
18/07/2025
Andrés Iniesta miał wszystko, co można sobie wyobrazić: talent, trofea, uwielbienie kibiców i rolę lidera jednej z najlepszych drużyn świata. Ale nawet wśród błysków fleszy i oklasków nie da się uciec od tego, co dzieje się w środku.
W 2009 roku zmarł jego bliski przyjaciel, Dani Jarque – kapitan Espanyolu, który odszedł nagle, mając zaledwie 26 lat. Dla Iniesty to nie była zwykła strata. Był to moment, który wytrącił go z równowagi. Psychicznej, emocjonalnej i fizycznej. Czuł, że przestaje panować nad sobą. Pojawiły się stany lękowe, apatia, problemy ze snem i koncentracją. Diagnoza była jednoznaczna – depresja.
Zamiast wycofać się z futbolu, Iniesta podjął leczenie i próbował z dnia na dzień wrócić do siebie. Nie tylko jako piłkarz, ale przede wszystkim jako człowiek. To nie była łatwa droga. Każdy trening był wysiłkiem większym, niż się wydaje. Każdy mecz wymagał więcej niż tylko formy.
A jednak to właśnie on, rok później, został bohaterem finału mistrzostw świata w RPA. Strzelił zwycięskiego gola w dogrywce przeciwko Holandii. Po golu nie krzyczał, nie świętował jak zwykle. Zdjął koszulkę i pod spodem miał inną – z prostym napisem:
"Dani Jarque – siempre con nosotros".
Dani Jarque – zawsze z nami.
To nie była tylko dedykacja. To był wyraz żałoby, bólu, pamięci i siły, by grać mimo wszystkiego.
Andrés Iniesta przypomniał światu, że depresja nie wybiera i że nawet najwięksi bohaterowie sportu mogą się z nią zmagać i wygrywać.
Nie tylko na boisku, ale też w życiu.