Jakiś czas temu jeden z uczniów podczas zastępstwa zadał mi bardzo ważne pytanie:
Odruchowo odpowiedziałam, że jestem psychologiem i zastępuję wychowawcę tej klasy, jednak nieco później, w drodze do domu i przez kolejne dni to pytanie powoli kiełkowało w mojej głowie, a ja poddawałam refleksji wszystkie obszary moich zawodowych działań. Dlaczego jest tak - myślałam sobie - że ludzie zwykle specjalizują się w czymś konkretnym, a ja łapię się totalnie różnych rzeczy, bo po prostu cholernie mnie ciekawią i chcę je robić? Dlaczego nie jestem po prostu panią od angielskiego albo panią sekretarką, tylko wybrałam sobie takie zajęcie, do którego można podejść na tak wiele różnych sposobów? Jak znaleźć dla nich wszystkich wspólny mianownik?
I w pewnym momencie to po prostu przyszło: ten wspólny mianownik to szczęście.
Jakkolwiek idealistycznie to nie brzmi, nie wyobrażam sobie pracować w szkole, nie mając w głowie wizji tych dzieci za 30 lat jako szczęśliwych, zadowolonych z siebie dorosłych, którzy potrafią budować zdrowe relacje z ludźmi i którzy robią to, co lubią. Gdy tworzę konferencje edukcyjne, myślę o nauczycielach i rodzicach, którzy wrócą do swoich szkół i domów z nowym przemyśleniem lub inspiracją. Ucząc angielskiego, wierzę w to, że kiedyś dzięki naszym szalonym i nieszablonowym lekcjom, moi uczniowie osiągną wspaniałe sukcesy. Prowadząc warsztaty, potrzebuję mieć pewność, że to robi ludziom coś dobrego.
Może i ludzie zwykle specjalizują się w czymś konkretnym, a ja łapię się rzeczy, które mnie ciekawią i chcę je robić, nawet jeśli oznacza to pracę z dziećmi z autyzmem, kreowanie konferencji edukacyjnych, uczenie angielskiego i prowadzenie warsztatów o szczęściu na raz, ale koniec końców uczniowi, od którego cała ta historia się zaczęła, odpowiedziałabym dziś:
- Nie jestem panią od terapii. Jestem panią od szczęścia.
Wyjąwszy od lat upychane szufladowe zapiski moich przemyśleń i odkryć na temat szczęścia, pozwalam się im odsłonić przed kilkoma innymi parami oczu. Mi dużo dały. Pora żeby przydały się innym.