25/08/2025
… „ I ta walka, żeby się nie poddać, żeby nie iść po piwo i go nie wypić, choć są myśli, które mówią, że wypicie piwa przyniesie ulgę, to rozum wie chyba swoje, że ta ulga byłaby tylko na chwilę.” ...
Alkohol w moim życiu pojawił się po śmierci mojej Mamy.
Piłam z K***, oraz w późniejszym czasie również z teściową. Nigdy nie szukałam innego towarzystwa do picia.
Najczęściej bywało tak, że K*** przychodziła do mnie i piłyśmy w moim domu, jednak zdarzały się dni, kiedy K*** nie mogła do mnie przyjść, bo np mój partner lub któreś z dzieciaków było w domu, wtedy zazwyczaj szukałam pretekstu.
Przez jakiś czas takim moim pretekstem były moje przyjaciółki, do których szłam na kawę, co było wierutnym kłamstwem, bo nie miałam zamiaru ich odwiedzić, tylko grałam do K*** z czteropakiem piwa.
Gdy mój partner po jakimś czasie zauważył, że z tych kaw wracam niewyraźna, czyli nazywajmy rzeczy po imieniu, pijana, zadzwonił do moich przyjaciółek i wszystko się wydało, więc nadal kombinowałam, jak wyjść z domu i się napić z K***. Gdy nie było to możliwe u mnie w domu, a co za tym idzie też już i u K***, bo przecież tam by mnie P*** zaraz znalazł .
Takich wyszukanych kłamstw było mnóstwo.
W grudniu 2012 roku partner pilnował mnie na każdym kroku. Ja dostawałam szału. Awantura goniła awanturę. Któregoś dnia już nie wytrzymałam i gdy P*** był w piwnicy po drewno uciekłam z domu.
Wiedziałam, że nie mogę iść do K*** czy też na działkę, bo tam mnie znajdzie, poszłam więc na cmentarz. Usiadłam przy grobie Mamy i piłam piwo za piwem. Pamiętam, że miałam przy sobie 8 piw, które kupiłam po drodze .
Wtedy bez żadnych wyrzutów sumienia piłam przy grobie Mamy, nie zważając na to, że jest ciemno, zimno. Siedziałam na ławce i chlałam, bo taką miałam wtedy potrzebę i chęć... I nikt nie miał prawa mnie tego pozbawić, taka była moja chora wyobraźnia .
Zazwyczaj gdy robiłam zakupy do domu, kupowałam też piwo. Gdy nikogo nie było w domu, chowałam piwo w toalecie, bo tam najczęściej piłam. Na dnie kosza ustawiałam puszki i przykrywałam je praniem, chowałam też pod wanną, bo wtedy jeszcze ją mieliśmy.
Starałam się kupować piwo gdy byłam sama w domu i chować je tak, żebym mogła je w miarę szybko wypić, gdy ktoś był w domu.
Często kupowałam więcej piwa i chowałam je w kotłowni. Miało mi wystarczyć na następny dzień. Niestety, zazwyczaj było tak , że miałam tego piwa zawsze za mało i wypijałam cały kupiony zapas .
Gdy piłam nie pracowałam. Jednak nigdy nie brakowało mi pieniędzy na zakup alkoholu, dlatego też nawet przez myśl mi nie przyszło, żeby szukać sobie wtedy stałej pracy.
Stworzyłam sobie tzw. komfort picia .
Z powodu picia czy nadużywania leków przestałam czytać książki, które były, są i zawsze będą moją wielką pasją.
Mniej czasu zaczęłam spędzać na działce. Całkowicie zrezygnowałam ze spotkań z przyjaciółkami. Nie odbierałam telefonów, nie otwierałam drzwi, odizolowałam się od wszystkich byle tylko pić czy brać leki.
Przed tym gdy zaczęłam pic uwielbialiśmy z P*** pływać łódką, uwielbialiśmy też wycieczki rowerowe czy długie spacery z naszymi psami.
Ogniska w straży, czy też pikniki strażackie.
Wszystko to zamieniłam na alkohol.
Czym jest głód?
Regułkę znają wszyscy alkoholicy a jak jest w praktyce ?
Nie pamiętam tak naprawdę, kiedy pojawił się mój pierwszy głód alkoholowy. Pewnie jeszcze na detoksie w Świeciu, albo jeszcze w domu, kiedy próbowałam przestać pić .
Jednak doskonale pamiętam, mój trzydniowy głód alkoholowy, który dopadł mnie w 2020 roku, czyli około 5 lat po zakończeniu terapii. Do dziś doskonale pamiętam jak się wtedy czułam i jak walczyłam sama ze sobą, żeby nie zapić… To była sobota. Wracałam z koleżankami, z którymi obsługiwałam wesele. Dziewczyny były pod wpływem alkoholu.
Droga do domu trwała może pół godziny. Już w samochodzie zaczęła boleć mnie głowa. Pamiętam, że przeszkadzał mi smród alkoholu. Odwracałam głowę, gdy któraś z koleżanek coś do mnie mówiła. W myślach błagałam Boga, żeby ta droga jak najszybciej minęła.
W końcu dotarłam do domu. Głowa bolała mnie już bardzo mocno. Ręce zaczynały mi się trząść, w środku, w ciele mi wszystko latało, jakbym zamiast ciała miała galaretkę. Już wtedy wiedziałam, że zaczyna się głód. Miałam nadzieję, że minie po 15 min, góra po godzinie, bo tak już bywało....niestety tak się nie stało.
W krótkim czasie wszystko zaczęło mnie denerwować, np źle położony nóż, pies leżący na łóżku, chociaż przecież zawsze sobie tam leżał.
Mój partner od razu zauważył, że coś jest nie tak. Zapytał, co się dzieje. Pamiętam, że krzyknęłam na Niego, że ma się zająć sobą, że łazi i tyle mi truje.
Z minuty na minutę robiłam się coraz bardziej nerwowa. Zaczyna mnie boleć całe ciało. Nie mogę usiąść w miejscu, biorę tabletkę na uspokojenie, po dwóch czy trzech godz biorę drugą ale nadal nie pomaga, więc rezygnuję i nie biorę już żadnego leku.
Ból ciała, złość są tak ogromne, że gdybym mogła chodziłabym po ścianach. Piję bardzo dużo wody z cytryną, wymiotuję, płaczę z niemocy. Już nie wiem co robić.
P*** widząc co się że mną dzieje, dzwoni i prosi o urlop w pracy. Zostaje ze mną w domu. Nie odzywa się, próbuje się mną zająć na tyle, ile potrafi. Już mnie nie denerwuje Jego obecność, jestem mu wdzięczna, że jest.
Około godz 20 przyjeżdżają znajomi z AA, jestem już u kresu sił, mimo to idziemy na spacer, rozmawiamy. Łzy lecą mi jak szalone ale płacz mi pomaga. Uspakajam się, jestem im wdzięczna, że przyjechali, że ze mną byli i mnie wspierali.
Około godz. 23 pojechali, wzięłam długa kąpiel, zrelaksowałam się z nadzieją kładę się spać, że to koniec .
P*** jest cały czas obok mnie, tuli, głaszcze.
Próbuję zasnąć, jednak mimo zmęczenia sen nie nadchodzi, znowu pojawia się lek, niepokój, jakieś obawy.
W końcu udaje mi się zasnąć, ale śnią mi się jakieś koszmary. Budzę się, serce mi bije jak szalone, z każdą chwilą powracają na nowo objawy głodu, ale są silniejsze i gorsze od sobotnich.
Niedziela jest dla mnie koszmarem. Ból psychiczny i fizyczny jest okropny...I ta walka, żeby się nie poddać, żeby nie iść po piwo i go nie wypić, choć są myśli, które mówią, że wypicie piwa przyniesie ulgę, to rozum wie chyba swoje, że ta ulga byłaby tylko na chwilę.
W poniedziałek nadal jest ciężko. Nadal strasznie boli mnie głowa, jestem już tak zmęczona, że chodzę na kolanach, płaczę w głos, bo już brak mi sił i myśli jak sobie poradzić.
Partner i dzieci są bezsilni, nie wiedząc jak mi pomóc.
W końcu P*** zadzwonił do mojego terapeuty mimo, że zabroniłam. Opowiedział jak było i nadal jest...terapeuta mówi co robić, jak postępować ale ja to wszystko wiem i się stosuję, ale to nie pomaga .
Noc jest koszmarem, wymioty, rozwolnienie, boli mnie każdy centymetr ciała. Przyjechał terapeuta po ponownym tel. mojego partnera. Później powiedział mi, że jak mnie wtedy zobaczył to się przeraził. Rozmawiamy. Ja co chwilę wymiotuję, podpieram się ściany jak idę, w końcu pada propozycja powrotu na terapię, bo boi się, że nie wytrzymam i zapiję.
Nie zgodziłam się, ale obiecuję, że przemyślę.
W końcu we wtorek popołudniu pomaleńku ustępują objawy. Udaje mi się zasnąć. Spałam kilka godzin. Moje zmęczenie sięgało Zenitu. Wypiłam masę wody gazowanej z cytryną i kilkadziesiąt razy pomyślałam ,, wypiję , będzie mi lepiej , miną bóle i drżenia ciała ,, ale wytrzymałam I jestem z tego bardzo dumna. Wiem też, że nieważne ile lat się nie pije - czy rok czy 20 lat, głód może dopaść zawsze.
Jeśli chodzi o głód lekowy to tak naprawdę nie wiem jak wygląda, bo do niego raczej nie doprowadzałam. Tabletki zawsze miałam pod ręką. Nikt mnie nie kontrolował.
Jedyna taka sytuacja jaka mi przychodzi na myśl, to sytuacja po wybudzeniu ze śpiączki. Kiedy już zaczęłam bardziej sklejać fakty, co i jak, to wpadłam w panikę. Krzyczałam wtedy. Bałam się, nie wiedziałam gdzie jestem. Wyzywałam pielęgniarki, lekarzy. Cała się trzęsłam, dostałam wtedy zastrzyk. Później lekarz zlecił jakieś leki.
Głód nie powstaje i nie znika nagle. U mnie najgorszy jest stres. Tego boję się teraz najbardziej, bo gdy pojawia się stres, to z czasem on narasta. Wtedy doszukuję się co się stało i nakręcam się jeszcze bardziej a wtedy pojawia się myśl, że ulgę może przynieść puszka piwa czy w obecnej sytuacji, tabletka.
Boję się głodów. Boję się bólu jaki głód powoduje. Wiem jednak, że to wszystko można wytrzymać i tak naprawdę tego się trzymam. Mam też swoje sposoby radzenia sobie z głodem .
Mam narzędzia takie jak 24h, program HALT, czy też prowadzenie dzienniczka głodu. Wiem, co trzeba robić, ale boję się, gdyż wiem, że głód potrafi być okrutny.
Pisząc tę pracę, przewijało się dużo uczuć, np złość, smutek, wstręt do samej siebie, wyrzuty sumienia, rozczarowanie ...pojawił się też strach, czy dam sobie radę w kolejnej walce z chorobą.
Jednak pojawiła się mała iskierka nadziei, że przecież mimo wszystko i wbrew wszystkiemu żyję i być może otrzymałam jedyną i ostatnią szansę, na powrót do normalnego życia .
Zuzka