16/05/2025
Cudowne zarażenie pozytywem :)
Kochani, na rowery 🙃
— Halo, dzień dobry. Dzwonię w sprawie roweru — jeszcze aktualne ogłoszenie?
— Tak, dzień dobry, jak najbardziej aktualne.
— A może mi pan powiedzieć, dlaczego sprzedaje? Model, sądząc po zdjęciu, wygląda świetnie, a cena jest podejrzanie niska. Coś jest nie tak, wymaga naprawy?
— Wie pan... Sprawa jest taka: kupiłem go rok temu i ani razu nie przejechałem się nawet do sklepu. Stoi na balkonie, zajmuje miejsce, wszystkich wkurza — mnie, żonę, kota. A ceny poszły w górę. On rok temu kosztował tyle samo. Będzie pan brał?
— Oj, chwileczkę, właśnie spojrzałem dokładniej... My jesteśmy w innych miastach. Ja jestem z Poznania, a pan z Radomia.
— Ech, no tak, kawałek drogi.
— No właśnie, koszt dostawy pewnie wyjdzie spory, może rozejrzę się jeszcze u siebie.
— Nie, nie, proszę chwilkę! Ja pokryję koszt dostawy, skoro już panu rower wpadł w oko.
— Przepraszam, ale pieniędzy z góry nie przeleję.
— I dobrze. Zapłaci pan przy odbiorze, pasuje?
— Hm... No, w zasadzie tak.
— Super, to dziś się tym zajmę, mam urlop, czas wolny. Pan poczeka?
— Nigdzie mi się nie spieszy, poczekam.
— Świetnie, to proszę przesłać adres i dane kontaktowe. Ja mam na imię Wojtek.
— A ja Michał.
— Miło mi! To do usłyszenia!
— Do usłyszenia!
Michał od jakiegoś czasu marzył o rowerze. Przeglądał recenzje, porównywał modele i znalazł kilka ciekawych opcji. I wtedy natrafił na to ogłoszenie. Prawdziwa okazja. Do tego Wojtek obiecał darmową dostawę prosto pod drzwi.
Minął dzień, drugi, trzeci. Od Wojtka cisza. Tylko jedno krótkie SMS: „Towar w drodze, szacowany czas dostawy — wtorek, godz. 19:00”.
We wtorek — ani telefonu, ani wiadomości. Telefon Wojtka milczał.
„No trudno,” — pomyślał Michał, który w międzyczasie trochę ochłonął i stwierdził, że da się żyć i bez roweru.
Następnego ranka, kiedy wychodził z klatki, zadzwonił telefon.
— Halo, halo, Michał? — rozległ się zasapany męski głos.
— Tak, przy telefonie. A kto mówi?
— To Wojtek... w sprawie roweru. Jest pan w domu?
— Nie, właśnie wyszedłem. A co?
— Wysłałem... wysłałem... tylko proszę chwilę poczekać.
Michał niczego nie rozumiał. Stał przed blokiem, spoglądając w stronę ulicy, gdzie spodziewał się zobaczyć jakąś dostawczą furgonetkę. Ale nagle poruszyły się krzaki obok niego — i wyjechał z nich na rowerze spocony, czerwony od wysiłku mężczyzna z wielkim plecakiem na plecach.
— Wojtek — wyciągnął spoconą dłoń mężczyzna, stawiając rower na nóżce.
— Michał — odparł zdziwiony Michał. — Przyjechał pan na rowerze?!
— Ano tak — dyszał Wojtek. — Tydzień pedałowałem. W końcu mam urlop, pomyślałem, że przynajmniej raz się przejadę, zanim go sprzedam. Pan sobie nie wyobraża, jakie to było przygody! Spałem w lasach, uciekałem przed dzikami, przed policją drogową, a nawet przed jakimiś podejrzanymi typami. Tak schudłem, że musiałem na bazarze kupić nowe spodnie! A wczoraj nie mogłem zadzwonić — nie było zasięgu.
— No dobrze, dopłacę panu coś za kłopot. — Michał sięgnął do roweru.
— Nie trzeba — Wojtek machnął ręką. — Wie pan co? Właściwie... zmieniłem zdanie.
— Słucham?!
— Zdecydowałem się jednak go zatrzymać.
— Zatrzymać?! — Michał patrzył na niego jak na wariata. — Przecież mógł pan zadzwonić, jak tylko złapał pan zasięg!
— Chciałem pana przeprosić osobiście za zamieszanie. No nic, wracam do domu.
— Na rowerze?!
— No pewnie! Jeszcze mam dwa tygodnie urlopu. A jak kupi pan inny rower, proszę dać znać — pojeździmy razem! Naprawdę dobry model — polecam!
Wojtek ruszył w drogę, a Michał patrzył za nim, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
„Ciekawe, co by było, gdyby handlował bielizną z dostawą do domu” — pomyślał.
Cały dzień Michał miał przed oczami roześmianą twarz Wojtka i w uszach jego szaloną opowieść.
Wieczorem, bez dłuższego zastanowienia, złożył w pracy wniosek o urlop bezpłatny. Następnego dnia odwiedził sklep rowerowy i znalazł wymarzony model.
— Halo, Wojtek? Daleko pan odjechał? Może chwilę poczekać? Już do pana jadę!
Na podstawie opowiadania Aleksandra Rajna