07/07/2025
Prace nad rozrastającą się książką powodują, że jestem 'wyłączony' z ogólnego obiegu informacyjnego. Dlatego z wielkim zdziwieniem dostrzegłem potok wpisów, postów i artykułów o "suricy / syrycy". Ma być to uzdrawiający napój miodowo-ziołowy, podobno znany wszystkim ludom słowiańskim od tysiącleci, sławiony w świętych księgach, który pijały jeszcze nasze babki dopóki nie zawróciła im w głowie imperialistyczna Coca-Cola.
Wydaje mi się, że materiały etnograficzne i historyczne znam całkiem nieźle ale "suricy" jakoś nie kojarzę (a przeprowadzona kwerenda mnie w tym utwierdza), podobnie jak rzekomo autentycznych ksiąg na które powołują się autorzy tekstów. Również żadna ze znanych mi osób prowadzących zajęcia z tematu gotowania czy dzikiej kuchni nigdy nie wspominała o takim produkcie, choć teraz może być inaczej. W końcu trzeba dopasowywać się do zapotrzebowania: już nikogo nie rażą "słowiańskie" dania z czekoladą i ksylitolem albo gimnastyki.
Dawni Słowianie pijali zimną wodę z dodatkiem miodu, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. W końcu każdego ciągnie do słodkiego, więc w trakcie upałów czy ciężkiej pracy gliniaczek takiego napoju to bardzo przyjemna rzecz, miła także dzieciom. Nie potrzeba cywilizacji do tego, aby dodać nieco rozgniecionych dzikich porzeczek, malin, jeżyn albo roztartej mięty. Uzyskanie efektu musowania także nie wymaga tęgiej głowy - skoro potrafiono w marcu przerobić oskołę na napój który nazwalibyśmy "szampanowym", to "gazowana" woda z miodem, owocami i ziołami w lipcu nie stanowiła żadnego wyzwania. Już większym problemem była dostępność samej czystej wody, bo i źródełek ją wybijających jest naprawdę niewiele. W ogóle w temacie spożywczym musimy w tym zakresie opierać się na domniemaniach i założeniach, albowiem zachowane szczątki obserwacji życia Słowian traktują o rzeczach daleko ważniejszych niż kulinaria, a ekstrapolacja na bazie zapisków z XVI-wieku i późniejszych może być bardzo zwodnicza.
Niemniej podejrzewam, że pomimo wszystko takie gospodarowanie miodem nie było powszechne - nie było go przecież tak aż dużo. Nie wylewał się z każdej leśnej dziupli, a na bartnictwie trzeba było się znać i - a nawet przede wszystkim - takowe barcie mieć, nie mówiąc o kwestii ich zasiedlenia przez pszczoły. Dopiero większe zagęszczenie sieci osadniczej i wynikający z niego rozwój specjalizacji ułatwiał zaopatrzenie w ten produkt, którego nadwyżki (jak się zdaje) jednak wolano przerabiać na napoje wyskokowe niż bezalkoholowe, chyba że ktoś miał w tym kierunku szczególne upodobanie. W każdym razie "surica" - jeżeli istniała pod taką nazwą, co prawdopodobnie jest niemożliwe - była ciekawostką i wyjątkiem, a nie stałym elementem kuchni naszych przodków. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej: proszę bardzo iść w teren i pozyskać wodę, miód oraz owoce i zioła do jej przygotowania. Zobaczymy ile czasu, a może nawet dni to zajmie.
Znacznie lepiej poświadczony materiałowo jest zbiteń/zbyteń, czyli gorąca woda z miodem i ziołami, ale o ostrym i korzennym smaku, który w swoim czasie sprzedawano z przenośnych samowarów i kotłów, lecz też to nie jest bardzo dawny wynalazek.
"Zbiteń jest zbiór niektórych roślin, uwarzonych z miodem do czego przydaje się imbier i pieprz strączkowy. Napoy ten jest używany bardzo dawny, pospólstwo używa go w miejscu herbaty." (1822 r.)
Obszar terytorialny tradycji picia zbiteniu leży znacznie dalej na wschód, gdyż to typowy napój rosyjski (bezspornie poświadczony od XVI wieku, niektórzy przesuwają granicę do XII wieku, ale nie dalej), którego herbata nie była w stanie wyprzeć aż do czasów rewolucji październikowej. Na ziemiach polskich może i coś podobnego pijano, ale nie miało to ani jednolitej nazwy i formy, ani nie było popularne. Autorzy pisząc o zbiteniu, traktowali go jako niemal egzotyczną ciekawostkę, nie mającą właściwego odpowiednika w naszej kuchni, co poniekąd potwierdza pustka w materiałach etnograficznych (jakby można było zapomnieć gorącej wody z miodem!):
"Zbitniem nazywa się nacjonalny rosyjski napój, który w dawnych czasach prawdopodobnie taką odgrywał rolę jak dziś herbata. Była to osłodzona miodem woda (na 1-1,5 wiadra wody - 2-4 kg miodu), którą przez jakiś czas gotowało się z pewną (niedużą) ilością chmielu, muszkatołowej gałki orzecha, imbieru, soku malinowego, skórek cytryny i t. p. Pito go w zimnym lub (co trafiało się częściej) w gorącym stanie. Przyrządzenie tego napitku nie odbywało się według jakiejś specjalnej receptury, gdyż dobroć jego (długość gotowania, przyprawy różne dla nadania lepszego smaku i woni) w zupełności zależała od swoistej sztuki kulinarnej." (1935 r.).