01/10/2025
Przeczytajcie ! Koniecznie !
Dziś będzie grubo .... bo i życie takie bywa.
Staram się bywać daleki od ocen, doszukiwać zrozumienia, w tym wypadku czegoś mi zabrakło ...
A! i zapewniam, że to działa często w dwie strony, w tym wypadku było w tą:
Kolejka na poczcie. OGONEK, wiadomo – żywa Polska. I nagle bach oberwałem pierwszym rzędem w darmowym spektaklu w wersji absolutny „stand-up rodzinny”. Tylko, że to nie kabaret, a smutny dokument społeczny live.
Ona, młoda matka, na cały regulator:
– „Wiesz, ten mój "pożalsiebosze" BYŁY to jest straszna c*pa. Synek był u niego CAŁY weekend. Pytam: co robiliście? A on na to, że NIC. Układali klocki, słuchał książki, którą mu tata przeczytał, lepili z plasteliny. Przecież TO nie są ŻADNE ATRAKCJE dla dziecka!! qwa! On mu NIC nie zapewnia! POWINIEN go GDZIEŚ zabrać, ZAJĄĆ MU czas!”
Druga, jak echo rozpaczy:
– „Ja to mam lepiej – MOJE dziecko w ogóle nie ma kontaktu z ojcem i JESTEM z tego ZADOWOLONA. O to walczyłam w sądzie".
No i finał:
– „Syn ostatnio grał CAŁY dzień na telefonie, a ja miałam czas, żeby kupić sobie perełki na V..ted. Ale wiesz – zaczął szkołę i JA ciągle muszę mu sznurować buty, ubierać MU kurtkę, decydować, co CHCE zjeść. Sam nic! Wszystko na mojej głowie! Jak mu nie wymyślę, to siedzi i woła TELEFON!”
W tym momencie powinien się uruchomić alarm przeciwpożarowy, bo tyle dymu absurdu to ja dawno nie widziałem.
Stop! Zatrzymajmy ten teatrzyk.
Ojciec, który spędza weekend z dzieckiem na KLOCKACH, PLASTELINIE i KSIĄŻCE – zostaje obwołany gn*jem, bo nie zrobił z sześciolatka turysty objazdowego. Bo nie kupił biletów do aquaparku, kina, escape roomu i jeszcze nie zrobił selfie na Insta z podpisem „ ”.
I wiecie co? To nie jest tylko anegdota. To portret pokolenia. Pokolenia, które uważa, że rodzicielstwo to głównie animacja czasu wolnego. Rodzic ma być showmanem, wodzirejem, menadżerem atrakcji. Dziecko? Klientem, który ma wyjść z weekendu zadowolony jak po pobycie w hotelu all inclusive.
A tymczasem dzieci nie potrzebują Disneylandu co tydzień. Potrzebują człowieka, który po prostu z nimi JEST. Ktoś, kto przeczyta książkę, posłucha, poklei z plasteliny, kto zbuduje wieżę z klocków, która runie i będą się śmiać. To jest „NIC”? To jest całe dzieciństwo!
Ale w dzisiejszej optyce – „NIC”. Bo przecież dziecko nie wróci do szkoły i nie powie: „Byłem z tatą w Dubaju”. Powie: „Układaliśmy klocki.” A to się nie klika, nie da się tym pochwalić na fejsie ani na IG.
Dlatego wolimy dzieciom serwować fastfood wychowawczy: telefon, bajka, tablet?
A potem płacz – „On nic nie potrafi! Nie umie zawiązać butów, nie umie się zdecydować, co zjeść!”
Serio? Jeśli przez pierwsze siedem lat życia dziecko słyszy tylko: „Zajmij się czymś, weź telefon, nie przeszkadzaj” – to nie dziw się, że nie umie. Wychowało się na aplikacji, a nie na człowieku.
I tu, drodzy państwo, pointa:
Ten „pożalsiebosze” BYŁY ojciec to prawdopodobnie jedyna osoba w tej historii, która robiła coś sensownego. To on dał dziecku CZAS. Bez „atrakcji”, bez wodotrysków. Samą swoją obecność.
W tym wypadku to był ojciec, mówię prawdę.
To może początek serii "z życia wyjęte".