11/08/2023
"Jeden z najczęstszych koszmarów. Wystawieni na widok publiczny w pracy, na ulicy, w tłumie, w szkole nagle orientujemy się, że nie mamy na sobie ubrania. Uczucie wstydu i obnażenia jest wtedy dojmujące, a lęk paraliżuje do tego stopnia, że – w sensie dosłownym – chcielibyśmy zapaść się pod ziemię. „Na szczęście to tylko sen” – wzdychamy z ulgą po obudzeniu. Okazuje się jednak, że ten sen odzwierciedla jak najbardziej rzeczywiste emocje towarzyszące ludziom, których na co dzień nęka myśl, że tak naprawdę nie zasłużyli na swoje sukcesy. Że osiągnęli je, bo jakimś cudem zdołali wszystkich dookoła nabrać na swoje umiejętności i – oczywiście – wkrótce zostaną zdemaskowani.
To przekonanie doczekało się nazwy własnej – „syndrom oszusta” – która na dobre przeniknęła już do języka potocznego. Według niektórych badań jest to stan dobrze znany ok. 70 proc. z nas. A po raz pierwszy opisały go w latach 70. XX w. amerykańskie naukowczynie Pauline Rose Clance i Suzanne Ament Imes. Same, sparaliżowane obawami i poczuciem nieprzystawalności do pozycji zajmowanej w środowisku akademickim, zorientowały się, że było to powszechne doświadczenie wielu zajmujących wysokie stanowiska kobiet. Badaczki powiązały to zjawisko z płcią, uznając, że ma ono źródło w specyficznej socjalizacji kobiet. Ale kilkadziesiąt lat później pojęcie „syndromu oszusta” spopularyzowało się i w równym stopniu dostrzegli go w sobie mężczyźni. Dlatego dziś mniejszy nacisk kładzie się na jego kulturową genezę, na pierwszy plan wysuwają się natomiast indywidualne predyspozycje i cechy osobowości.
Wbrew temu, co mylnie sugeruje sformułowanie „syndrom”, opisane wyżej doświadczenie nie figuruje w żadnej z klasyfikacji zaburzeń psychicznych. Clance i Imes pisały zaś o „fenomenie”, nie o syndromie. Historia tego, jak „fenomen oszusta” stał się „syndromem oszusta”, może być przyczynkiem do rozważań na temat tkwiącej w nas dziś silnej potrzeby postrzegania niemal każdej trudności emocjonalnej jako odstępstwa od wyimaginowanej „normy”. Co wzmacnia tylko uczucie nieprzystawalności.
W psychologii popularnej ta obawa przed byciem zdemaskowanym jako oszust i uzurpator łączona jest z niskim poczuciem własnej wartości, brakiem pewności siebie, stanami lękowymi i depresyjnymi. Wspominane badaczki również doszukiwały się jego źródeł w pewnych wzorcach rodzinnych – porównywaniu do rodzeństwa, które uchodziło za „lepsze”, albo nadmiarowych pochwałach, czyli sytuacji, kiedy talenty dziecka są przeszacowywane względem jego możliwości. W tym ujęciu dysproporcja pomiędzy obrazem samego siebie a tym, jak widzą nas inni – a może także tym, kim sami uważamy, że powinniśmy być – staje się źródłem niepewności i dotkliwego lęku, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
Trudno uniknąć skojarzenia z powstałym niedługo wcześniej, a popularnym dziś rozróżnieniem na „fałszywe ja” i „prawdziwe ja”, którego autorem jest brytyjski psychoanalityk D.W. Winnicott. O ile to drugie jest spontanicznym doświadczeniem siebie jako autentycznego i wewnętrznie spójnego, o tyle pierwsze wiąże się z brakiem poczucia realności, wrażeniem znajdowania się za pewnego rodzaju fasadą zbudowaną z oczekiwań innych. W niektórych sytuacjach nie sposób przebić się do „prawdziwego ja”, bo „fałszywe” je zagłusza, w „syndromie oszusta” jest niejako odwrotnie – czyjeś osiągnięcia są realne, ale nie są jako takie przeżywane.
Oczywiście istota problemu nie leży w naszych osiągnięciach czy sukcesach, lecz raczej w towarzyszących im wyobrażeniach o tym, kim należy być, aby zyskać szacunek i uznanie. Christopher Lasch, autor wciąż zaskakująco adekwatnej „Kultury narcyzmu”, pisał, że procesy społeczne, które ciągłe dążenie do poprawiania siebie uczyniły najważniejszą wartością, sprawiły zarazem, że odżegnujemy się od realnej rywalizacji, bo stała się ona zbyt zagrażająca. Człowiek współczesny stał się człowiekiem ahistorycznym, pozbawionym więzi rodzinnych i tożsamości związanej z pochodzeniem, pozycją społeczną czy innymi uwarunkowaniami. Zniknęła skala porównawcza i punkty odniesienia w bliskim otoczeniu, a przedmiotem aspiracji stały się różne mgliste ideały samorozwoju. W rywalizacji faktycznym zagrożeniem nie są jednak wcale inni ludzie, a właśnie nasze wyobrażenie o tym, jak bardzo, w odróżnieniu od nas, są odważni, pracowici, utalentowani, pozbawieni lęków i wątpliwości. Fałsz nie tkwi w „ja”, ale w kulturowym przekazie o nieograniczonych możliwościach i doskonałych obrazach sukcesu, które zewsząd nas otaczają. To zatem raczej tam, a nie w sobie, należy szukać owego „oszusta” czy „oszustów”.
Cveta Dimitrova dla Polityki