Nekovet - Koci Weteryniorz

Nekovet - Koci Weteryniorz Dane kontaktowe, mapa i wskazówki, formularz kontaktowy, godziny otwarcia, usługi, oceny, zdjęcia, filmy i ogłoszenia od Nekovet - Koci Weteryniorz, Internista, Włocławek.

30/07/2025

Kochani.
Tradycyjnie witam serdelecznie.

Chciałabym podziękować za każdy komentarz, polubienie i udostępnienie dotyczące poprzedniego wyrzygu. Odpaliły się we mnie duże emocje i nie do końca byłam pewna, czy powinnam mieszać się w tę dramę, jednak mój wewnętrzny buntownik nie mógł siedzieć cicho. Zazwyczaj mam gdzies te nagonki, komentarze, znam swoje intencje i wiem czym dla mnie jest bycie lekarzem weterynarii . Nie mogłam jednak przejść obojętnie, bez własnego głosu w sytuacji, która poruszyła Kolegów z mojej"branży" oraz Właścicieli zwierząt - naszych potencjalnych pacjentow.

Ale wzruszył mnie odzew Wasz oraz reakcja naszego weterynaryjnego środowiska. Machina ruszyła. I walczymy o swoje.

Nie dla pieniędzy. Tylko żeby takie sytuacje nie zabiły w nas pasji i chęci do tego, by walczyć dalej o naszych pacjentów, o nas jako grupa , o siebie samych.

W tym, co często słyszę i muszę znosić ja i moi Koledzy - reakcja Wasza i innych osób spoza branży,reakcja techników weterynarii, lekarzy na posty znanej Pani - czy tu, czy na stronach innych- jest budująca.

W imieniu swoim i nie swoim - dziękuję.

Jednak pamiętajmy - hejt to dz**ka. Ta Pani nie zasługuje na życzenie śmierci, jednogwiazdkowe opinie jej biznesu dodawane przez randomowych ludzi, szkalowanie aspektów jej prywatnego życia czy sukienki, którą zaklada. Bo nie w tym jest rzecz całej "afery".

W tej sytuacji należy się reakcja na słowa, które zostały wypowiedziane, na konkretne zachowanie, wywiady i elaboraty o sprawach, o których nie ma się pojęcia. Należy się przedstawienie realiów.

Wkurwiajmy się mądrze.
I trzymajmy się razem.

Mam taką myśl i nadzieję, że może ta sytuacja była potrzebna. Może właśnie potrzebny był ten post Pani R. Żebyśmy jako ludzie, jako technicy i weterynarze w końcu wspólnie opowiedzieli nasze historie i opisali naszą codzienność. I żeby w końcu publiczne rzyganie na każdego z nas, w każdym możliwym zawodzie - jeśli nieprawdziwe- miało prawne konsekwencje.

Może i złudne to nadzieje.
Może nie mam racji i odejdzie to w niepamięć.

Ale wierzę, bo chyba czas trochę tupnąć nogą.

Trzymajcie się wszyscy. Z branży i nie z branży, nie dajcie się zakrzyczeć, tłamsić , nie znośnie oszczerstw jeśli nie są prawdziwe. Dbajcie o samych siebie.

A ja chce wyrazić wsparcie dla każdego z nas, kto się zmaga z demonami, kto ma dość , dla każdego, kto się leczy i jest ( lub nie jest, jednak do postu pani nawiązać muszę) w tej "wymyślonej i manipulującej grupie" z depresją i myślami/próbami na S.
Wiem jak jest. Straciliśmy wielu z nas.
Nie dajmy się stracić samym sobie i nie bójmy się prosić o pomoc.

Jestem z Wami i przytulam każdego z osobna.

Nie damy się.

NOMV.

28/07/2025

Miałam się nie odzywać w tej sprawie, bo szkoda strzępić ryja .
Ale nie pozwolę na publiczne mieszanie z błotem Kolegów z mojej branży.

Witam serdelecznie.
Dziś odniosę się do wypowiedzi pewnej Pani, która straciła swojego Przyjaciela a przy okazji zrobila gównoburzę i nagonkę na moich Kolegów po fachu.
Rozumiem ból i uczucia towarzyszące odejściu zwierzęcia. Sama znam ten ogrom cierpienia, niejednego Przyjaciela pożegnałam.

Ale jasny c**j mnie strzela, bo - może nie publicznie - Ale podobna opinia spotkała mnie nie raz.

Jestem lekarzem weterynarii. Jest to moja pasja. Kocham to, co robię i radość sprawia mi fakt, że moj zawód jest jednocześnie tym, co daje mi powera. Ale nadal- jest to moja praca . Za siedzenie po nocy, za pisanie maili z domu, chociaż w pracy zamiast siedmiu godzin bylam 12 - należy mi się wynagrodzenie. Za wiedzę, zaangażowanie, za branie na siebie emocji Właścicieli również, choc nikt nie dał mi lekcji jak radzić sobie z ciężkimi rozmowami. Za kursy i książki za ciężki pieniądz. Za nerwy, łzy, smutek i wkurwienie na ignorancję ludzi, którzy zwierzę traktują jak rzecz.
Jest to moja pasja, ale ja też muszę zapłacić rachunki.

I będąc w tym weterynaryjnym bezdusznym lobby po 11 latach pracy skupionej na kasie, wyzysku i braku sumienia Droga Pani Moniko- mieszkam w wynajmowanej, małej kawalerce , bo takie właśnie kokosy ciągnę od Bogu ducha winnych właścicieli. Nadal nie mam prawka, bo ciężko mi odłożyć.

Moi koledzy - z racji bycia nieempatycznym i nastawionym na kasę - są w grupie ludzi o najwyższym odsetku samobójstw.

To jest nasza wiedza, nasz zapierdol, nasze zaangażowanie, godziny nauki, łez i zalamań nerwowych.
I osobiście strzela mnie jasny c**j, że wczoraj wspaniali Właściciele, zwykli ludzie , zapłacili o wiele wiecej niż to, co przedstawia wyzej wymieniona Pani . Za podobna walkę o życie, ciężka, z małym prawdopodobieństwem sukcesu.

I kurde wiecie co? Jeszcze bezczelnie takiemu nastawionemu na kasę "lekarzowi" podziękowali a dodatkowo - o zgrozo - dali czekoladki. Ja się wzruszyłam, bo to maly gest, bo nie oczekuje aplauzu i czerwonego dywanu , to moja praca - a jednak raz na r***i rok ktoś docenił ze ponad dwie godziny z zespołem walczyliśmy o życie pieska .

Nie mam zgody na to, co szerzy ta osoba, przedstawiając tylko rozliczenie bez opisu wizyty, który realnie by powiedzial jak walka o pieska wyglądała. I jak ta walka wyglada na codzień u nas, w każdym zakładzie leczenia zwierząt.

Nie mam zgody na wyrzyg z dodatkiem wizerunku lekarza będącego kierownikiem Veterio ( dość zabawnie nazwanego "dyrektorem")

Nie mam zgody na wycenienie walki o ukochanego psa na mniej niż 1800zlotych w momencie, gdzie znam dokladnie realia próby zawalczenia o psiokocie życie, wiem ile kosztuje to nas - zwykłych, nastawionych na kasę weterynarzy.

Pani Moniko, zapraszam na miesięczny staż.
Zapraszam do otworzenia własnej placówki, której utrzymanie miesieczne to nie jest 30 złotych.
Zapraszam do zapieprzu, mierzenia sie ze śmiercią, reanimacjami i emocjami, które w domu przerabiamy, bo kochamy obce zwierzęta.
Nasza praca to nasza wiedza. Zaangażowanie. Nadgodziny, łzy . Samobójstwa.

Zapraszam poobserwować, jak zwykli ludzie bez sławy potrafią zapłacić za swoje zwierzątka każdą kwotę i poobserwować lekarzy, którzy często liczą mniej, bo chcą zwyczajnie pomoc.

Zapraszam do zastanowienia się, czy nie strzela sobie Pani w kolano publicznie mówiąc, że dana kwota to zbyt wiele za walkę o - jak Pani mowi - ukochanego psa.

Weterynaria Pani Moniko to pasja i jaja, które musimy mieć mierząc się z takimi oszczerstwami, które Pani raczy na nas rzucać.,

Rzucać w momencie, gdzie walka o życie "ukochanego" pieska nie jest warta wydanych 1800zl.

Ta walka to wiedza i doświadczenie zespołu do którego Pani na nieszczęście tegoż trafiła. I niech Pani wierzy, my mamy gdzieś czy zwierzę przyniesie celebryta, czy Pani z sąsiedztwa. Życie to życie, walczymy tak samo.
I liczymy tak samo, bo - mimo miłości do naszej pracy - jest to nasze źródło utrzymania.

Nie znaczy to, że nie mamy serca i jesteśmy nastawieni na kasę. Za pracę należy się wynagrodzenie.

Pracowala Pani za darmo?
Ja owszem, nie raz

Koledzy również.

Veterio podejmijcie odpowiednie kroki. Wspieram mocno , wszyscy gramy w jednej drużynie. Mam nadzieję że poznam kiedyś Wasz zespół:)

Był przestój - wybaczcie, ale pracowe i prywatne sprawy trochę mnie przerosły.  W sumie nie wiem czy ktoś to w ogóle czy...
25/06/2025

Był przestój - wybaczcie, ale pracowe i prywatne sprawy trochę mnie przerosły. W sumie nie wiem czy ktoś to w ogóle czyta ;)) czas za szybko zapiernicza.
Postaram się poprawić, pytanie czy są jakieś interesujące Was kocie tematy, czy wymyslac według swojego widzimisię :)
Trzymta się,
Staza dla uwagi ;)

23/04/2025

Witam serdelecznie.
Wiosna przyszła, słoneczko świeci więc jest to świetna okazja do rozmowy na tematy poważne. Dziś bowiem poruszę temat śmierci, a dokładniej eutanazji. Wiem, że w czasie, gdy wszystko budzi się do życia wybranie tegoż może wydać się kontrowersyjne ale jakby nie patrzeć – to moje wypociny . Dodatkowo jestem świeżo po pożegnaniu swojego pieska oraz w trakcie tak zwanej czarnej fali w pracy, stąd obecnie jest to „temat na czasie” w tym momencie mojego życia.
Opowiem Wam trochę o tym czym jest ta eutanazja, na czym polega , jak wygląda, kiedy, gdzie, jak, po co i na co.
Pozwolę sobie również odpowiedzieć na pytanie, które często słyszę od ludzi, którzy dowiadują się jaki mój zawód jest czyli „jak to znosisz”.
Zacznijmy więc – początkowo konkrety, potem wgłębimy się w temat.
Czym jest eutanazja? Słowo to pochodzi z języka greckiego – od słów „eu” czyli „dobrze” oraz „thanatos” – śmierć. W skrócie można by rzec – eutanazja to dobra śmierć, jednak ja lubię się rozwlekać. Nie będę poruszała tematu eutanazji ludzi – mam swoje podejście i nie jest to temat na tę stronę. Powiem więc czym według mnie i pewnie wielu – jest eutanazja zwierząt.
Dla mnie jest to ostatni zabieg , ostatni krok jaki możemy uczynić dla naszego pacjenta, gdy nie ma już możliwości leczenia. Jest skróceniem cierpienia . Szansą na uniknięcie śmierci w męczarni, bólu, samotnie. Zapewnienie „godnego” odejścia w momencie, gdy życie danego zwierzęcia nie ma nic wspólnego z godnością.
Jak to wygląda w praktyce?
Jeżeli pacjent jest „nasz” to raczej omijamy przeglądanie historii choroby, bo raczej ją znamy. Jeżeli „nie nasz” – próbujemy uzyskać informację od Właściciela skąd decyzja o eutanazji- często – szczególnie w chorobach nieuleczalnych – to Właściciel potrafi określić, że już jest na tyle źle, że czas się pożegnać.
Jeżeli uznamy, że ma to sens – badamy pacjenta, oceniamy jego stan, poziom bólu, parametry życiowe i składamy klocki w całość.
Jeżeli jest wskazanie do eutanazji ( o tym chwile później) – drukujemy zgodę na wykonanie zabiegu.
Następnie zaczynamy od premedykacji – czyli podania leków, które uspokajają, działają przeciwbólowo, przygotowują pacjenta do kolejnych działań – taki odpowiednik ludzkiego głupiego Jasia. W idealnym świecie – mieszankę leków podajemy dożylnie – zwierzę zasypia szybciej, omijamy stres i walkę zwierzaka z lekami oraz niektóre działania niepożądane występujące po podaniu domięśniowym (np. wymioty). Jako że idealny świat nie istnieje - czasem trzeba podać leki domięśniowo i nie jest to żadnym błędem. Dla mnie chyba jednak opcja pierwsza jest wygodniejsza, zauważam też, że dla Właścicieli mniej stresująca.
Następnie pogłębiamy znieczulenie – zwierzę ma zasnąć głęboko, nie ogarniać rzeczywistości, krótko mówiąc – nie czuć nic.
I dopiero potem dajemy ten ostatni lek.

W domu czy w lecznicy?
Nie ma odpowiedzi. Dla lekarza pewnie bardziej w lecznicy, dla Właściciela w domu. Argumenty ? Często chcemy żeby zwierzątko odeszło w swoich warunkach, ze swoimi zapachami, na ulubionym posłaniu. I uważam, że ma to duży sens – patrząc z perspektywy mojej jako właściciela. Moje zwierzaki boją się lecznic. ALE jako lekarz – większy komfort mam w lecznicy. Wchodząc do czyjegoś domu trochę czuję się jak intruz. Dodatkowo – nie mam supernadprogramowego zapasu sprzętu , leków, pomocy, warunków – bo nie wszystko zawsze da się przewidzieć. Czasem czegoś zapomnę, czasem nie idzie tak jak powinno. Plus zwyczajnie – w obcym miejscu czuje się nieswojo. Nie ma złotego środka dla obu stron. Stąd – jeżeli ma to miejsce w lecznicy – staram się zapewnić najbardziej komfortowe warunki, ciszę, dać czas na pożegnanie .
Tu zaznaczę – jeżeli decydujecie się na pożegnanie zwierzaka w zakładzie leczniczym – umówcie wizytę jeżeli w danej placówce jest taka możliwość. Wam ograniczy to czekanie i cierpienie na poczekalni. Dla nas – jest to informacja, żeby zapewnić Wam jak najlepsze warunki i czas.

Co potem?
Zgodnie z prawem ciało zwierzęcia powinno zostać przekazane do instytucji do tego przeznaczonych- cmentarze dla zwierząt , krematoria zwierzęce ( z tymi drugimi większość Przychodni – jeśli nie wszystkie- współpracuje) . W skrócie – skoro babci, wujka, cioci nie zakopuje się w ogródku z jakiegoś powodu – zwierzątek też nie wolno.
Nie wiem jak jest z cmentarzami dla zwierząt – nie korzystałam z usług. Jeżeli zaś chodzi o krematoria – opcje są dwie: kremacja tzw. Zbiorowa - czyli w towarzystwie innych zwierząt (wersja - nie ukrywajmy tańsza -) oraz kremacja indywidualna , gdzie możecie odzyskać prochy swojego pupila, pożegnać się, być przy czynnościach ostatecznych ( tu wersja droższa)
Osobiście na początku miesiąca miałam niestety okazję odwiedzić krematorium i towarzyszyć Mufkowi oraz moim bliskim w tej drodze i powiem Wam – sam fakt bycia przy tym, możliwość takiego ostatecznego pożegnania, bycie przy wprowadzaniu ciała do pieca – pomogło mi trochę zmierzyć się z tym, że jego już nie będzie, uświadomić sobie i nie oszukiwać się dalej. Dodatkowo niesamowita empatia, spokój, szacunek do nas i do Mufka jakie okazał nam obsługujący nas Pan – może nie ukoiła bólu ale jakoś dawała – przynajmniej mi – swojego rodzaju przyzwolenie na płacz, rozpacz, puszczenie hamulców w tak ciężkim dla mnie momencie.
Oczywiście jako lekarz – nie oceniam którą opcje kto wybierze. Niektórym na pewno ciężko byłoby jechać jeszcze do krematorium i być przy tym wszystkim – to zrozumiałe. Nie każdy ma również na to finanse – co również jest zrozumiałe. Niektóry nie chcą, bo sama eutanazja nie jest niczym miłym. Ja się nie zastanawiałam – ale jednak z tą śmiercią mam więcej do czynienia i nie wyobrażałam sobie nie być.
Niektórzy w ogóle uważają, że to na wyrost – i to też jest okej. Nie każdy ma potrzebę – nawet jeśli kochał swojego zwierza – odzyskać prochy , żegnać się kolejny i kolejny raz. Każdy z nas jest inny i ma do tego prawo.

No dobrze. Mamy już w skrócie jak to technicznie wygląda z odrobiną mojej oceny dotyczącej kremacji indywidualnej.

Kolejne pytanie: kiedy?
Zaznaczę na początek, że w Polsce nie ma eutanazji „na żądanie”. Według prawa więc nie mogę uśpić Burka, który na wejściu m***a ogonkiem i się cieszy tylko dlatego, że sika po domu/szczeka/wymiotuje. Jeżeli choroba jest uleczalna – przykro mi, to, że komuś nie chce się podawać piesku czy kotku leków przez tydzień i jeszcze za nie płacić nie jest powodem.
Do eutanazji musi być wskazanie . Jakie? Najczęściej stany agonalne, choroby nieuleczalne w momencie, gdy już życia nie można nazwać życiem a wegetacją , choroby przewlekłe w bardzo zaawansowanym stadium bez reakcji na leczenie , brak komfortu życia, cierpienie, gdy leczenie jest w sumie niemożliwe bo pacjent jest tzw. Nieobsługiwalnym i leczenie paliatywne nie wchodzi w grę… Czasem względy finansowe ALE dotyczy to raczej sytuacji, gdy a) po pierwsze ze zwierzakiem jest kiepsko b) nie ma szans na wyleczenie c) gdy wiemy, że leczenie paliatywne będzie uporczywe i może nie pomóc, a Właściciel zwyczajnie nie jest w stanie wydawać iluśtamset złotych miesięcznie d) jest to poważna choroba na tyle, że bez sensu jest prosić o zrzeczenie czy szukać fundacji e) gdy wiemy, że zwierzę będzie funkcjonować siedząc całą dobę w szpitalu , a pogorszy się bez ciągłej hospitalizacji.
Eutanazja ogólnie powinna być wspólną decyzją lekarza i Właściciela. My – jako lekarze – musimy ocenić rokowanie, stan zwierzęcia, poziom bólu, sens leczenia. Właściciel – przedstawia możliwości finansowe plus – bardzo często – widzi, kiedy jego pies czy kot ma dość i kiedy ten komfort zycia przestaje istnieć. Tu ważna jest rozmowa i wzajemne słuchanie tego, co obie strony mają do powiedzenia. Zresztą – tak szczerze i bez pierdolenia – eutanazja nie jest najgorszym co mnie w pracy spotyka. Najgorsza jest sytuacja, gdy zwierzę jest w agonii, nie reaguje na leki, załatwia się pod siebie, nie ogrania i słyszę „ niech umrze sam”. Noszk***a . Nikogo nie zmuszę, nie mogę. Ale w takiej sytuacji jestem zwolennikiem przedstawiania rzeczywistości bez ceregieli. Co to znaczy?

Wyobraź sobie, że masz mega nowotwór z przerzutami. Nie możesz sam jeść, karmią Cię przez sondę. Zycie kręci się od jednego leku do drugiego. Nie wstajesz, masz odleżyny w których zalęgają się larwy much. Załatwiasz się pod siebie , wszystko cię boli i tylko czekasz na śmierć.
Wyobraź sobie, że twoje płuca zalewają się wodą, nie możesz wziąć oddechu i zwyczajnie się topisz.
Że masz taki napad gromadny, że w końcu twój mózg się ugotuje i nic z niego nie zostanie.
Że boli Cię każda komórka w ciele i po prostu leżysz.

Nie ma takiego zwierzęcego cierpienia jakiego nie zniósłby człowiek.

Eutanazja nie jest łatwą decyzją – noszkurde, normalne jest, że przychodzi taka myśl „wyrażam zgodę na zabicie mojego ukochanego pupila, jestem potworem, złym człowiekiem „ etc.
Ale nie kochani. Zapewnienie godnego odejścia to czasem ostatnia rzecz jaką Wy jako Właściciele oraz ja jako lekarz -możemy zrobić . Pozwolić zasnąć spokojnie z ukochanym Panem obok, bez dni, tygodni, miesięcy powolnego umierania w bólu. Bo niestety – sytuacja, że zwierz zasypia i po prostu się nie budzi to sprawa rzadka. Najczęściej to męczarnia przez minuty, godziny. Czy sami dla siebie czy bliskich byśmy tego chcieli? Chyba nie.
I wiem, że to trudne. Stałam przed tą decyzją już parę razy. Ale czasem za bardzo skupiamy się na sobie, swoich uczuciach, lęku przed stratą a zapominamy, że mamy do czynienia z żywym stworzeniem. Które nie rozumie, że przedłużamy to cierpienie dlatego, że kochamy. Jeżeli jest wskazanie do eutanazji – nie jesteście potworami podpisując zgodę. Dla mnie jest ostateczny dowód, że to zwierzę jest kochane i nie pozwala się na „złą śmierć”.
Uważam, że tu jest wyższość weterynarii nad medycyną ludzką. Ja mogę pozwolić odejść godnie.

Kolejne pytanie – czy należy się wstydzić tego, że odejście zwierzęcia przeżywa się jak odejście człowieka ? Nie. Miejcie w dupie co myślą inni – to Wasz przyjaciel i żałoba po stracie jest całkiem normalna. Płacz przy lekarzu też. Płacz w poczekalni też. Płacz potem – też. Widziałam łzy, milczenie, widziałam nawet walenie głową w ścianę . Nie oceniam, każdy przeżywa po swojemu.
Dla większości będzie to trudne – noszk***a nie ma się co oszukiwać. I nie ma się czego wstydzić. Osobiście – ja się nie pierdolę, umarł mi pies, ryczałam, trzęsłam się i k***a będę jak będę potrzebować bo mogę. Bo mi przykro, ciężko i mnie to boli. Czy jestem wariatka? Nie. Czy ktoś może uznać, że przesadzam ? Owszem. Ale to mój ból i jak go przeżywam to nikomu nic do tego. I myślałam sobie w takich momentach, że w sumie dobrze o mnie świadczy, że tak przeżywam .

Ostatnia kwestia – jak znoszę fakt, że te zwierzaki usypiam?
Nie będę ściemniać, że płaczę nad każdą eutanazją. Czasem wiem, że to najsłuszniejsza opcja i pomoc ostatnia jakiej mogę udzielić więc podchodzę ze spokojem . Ale często jest mi przykro – bo znałam pacjenta od lat, bo nie mogłam mu pomóc bardziej gdyż medycyna ma swoje ograniczenia, bo po prostu wyszło jak wyszło mimo ciężkiej i zawziętej walki całego zespołu. Nawet jeśli decyzja słuszna.
I powiem tak – to nie jest tak, że się nie da przyzwyczaić – praca w całodobówce trochę hoduje jaja na eutanazje, reanimacje kończące się zgonem, śmierci. Ale nie jest tak, że jest to obojętny zabieg. Przynajmniej dla mnie. Wiem, że to słuszne, wiem, że pomagam – ale mi też bywa ciężko. Szczególnie w sezonie kumulacji . Przykładowo – teraz święta były. Niedzielny dyżur. Dwie eutanazje, dwie nieudane reanimacje i zgon. W siedem godzin. I wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. Ale pięć na raz?
Potrafi dowalić.
Nie wiem w sumie jak zakończyć ten post. Może apelem abyśmy byli mądrymi Właścicielami i rozsądnie oceniali sytuację?
Może tym, że nie powinniśmy być egoistami patrzącymi tylko na swój ból lecz widzieli we wszystkim to zwierzątko, które wzięliśmy pod opiekę biorąc za nie odpowiedzialność w dobrych i złych chwilach ?
A może tym, że jeżeli macie za sobą odejście swoich zwierzaków to jestem z Wami i rozumiem ?

Weteryniorz też człowiek, w obliczu najtrudniejszej decyzji nie bójcie się mówić o swoich obawach, uczuciach. Siedzimy w tym razem. I tylko wzajemna współpraca uratuje nas i nasze zwierzaki.

P.S . Jak macie jakieś propozycje na tematy postów – zapraszam do przedstawienia tychże

Post ten ku:

Pamięci Mufka - najlepszego psa na świecie, który nauczył mnie czym jest bezgraniczna miłość i oddanie. I sranie w pokoju.
Pamięci Żółwiów Kacperków miłośników parówek i ucieczek
Pamięci bojownika Leona - co go opieka zamordowała bardziej niż choroba.
Pamięci Tygrysa - mojego pierwszego kota, który zaszczepił we mnie miłość do tego gatunku. Mordercy nóg i much.Strażnika snu.
Pamięci Zuźki - drugiej kotki - kochającej chipsy i kapustę z bigosu.
Pamięci Ursika - oszukańczej znajdy na drodze
Pamięci Baziego srającego na mój widok.
Pamięci Furki, która potrafiła sraczką ozdobić pół ściany i potykać się o własne łapki
Pamięci Pazurka , naczelnego terminatora i najdzielniejszego terminatora .
Pamięci Ramzika, Łatka, Kropki i Barego - nie moich, ale wspaniałych .

Zawsze będziecie ze mną i nie wstydzę się tego.

27/03/2025

Witam serdelecznie!
Nie pisał chłop , bo czasu nie było. Dziś naszło – jestem więc.
I dziś niekolorowo. Ostatni czas niestety obfitował w tak zwane trudne sprawy i ciężko mi przejść obojętnie skoro przedstawiam tu blaski i cienie bycia lekarzem.
Mam nadzieję, że może po przeczytaniu tegoż, będziecie chętni aby edukować swoich znajomych, rodzinę, piątą wodę po kisielu którzy chcą wziąć zwierzaczka – że to nie jest zabawa a odpowiedzialność.
Od razu zaznaczam – poniżej mamy przykłady, nie jest to obraz przeciętnego Właściciela. Jednak dziś skupię się trochę na jednym aspekcie naszej pracy, bo wyjątkowo kopnął mnie w dupę w związku z tak zwanym prawem serii. Pozdrawiam jednocześnie tych dbających , bo super się z Wami współpracuje : )

Zostałam lekarzem weterynarii, bo poza moją ambicją bycia dr. House od zwierzątek – bardzo chciałam pomagać tym stworom, które są zależne od nas – ludzi.
Widzę różne przypadki – bardzo ciężkie, trudne, skomplikowane. Czasem jest tak, że jedyną pomocą jaką mogę udzielić na sam koniec jest eutanazja ( o eutanazji dłużej kiedy indziej). Czasem zwierzaki zapadają na jakieś choroby i mimo starań moich, Właścicieli, zespołu – no nie da się.

Ale najgorsze, co może być to ignorancja Właścicieli i zaniedbanie.

Nic tak mnie nie wkurwia jak zaniedbanie. Naprawdę. Jak słyszę tekst „rzyga od tygodnia” otwiera mi się w kieszeni nóż. Szczególnie, że – jako miłośnik literatury faktu – czytam z jakimi pierdelotami ludzie potrafią zgłosić się na SOR. A jak chodzi o zwierzę? Się czeka.

Powinny być jakieś testy kwalifikujące człowieka do adopcji zwierzęcia, serio . Chore dla mnie jest to, że czasem weteryniorz czy technik bardziej płacze nad losem Pimpusia niż jego wieloletni pan.
I wiecie co? Mimo, że zdarza się to często – wielu z nas przeżywa. Często jest tak, że bardziej zależy nam a nie Właścicielom. My żyłę wypruwamy a ktoś nawet nie odbierze telefonu, żeby usłyszeć jak jego pies się czuje.

Są psy z guzem wielkości drugiego psa, które pojawiły się wczoraj.
Jest kot, który nie sra od 10 dni i trafia w stanie agonalnym – tu na domiar złego zabrano zwierzę ze szpitala mimo c**jowego stanu. Bo na siłę zwierza trzymać nie mogę/
Jest piesek, który nie je od tygodnia, rzyga wszystkimi kolorami tęczy od środy a w niedzielę kończy na stole chirurgicznym, bo miał w przewodzie pokarmowym sznurek od gardzieli do piździeli. Zabieg się udał, pacjent nie przeżył. Czy gdyby zareagowano wcześniej byłoby inaczej? Nie wiem. Ale abstrakcją jest dla mnie czekanie 7 dni z psem w stanie d**a.
Jest nasz kot mieszkający i rozpieszczany w Klinice, bo Właściciele chcieli uśpić przez problemy z pęcherzem- gdzie zaleceń nie trzymali się wcale. Lekarka wymogła zrzeczenie się, bo wskazań do eutanazji nie było więc grubas mieszka z nami i szuka domu – polecam koleżkę, jednak musi bez innych kotków mieszkać ! Reklamę zrobię jak nazbieram filmików😊

Był piesek ze stawami w takim stanie, że każda łapa wykręcona w paragraf.
Pies z takim koszmarem w paszczy, że zapalenie zeżarło mu żuchwę , lała się ropa, zwierz nieprzytomny i cierpiący.
Kot nie je od miesiąca a na USG guz na guzie.
A zmiana na głowie wielkości pięści pojawiła się po spacerze.
Sra krwią od tygodnia, kaszle od 3 lat, chudnie, ale to pewnie ze starości. Lekorzo nie widział bo zdrowy
Piszczy bo tak ma.
Nie je bo wybredny.
Hot spot ( powierzchniowe ropne zapalenie skóry ) na pół Burka to nie hot spot a złośliwy sąsiad pewnie czymś polał.
Oddycha szybko od 2 tygodni, ale pewnie tak ma.

To codzienność. Plus ludzie potrafią kłamać w żywe oczy, że ten guz od wczoraj. Lamentują przy eutanazji - i nie neguję ich uczucia, ale doprowadzili do tego stanu widząc cierpienie tego stwora dzień w dzień co mi się nie klei jak cholera.

W tym tygodniu mam apogeum bezsilności i żalu. Nie ma dnia bez skrajnie olanego zwierzęcia i rozpierdala mnie fakt, że często ja przejmuję się bardziej niż właściciel ( tak, brak wielkiej litery w tym zdaniu – choć zawsze jej używam w stosunku do opiekunów – jest zamierzony i świadomy) .Strzela mnie jasny c**j i jednocześnie jest mi szkoda tych zaniedbanych istot, które nie mogą spakować walizki i powiedzieć „ nie dbasz o mnie, żegnam ozięble”.
I choć staram się zachować zimną krew – bardzo odchorowuję to w domu.
A jak już nerwy mi puszczą i powiem co myślę – też odchorowuję, bo nawet wyartykułowanie swojej opinii nic nie daje bo zderzam się ze ścianą.

Czasem mam dość, bo choćby skały srały – przez zaniedbanie właściciela jest za późno. A zgadnijcie do kogo potem są pretensje. I kto nie śpi po nocach.

Chciałabym, żeby ten post miał jakiś sens. Zwierzę to nie zabawka. Nie maskotka. Czuje i choruje. Cierpi i jego leczenie kosztuje. Tego naszego psa czy kota też coś boli, też coś stresuje, męczy, też potrzebuje miłości, uwagi i naszej czujności bo NIE MÓWI.

I dla mnie lepszy jest Klient co przyjdzie z pierdołą niż ten, co oleje poważną rzecz.
Jeżeli możecie – uświadamiajcie swoich bliskich z czym wiąże się zwierz, żeby to nie była pochopna decyzja. Bo to jest odpowiedzialność, koszta . Obowiązek i ważna zmiana.

Wybaczcie gorycz, ale prawo serii mocno wpłynęło na temat tego wpisu.
Jeśli macie jakieś tematy do poruszenia – piszcie, mnie chodzi po głowie temat eutanazji jednak słucham ogółu.
Trzymajcie się i dbajcie o swoje Sierściuchy . One mają tylko Was.
Buźka !

10/03/2025

CO TE KOTY, NA CO TO KOMU POTRZEBNE?

Witam serdelecznie,
Będzie długo, bo ja nie umiem krótko.
Dziś odpowiem na pytanie, którego odpowiedź nie interesuje nikogo : ) – czemu te koty? Leczenie psów/gadów/krów/świnek/szczurków jest bleh?
Od razu rzeknę – nie.
Przede wszystkim uważam, że spoko jest to, że lekarze idą często w jeden gatunek lub ich grupę.
Kot to nie mały pies, koza to nie mała krowa, królik to nie większa świnka morska. Każde ze zwierząt ma swoją fizjologię, potrzeby, choroby – weź to chłopie pamiętaj wszystko. Szczególnie, że liczba gatunków zwierząt, które trzymamy w domach stale wzrasta.
Dobrze więc moim zdaniem, że- poza podziałem na konkretne dziedziny (kardiologia, neurologia etc) – mamy lekarzy od gadów, ptaków, krów czy koni.
Ja wymyśliłam sobie koty i dziś rozwlekę się na ten temat.

Tak, większość moich pacjentów to koty. Nie, nie jestem specjalistą – w Polsce nie ma takiej specki a zagraniczna na razie przekracza moje możliwości finansowo-logistyczne. Nazywam się bardziej pasjonatem kociej medycyny.
Musicie wiedzieć też, że pracuję w Klinice, gdzie przyjmuje się wyłącznie psy i koty. Czy to oznacza, że nie lubię innych zwierząt?
Ano nie. Zacznę od kwestii technicznych .
1. Mam koszmarną alergię . Na psy i koty również, jednak dzięki temu, że akurat z tymi zwierzętami miałam kontakt oraz dzięki lekom przeciwhistaminowym umieram tylko przy pojedynczych przedstawicielach tego gatunku.
2. Koszmarna alergia jest nawet na lekach koszmarna w stosunku do maluczkich – królików, chomików, świnek morskich. Obcięcie pazurków kończy się dusznością i koszmarnym katarem.
3. Wyżej wymienione maluchy tak bardzo się stresują i wydają mi się tak kruche, że bałabym się, że z moją pierdołowatością zrobiłabym im krzywdę.
4. Koszmarna alergia dotyczy również piór. Zajęcia „ z ptaków” były ciężkie.
5. Zajęcia z koni też były ciężkie bo siano. Koszmarna alergia. Na ich kłaczory pewnie też. Poza tym koniom nie ufam – dla mnie są nieprzewidywalne, boję się (a one skubance to czują więc chyba nie przepadamy za sobą nawzajem). Podziwiam bo piękne są. Ale tylko z daleka
6. Przeżuwacze są super. Dwutygodniowe praktyki z krowami wspominam jako jeden z najlepszych czasów na studiach ALE – znów siano, słomy i inne paskudztwa. Plus diagnostyka mniej niż bardziej. Do tej pory jednak mogłabym pogłaskać każdą mućkę jaką widzę plus niestraszne mi łajno i badanie rektalne ( tak, to to badanie co się wkłada rękę po pachy do krowiego zadka) . No i mają piękne buzie .
7. Ogólnie praca w tak zwanym „terenie” ( czyli zwierzaki gospodarskie ) nie jest dla mnie – bez prawa jazdy robienie tylu kilometrów rowerem zimą w nocy o północy chyba by nie wyszło.
8. Gadów, płazów nie rozumiem – może dlatego, że w sumie niewiele miałam z nimi do czynienia. A jak nie rozumiem, styczności nie miałam większej , wiedzy również – nie brnę. Lubię na nie patrzeć, podziwiam lekarzy zajmujących się nimi . A do tego jeden przedstawiciel tychże z którym mieszkałam zawsze srał jak pojawiałam się na horyzoncie. To znak.
9. Z rybek – miałam bojownika. Leon miał na imię i był spoko. Ale go przypadkowo zamordowalim – nie chcę wchodzić w szczegóły, ale dobroć moja i siostry skończyła się dla niego nie najlepiej. Z perspektywy czasu – żółwiami Kacperkami też nie zajmowaliśmy się szałowo , ale nie oszukujmy się – w latach dziewięćdziesiątych wiedza o żółwiach i rybkach była niewielka , dostęp do tejże również. Zajmowaliśmy się najlepiej jak żeśmy umieli, co nie zmienia faktu, że na pewno nie była to prawidłowa opieka. Stąd – z racji szacunku do powyższych – niech mądrzejsi się nimi opiekują 😊

Pozostały więc psy i koty.
Więc teraz – potworze – powiedz czemu dyskryminujesz psy?!
Ano nie dyskryminuję, bo kocham wszystkie zwierzątka poza karaczanami, karaluchami , podobnymi im oraz komarami i muchami.
Psy są super. Mam najukochańszego i najwspanialszego psa Mufasę (no dobra, teraz mieszka u siostry i szwagra ale mieszkałam z nim jak był gnojem, nauczyłam podawać łapkę i przyjeżdżał do mnie na wakacje więc nadal jest mój :) ) - swoją drogą trzymajcie kciuki za Mufka i jego zdrowie, kolorowo nie jest ale walka trwa.
Lubię moich psich pacjentów – jeżeli nie chcą mnie zeżreć i nie panikują jak opętane😊). Mam wielu i skupiam się na ich zdrowiu równie mocno. I z wieloma więcej czasu w trakcie wizyty zajmuje zabawa i tulaski niż rzeczywista praca

Do sedna, kurde, pitu pitu pierdolitu. Dlaczego koty?
Od razu zaznaczę – to tylko moje zdanie, moje odczucia – nie neguję podejścia i zdania innych , tłumaczę skąd ten mój wybór jako doktura .

Więc jeszcze raz – dlaczego koty?
Duży wpływ ma na to fakt, że w moim otoczeniu od małego były głównie koty – rodzice lubią zwierzęta(do tej pory wspomina się ich berndardynowego pieska Idę). Pewnie brak psa w moim życiu wynikał z braku czasu czy warunków mieszkaniowych.
Dodatkowo nasz pierwszy kot z Tygrys – był typowo „moim” kotem. Może kiedyś o nim opowiem, bo w sumie jego historia i jego kocia osoba była winna zawirowaniom w moich zawodowych planach.
Co poza tym ?
Koty są niezależne i twarde z nich skurwysyny. Bo – ale to tylko według mnie – są trudniejszymi pacjentami i większą zagadką. I trudniej z nimi pracować.
Ich choroby i leczenie stanowią dla mnie większe wyzwanie. Zwykłe badanie kliniczne czy zabiegi również. A wspominałam nieraz – naoglądałam się House’a - im trudniej tym fajniej.

Są niesamowicie wytrzymałe i trzeba być dobrym obserwatorem – plus mieć wiedzę – żeby zobaczyć, że cierpią.
Są też gatunkiem, dla którego stres jest najgorszym dziadem i najczęściej to, co dla wielu jest „złośliwością” – jest oznaką zaburzenia kociej równowagi, o czym może innym razem-czasem winowajcą nie jest stricte choroba a warunki utrzymania, Właściciele, sytuacja.

Wolę pracę z kotami bo się ich nie boję. Tak, tych które w sekundę zamieniają się w morderczą maszynę składającą się z pazurów, zębów i prychania również. I wiem, że one wiedzą, że się ich nie boję, co zwiększa moje szanse na przeżycie.
Nie ukrywajmy – koty zazwyczaj nie przekraczają piętnastu kilo ( zazwyczaj zaznaczam) i uważam, że zrobią mi mniejszą krzywdę niż owczarek niemiecki rzucający mi się do gardła (historia prawdziwa). Ale bardziej ma znaczenie to, łatwiej mi je odczytać ( pewnie właśnie dlatego, że z kotami się wychowałam , psiarze pewnie mają inaczej :). Wiem, które spojrzenie zwiastuje uruchomienie pazurów czy zębów, wiem, czy kot syczy bo „się boję ale nic nie zrobię” , czy syczy i zaraz pokaże jaką broń ma w zanadrzu. Wiem, że trzeba spokojnie. Widzę sygnały, których ktoś może nie zauważyć, jeśli w tych kotach nie siedzi - tak jak ja często nie widzę tego, co pokazuje pies. Łatwiej mi przewidzieć reakcje kocią niż psią stąd ostrożniej podchodzę do nawet miłych psiaków – ich język jest mi mniej znany i mniej zrozumiały.
To dwa różne zwierzaki i tak, jak z kociego spojrzenia i gęby wyczytam dużo – tak z psiej nie za bardzo, choć również staram się uczyć ( bo niestety nie każdy pies w gabinecie jest Mufaską – czarnym skundlonym długowłosym owczarkiem niemieckim, który da sobie zrobić wszystko z pełnym żalu spojrzeniem). Ale serio- staram się z tymi psami , nie olewam nauki o psim języku !

Szanuję koty za ich niezależność i trudność w zdobyciu ich zaufania. Często uprawiam ekwilibrystykę stosowaną, żeby pacjent mnie zaakceptował łaskawie. I może są w tym względy własne – sama nie jestem zbyt ufna i na mój szacun trzeba zasłużyć.

Lubię też sytuacje, gdy wykopany jest do mnie pacjent „agresywny, z którym nie da się nic zrobić, pobranie krwi jest niemożliwe , ba! Zbadanie jest niemożliwe , tylko premedykacja (w skrócie – farmakologiczne uspokojenie) !”. okazuje się kotem, do którego da się dotrzeć z odpowiednią dozą cierpliwości i podejściem. Wystarczy trochę czasu, spokoju i wiedzy, żeby Mruczek dał przeprowadzić na sobie odpowiednie zabiegi.

Oczywiście- nie jest tak, że zawsze się da! Czasem trzeba wspomóc się lekami podawanymi przez Właściciela przed wizytą i często – nie tylko dla nas ale też dla kota – jest to dobre rozwiązanie, bo poza uspokojeniem mamy też efekt przeciwlękowy. Wkurwiony w gabinecie Mruczek nadal ma święte prawo do badań profilaktycznych raz w roku i można zrobić to tak, żeby nie ucierpiał nikt i nic (może poza kocią dumą) – wystarczy zadzwonić/podejść do lecznicy i zapytać , co z takim wkurwionym Mruczkiem zrobić jak chce się go przebadać a ten morduje od wejścia. I wiem co mówię – tu serdecznie pozdrawiam moją Stazę i tych, którzy mieli okazję poznać ją bez podania leków przed manipulacjami lekarskimi : )
W mojej dziesięcioletniej karierze mam dosłownie 2 pacjentów, którym trzeba przykładowo do pobrania krwi dawać premedykację, bo wyżej wymienione leki nie działają ( tym razem pozdrawiam Reneusza i Janusza : ))

Lubię to, że do kota trzeba mieć respekt, bo on nie posłucha Właściciela w sytuacji stresowej. O typach kotów w gabinecie kiedy indziej, ale nawet najwspanialszy kot z najwspanialszym Włascicielem może odpalić wewnętrznego tygrysa machającego przeszczepami na ślepo w lekarza, Właściciela, stół, ścianę, koc .
Kot będzie Cię szanował tylko i wyłącznie wtedy, gdy sam uszanujesz jego przestrzeń
I mimo tego, że się ich nie boję – ten respekt zawsze mam.

I na koniec – jak wspomniałam - uważam że to dobre, że lekarze idą w jakąś niszę bo dzięki temu mogą lepiej zajmować się swoimi pacjentami biorąc pod uwagę nie tylko choroby i leki ale też zwyczaje danego gatunku, żywienie, behawior.

Ale się rozgadałam. Jeżeli dobrnąłeś/dobrnęłaś do końca - szacun wielki od ciotki Kaśki.
Jeżeli macie jakieś tematy, które Was interesują – zapraszam, ja mam ich tak dużo, że ja już sama nie wiem o co mi chodzi : ) Psie tematy również mile widziane ; )
Trzymajcie się i wydrapcie swoje sierściuchy !

Adres

Włocławek

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Nekovet - Koci Weteryniorz umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Kategoria