27/01/2025
Ciekawa recenzja filmu “Babygirl” ale może też ciekawa hipoteza o pozorach bliskości w parze, gdzie nasza seksualność jest jak papierek lakmusowy, o samotności w relacji.
Polecam lekturze:)
Myślę że to cholernie smutne, że Romy (Nicole Kidman) nie miała orgazmu w trakcie współżycia z mężem przez ich 19 lat wspólnego małżeństwa. Ups, spoiler? Nie, to nie spoiler. Takie to życie. Zamiast zaznać tego jednego z najbardziej egoistycznych (w najlepszym tego słowa znaczeniu) przeżyć, kobieta wykonuje wszystko w myśl ułożonego, przykładnego życia na pokaz. Och, ale przecież orgazmy nie są najważniejsze. Tak, rodzina, dzieci, dom, praca, okazała działka za miastem, pilates, spotkania rodzinne, dobre ubrania, dobre kosmetyki, piękny Antonio Banderas przy boku, to wszystko jest fajne, ale...
Ostatecznie okazuje się, że determinujący graniczną postawę może być właśnie orgazm, uniesienie, fantazja, coś kosmatego, coś własnego co jest wycofane, stłumione, skryte i przede wszystkim głęboko schowane.
Takich kobiet są setki, tysiące, a nawet więcej. "Babygirl", chociaż dystrybutorzy, producenci, marketingowcy chcieliby bardzo, żeby film był czytany głównie jako thriller erotyczny, jest przede wszystkim erotycznym dramatem. Jasne, jest tu dużo symptomów gatunkowego thrillera erotycznego. Seksualne napięcie, erotyka, strach przed wyjściem na jaw romansu, szantaż, lekki stres u widza, czy to jednak nie skręci w stronę "W poszukiwaniu idealnego kochanka" Richarda Brooksa, lub innych niepokojących thrillerów. Jednak nie, bo Halina Reijn, holenderska reżyserka jest na to zbyt inteligentna, to nie to kino. Tutaj ma być postawiona tylko diagnoza.
Wydaje się więc, że "Babygirl" łapie się mocno w nawias kina feministycznego. Czy może tak być, skoro reżyserka pokazuje tylko ciąg wydarzeń, wachlarz zachowań, raczej znany obrazek patriarchatu? No tak, przecież ostatecznie chodzi tutaj o zadowolonego z siebie mężczyznę i kobietę na pokaz, która wciąż, wracając do początku, pozbawiona jest tego co najbardziej intymne.
Czyli w sferze duchowej, w zaciszu domowej sypialni nawalił tylko mężczyzna? No nie, to też trochę jej wina, tej "Babygirl", bo przecież takie sprawy powinno się wyjaśnić od razu, a nie ciągnąć coś nieudanego w danej sferze przez 19 lat. Od tego są terapie u seksuologów, terapie małżeńskie, ale przede wszystkim rozmowa. Ja wiem, że to są wstydliwe tematy, ale nie mogą takie być, gdy dzielisz życie, łóżko, toaletę z drugim człowiekiem. Używacie wielu tych samych rzeczy, leżycie w tej samej pościeli, a nie możecie porozmawiać o tym, co Was kręci, zarzyna od środka, dodaje rumieńców? Dużo się tu kłania ubytków zarówno w temacie wychowania, jak i edukacji.
Piszę to z perspektywy człowieka z wyobraźnią i wiem, że to banały, że profesor Lew Starowicz całe życie walczył o uświadamianie jak niezmiernie ważny we współżyciu jest seks. Tu nie chodzi o to, żeby całą dzienną strefę zajęć podyktować tylko spółkowaniu i czerpaniu radości z tego, ale o to, żeby ten seks, nawet jeżeli ma być raz na tydzień, raz na dwa lub nawet raz na miesiąc przynosił mega frajdę. Tak myślę.
A "Babygirl" jest świetny. Mówi o ważnych sprawach, Nicole Kidman jest fenomenalna, Banderas jeszcze lepszy (choć to drugi plan), ale najlepszy jest Harris Dickinson jako stażysta, który seksu uczył się z shortsów, ale tutaj zdało to egzamin. Bywa i tak. Trzeba o tym rozmawiać. Każda postać, jej zachowanie, motywacje mają znaczenie dla filmowego przesłania o kobiecie sukcesu, która pracuje w branży dotyczącej pełnej automatyzacji w przedsiębiorstwach. Tak, nawet ta branża powinna zwrócić uwagę widza. Pełna automatyka, rzeczy wykrojone od sztancy, nic dla siebie, wszystko dla świata zewnętrznego, żadnej drobinki brudu, nic co by wyglądało źle na świątecznej rodzinnej fotografii. Wszystkie brzydkie myśli zachowane głęboko w brzuchu, aż do wybuchu.
_____
Ten tekst ukazał się na blogu. Link znajdziesz w komentarzu, zapraszam.
_____
Film możesz obejrzeć w kinach. Za dystrybucję odpowiada M2 Films