23/04/2025
Witam serdelecznie.
Wiosna przyszła, słoneczko świeci więc jest to świetna okazja do rozmowy na tematy poważne. Dziś bowiem poruszę temat śmierci, a dokładniej eutanazji. Wiem, że w czasie, gdy wszystko budzi się do życia wybranie tegoż może wydać się kontrowersyjne ale jakby nie patrzeć – to moje wypociny . Dodatkowo jestem świeżo po pożegnaniu swojego pieska oraz w trakcie tak zwanej czarnej fali w pracy, stąd obecnie jest to „temat na czasie” w tym momencie mojego życia.
Opowiem Wam trochę o tym czym jest ta eutanazja, na czym polega , jak wygląda, kiedy, gdzie, jak, po co i na co.
Pozwolę sobie również odpowiedzieć na pytanie, które często słyszę od ludzi, którzy dowiadują się jaki mój zawód jest czyli „jak to znosisz”.
Zacznijmy więc – początkowo konkrety, potem wgłębimy się w temat.
Czym jest eutanazja? Słowo to pochodzi z języka greckiego – od słów „eu” czyli „dobrze” oraz „thanatos” – śmierć. W skrócie można by rzec – eutanazja to dobra śmierć, jednak ja lubię się rozwlekać. Nie będę poruszała tematu eutanazji ludzi – mam swoje podejście i nie jest to temat na tę stronę. Powiem więc czym według mnie i pewnie wielu – jest eutanazja zwierząt.
Dla mnie jest to ostatni zabieg , ostatni krok jaki możemy uczynić dla naszego pacjenta, gdy nie ma już możliwości leczenia. Jest skróceniem cierpienia . Szansą na uniknięcie śmierci w męczarni, bólu, samotnie. Zapewnienie „godnego” odejścia w momencie, gdy życie danego zwierzęcia nie ma nic wspólnego z godnością.
Jak to wygląda w praktyce?
Jeżeli pacjent jest „nasz” to raczej omijamy przeglądanie historii choroby, bo raczej ją znamy. Jeżeli „nie nasz” – próbujemy uzyskać informację od Właściciela skąd decyzja o eutanazji- często – szczególnie w chorobach nieuleczalnych – to Właściciel potrafi określić, że już jest na tyle źle, że czas się pożegnać.
Jeżeli uznamy, że ma to sens – badamy pacjenta, oceniamy jego stan, poziom bólu, parametry życiowe i składamy klocki w całość.
Jeżeli jest wskazanie do eutanazji ( o tym chwile później) – drukujemy zgodę na wykonanie zabiegu.
Następnie zaczynamy od premedykacji – czyli podania leków, które uspokajają, działają przeciwbólowo, przygotowują pacjenta do kolejnych działań – taki odpowiednik ludzkiego głupiego Jasia. W idealnym świecie – mieszankę leków podajemy dożylnie – zwierzę zasypia szybciej, omijamy stres i walkę zwierzaka z lekami oraz niektóre działania niepożądane występujące po podaniu domięśniowym (np. wymioty). Jako że idealny świat nie istnieje - czasem trzeba podać leki domięśniowo i nie jest to żadnym błędem. Dla mnie chyba jednak opcja pierwsza jest wygodniejsza, zauważam też, że dla Właścicieli mniej stresująca.
Następnie pogłębiamy znieczulenie – zwierzę ma zasnąć głęboko, nie ogarniać rzeczywistości, krótko mówiąc – nie czuć nic.
I dopiero potem dajemy ten ostatni lek.
W domu czy w lecznicy?
Nie ma odpowiedzi. Dla lekarza pewnie bardziej w lecznicy, dla Właściciela w domu. Argumenty ? Często chcemy żeby zwierzątko odeszło w swoich warunkach, ze swoimi zapachami, na ulubionym posłaniu. I uważam, że ma to duży sens – patrząc z perspektywy mojej jako właściciela. Moje zwierzaki boją się lecznic. ALE jako lekarz – większy komfort mam w lecznicy. Wchodząc do czyjegoś domu trochę czuję się jak intruz. Dodatkowo – nie mam supernadprogramowego zapasu sprzętu , leków, pomocy, warunków – bo nie wszystko zawsze da się przewidzieć. Czasem czegoś zapomnę, czasem nie idzie tak jak powinno. Plus zwyczajnie – w obcym miejscu czuje się nieswojo. Nie ma złotego środka dla obu stron. Stąd – jeżeli ma to miejsce w lecznicy – staram się zapewnić najbardziej komfortowe warunki, ciszę, dać czas na pożegnanie .
Tu zaznaczę – jeżeli decydujecie się na pożegnanie zwierzaka w zakładzie leczniczym – umówcie wizytę jeżeli w danej placówce jest taka możliwość. Wam ograniczy to czekanie i cierpienie na poczekalni. Dla nas – jest to informacja, żeby zapewnić Wam jak najlepsze warunki i czas.
Co potem?
Zgodnie z prawem ciało zwierzęcia powinno zostać przekazane do instytucji do tego przeznaczonych- cmentarze dla zwierząt , krematoria zwierzęce ( z tymi drugimi większość Przychodni – jeśli nie wszystkie- współpracuje) . W skrócie – skoro babci, wujka, cioci nie zakopuje się w ogródku z jakiegoś powodu – zwierzątek też nie wolno.
Nie wiem jak jest z cmentarzami dla zwierząt – nie korzystałam z usług. Jeżeli zaś chodzi o krematoria – opcje są dwie: kremacja tzw. Zbiorowa - czyli w towarzystwie innych zwierząt (wersja - nie ukrywajmy tańsza -) oraz kremacja indywidualna , gdzie możecie odzyskać prochy swojego pupila, pożegnać się, być przy czynnościach ostatecznych ( tu wersja droższa)
Osobiście na początku miesiąca miałam niestety okazję odwiedzić krematorium i towarzyszyć Mufkowi oraz moim bliskim w tej drodze i powiem Wam – sam fakt bycia przy tym, możliwość takiego ostatecznego pożegnania, bycie przy wprowadzaniu ciała do pieca – pomogło mi trochę zmierzyć się z tym, że jego już nie będzie, uświadomić sobie i nie oszukiwać się dalej. Dodatkowo niesamowita empatia, spokój, szacunek do nas i do Mufka jakie okazał nam obsługujący nas Pan – może nie ukoiła bólu ale jakoś dawała – przynajmniej mi – swojego rodzaju przyzwolenie na płacz, rozpacz, puszczenie hamulców w tak ciężkim dla mnie momencie.
Oczywiście jako lekarz – nie oceniam którą opcje kto wybierze. Niektórym na pewno ciężko byłoby jechać jeszcze do krematorium i być przy tym wszystkim – to zrozumiałe. Nie każdy ma również na to finanse – co również jest zrozumiałe. Niektóry nie chcą, bo sama eutanazja nie jest niczym miłym. Ja się nie zastanawiałam – ale jednak z tą śmiercią mam więcej do czynienia i nie wyobrażałam sobie nie być.
Niektórzy w ogóle uważają, że to na wyrost – i to też jest okej. Nie każdy ma potrzebę – nawet jeśli kochał swojego zwierza – odzyskać prochy , żegnać się kolejny i kolejny raz. Każdy z nas jest inny i ma do tego prawo.
No dobrze. Mamy już w skrócie jak to technicznie wygląda z odrobiną mojej oceny dotyczącej kremacji indywidualnej.
Kolejne pytanie: kiedy?
Zaznaczę na początek, że w Polsce nie ma eutanazji „na żądanie”. Według prawa więc nie mogę uśpić Burka, który na wejściu m***a ogonkiem i się cieszy tylko dlatego, że sika po domu/szczeka/wymiotuje. Jeżeli choroba jest uleczalna – przykro mi, to, że komuś nie chce się podawać piesku czy kotku leków przez tydzień i jeszcze za nie płacić nie jest powodem.
Do eutanazji musi być wskazanie . Jakie? Najczęściej stany agonalne, choroby nieuleczalne w momencie, gdy już życia nie można nazwać życiem a wegetacją , choroby przewlekłe w bardzo zaawansowanym stadium bez reakcji na leczenie , brak komfortu życia, cierpienie, gdy leczenie jest w sumie niemożliwe bo pacjent jest tzw. Nieobsługiwalnym i leczenie paliatywne nie wchodzi w grę… Czasem względy finansowe ALE dotyczy to raczej sytuacji, gdy a) po pierwsze ze zwierzakiem jest kiepsko b) nie ma szans na wyleczenie c) gdy wiemy, że leczenie paliatywne będzie uporczywe i może nie pomóc, a Właściciel zwyczajnie nie jest w stanie wydawać iluśtamset złotych miesięcznie d) jest to poważna choroba na tyle, że bez sensu jest prosić o zrzeczenie czy szukać fundacji e) gdy wiemy, że zwierzę będzie funkcjonować siedząc całą dobę w szpitalu , a pogorszy się bez ciągłej hospitalizacji.
Eutanazja ogólnie powinna być wspólną decyzją lekarza i Właściciela. My – jako lekarze – musimy ocenić rokowanie, stan zwierzęcia, poziom bólu, sens leczenia. Właściciel – przedstawia możliwości finansowe plus – bardzo często – widzi, kiedy jego pies czy kot ma dość i kiedy ten komfort zycia przestaje istnieć. Tu ważna jest rozmowa i wzajemne słuchanie tego, co obie strony mają do powiedzenia. Zresztą – tak szczerze i bez pierdolenia – eutanazja nie jest najgorszym co mnie w pracy spotyka. Najgorsza jest sytuacja, gdy zwierzę jest w agonii, nie reaguje na leki, załatwia się pod siebie, nie ogrania i słyszę „ niech umrze sam”. Noszk***a . Nikogo nie zmuszę, nie mogę. Ale w takiej sytuacji jestem zwolennikiem przedstawiania rzeczywistości bez ceregieli. Co to znaczy?
Wyobraź sobie, że masz mega nowotwór z przerzutami. Nie możesz sam jeść, karmią Cię przez sondę. Zycie kręci się od jednego leku do drugiego. Nie wstajesz, masz odleżyny w których zalęgają się larwy much. Załatwiasz się pod siebie , wszystko cię boli i tylko czekasz na śmierć.
Wyobraź sobie, że twoje płuca zalewają się wodą, nie możesz wziąć oddechu i zwyczajnie się topisz.
Że masz taki napad gromadny, że w końcu twój mózg się ugotuje i nic z niego nie zostanie.
Że boli Cię każda komórka w ciele i po prostu leżysz.
Nie ma takiego zwierzęcego cierpienia jakiego nie zniósłby człowiek.
Eutanazja nie jest łatwą decyzją – noszkurde, normalne jest, że przychodzi taka myśl „wyrażam zgodę na zabicie mojego ukochanego pupila, jestem potworem, złym człowiekiem „ etc.
Ale nie kochani. Zapewnienie godnego odejścia to czasem ostatnia rzecz jaką Wy jako Właściciele oraz ja jako lekarz -możemy zrobić . Pozwolić zasnąć spokojnie z ukochanym Panem obok, bez dni, tygodni, miesięcy powolnego umierania w bólu. Bo niestety – sytuacja, że zwierz zasypia i po prostu się nie budzi to sprawa rzadka. Najczęściej to męczarnia przez minuty, godziny. Czy sami dla siebie czy bliskich byśmy tego chcieli? Chyba nie.
I wiem, że to trudne. Stałam przed tą decyzją już parę razy. Ale czasem za bardzo skupiamy się na sobie, swoich uczuciach, lęku przed stratą a zapominamy, że mamy do czynienia z żywym stworzeniem. Które nie rozumie, że przedłużamy to cierpienie dlatego, że kochamy. Jeżeli jest wskazanie do eutanazji – nie jesteście potworami podpisując zgodę. Dla mnie jest ostateczny dowód, że to zwierzę jest kochane i nie pozwala się na „złą śmierć”.
Uważam, że tu jest wyższość weterynarii nad medycyną ludzką. Ja mogę pozwolić odejść godnie.
Kolejne pytanie – czy należy się wstydzić tego, że odejście zwierzęcia przeżywa się jak odejście człowieka ? Nie. Miejcie w dupie co myślą inni – to Wasz przyjaciel i żałoba po stracie jest całkiem normalna. Płacz przy lekarzu też. Płacz w poczekalni też. Płacz potem – też. Widziałam łzy, milczenie, widziałam nawet walenie głową w ścianę . Nie oceniam, każdy przeżywa po swojemu.
Dla większości będzie to trudne – noszk***a nie ma się co oszukiwać. I nie ma się czego wstydzić. Osobiście – ja się nie pierdolę, umarł mi pies, ryczałam, trzęsłam się i k***a będę jak będę potrzebować bo mogę. Bo mi przykro, ciężko i mnie to boli. Czy jestem wariatka? Nie. Czy ktoś może uznać, że przesadzam ? Owszem. Ale to mój ból i jak go przeżywam to nikomu nic do tego. I myślałam sobie w takich momentach, że w sumie dobrze o mnie świadczy, że tak przeżywam .
Ostatnia kwestia – jak znoszę fakt, że te zwierzaki usypiam?
Nie będę ściemniać, że płaczę nad każdą eutanazją. Czasem wiem, że to najsłuszniejsza opcja i pomoc ostatnia jakiej mogę udzielić więc podchodzę ze spokojem . Ale często jest mi przykro – bo znałam pacjenta od lat, bo nie mogłam mu pomóc bardziej gdyż medycyna ma swoje ograniczenia, bo po prostu wyszło jak wyszło mimo ciężkiej i zawziętej walki całego zespołu. Nawet jeśli decyzja słuszna.
I powiem tak – to nie jest tak, że się nie da przyzwyczaić – praca w całodobówce trochę hoduje jaja na eutanazje, reanimacje kończące się zgonem, śmierci. Ale nie jest tak, że jest to obojętny zabieg. Przynajmniej dla mnie. Wiem, że to słuszne, wiem, że pomagam – ale mi też bywa ciężko. Szczególnie w sezonie kumulacji . Przykładowo – teraz święta były. Niedzielny dyżur. Dwie eutanazje, dwie nieudane reanimacje i zgon. W siedem godzin. I wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. Ale pięć na raz?
Potrafi dowalić.
Nie wiem w sumie jak zakończyć ten post. Może apelem abyśmy byli mądrymi Właścicielami i rozsądnie oceniali sytuację?
Może tym, że nie powinniśmy być egoistami patrzącymi tylko na swój ból lecz widzieli we wszystkim to zwierzątko, które wzięliśmy pod opiekę biorąc za nie odpowiedzialność w dobrych i złych chwilach ?
A może tym, że jeżeli macie za sobą odejście swoich zwierzaków to jestem z Wami i rozumiem ?
Weteryniorz też człowiek, w obliczu najtrudniejszej decyzji nie bójcie się mówić o swoich obawach, uczuciach. Siedzimy w tym razem. I tylko wzajemna współpraca uratuje nas i nasze zwierzaki.
P.S . Jak macie jakieś propozycje na tematy postów – zapraszam do przedstawienia tychże
Post ten ku:
Pamięci Mufka - najlepszego psa na świecie, który nauczył mnie czym jest bezgraniczna miłość i oddanie. I sranie w pokoju.
Pamięci Żółwiów Kacperków miłośników parówek i ucieczek
Pamięci bojownika Leona - co go opieka zamordowała bardziej niż choroba.
Pamięci Tygrysa - mojego pierwszego kota, który zaszczepił we mnie miłość do tego gatunku. Mordercy nóg i much.Strażnika snu.
Pamięci Zuźki - drugiej kotki - kochającej chipsy i kapustę z bigosu.
Pamięci Ursika - oszukańczej znajdy na drodze
Pamięci Baziego srającego na mój widok.
Pamięci Furki, która potrafiła sraczką ozdobić pół ściany i potykać się o własne łapki
Pamięci Pazurka , naczelnego terminatora i najdzielniejszego terminatora .
Pamięci Ramzika, Łatka, Kropki i Barego - nie moich, ale wspaniałych .
Zawsze będziecie ze mną i nie wstydzę się tego.