
08/01/2025
"Mózgowi szkodzi tworzenie sztucznych grup - klas, do których chodzą wyłącznie dzieci w jednym wieku. Mówimy, że szkoła ma być miejscem nie tylko przekazywania informacji, ale również kształtowania kompetencji społecznych, umiejętności współpracy, rozwiązywania konfliktów.
To trochę jak z poligonem - jest tym bardziej skuteczny w kształtowaniu kompetencji żołnierza, im bardziej podobny jest do pola walki. Szkoła powinna być jak najbardziej podobna do tego, co znajdziemy poza szkołą.
Jak często poza szkołą będziemy mieli szansę znaleźć się w jednowiekowej grupie zadaniowej?
Badania socjologów pokazują jednoznacznie, że jeśli chodzi o zdolność grupy do rozwiązywania problemów, to ta zdolność jest odwrotnie proporcjonalna do różnicy wieku między najstarszym a najmłodszym. Innymi słowy - im większe zróżnicowanie wiekowe, tym ta zdolność rozwiązywania problemów przez grupę rośnie.
Grupa potrzebuje podziału ról, hierarchii, ona działa sprawnie, gdy wszystkie role są obsadzone.
Kiedy dzieci łączy się losowo w grupy różnowiekowe, to bardzo szybko ustalają swoją hierarchię na podstawie wieku i starsze dzieci automatycznie zaczynają opiekować się młodszymi. Po kilku dniach ten porządek może się zmienić, na przykład wtedy, kiedy jakieś młodsze dziecko okaże się bardziej kompetentne w jakichś zadaniach. I wtedy następują zmiany, bo grupa jest elastyczna.
Jednak w grupie dzieci w podobnym wieku, brak naturalnego, jednoznacznego sposobu na wyznaczanie wyjściowej hierarchii. Dzieci zaczynają więc szukać. Problem w tym, że dla jednych podstawą tworzenia hierarchii będzie uroda, dla drugich siła fizyczna, czy zasobność portfela rodziców.
W efekcie od początku klasa działa jako zbiór podgrup. Każdy nauczyciel to widzi, ale nie lubimy przyznawać się do tego jako wychowawcy, bo od nas wymaga się, żeby klasa była zwartą, jednorodną grupą lubiących się osób. I nauczyciel słyszy na wywiadówce, że zawiódł, bo klasa nie jest zgrana. Tyle że w takiej sztucznej konstrukcji grupy udać się to może raz na tysiąc razy. I, nawiasem mówiąc, nie bedzie to najczęściej zasługa nauczyciela czy wychowawcy, tylko sytuacja, gdy przypadkiem wszystkie dzieci przyjmą ten sam powód tworzenia hierarchii.
A zatem codzienność naszych szkół to mniej lub bardziej intensywne tarcia pomiędzy grupkami, które w takiej szkole, w takiej klasie się znajdą. A kompetencje, które dzieci w tym środowisku nabywają, mają się nijak do tego, co tak naprawdę jest potrzebne w dorosłym, pozaszkolnym życiu.
To jest kolejna sztuczna sytuacja, która ma się nijak do rzeczywistości pozaszkolnej. Nie nauczy współpracy - raczej postawy konfrontacyjnej i konkurencji niż wsparcia.
A przecież, jeśli można mówić o jakiejś cesze, która zbudowała naszą przewagę nad całą resztą stworzenia, to cechą tą było dostosowanie grupowe, czyli taka sytuacja w której granice moich kompetencji nie są granicami moich możliwości. Jeśli czegoś nie wiem albo nie umiem, a mam wokół siebie przychylnych sobie ludzi, których lubię, mogę im przekazać bezpiecznie swoje potrzeby. Oni pomogą, rozszerzą moje kompetencje. Psycholodzy nazywają to społecznym dowodem słuszności. Taki model zachowania jest ponadkulturowy i występuje w naszym gatunku wszędzie. A w szkole nie wolno jej wykorzystywać. No bo co się dzieje, kiedy uczeń na sprawdzianie zechce poszukać społecznego dowodu słuszności u kolegi?
Szkoła każe więc za fundament współpracy, jakim jest społeczny dowód słuszności. Czy jest zatem w stanie wytworzyć kompetencje komunikacji, kooperacji i wsparcia? Przecież wymaga czegoś zupełnie odwrotnego. Ocenianie sumujące jest podstawą konkurencji."
prof. Marek Kaczmarzyk, neurobiolog
Fragment wywiadu Agnieszki Urazińskiej w "Psychologii dla Rodziców" (nr 4/2024)
zdjęcie: zbiory NAC. Dzieci w piaskownicy na osiedlu Sielce w Warszawie, 1979 r.