Gabinet psychologiczny Ewa Wojtych, Gdynia

Gabinet psychologiczny Ewa Wojtych, Gdynia Profil Gabinetu psychologicznego Ewy Wojtych. http://wojtych.pl Dzieci. Rodzice. Trudne sytuacje.

Kiedy jesteśmy dziećmi, potem młodymi dorosłymi, pełnymi ideałów, mniej lub bardziej świadomie malujemy dla siebie obraz...
08/08/2025

Kiedy jesteśmy dziećmi, potem młodymi dorosłymi, pełnymi ideałów, mniej lub bardziej świadomie malujemy dla siebie obraz - wyobrażenie tego, jakie ma być nasze życie. Niekiedy tak mocno przywiązujemy się do tego obrazu, że życie - prawdziwe życie - nam umyka.

Nasza moc, nasze poczucie wpływu są jak elegancki zapomniany bagaż na opustoszałej lotniskowej karuzeli w hali przylotów, a my ciągniemy jakieś wielkie ciężkie i przeładowane walizy, które przecież wcale do nas nie należą.

Jeśli nosimy w sobie urazy, jeśli inni nieustająco nas rozczarowują, jeżeli życie raz po raz zawodzi nasze oczekiwania, to może pora na przegląd swoich bagaży. Czasami dobrze jest zostawić za sobą wyobrażenia o tym, jakie życie powinno być i odnaleźć siebie i swoją moc w realnej historii swojego życia.

Taki „reset” sprawia, że stajemy się głównymi bohaterkami naszego życia i przypomina trochę przejście z czarno-białego obrazu świata na obraz wielobarwny. Życie nie zaczyna być łatwiejsze, ale na pewno prawdziwsze, bardziej autentyczne, a my odzyskujemy naszą moc niczym własny bagaż na lotnisku.

Stara wędrowna dusza we mnie podpowiada jeszcze, że podróżować na lekko można się nauczyć. Zatem pięknej podróży przez życie, z własnym a nie z cudzym bagażem, na lekko, życzę dziś nam wszystkim.

My, mieszczuchyCi, którzy mnie znają, czy to prywatnie czy z gabinetu, dobrze wiedzą, że lubię wypoczywać wśród łąk, drz...
06/08/2025

My, mieszczuchy

Ci, którzy mnie znają, czy to prywatnie czy z gabinetu, dobrze wiedzą, że lubię wypoczywać wśród łąk, drzew i lasów, a kontakt z naturą uznaję za kluczowy element naszej - ludzkiej - dbałości o zdrowie.

Jednak gdyby komuś potrzebny był autorytet badaczy, to służę wynikami najnowszych badań. Otóż kilka dni temu badacze ze Stanford University opublikowali wyniki dużej meta-analizy, z której wynika, że zieleń miejska ma ogromny wpływ na nasz nastrój i dobrostan psychiczny. Największy pozytywny efekt zaobserwowano u młodych dorosłych.

Kontakt z miejską naturą, przebywanie w lasach miejskich, w parkach a nawet na małych skwerkach czy pod ulicznym drzewem niewątpliwie wspiera zdrowie psychiczne. Zwykłe posiedzenie na ławce w parku obniża poziom stresu i lęku, a zwiększa poziom koncentracji i dodaje energii. Nawet pojedyncze drzewa przed oknem naszych mieszkań mają wpływ na nasz dobrostan.

Cóż, czasami naprawdę nie trzeba wiele. Nie trywializując depresji czy zaburzeń lękowych, które oczywiście wymagają leczenia, warto jednak pamiętać, że nie każdy lęk, nie każdy psychiczny dołek, nie każda trudna sytuacja wymaga wsparcia farmakologicznego czy psychologicznego. Są przecież i inne sposoby.

Niekiedy wystarczy 15 minut wśród drzew, 15 minut w parku miejskim, by oddech się uspokoił, by myśli zwolniły, a ciało przypomniało sobie, że jest częścią większej całości.

Co ciekawe – wcale niekoniecznie trzeba biegać, intensywnie się ruszać czy chodzić. Wystarczy bierna obecność wśród zieleni, po prostu bycie, patrzenie, słuchanie. I chociaż młodzi dorośli odnoszą z tego największe korzyści, to pozytywne skutki przebywania wśród natury obserwujemy u osób w każdym wieku.

Przypominam sobie czasy covidowe, gdy wprowadzono lockdown i przez pewien czas zabroniono nam nawet spacerować po lesie. Nie zliczę, ile wydałam wtedy - zwłaszcza młodym osobom - zaświadczeń potwierdzających wskazania do odbywania spacerów. Czyż to nie powinno być oczywiste?

Zadbanie o kontakt z naturą, z drzewami to element konkretnej strategii dbania o dobrostan – nasz i naszych bliskich.

Zróbmy więc miejsce dla siebie, my, mieszczuchy. W kalendarzu. W miejskiej przestrzeni. W codzienności. W życiu. Idźmy do parku. Usiądźmy pod drzewem. Pozwólmy sobie być.

Sto lat? Ale jakich?Mój Dziadek miał ponad dziewięćdziesiąt lat, gdy przyłapano go na przechodzeniu przez całkiem wysoki...
01/08/2025

Sto lat? Ale jakich?

Mój Dziadek miał ponad dziewięćdziesiąt lat, gdy przyłapano go na przechodzeniu przez całkiem wysokie ogrodzenie. W tym samym wieku tańczył ze mną na molo w Orłowie, planował dalekie podróże i podziwiał „piękne panienki”. Do końca życia był nad wyraz sprawny i samodzielny, a pewnego wieczoru dziesięć lat temu jak zwykle położył się spać, i śpi do tej pory.

Wtedy, na molo w Orłowie, zapytałam go, jaką ma receptę na taką świetną formę. Wymienił trzy rzeczy: po pierwsze: jeść wszystko ale niedużo, po drugie: codziennie się gimnastykować i spacerować niezależnie od pogody, a po trzecie: niczym się za bardzo nie przejmować.

Okazuje się, że sekret mojego dziadka nie odbiega bardzo od siedmiu zaleceń badaczy z Harvardu, którzy szukali zależności między dobrostanem w późnym wieku, a trybem życia. Wiemy dziś, że szczęście w starszym wieku jest w dużej mierze wynikiem wcześniejszego stylu życia.

Oto siedem zaleceń - filarów, na których, zdaniem badaczy, opiera się pogoda ducha w starszym wieku:

1. Dbaj o zdrową masę ciała. Jedz dużo warzyw i owoców, ale unikaj restrykcyjnych diet.

2. Zadbaj o codzienny ruch. Najpewniejszy sposób to codzienny spacer. Wpisz to do kalendarza i traktuj jak ważne spotkanie.

3. Ucz się radzić sobie ze stresem. Rozwijaj zdrowe strategie reagowania na trudne sytuacje — pomóc może medytacja, modlitwa albo inne praktyki duchowe, terapia, albo własna praca.

4. Nie pal. Jeśli palisz — rzuć palenie. Każdy rok bez papierosów to inwestycja w zdrowie i szczęście.

5. Nie pij alkoholu. Zwłaszcza jeśli masz z alkoholem problem lub jesteś z rodziny, w której nadużywano alkoholu, nie warto ryzykować. Alkohol zwiększa bowiem ryzyko wielu chorób, w tym depresji.

6. Nigdy nie przestawaj się uczyć. Poznawaj nowe rzeczy: książki, języki, umiejętności, nowych ludzi. Aktywny umysł to szczęśliwsze i dłuższe życie.

7. Dbaj o miłość, o przyjaźń i o zwykłe znajomości. Inwestuj w relacje z ludźmi. To być może najważniejszy punkt, bo właśnie relacje są podstawą satysfakcjonującego życia. Ważna jest i rodzina, i przyjaźń, i codzienne, proste interakcje z różnymi osobami w naszym otoczeniu.

Dziadek był raczej hedonistą, nie odmawiał sobie przyjemności, żył pełnią życia, trochę nawet wbrew swoim czasom, ale zarazem - angażował się codziennie w aktywności długodystansowca.

I takich aktywności sobie i Wam życzę, załączając zdjęcie z oznaczeniem mojej ulubionej długodystansowej drogi pieszej Via Francigena.

Dlaczego wstydzimy się samotności? Dlaczego tak trudno nam przyznać, że kogoś potrzebujemy? Dlaczego myślimy, że jesteśm...
28/07/2025

Dlaczego wstydzimy się samotności? Dlaczego tak trudno nam przyznać, że kogoś potrzebujemy? Dlaczego myślimy, że jesteśmy w naszej samotności wyjątkowi?

Po pierwsze, żyjemy w czasach wielkiej presji na sukces - finansowy, zawodowy, rozwojowy, rodzicielski czy wreszcie towarzyski. Przyznanie się do samotności, do poczucia odrzucenia, do potrzeby towarzystwa innych - bywa natomiast traktowane w kategoriach porażki czy życiowego nieudacznictwa. Dlatego udajemy, że wszystko jest w porządku.

Po drugie, boimy się zagubienia siebie w społeczności, boimy się utraty niezależności. Nawigowanie wśród ludzi jest zadaniem niełatwym. Wymaga przecież nieustającego szukania odpowiedniego dystansu, szanowania granic innych osób ale i granic własnych, zwracania uwagi na potrzeby innych i swoje, wymaga wreszcie mierzenia się nie tylko z przyjemnymi, ale i z trudnymi emocjami, jakie pojawiają się w interakcjach z ludźmi. Dlatego pozornie łatwiej jest nie wchodzić w głębsze relacje.

Tymczasem mamy do czynienia z epidemią samotności, z być może niespotykaną nigdy wcześniej skalą poczucia osamotnienia. Jest nas miliony - miliony bardzo pojedynczych, bardzo odizolowanych, bardzo samotnych jednostek.

Cenimy indywidualność, niezależność, prawo do decydowania o sobie, dążenie do samorealizacji, ale jako społeczeństwo zabrnęliśmy chyba w tym za daleko. Pozamykaliśmy nasze domy i mieszkania na klucze, ogrodziliśmy się murami i bramami, zatrudniamy przeróżnych strażników naszego prywatnego bezpieczeństwa. W przestrzeniach, w których żyjemy często nie ma miejsc prawdziwie wspólnych, wspólnototwórczych. W naszej przestrzeni psychologicznej nie ma za wiele miejsca na przyznanie się do bólu samotności i do potrzeby wspólnoty.

Paradoksalnie, to zawstydzenie i ten lęk przed byciem z innymi, tę dokuczliwą samotność - dzielimy z ogromną liczbą osób wokół nas. Być może pierwszym krokiem w kierunku naszego dobrostanu jest zwykłe zdanie: „Czuję się dzisiaj samotny”, „Czuję się samotna” „Potrzebuję dziś Ciebie”, „Spotkajmy się wieczorem”. Takie zdania tylko pozornie są proste, tak naprawdę wymagają odwagi, bo wymagają od nas gotowości do podjęcia ryzyka odmowy, odrzucenia albo obojętności.

Piszę te słowa zainspirowana podwórkowym życiem małego włoskiego miasteczka, którego mieszkańcy siadają wieczorami razem, we wspólnych przestrzeniach, ale często na swoich podpisanych krzesełkach. Tam, gdzie są różne osoby, zawsze jest bowiem konieczność negocjowania przestrzeni, szanowania zarówno wspólnoty, jak i odrębności.

Tam, gdzie są choćby dwie osoby, zawsze jest jakieś ryzyko. Obyśmy umieli je akceptować, cieszyć się, gdy nasza prośba spotyka się z czyimś „Tak” i pogodnie znosić czyjeś „Nie”. Czego nam wszystkim dzisiaj życzę, wdzięczna Sermonecie za inspirację.

Bo ciężko się chodzi w błocie…„Nauczmy się rozmawiać ze sobą. Znaczy to, że gotowi jesteśmy nie tylko powtarzać własne p...
25/07/2025

Bo ciężko się chodzi w błocie…

„Nauczmy się rozmawiać ze sobą. Znaczy to, że gotowi jesteśmy nie tylko powtarzać własne poglądy, lecz także wysłuchać, co inni myślą. Chcemy nie tylko stwierdzić, lecz rozumować logicznie, wysłuchiwać argumentów, jesteśmy gotowi do przyjęcia nowych poglądów. Chcemy akceptować innych, próbować widzieć sprawy z punktu widzenia innych. Co więcej, będziemy wręcz szukali argumentów przeciw naszemu stanowisku. Ważniejsze jest znalezienie punktów wspólnych w poglądach przeciwstawnych niż pochopne ustalenie stanowisk wykluczających się nawzajem, bo wtedy wszelka rozmowa urywa się, traci cel.”

Karl Jaspers napisał te słowa w 1945 roku, ale jakże aktualne i potrzebne są te myśli dzisiaj. Zbyt często bowiem nasze rozmowy, również te publiczne, są bardziej próbami przekonania drugiej strony, niż jej usłyszenia i zrozumienia. Traktujemy rozmowy nie jak okazję do spotkania, ale jak konkurs na słowa. Rzucamy słowami w kierunku drugiej osoby niczym kulkami z błota, jakby wygrana w tym konkursie polegała na tym kto rzuci celniej, mocniej, zabawniej. Ktoś, kto jest obrzucony błotem, przestaje być widoczny. Nie widzimy już osoby, widzimy tylko błoto. Do czego nam to jest potrzebne?

To, co po drodze ginie - to Prawda. Nie jakaś jedna święta prawda objawiona, ale ta trudna prawda, która jest wynikiem zrozumienia naszych odrębności, naszych odmiennych doświadczeń. Prawda, która jest wynikiem Spotkania. Znika prawdziwa główna wygrana, którą wcale przecież nie jest przegadanie drugiej strony, lecz dogadanie się do minimalnej chociaż wspólnej przestrzeni.

Pisze dalej Jaspers: „Łatwo przerwać kontakt, powtarzając uporczywie własne twierdzenia; trudno wnikać nieustannie w istotę prawdy, wznosząc się ponad twierdzenia. Łatwo uchwycić się jakiegoś poglądu i upierać się przy nim, by uniknąć dalszych przemyśleń; trudno posuwać się naprzód krok za krokiem nie przekreślając nigdy dalszych pytań.”Dopiero z takiej pozycji możliwa jest zmiana.

W moim gabinecie często pojawiają się rodzice, którzy oczekują pomocy w „dotarciu do” dziecka albo do nastolatka. Zazwyczaj proszę wtedy o chwilę refleksji, o zastanowienie się, co to znaczy „dotrzeć do kogoś”.

Mój pomysł na polepszenie relacji mamy czy taty z młodym człowiekiem jest odwrotny. Próbuję pomóc dzieciom „dotrzeć” do rodzica, czyli sprawić, by to najpierw rodzic usłyszał i zrozumiał, co jest ważne w świecie jego dziecka.

Tak, wiem, nie o tym pisał Jaspers. Jego intencją było uzdrowienie życia społecznego w potwornie okaleczonym i podzielonym kraju, jakim były Niemcy po drugiej wojnie światowej. Jednak to, co napisał wydaje się pożądanym kierunkiem zmian również w naszym dzisiejszym życiu, w pozbawionych treści debatach politycznych, w upapranej błotem przestrzeni mediów społecznościowych, w naszych szkołach i w naszych rodzinach. Osobiście, pewnie z racji mojej profesji, zaczęłabym od małych wspólnot, od rodziny, od przyjaciół. Próbujmy rozumieć się nawzajem. Usłyszmy się, zobaczmy się.

Tego, byśmy widziały, słyszały i rozumiały, ale i żebyśmy były widziane, usłyszane i zrozumiane, nam wszystkim życzę. I drogi czystej, bez błota…

Kiedy topnieją lodowceNie, wiek to nie tylko liczba. Nie, to nieprawda, że masz tyle lat, na ile się czujesz. Nie, to ni...
16/07/2025

Kiedy topnieją lodowce

Nie, wiek to nie tylko liczba. Nie, to nieprawda, że masz tyle lat, na ile się czujesz. Nie, to nieprawda, że można być młodym wiecznie. Nie, to nieprawda, że to wszystko jest w głowie. Tak jak potężne lodowce topnieją pod wpływem słońca, tak my zmieniamy się pod wpływem upływającego czasu.

Świat karmi nas iluzjami, a my je łykamy, ponieważ trudno jest nam zaakceptować straty, jakie wiążą się z upływem czasu. A jest tych strat realnie wiele i nie sprowadzają się one tylko do utraty jędrności cery, niewymuszonej sprężystości mięśni, czy niemal niekończącej się energii. Nasz wzrok, nasze zdrowie, możliwości rozwoju zawodowego, zdolności do rodzenia i opiekowania się potomstwem, nasza pamięć czy umiejętność szybkiej regeneracji sił - to tylko kilka obszarów życia, w których zachodzą zmiany.

Widzieliście dzieci biegające godzinami? Przykucają co jakiś czas i odzyskują siły w mgnieniu oka, by już za chwilę znowu biegać. Spróbuj to zrobić, gdy masz trzydzieści, czterdzieści, sześćdziesiąt, sto lat… W pewnym wieku, dla wielu z nas samo przykucnięcie z piętami na ziemi, tak jak to robią dzieci, i ponowne powstanie, zaczyna być sukcesem, a co dopiero mówić o niestrudzonym bieganiu i wesołym podskakiwaniu.

Oczywiście dużo możemy zrobić, by zachować sprawność i zdrowie, ale i tak - jeśli jesteśmy ze sobą szczerzy - odkrywamy nasze granice i mamy świadomość strat, jakie pojawiają się w naszym życiu wraz z wiekiem.

Obiegowe hasła na temat wiecznej młodości to pudrowanie rzeczywistości, to gruby makijaż nakładany na nasz jakże zrozumiały lęk przed rozlicznymi utratami wiążącymi się z upływem czasu. Jeżeli jednak uda nam się wyzwolić spod dyktatury tych haseł, to zaczyna się dziać w naszym życiu coś naprawdę dobrego.

Pęka bańka iluzji, a zaczyna się prawdziwy rozwój. Bo każdy wiek to nie tylko utrata starego, ale i zyskiwanie nowego. To spotykanie siebie jako osoby nowej, zmieniającej się, prawdziwej. Szczęśliwszej.

Dzisiaj wiemy, że rozwój nie kończy się w wieku osiemnastu, czy dwudziestu pięciu lat, jak niegdyś uważano. Rozwój towarzyszy nam przez całe życie, choć nie jest już tak spektakularny, tak widoczny dla świata, jak ten, który obserwujemy u dzieci.

To rozwój, który jest cichszy, bardziej intymny, wewnętrzny, a zaczyna się od akceptacji jakże niechcianej utraty. I choć jakaś nasza część krzyczy i buntuje się na te zmiany, to inna część może się zmianą zaciekawiać, może jej oczekiwać, może wpływać na jej kierunek, może być aktywna.

Dzielę się z Wami tymi przemyśleniami z drogi, blisko natury, z nieco strudzonymi już wędrówką stopami i ze spokojnym sercem. A życzę dziś Wam i sobie, by czas był dla nas łaskawy i by nigdy nie zabrakło nam zaciekawienia życiem prawdziwym.

„Cokolwiek pomiędzy ludźmi kończy się – znaczy: nigdy nie zaczęło się. Gdyby prawdziwie się zaczęło – nie skończyłoby si...
09/07/2025

„Cokolwiek pomiędzy ludźmi kończy się – znaczy: nigdy nie zaczęło się. Gdyby prawdziwie się zaczęło – nie skończyłoby się. Skończyło się, bo nie zaczęło się. Cokolwiek prawdziwie się zaczyna – nigdy się nie kończy.” (Edward Stachura)

Brzmi chwytliwie, prawda? Podparte autorytetem cenionego poety i pisarza, naszego rodzimego wielkiego barda, trochę gdynianina, bo absolwenta gdyńskiej trójki.

Skądinąd - człowieka ogromnej wrażliwości, targanego bólem, cierpieniem, dla którego nie znalazł w tamtych czasach ukojenia. Może gdyby żył dziś, nie byłoby „Siekierezady”, Gałązki Jabłoni, piosenki o brooklińskim moście, ale byłby Człowiek - uratowany, wyrwany ze szponów własnej nad-wrażliwości dzięki postępom medycyny, farmakoterapii i psychoterapii.

Wędruję teraz szlakiem Tour de Mont Blanc i patrzę nie tylko na góry, na z każdym rokiem coraz mniej ośnieżone szczyty, na topniejące lodowce, ale również na ludzi, na innych wędrowców. Rankiem na szlaku jest nas sporo, startujemy o podobnej godzinie. Zaczynamy tę drogę razem.

Bardzo szybko sporo osób wybiega naprzód, a potem stopniowo się wykrusza. Zatrzymują się na odpoczynek, na zasznurowanie butów, na nacieszenie się krajobrazem - i już nigdy więcej ich nie spotykam. Część idzie tak szybko i stabilnie, że nie mam szans ich ponownie spotkać. Niektórych mijam, a potem oni mijają mnie. Przez chwilę idziemy razem, wymieniamy się pozdrowieniem, spojrzeniem, krótszą lub dłuższą rozmową. Z niektórymi miewam chwilę bliskości, cieplejszej rozmowy, porozumienia, zapisujemy numery telefonów.
Drogę każda i każdy z nas kończy w swoim miejscu, o innej godzinie.

Te spotkania się kończą, ale czy rzeczywiście oznacza to, że nigdy ich nie było? Czy nie było wspólnych kroków, zachwytów, wspólnej drogi?

Życie jest drogą. Przez jakiś czas z kimś idziemy, potem się rozstajemy, ktoś nas zostawia w tyle, kogoś innego zostawiamy my. Niektóre spotkania i twarze zapadają w pamięć do końca życia, inne - ulatują z wiatrem niepamięci. Jeśli mamy szczęście, są w tej drodze jeszcze i takie osoby, które zaczekają, gdy przystajemy i na które my chcemy czekać, gdy zatrzymują się z powodu bólu lub zachwytu.

Jednak te wszystkie spotkania i rozstania są przecież prawdziwe, tak prawdziwe, jak prawdziwa jest droga i samo życie. Bo czymże innym jest to nasze życie niż czasem, który zaczyna się powitaniem, a kończy pożegnaniem?

Więc może Stachura, gdyby żył dziś, wybaczyłby mi moją niezgodę na jego słynne i chwytliwe słowa. Bo jeśli coś się zaczęło i skończyło, to znaczy że było, że prawdziwie było - nawet jeżeli nie zawsze tak, jak byśmy to sobie wymarzyli.

Życzmy więc sobie dziś choćby częściowego doceniania tego, co jest i tego, co było, nawet jeśli było, minęło, było-nie-było… A ja pozdrawiam Was z drogi, która jest.

Doceńmy dzieci, doceńmy młodych - nie za wspaniałe oceny na świadectwie, ale za kolejny rok, jaki przetrwali w często ni...
27/06/2025

Doceńmy dzieci, doceńmy młodych - nie za wspaniałe oceny na świadectwie, ale za kolejny rok, jaki przetrwali w często niesprzyjających warunkach, w systemie edukacji dalekim od doskonałego.

Przeprośmy nastolatki i nastolatków, że wbrew fizjologii okresu dojrzewania, przez większość dni kazaliśmy im wstawać rano i udawać przytomnych o godzinie ósmej rano.

Podziękujmy młodym za zaufanie - za pracę, którą wykonywali każdego dnia szkolnych zajęć, nie wiedząc, czy i po co im będzie ona potrzebna a opierając się wyłącznie na tym, co my, dorośli im na ten temat powiedzieliśmy.

Doceńmy wysiłek tych młodych ludzi, którzy czasem z trzepoczącym sercem wychodzili co rano do szkoły, z lęku przed oceną, z zawstydzenia samymi sobą, z poczucia, że wszyscy widzą ich prawdziwe lub wyobrażone słabe strony.

Uznajmy, że dzieciństwo i młodość to nie zawsze okres sielski-anielski. Spróbujmy trochę tej sielskości, swobody, kontaktu z naturą zafundować im w okresie wakacji. Bo wakacje to czas na reset, to otwierająca się przestrzeń wolności, to nieskończoność leniwych poranków i ciepłych wieczorów.

Wszystkim dzieciakom, ale i w miarę możliwości również nam - dorosłym - życzę takiego dobrego lata.

Popełniamy błąd, wielki błąd, nie doceniając roli ojca w życiu dziecka. Ten błąd odbija się czkawką na całym naszym życi...
23/06/2025

Popełniamy błąd, wielki błąd, nie doceniając roli ojca w życiu dziecka. Ten błąd odbija się czkawką na całym naszym życiu - zarówno rodzinnym, jak i społecznym.

Ojcowie są różni. Zaangażowani i niezainteresowani. Widzący i niewidzący. Czuli i oschli. Obecni i nieobecni. Niezależnie od tego, jakie jest to ojcostwo, w jakim punkcie pomiędzy skrajnościami jest osadzone, to nie można powiedzieć, że tata nie ma znaczenia.

Jego obecność lub nieobecność wpływa na cały system rodziny. A my - jakże często przypisujemy zarówno winy, jak i zasługi związane z wychowywaniem dzieci wyłącznie matkom. Mówimy: „Dobrze Cię matka wychowała”, a kiedy się coś złego zdarzy, pytamy „Gdzie była matka?”, tak jakby ojciec nie miał wpływu na rozwój dziecka, na opiekę, na zapewnianie bezpieczeństwa.

Ojciec jest ważną postacią i potrafi dać miłość, uwagę, poczucie bezpieczeństwa nie mniejsze i nie większe niż mama. Kiedy jest naprawdę obecny w życiu dziecka, kiedy się o dziecko prawdziwie troszczy, obdarza je opieką i miłością, to korzyści odnoszą wszyscy. Z relacji znika sztywność charakterystyczna dla ojcostwa w poprzednich pokoleniach a pojawia się spontaniczność, radość i czułość.

Naszym ojcom i dziadkom nie było pod tym względem łatwo. Okazywanie czułości było rzadsze, naznaczone sztywnością i zawstydzeniem. Rola ojca definiowała zarazem rolę matki. Trudno było przekroczyć oczekiwania społeczne: ojciec-żywiciel, matka-opiekunka. To się oczywiście zdarzało, ale nieczęsto.

Jestem pod ogromnym wrażeniem zmian, jakie obserwuję w stylu ojcostwa. Młodemu pokoleniu udaje się wyrwać z okowów skostniałego systemu: kobieta przestaje być w społecznym odbiorze wyłącznie „opiekunką domowego ogniska”, a mężczyzna staje się dostępną, realną osobą zaangażowaną w codzienność dziecka.

Dobrych zdrowych relacji z dziećmi życzę dziś wszystkim ojcom!

Internet pęka w szwach od deklaracji miłości do zwierząt. A jaka jest „offlajnowa” rzeczywistość? Czy nasze zwierzęta są...
21/06/2025

Internet pęka w szwach od deklaracji miłości do zwierząt. A jaka jest „offlajnowa” rzeczywistość? Czy nasze zwierzęta są kochane czy może raczej używane? Są członkami rodziny czy substytutami? Czy nasz zwierzak miłością odpowiada na naszą prawdziwą miłość, czy może jest dla nas tylko wygodnym, mniej wymagającym odpowiednikiem bliskiej osoby?

Czy nasz czworonożny przyjaciel zasługuje na status równy człowiekowi? Czy szanujemy go, bo wierzymy, że ma wyższe uczucia? A może wręcz przeciwnie, cenimy go tylko dlatego, że nas nie krytykuje, że nie pyskuje, że nie powie nam tych wszystkich przykrych rzeczy, jakie możemy usłyszeć od ludzi? Czy mamy prawo narażać zdrowie lub życie swoje albo innego człowieka, by ratować kota albo psa? Czy możemy narażać dobrostan zwierzęcia dla naszych celów? To są dylematy, które każdy i każda z nas rozwiązuje zgodnie ze swoim systemem wartości.

Niezależnie od tego, jak odpowiadamy sobie na te pytania, niezależnie od tego, czy w naszym rozumieniu zwierzę jest podmiotem czy przedmiotem, to przecież jedno jest niewątpliwe: zwierzę - tak samo jak Ty czy ja - może odczuwać fizyczny dyskomfort i ból. Jednocześnie ma ograniczone możliwości zmiany swojej sytuacji. Nie wyprowadzi się z domu, nie zmieni pracy, nie ucieknie przed przemocą domową do innego miasta.

„Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś”, powiedział lis do Małego Księcia. A my wcale nie musimy kochać zwierząt nad życie, nie musimy uznawać ich za członków rodziny, nie musimy przyznawać im statusu osoby, by mieć to mądre zdanie na uwadze i zadbać o to, by pod naszym dachem nie działa się zwierzętom krzywda. Nawet ci, którzy trzymają kota czy psa wyłącznie dla własnej rozrywki albo korzyści, bez większego trudu mogą dostrzec, czy ich zwierzę jest szczęśliwe, czy cierpi.

A teraz, gdy nadchodzi lato, zapewne znowu wraz z nim pojawi się fala wiadomości o okrutnym przedurlopowym procederze porzucania zwierzaków z dala od domu, przy drogach… Pamiętajmy, że one w odczuwaniu bólu są do nas bardzo podobne.

I pamiętajmy także o tym, że nasze zwierzaki - tak jak my - w upalne dni potrzebują wody.

„Zbyt dużo myślenia psuje nastrój”Nie zachęcam do rezygnacji z używania płatów czołowych, ale jest pewna racja w tym zas...
18/06/2025

„Zbyt dużo myślenia psuje nastrój”

Nie zachęcam do rezygnacji z używania płatów czołowych, ale jest pewna racja w tym zasłyszanym stwierdzeniu. Nadmiar rozmyślań, zwany popularnie dzieleniem włosa na czworo, prowadzi nas niekiedy do tak dużego skupiania się na potencjalnych problemach czy przeszkodach, że zaczyna nas ogarniać paraliż woli. Boimy się kroku w jakąkolwiek stronę a jednocześnie nie umiemy się cieszyć tym, co jest.

Tymczasem niekiedy konieczne jest, by przestać myśleć, rozważać szczegółowo każdą możliwość, a spróbować po prostu być i żyć.

Nasze życie nie musi składać się z samych doskonale przemyślanych decyzji, z rachunków zysków i strat, z nieustannych analiz tego i owego.

Stwórzmy we własnym wnętrzu przestrzeń na doświadczanie piękna, na smakowanie lenistwa, na bezinteresowne gesty, na snucie się bez celu po parku, na zmarszczki na wodzie, na niespieszność… Kiedy naprawdę sobie na to pozwalamy, to i działać - nawet w warunkach niepewności - jest nam trochę łatwiej.

Totalna bezrefleksyjność bywa smutna, jednak równie niewesołe jest myślenie, kombinowanie, zatracanie się we własnych fantazjach pozbawione działania. To jest jak życie w wirtualnym, a nie realnym świecie: wciągające, ale na dłuższą metę przygnębiające. Bo „zbyt dużo myślenia psuje nastrój”.

Dobrego nastroju życzę!

Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię…Przez kilka lat przechodziłam obok tego pomnika dzień w dzień, ponieważ kilka kroków dal...
12/06/2025

Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię…

Przez kilka lat przechodziłam obok tego pomnika dzień w dzień, ponieważ kilka kroków dalej jest moja stara Alma Mater. W dawnym Domu Turysty, przed którym stoi Kopernik, była kawiarnia Harenda - tam chadzaliśmy na szarlotkę. Napatrzyłam się na ten pomnik tak bardzo, że właściwie przestałam go zauważać.

Dopiero dziś, po latach, spojrzałam na Kopernika świeżym okiem. Ileż trzeba było odwagi, by myśleć inaczej niż większość - i to w sprawie tak fundamentalnej. Ileż trzeba mieć zaufania do nauki i do sprawności własnego umysłu, by wbrew mainstreamowi opowiadać się po stronie światła.

I my - choć nie jesteśmy kopernikami - nie musimy zawsze oglądać się na większość. Możemy dokonywać własnych wyborów zgodnych z naszym rozumieniem świata. Możemy robić swoje zgodnie z własnym sumieniem. Możemy iść przez życie pomiędzy ludźmi, ale swoją drogą.

Adres

Ulica Św. Wojciecha 10 A/1
Gdynia
81-347

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Gabinet psychologiczny Ewa Wojtych, Gdynia umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij