy śmiejemy się z waty na jego brodzie, to święty gdzieś obok szepcze: „Dobrze, że się śmiejecie, bo ten śmiech otwiera wam serca. A ja już będę wiedział, jak je napełnić”.
Wbrew pozorom oba oblicza Mikołaja prowadzą nas do tego samego miejsca: do dziecięcej zdolności przyjmowania daru. Ten prawdziwy święty i ten pajacowaty dają nam dziś lekcję: kto daje z radością, ten nigdy nie jest śmieszny. Śmieszny staje się dopiero ten, kto nie umie przyjąć dobra, bo bał się wcześniej uwierzyć, że ono możliwe jest naprawdę.
W końcu Mikołaj, każdy z nich, pyta nas nie o to, w co wierzymy, ale czy w ogóle jeszcze potrafimy wierzyć, że ktoś może nas obdarować, nie licząc zysków. I w tym pytaniu wszystkie maski spadają: zostaje twarz człowieka, który wciąż czeka na cud.