27/07/2025
Posłuchaj, bo to jest historia o Tobie. O mnie. O nas wszystkich. O tych, co się trochę pogubili, a trochę się szukają.
🪷🪷🪷
Eckhart Tolle wrzucił kiedyś to zdanie, które brzmi jak zimny kompres na czoło po nocy pełnej dramatów: „Wszelka zależność powstaje z nieświadomej niezgody na zmierzenie się z własnym cierpieniem i przepracowaniem go.” Innymi słowy: kochanie, jeśli ciągle cię ciągnie do relacji, w których musisz błagać o miłość jak o ostatni kieliszek wody na pustyni, to nie dlatego, że masz „pecha do ludzi”. To dlatego, że w środku coś w tobie płacze, a ty – zamiast usiąść obok i wysłuchać – dzwonisz do kogoś, żeby zagłuszył ten płacz.
I teraz wyobraź sobie: siedzisz w domu, w tych swoich śmierdzących kapciach – wiesz, które. Te, które nosisz od pięciu lat, bo są „takie wygodne”. I nagle przychodzi ktoś i mówi: „Zdejmij”. A ty na to: „Nie, bo zmarznę”. I właśnie tak wygląda emocjonalna zależność: wolimy chodzić w czymś, co nas uwiera, ale jest znane, niż spróbować bosych stóp, świeżego powietrza i tego przerażającego, wolnego uczucia: „To ja muszę zadbać o siebie.”
To będzie historia o tym, jak zdejmujemy kapcie. Powoli. Z czułością. Z humorem, bo inaczej się nie da…
🌺🌺🌺
KROK PIERWSZY
Patrzę na swoje kapcie. Wącham. Nie udaję, że pachną lawendą.
Pierwszy krok to nie jest „zostaw go”, „odblokuj ją”, „wyjedź w Bieszczady i zacznij od nowa”. Pierwszy krok jest jak posadzenie siebie na krześle naprzeciwko lustra i zadanie pytania: „Co się ze mną dzieje, kiedy on/ona milczy? Co się we mnie uruchamia, kiedy nie mogę kogoś kontrolować? Co ja robię, kiedy boję się, że mnie porzucą?”
I nie chodzi o to, żeby to natychmiast naprawiać. To nie jest etap „działania”. To jest etap oglądania siebie bez filtra. Jak te wszystkie chwile, w których:
• odświeżasz Messengera co 30 sekund, ale mówisz sobie, że „to tylko tak, żeby sprawdzić godzinę”,
• obwiniasz się, że „znowu powiedziałam za dużo”, chociaż powiedziałaś dokładnie tyle, ile czujesz,
• tłumaczysz partnera przed samą sobą: „On po prostu tak ma, on nie umie mówić o emocjach” – i w ten sposób nie widzisz, że jest ci zwyczajnie smutno.
Obserwacja to nie jest biczowanie. Nie jestem moim uzależnieniem. Nie jestem moją paniką. Jestem tą, która to widzi. To jest w ogóle pierwszy przebłysk wolności. Jakbyś wreszcie usiadła na widowni swojego własnego życia i zobaczyła film, który leci od lat, ale pierwszy raz masz ochotę dopisać inny scenariusz.
Wyobraź sobie wieczór. On nie pisał. Ty już masz w brzuchu ten lodowaty kamień. Znasz go. To ten sam, który był wtedy, gdy miałaś 8 lat i mama zniknęła na cały dzień bez słowa, wróciła dopiero wieczorem, jakby nic się nie stało. Ten sam, który się odzywał za każdym razem, gdy musiałaś zgadywać, co zrobić, żeby ktoś cię „chciał”. Znasz tę ciszę jak najbliższą rodzinę. Tylko że do tej pory myślałaś, że to „przez niego”. A teraz, na tym pierwszym kroku, zaczynasz rozumieć, że to w tobie budzi się coś dawnego, niezaopiekowanego. I nie po to, żeby czuć winę. Po to, żeby wreszcie zobaczyć, kto tu naprawdę cierpi.
I to widzenie boli. Ale to jest ten dobry ból – jak wtedy, kiedy wraca czucie w zdrętwiałej ręce. Najpierw kłuje. Potem wiesz, że żyjesz.
🌸🌸🌸
KROK DRUGI
Zmieniam sposób, w jaki żyję – ale nie robię z tego rewolucji. Robię to jak człowiek, który pierwszy raz od lat otwiera okno.
Drugi krok to mikro‑gesty odwagi. W tym kroku nie chodzi o to, żeby pokazać całemu światu: „Patrzcie, już nie potrzebuję nikogo!”. Nie, to dalej nie jest prawda. Chodzi o to, żeby zacząć od małego przesunięcia kamery. Zamiast pytać: „Dlaczego on…?”, zadaj: „Co się dzieje we mnie?”. Zamiast zastygać godzinami przy telefonie – zrób sobie herbatę jak dla gościa, którego kochasz. Zamiast tłumaczyć czyjeś milczenie – spróbuj nazwać swoje uczucia. Nie „on mnie ignoruje”. „Ja się czuję ignorowana.” To robi różnicę. Ogromną.
To jest moment, w którym ćwiczysz samostanowienie jak mięsień. Na początku słabe, drży jak noga, gdy pierwszy raz w życiu próbujesz zrobić przysiad. Ale z każdym ruchem jest mocniej:
– Nie napiszę pierwsza – nie z dumy, tylko po to, żeby nie karmić swojej paniki.
– Nie zadzwonię dziesiąty raz – nie dlatego, że mi nie zależy, tylko dlatego, że uzależnienie kocha numer dziesiąty.
– Zostanę dziś z emocjami – nie po to, żeby udowodnić siłę, ale po to, żeby sprawdzić, czy potrafię być przy sobie, a nie tylko przy cudzych humorach.
W tym kroku wychodzi też na jaw, jak bardzo nauczyliśmy się być zewnętrznie grzeczni, a wewnętrznie spętani. „Nie chcę mu robić problemów”, „Nie będę już marudzić”, „Nie przesadzaj, przecież to nic takiego”. A potem nagle czujesz, że nie masz dostępu do własnego „tak” i „nie”. Że „nie” wymawia się jak bluźnierstwo, a „tak” jak przeprosiny.
Więc uczysz się mówić: „Nie, ja tak nie chcę. Nie, to nie jest dla mnie okej.” Na początku brzmi to, jakbyś kogoś biła. Ale kiedy powiesz to trzy razy, okazuje się, że to brzmi jak troska o siebie. I po raz pierwszy od dawna słyszysz swój własny głos. Nie ten, którym mówisz do ludzi, żeby się nie obrazili. Twój.
🌻🌻🌻
KROK TRZECI
Kwestionuję mitologie, które mam w głowie. Rozprawiam się z nimi jak z teoriami spiskowymi o własnej wartości.
Tu się dzieje gruba robota. Bo dopóki nie zobaczysz, jakie programy cię prowadzą, dopóty będziesz wracać do tych samych ludzi jak do ulubionej, toksycznej restauracji: zawsze boli brzuch, ale znasz menu na pamięć, więc wracasz.
Jakie to programy?
„Jeśli ktoś będzie milczał, to ja wycisnę z siebie jeszcze więcej czułości – może zostanie.”
„Jak powiem, co czuję, to stracę. Ludzie nie lubią prawdy.”
„Nie mogę wymagać, bo nie mam prawa.”
„Jeśli on/ona się odsunie, to znaczy, że ze mną coś jest nie tak.”
Weź je teraz, połóż na stół i popatrz im w twarz. Kto ci to powiedział? Kto ci to wgrał? Jakie wydarzenie, jaka relacja, jakie „nauczono mnie” stoi za każdym zdaniem? I czy to nadal ma prawo rządzić twoim życiem?
Kwestionowanie to nie jest pozytywne myślenie. To jest chirurgia. To jest przyłożenie skalpela do każdej myśli, która cię więzi, i powiedzenie jej: „Pokaż papiery.”
– „Muszę zasłużyć na miłość.” – Pokaż papiery. Kto powiedział? Kiedy? Po co to jeszcze trzymasz?
– „Jak postawię granicę, to zostanę sama.” – Pokaż papiery. Ile razy siebie porzuciłaś, żeby ktoś inny mógł zostać?
– „Jestem za dużo.” – Pokaż papiery. A może po prostu nie jesteś dla tej osoby? A może „za dużo” to znaczy „cała”?
I nagle zaczynasz widzieć, że większość tych zdań to duchy. Nie mają ciała, nie mają faktów, ale wchodzą w ciebie jak dym i robią mgłę. Twoja robota to otworzyć okna. Przewietrzyć. Przestać je powtarzać. A kiedy wracają – mówić: „Cześć, znam cię. Ale teraz decyduję inaczej.”
W tym kroku dzieje się jeszcze jedna ważna rzecz: uczysz się odróżniać realność od fantazji. Bo emocjonalne uzależnienie kocha fantazjować. O tym, że on kiedyś się zmieni. Że jak ja jeszcze bardziej, to może wtedy. Że przecież tam głęboko w nim jest wrażliwość (którą widziałaś raz, w środę, o 17:04, a od tej pory tylko czekasz na replay).
Kwestionowanie to powiedzenie sobie: „Ja wierzę temu, co jest, nie temu, co obiecuję sobie, że będzie.”
To jest bolesne. Ale to jest początek trzeźwości.
🪻🪻🪻
KROK CZWARTY
Robię to, czego się boję. Nie po to, żeby się torturować. Po to, żeby mój układ nerwowy nauczył się, że „nic się nie dzieje” to też stan, który da się przeżyć.
Tu zaczyna się prawdziwa zmiana, bo teoria zamienia się w praktykę nerwu błędnego. To znaczy: ja już wiem, że nie muszę pisać dziesiątej wiadomości. Teraz muszę to zrobić i wytrzymać. Bo cały mój organizm krzyczy: „Rób coś! Rób!”. A ja siedzę. Oddycham. Wkładam ręce pod uda, żeby nie pisały bez mojej zgody.
Robię małe rzeczy, które są wielkie:
– Zostaję sama w ciszy i sprawdzam, co się we mnie podnosi.
– Mówię „nie”, a potem uczę się przeżyć ten nawias ciszy po drugiej stronie.
– Nie tłumaczę się za każdym razem, kiedy mówię, czego potrzebuję. Potrzeba nie jest oskarżeniem.
– Nie ratuję dorosłych ludzi przed ich własnymi emocjami. Moja empatia nie jest respiratorem.
To są rzeczy, których uczy się ciało. Nie tylko głowa. Ciało, które całe życie reagowało paniką, wstydem, napięciem, „przepraszam, że żyję”. I nagle ciało odkrywa: „Można powiedzieć prawdę i nie umrzeć. Można zostać samemu i nie zniknąć.”
W tym kroku zaczyna się coś jeszcze: mikroradość. Nie euforia. Nie „o Boże, jestem nową osobą!”. Nie. Taka cicha, spokojna satysfakcja: „Zrobiłam coś inaczej. Wybrałam siebie. Wytrzymałam. Jestem.” To jest jak zapalenie małej lampki w środku. Jej nikt ci nie zdmuchnie.
💐💐💐
I teraz ważne: to nie jest historia, która kończy się napisem „Żyli długo i szczęśliwie”. To jest historia, która kończy się napisem: „Żyję. Świadomie. I wybieram”.
Bo emocjonalne uzależnienie nie znika jak katar. Ono się rozpuszcza, kiedy wracasz do siebie na tysiąc małych sposobów. Kiedy uczysz się przyjmować swoje lęki jak dzieci, które płaczą i które naprawdę potrzebują tylko tego, żeby je wziąć na ręce. Kiedy zaczynasz wierzyć, że twoja miłość do siebie nie jest „nagrodą na koniec terapii” – tylko paliwem, którego możesz używać codziennie.
Dobrej niedzieli 🫂