
04/08/2025
Dlaczego wstydzimy się samotności? Dlaczego tak trudno nam przyznać, że kogoś potrzebujemy? Dlaczego myślimy, że jesteśmy w naszej samotności wyjątkowi?
Po pierwsze, żyjemy w czasach wielkiej presji na sukces - finansowy, zawodowy, rozwojowy, rodzicielski czy wreszcie towarzyski. Przyznanie się do samotności, do poczucia odrzucenia, do potrzeby towarzystwa innych - bywa natomiast traktowane w kategoriach porażki czy życiowego nieudacznictwa. Dlatego udajemy, że wszystko jest w porządku.
Po drugie, boimy się zagubienia siebie w społeczności, boimy się utraty niezależności. Nawigowanie wśród ludzi jest zadaniem niełatwym. Wymaga przecież nieustającego szukania odpowiedniego dystansu, szanowania granic innych osób ale i granic własnych, zwracania uwagi na potrzeby innych i swoje, wymaga wreszcie mierzenia się nie tylko z przyjemnymi, ale i z trudnymi emocjami, jakie pojawiają się w interakcjach z ludźmi. Dlatego pozornie łatwiej jest nie wchodzić w głębsze relacje.
Tymczasem mamy do czynienia z epidemią samotności, z być może niespotykaną nigdy wcześniej skalą poczucia osamotnienia. Jest nas miliony - miliony bardzo pojedynczych, bardzo odizolowanych, bardzo samotnych jednostek.
Cenimy indywidualność, niezależność, prawo do decydowania o sobie, dążenie do samorealizacji, ale jako społeczeństwo zabrnęliśmy chyba w tym za daleko. Pozamykaliśmy nasze domy i mieszkania na klucze, ogrodziliśmy się murami i bramami, zatrudniamy przeróżnych strażników naszego prywatnego bezpieczeństwa. W przestrzeniach, w których żyjemy często nie ma miejsc prawdziwie wspólnych, wspólnototwórczych. W naszej przestrzeni psychologicznej nie ma za wiele miejsca na przyznanie się do bólu samotności i do potrzeby wspólnoty.
Paradoksalnie, to zawstydzenie i ten lęk przed byciem z innymi, tę dokuczliwą samotność - dzielimy z ogromną liczbą osób wokół nas. Być może pierwszym krokiem w kierunku naszego dobrostanu jest zwykłe zdanie: „Czuję się dzisiaj samotny”, „Czuję się samotna” „Potrzebuję dziś Ciebie”, „Spotkajmy się wieczorem”. Takie zdania tylko pozornie są proste, tak naprawdę wymagają odwagi, bo wymagają od nas gotowości do podjęcia ryzyka odmowy, odrzucenia albo obojętności.
Piszę te słowa zainspirowana podwórkowym życiem małego włoskiego miasteczka, którego mieszkańcy siadają wieczorami razem, we wspólnych przestrzeniach, ale często na swoich podpisanych krzesełkach. Tam, gdzie są różne osoby, zawsze jest bowiem konieczność negocjowania przestrzeni, szanowania zarówno wspólnoty, jak i odrębności.
Tam, gdzie są choćby dwie osoby, zawsze jest jakieś ryzyko. Obyśmy umieli je akceptować, cieszyć się, gdy nasza prośba spotyka się z czyimś „Tak” i pogodnie znosić czyjeś „Nie”. Czego nam wszystkim dzisiaj życzę, wdzięczna Sermonecie za inspirację.