Kubek w kubek z Amazonką

Kubek w kubek z Amazonką Amazonka to ja, Monika, Monia, Miśka. Zawsze przy kubku, z kubkiem, nad kubkiem... herbaty. Krzysiek (mój mąż-anioł) parzy wspaniałą kawę.

Uwielbiam ją, ale herbata trzyma mnie w objęciach miłości nieugiętej. Zapraszam gorąco, dołącz!

Powiedzieć, że nas zaskoczyliście to mało. Kiedy wpadliśmy na pomysł zorganizowania zbiórki nie spodziewaliśmy się, że z...
31/03/2023

Powiedzieć, że nas zaskoczyliście to mało. Kiedy wpadliśmy na pomysł zorganizowania zbiórki nie spodziewaliśmy się, że zrobicie coś takiego! Setki wiadomości utwierdzających nas, że to świetny pomysł, dziesiątki propozycji na jaki cel przeznaczyć zebrane pieniądze, a na koniec taka kwota! Mimo tego kwiatów nie zabrakło💐 Z naszej strony zostaje tylko jedno- DZIĘKUJEMY!💕W imieniu naszym, a przede wszystkim Moni.
Mając na uwadze Wasze sugestie i znając naszą Monikę, zdecydowaliśmy się przekazać zebrane pieniądze Fundacji Nasze Dzieci przy Klinice Onkologii w IPCZD.
Na tym na pewno nie skończymy. Będziemy działać dalej. Dla Niej i dla Was. Zostańcie z nami, czekajcie na nowe posty i pijcie herbatkę.💕🎀☕️

26/03/2023

Jeśli to wszystko ktoś, kiedyś zdoła podsumować i nazwać to będzie to tak trudne, że wyobrażamy sobie, że tym kimś będzie nadzwyczajna osoba. Jeśli, oczywiście, to wszystko, co się dzieje wokół nas i rozłąki z Monią to prawda, a nie sen. Wzruszający, jak cholera, sen. Już, teraz, tak bardzo chcielibyśmy Was wszystkich spotkać, zobaczyć, podzielić się ciepłem i uśmiechem. Obiecujemy odpowiedzieć na każdą wiadomość, z daleka i bliska, jak tylko nauczymy się, jak za te serca dziękować. Ze wstydem przyznajemy - nie docenialiśmy mocy naszej Amazonki. Zupełnie, jakby cały świat ruszył nas utulić. Jakby wszyscy mieli nadzieję, że gdzieś, tuż obok nas wiruje Jej energia. Gdybyż tak było...

Przybywajcie. Prosimy, jedźcie bezpiecznie. Wszyscy. Wiemy już, że będzie Was tylu, że nie sprostamy wyzwaniu, by ugościć wszystkich i zaoferować poczęstunek. Gdy się zobaczymy, prosimy jednak, przyjmijcie na powitanie mały, symboliczny podarek, który przygotowaliśmy od Monisi i od nas, Jej najbliższych. Tak powitałaby Was z pewnością sama Monia.

Dziękujemy też za wspaniały odzew na naszą prośbę, by pieniądze na kwiaty i wieńce przeznaczyć na pomoc osobom w potrzebie. "Skarbonka Moniki" będzie przygotowana.

Dziękujemy.

23/03/2023

Amazonki, anioły, siostrzane dusze "po kubku"... Ostatnia droga Waszej Przyjaciółki odbędzie się w poniedziałek, 27.03.2023 r. w Radości, po Mszy Świętej w Kościele Parafialnym w Radości przy ul. Wilgi 14 na Cmentarz w Radości. Msza rozpocznie się o godzinie 11.00. Prosimy, bądźcie z nami. Myślami, sercami, osobiście.

I, błagamy, uśmiechajcie się.

Czas naprawdę stanął... To nie banał. Nieznośnie, uporczywie trzyma za ręce, wydłuża oddech aż do bólu przepony, żeber, ...
22/03/2023

Czas naprawdę stanął... To nie banał. Nieznośnie, uporczywie trzyma za ręce, wydłuża oddech aż do bólu przepony, żeber, ramion. Każe myślom krążyć, jak przeciągnięty w garnku sos - oblepiają, tłumią dźwięki, rozmywają obrazy.

Szukamy sobie zajęć. Cały dzień w ruchu, automatycznie, maszynowo, z urzędowej konieczności. A mimo to na koniec wzdrygamy się na myśl o zasypianiu. Brakuje nam Jej. Od czasu do czasu ktoś odważył się dziś zażartować, sięgając do wspólnych wspomnień. Jeszcze przedwczoraj śmialibyśmy się z tego tak jak dzisiaj, ale inaczej.

Czytamy. Wiadomości od tych, którym głos więźnie w połowie oddechu. Odsłuchujemy - te, których nie są w stanie wystukać do nas drżące w rozpaczy (tak, bo smutek dziś nic nie znaczy) palce. Wszystkie piękne. Boleśnie piękne. Bajecznie okrutne. To nasz drugi dzień. Jutro zobaczymy Ją po raz ostatni. Nie pożegnamy nigdy.

Myślimy już o tym, jak... odprowadzimy Ją... Wiesz, tam. Myślimy o tym, co chciałaby jeszcze opowiedzieć, przekazać. Bo wymyśliliśmy, że nie można pozwolić, żeby przestała dawać i wspierać. Wymyśliliśmy zbiórkę pieniędzy, zamiast lub, jeśli chcesz, oprócz kwiatów. Szukamy jeszcze celu, potrzebującej duszy, którą Monika symbolicznie pożegnałaby w ten sposób. Napisz, podpowiedz i pozwól, że w Jej imieniu obdarujemy to serce, bądź serca.

21/03/2023

Pierwszy dzień wiosny. I pierwszy dzień bez Moniki... Powitanie i pożegnanie zarazem.

Witaj, dobra duszo,. która towarzyszyłaś Monice od tych czterech lat dzięki "Kubkom". Jestem starszym bratem Moni. Nawet nie wiem, czy powinienem pisać w czasie przeszłym, czy może mogę wciąż używać tego "jestem". Monia odeszła ostatniego wieczoru, 20. marca tuż przed godziną 20. Po cichu. Cichuteńko, nawet nie mówiąc "pa" domownikom. Bo nie lubiła i nie chciała martwić. Siedzę i piszę te słowa, żeby nie pomylić rzeczywistości z koszmarem. Wściekałem się na Nią za to chronienie wszystkich przed martwieniem się o Nią. A ona i tak zawsze robiła swoje. Zuzia, córka Moniki, nasza Zuzanna Monika, zasnęła. Musiałem jej dziś uświadomić, jakim natchnieniem i lekarstwem była dla swojej Mamy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to dla niej Monika walczyła tak długo. Bo, wiesz, Monia żyła, a nie... Krzysiek, któremu Zuzia zawdzięcza swoje drugie imię po Mamie, jest w drodze. Myślę sobie, Krzychu, że Miśka powiedziała Ci: "Miśku, Kochanie, rób swoje, ja poczekam".

I mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi za złe tego, że w imieniu Siostry składam teraz te zdania. W Kubku mieliśmy podział zadań. Monia opowiadała, ja to ubierałem w słowa, Ariel (nasz młodszy brat) podsyłał zrobione przez siebie zdjęcia. Potem dołączyła Zuzia, żeby Kubek był na Instagramie. Potem zabrakło sił. Choć w ostatnich dniach, podsuwając Moni pomysły na zajęcie czymś zmęczonej głowy, widziałem ten żal błyszczący delikatnie w błękitnych oczach, że Kubek taki samotny. Mieliśmy do niego wrócić, usiąść, z herbatą i pogadać. Bo wierzyliśmy, a Ona nie martwiła...

Nie żegnajcie się z Kubkiem, proszę. Nie zapominajcie. Myślę, jak zamienić to miejsce w coś, gdzie pamięć o Moni natchnie i uzdrowi. Ale to tylko taki, podlany łzami pomysł. W ten sposób mówię "pa", którego nie rzuciła na pożegnanie Ona. Robert. Brat.

19/07/2022

Tak niewiele…a tak Wiele!!!

Tankowanie…. Co miesiąc i wciąż.   to coś, co działa dobrze na moje kości. Przeciwbólowo przede wszystkim. I. wygląda na...
15/07/2022

Tankowanie…. Co miesiąc i wciąż. to coś, co działa dobrze na moje kości. Przeciwbólowo przede wszystkim. I. wygląda na to, że te wlewy powiedziały STOP!!! Nie powstają nowe ubytki i zmiany meta. Jestem zdyscyplinowanym pacjentem💪🏻 Nigdy nie byłam taka „grzeczna”, wszystkie leki brałam góra 3 dni. A tu… można? Można. Dlatego miłego dnia wszystkim życzę, a ja się podłączę i zatankuję na kolejny miesiąc😉 taki normalny, zwykły. Co miesiąc ten sam, od długich 8 lat. Ot taki rytuał. Jak przybywam na zwykłą wizytę sięgam po inny, w trakcie chemioterapii inny a podczas radio jeszcze inny. Najczęściej z herbatą. Może to śmieszne, ale to moje odliczanie, chociażby poprzez ilość i rodzaj kubka pozwala mi, żeby powiedzieć- babo! obaliłaś wszystkie statystyki, wszystkie % w medycznych wykresach. Nikt mi już nie powie „na pewno…, tylko próbujemy…, ale raczej…”😌
🎀

Korzystając z wolnego, dnia wybrałam się po to, co Monia lubi najbardziej czyli… herbatę! A skoro już miałam czas, to ni...
18/05/2022

Korzystając z wolnego, dnia wybrałam się po to, co Monia lubi najbardziej czyli… herbatę! A skoro już miałam czas, to nie pojadę przecież po byle jaką herbatkę tylko po tę najlepszą. Kierunek był oczywisty- Cesarska Perła sklep, herbaciarnia - kawiarnia 💕 Powiedzieć, że wybór jest ogromny to mało! Jednak ten sklep to nie tylko przepyszna herbata, to również kawa, słodkości, ceramika i wiele innych oryginalności, którymi można obdarować bliskich lub zrobić prezent samemu sobie🤪To miejsce to także ludzie doskonale wiedzący co z czym się pije,albo jak w moim przypadku, z czym nie. Dzięki tej wiedzy zmuszona byłam odrzucić cudownie pachnącą, aromatyczną mieszankę z granatem, który jak wiadomo powoduje zaburzenia działania leków onkologicznych. Poza tym na każdym opakowaniu herbaty macie podaną dokładną instrukcję parzenia oraz opis danej mieszanki.
Po powrocie do domu od razu sięgnęłam po czajnik! Dzisiaj wleciały „Wiśnie w Ogniu”🍒🔥 Czarna herbata z wiśniami, malinami, truskawkami i porzeczką. Parzyłam zgodnie z podanymi wytycznymi w 100*C przez 3-4 minutki, a dla dodatkowego wiosennego klimatu dodałam kilka świeżych malin i volia! PYCHA! Ja lecę po następną filiżankę, a Was zachęcam do odwiedzenia tego miejsca po wiele, może nowych, doznań smakowych.
Ps. Pamiętacie o moim instagramie?
🎀

To były pierwsze Święta poza Warszawą od czasu pojawienia się wrednego mikroba. Tęskniłam za tym (za świętami, nie za mi...
19/04/2022

To były pierwsze Święta poza Warszawą od czasu pojawienia się wrednego mikroba. Tęskniłam za tym (za świętami, nie za mikrobem). Też tak masz, że ta dziecięca połowa ciebie pielęgnuje gwiazdkową radość Bożego Narodzenia, a ta dorosła – spełnienie tęsknoty za wielkanocną świeżością wiosny? Ja tak właśnie mam. A jak dodam do tego uwielbienie mojego, rodzinnego Podlasia to aż trudno zebrać dość słów, żeby tę tęsknotę za moją Łomżą opisać. Tęsknię, Łomżo moja! Wyjeżdżam więc na Święta i łapczywie chłonę cię, moja podlaska perło. Proszę, nie wytykajcie mi braku lokalnego patriotyzmu tu, gdzie teraz mieszkam. Bo kocham to miejsce, takie moje. I nie wytykajcie mi, że Łomżę przypinam do Podlasia, bo znam jej historię. Ja tu teraz piszę o tej zieleni, bocianach i baziach tej niezagonionej zawodowym pędem krainy, którym w mojej pamięci bliżej do natury podlaskiej, niż blichtru stolicy. I o tych smakach. Przywiozłam ich znów niewielki, jak to „słoik”, zapas. I zajadam się cudownymi pasztecikami, vege i tradycyjnymi, od mojej znajomej czarodziejki. Prosto z jej Czarów Misa. Pozwalam sobie polecić ci i Misę, i siebie, jako kontakt, jeśli chciałabyś wiedzieć, przypomnieć sobie, co to jest naturalne (magicznie wprost naturalne!) jedzenie. Zajadam się, popijam herbatę i piszę…

Przez cały ten czas mojej nieobecności wiele rozmyślałam. I wiele planów miałam. Choć nie od razu, bo Kubek szybko wszedł w życie, a zastąpić go nie tak hop, jak by się każdej Amazonce wydawało. Od podróży, poprzez zmianę zainteresowań aż do kolejnych pomysłów zwanych oględnie i wygodnie „odskocznią”.
Podróże, jak wiecie, nie wypaliły. Jak wszystkim. Tak, wina mikroba na „C”. Trochę z powodu braku możliwości organizacyjnych, trochę ze strachu i niepewności i całego tego chaosu. A trochę dlatego (kurczę, cały czas utrzymuję i tak będę dalej), że jak masz jakieś plany do zrealizowania - świetlana przyszłość przed Tobą.
Tak że tego… Planuję. Stworzyłam nawet wizytownik. Ale nie taki z wizytówkami na biurko, z nazwiskami lekarzy, dyrektorów itd. Tylko taki od serca. Taki jedyny w swoim rodzaju. Taki, w którym jest zawarta:
- wizyta u mojej dr (niech będzie, jeżeli mogę planować, jest nieźle)
- wizyta u przyjaciółki
- wizyta u fryzjera (jaram się włosami)
- wizyta u manicurzystki (nareszcie uporałam się z kiepskim stanem paznokci, mogę poszaleć)
- (i wreszcie) wizyta w księgarni, bibliotece – a najlepiej takiej, gdzie serwują najlepsze herbaciane mieszanki.
Nic się nie zmieniło! Najbardziej smakują mi te na bazie czarnej. Mogą zawierać dodatki, owoce, zioła i różne takie. Ale herbata musi być czarna. Choć nie kręcę nosem na żadną. No dobra, wśród ulubioności jeszcze dopuszczam białą, liściastą. Jeżeli już ktoś zamknął ją w woreczkach to tylko takich, które są najlepszej możliwej jakości. I cieszę się, (ba, ogromnie się cieszę!) że moi najbliżsi już tak mnie znają, że wiedzą: najlepszym prezentem dla Moniki, na każdą okazję jest, rzecz jasna, herbata. Lata wychowywania robią robotę ;) Więc… wizytownik. Nie terminarz. Wizytownik. Od terminów wizyt.

No, i gotowanie! W trakcie domowych, długoterminowych pobytów, uświadomiłam sobie, ile frajdy sprawia mi gotowanie. Wszystkiego. Obiadów prostych i wykwintnych, kolacji zwykłych i z pazurem. Śniadania wg uznania spożywających. Wiesz, że nawet pieczenie ciast? To jest to! A przysięgam, że do tego nigdy nie miałam drygu i powołania! A tu po prostu, no, jakoś tak wychodziło, że jak schodziłam z oczu Krzyśkowi, czy Zuu, to mnie przenosiło od razu do kuchni.

I wreszcie… niespodzianka. Siedzimy sobie kiedyś z mamą Agusią i wspominamy i… się wspomniało szydełkowanie. Wróciło samo. Jedno z najcieplejszych, najbabciwszych, przeokrutnie miłych zajęć, jakie dzieliłam z babcią Zosią. Moją ukochaną, czerwonowłosą do ostatnich dni, babcią Zosią. A właściwie - Zosią. Nigdy nie chciała nazywać się babcią, bo chciała być jeszcze bliższa, niż babcia. Kazała mówić do siebie po imieniu, a zachowywała się, jak dama. Jak jedna z tych światowych kobiet, które podziwiała czasem na dalekim ekranie telewizora, kiedy z kuchni, zapracowana, zerkała przelotnie. Och, opowiem ci o niej kiedyś jeszcze. Moja tęsknota ma jej miedziane włosy. Otóż nauczyła mnie Zosia robić na szydełku i drutach. Po 30 latach przerwy moje próby nie nadawały się do nazywania ich choćby koślawymi próbami. Uciekały mi oczka, prułam i dziergałam, dziergałam i prułam. Aż wprawa wróciła. Teraz w ciągu kilku godzin jestem w stanie wykonać torebkę, podkładki na stół, kosze piknikowe, osłony na doniczki, wino lub, oczywiście, na kubki. Stworzę całe komplety pojemników do łazienki. Wszystko z bawełnianego sznurka, zwanego w sklepie… sznurkiem bawełnianym, poliestrowym. Kolory i rodzaj według upodobań. Więc śmiało. Można zamawiać i dawać mi zajęcie razem z pełnią szczęścia na kolejne dni, miesiące. Kosmetyczki, koszyczki, pojemniczki, torebki. Co tylko się zamarzy. Bez litości! Dopóki mój specjalny, umyślnie zielony czajniczek w swoim żeliwnym brzuszku podgrzewa dla mnie herbatkę, jestem w stanie pleść i snuć, snuć i pleść.

Widzisz, wizyty na Ursynowie (nadal wolę tak, niż „w onkologii”) nie są usprawiedliwieniem, ani „L4” od życia. I wiem, pamiętam, przestałam pisać. Ale myślę, że jestem chociaż trochę rozgrzeszona. Obiecuję już tylko intensywnie zapełniać Kubka. Dziękuję, że o mnie pamiętasz. Jestem ogromnie wdzięczna za wszystkie „lajki” pod tym, co napisałam i za wszystkie „napisz coś jeszcze”. Jestem wdzięczna, bo mam do czego wrócić, czym się zająć. Tym, które mnie „wywoływały do odpowiedzi” nie umiem nawet sklecić teraz właściwych słów podziękowania. Ciągle którąś pocieszałam mimo, iż (tak, tak) po cichu chciało mi się płakać. Ciągle mówiłam: głowa do góry. Wielokrotnie powtarzałam: PLANUJ!!! Stwórz swój „wizytownik”. Nie masz pomysłu? Bierz mój albo wymyśl go ze mną. I powstały. Pierwszy, drugi, dziesiąty, kolejne. Jedne jak zwykłe kalendarze, inne jak ramki ze zdjęciami i chmurkami, a inne powstawały ze zwykłych kartek z segregatora. Ale wszystkie były „Amazońskie”. Wypłakane, wyśmiane, osobiste. Polecam wszystkim. Dają niesamowitego „kopa” do działania, bo widzisz, że masz w garści naprawdę dużo dobrego do zrobienia. Dla siebie.

Się rozpisała, no! Tyle na początek, a właściwie ciąg dalszy Kubka. Żeby nie odkryć wszystkich nowinek od razu. Będę odkrywać kolejne „njusy” kartka po kartce, wizyta po wizycie, herbata po herbacie, przeczytana książka po książce, wydziergana robótka po robótce. I Zuu uczy mnie Instagrama.

Do następnego…

Amazoński come back, czyli jak wyjść z kubka i w kubku pozostać.Dawno, oj dawno mnie nie było. Zaniedbałam cię, Amazonko...
12/04/2022

Amazoński come back, czyli jak wyjść z kubka i w kubku pozostać.

Dawno, oj dawno mnie nie było. Zaniedbałam cię, Amazonko, co nieco. A raczej więcej niż „nieco”. Wina moja, więc nawet nie będę kręcić, wymyślać. Proza. Ale, bez usprawiedliwiania tak? Nie da się! „Bo ponieważ” z moją nieobecnością powstała luka (po prostu czarna dziura, kiedy tak patrzę skrolując po facebooku), z którą wiązał się chwilowy brak zadowalających mnie przemyśleń kobiety chorej na raka piersi. Kobiety potocznie zwanej Amazonką, rzecz jasna. Bo, oczywiście, pamiętasz, że od choroby zrodził się pomysł na mojego osobistego, pełnowartościowego „Kubka”. Czytasz to, więc pamiętasz. I męczyło mnie to, oj, męczyło okrutnie! Codziennie myślałam o tym co pisać, czego mają dotyczyć moje opowieści, jakie „złote” myśli przekazać. No, kombinowałam, bo jak wracać, to już wracać z pompą, z bombą pozytywności, co na skorupie ma wymalowane wielkie „WOW!”. Jak pisać to dużo czy zwięźle? Plotki czy fakty? Bałam się, że nie trafię i będzie grafomański, pospolity flak. Przecież przyzwyczaiłam, siebie także, do myśli, których szybko się nie zapomina.

Niestety. Za co bym się nie zabrała, czego nie zaczęłabym pisać, wszystko krążyło wokół usprawiedliwiania samej siebie. Że zniknęłam, że przestałam pisać… Co do tego mam pewność – nie chciałam przyznać się do tej małej porażki. Miałam być silna, dziarska dziołcha, co to pruje naprzód, a zgłupiałam. Powodem (tak sobie wymurowałam w głowie) był wszędzie panujący COVID. Ale, wiesz, nie w sensie, że „Moniczka-Dziewczę-Biedne-Zarazą-Wylęknione-Oj”. Nie. Ciągle myślałam: „bo zaraza, bo pandemia”. Więc odpuszczałam sobie. Przecież ile można o tym pisać, czytać, słuchać? Wystarczy, że ciągle „czuć” w powietrzu, że sieje grozę. Wystarczy, że „otworzę” telewizję śniadaniową i na „dzień dobry Polsko” statystyki chorych ryją wszystkie zmysły i wyobraźnię jednocześnie. Weź tu i pisz jeszcze swoje trzy grosze! A z drugiej strony nie napiszesz, to udać, że się nie zauważa też głupio. No, czego, jak czego, ale pandemii? A jak dalej będę o tym naszym „przyjacielu”, Amazonkach, wynikach, radiologii, chemii ciągnąć to nie będzie, że egoistki, te Amazonki? Odczekałam. Jak? O tym niżej. Ale jeszcze jedna uwaga - weź ją do serca, proszę. Tak, zaszczepiona. Tak, zalecanymi dawkami. Rodzinka też. I tyle. Widząc, jak człowieków różni ten temat ustalam teraz nienaruszalną regułę mojego Kubka – nie poruszam więcej tego tematu, nie tłumaczę, nie przekonuję, nie spieram się, nie wyrażam opinii i opinii nie komentuję. Tym bardziej pseudoteorii i nauk ścisłych ujawnionych przez zaufane źródło, które „słyszało”. Będę więc mocno moderować, wybacz. I nie powiem, czy na zawsze. Może kiedyś zbiorę dość wystarczająco schludnie te swoje myśli? Może uda mi się poanalizować swoje spostrzeżenia w zbiorze wspomnień moich, własnych, jednej z „ocalałych z pandemii” tak, jak teraz jestem tutaj Amazonką?

Kubek wraca! Ten o życiu z rakiem. Nie wiem czy jest to dobry moment. Może zachowam się egoistycznie. Ale temat raka powraca, bo właściwie nigdy się nie kończy. A każda odskocznia, choćby na chwilę, choćby na czas pisania czy czytania, przekornie nawet o nim, ma dla wielu ludzi działanie lecznicze. Kubek po to został stworzony, przecież.

Oczywiście w mojej głowie huczy, że jest wojna, że giną ludzie i dzieje się zło. Jestem z nimi całym sercem, służę pomocą (zwłaszcza medyczną). Bo oni TEŻ są na froncie. Moje, innych Amazonek (bo te są mi najbliższe) i wszystkich chorych na raka wizyty w szpitalach onkologicznych śmiem porównać do pola bitwy. Przecież rak to najeźdźca, mój organizm to pole walki, mój układ odpornościowy to okopy, a każdy zły wynik to cios zadany boleśnie. Wśród ludności ukraińskiej też jest wielu chorych. Na „gada skorupiaka” między innymi.

Dlatego pozwoliłam sobie, aby pisać właśnie teraz. Aby przeżywać, aby cieszyć się, że wygrywam kolejne etapy walki. Oczekuję, że nie będzie już wielkiego bum, że nieprzyjaciel nie znajdzie kolejnego słabego punktu i nie zakradnie się, jak moskiewski najeźdźca, żeby ostatecznie zwyciężyć. Odpieram go, jak Ukrainki i Ukraińcy. Wracam. Siadam kubek w kubek z Amazonką. Zmobilizowana w czas wojny. Paradoksalnie tamta wojna przypomniała, że ta moja też trwa i czekać, aż sama ucichnie tak po ludzku, zwyczajnie mi nie wolno.

Podlaski raj(d)Zawsze jest jakiś plan. Prawda, że jest? Choć zazwyczaj ma postać jedynie pomysłu i czasem na tej postaci...
07/05/2020

Podlaski raj(d)

Zawsze jest jakiś plan. Prawda, że jest? Choć zazwyczaj ma postać jedynie pomysłu i czasem na tej postaci się kończy. Ale plan jest. Jesteś dziewczynką - plan zostania piosenkarką. Potem ideały piszą plan zostania pielęgniarką. Będziesz pomagać. Ideały! Ta. Życie, a nie ideały. Będziesz służyć. Coś robić trzeba. Jakiś zawód mieć trzeba. Pracę trzeba mieć. "I pamiętaj, córuś, najlepiej taką na całe życie". No to trzeba uwierzyć, że to twój plan własny. A potem widzisz, że można w niego wpleść ideały. Na szczęście. I to szczęście w nim znajdujesz. Powołanie trzeba odnaleźć, a nie poczuć, jakby się nim dostało po głowie. Do chwili tego odnalezienia to nic innego, jak wielka zagadka i hazard, a stawką jest coś, co ucieka jak szalone. Po uderzeniu w głowę lepiej planować wizytę u lekarza. Z objawieniami... no cóż...

Dziś zamykam czterdzieste czwarte, pełne okrążenie. I mam to szczęście, że planuję. Nie tylko zakupy, marszrutę po urzędach (bo wszędzie daleko, o ile nie mieszkasz w Józefowie 😉 ), zajęcia dodatkowe poza lekcjami (bo szkoła nie kończy się nigdy). Itede, itepe.

Ale wróćmy jeszcze, na moment, do tych "okrążeń". Wielkie są, swoją drogą, a i tak o zawrót głowy nietrudno, prawda? Dwadzieścia pierwszych zatoczyłam na Podlasiu. Teraz - Podlasie, kiedyś było Mazowszem i innymi (choć mało egzotycznymi) krajami. Historia i prehistoria, ciekawostki i legendy. Ostatni podlaski okrąg zakończyłam lądowaniem w Warszawie. Wtedy chyba jeszcze nie mówiło się o "nas" "słoiki". Ale, żeby nie było, słoiki wożę dalej. Takich ogórków, wy, wielkomiastowi, nie znajdziecie nigdzie! Nawet na samym Podlasiu. Trzeba wiedzieć, znać, prawda... Tak... Więc... Jest tylko jeden problem. Chyba w taki dzień, jak dziś wolno mi przyznać ze wstydem – nie znam ani Mazowsza, ani Podlasia tak, jak bym chciała. Jak powinnam. Choćby dlatego powinnam, że to mój wielki dług wobec losu. Kiedy nie słyszysz nic, oprócz koncentratora tlenu są chwile, kiedy żałujesz, że nie nasłuchałaś się wystarczająco (o ile to w ogóle możliwe) szumu mazowieckich wierzb, jabłoni, klekotu podlaskich bocianów i rechotu żab. I też trochę wstydzisz się, że marnowanie czasu na zachwycanie się słońcem greckich plaż, tunezyjskimi karawanami czy weneckimi kanałami było ciekawsze.

I znów pokrążę wokół wątku planowania. Bo domyślasz się już pewnie, że moje obecne plany krążą nad podlaskimi łąkami i narwiańskimi starorzeczami. Tam, gdzie dorastałam. Między Narwią, Bugiem a Cetną. Ruszę tam, już bez wirusów, bo czekam, kiedy podróżowanie będzie bezpieczne już zupełnie dla takich jak my, nadnarwiańskich Amazonek. Tym razem zawzięłam się i szukam już przewodników, magicznych miejsc i zaczarowanych ogrodów. Znasz ? Nie? Poznaj koniecznie. A ? Mam to szczęście, że nie dałam się przekonać, że Podlasie to tylko żubry, bobry i "łomżing". Co za idiotyczne "sprzedawanie" tej ostoi spokoju? Mam dość hałasu eksportowanego przyczepami razem ze skuterami i motorówkami na Mazury i nad Bałtyk. Postanowione! Wracam do swojego Księstwa. Księstwa Narwiańskiego, jak nazwał tę piękną ziemię nieodżałowany, kochany Henryk Gała. Znałam pana Henryka, zanim wiedziałam, kim jest dla tej ziemi. I wiedziłam już wtedy, że pasują do siebie - On i ta ziemia podlaska, narwiańska enklawa. Nie znajdziesz takich drugich, jak "oni". Będę czytała. Być może Jego właśnie wiersze, być może właśnie w Jego Drozdowie, brudząc stopy i nasłuchując, jak ryba rzuca się w Narwi. Będę pisała i kusiła Cię do odwiedzenia "mojej" ziemi. Zmuszę Cię do tej wyprawy z duszą, do tego raj(d)u. Bez huczącego disco polo, zajadając kopytka ze śmietaną. Choć słoikiem z Józefowa zostanę nadal.

A śmietana z Piątnicy, no bo skąd?! ;)

Przepisowo, po raz pierwszy. (I odrobinę spóźniona. Choć tym razem tak, jak obiecałam, krócej.)Ja tam się za rewolucjoni...
27/04/2020

Przepisowo, po raz pierwszy. (I odrobinę spóźniona. Choć tym razem tak, jak obiecałam, krócej.)

Ja tam się za rewolucjonistkę nie uważam, proszę pani, proszę pana. Owszem, potrafię postawić na swoim. Nie wiem, czy mam tak po kimś, czy to mój własny przepis na mnie samą. Nie zauważyłam, kiedy mi się tak porobiło. Może kiedyś najdzie mnie wena rozważania dziedzictwa, kto wie? Ale nie teraz jest nudy czas, proszę pana i proszę pani!

Lubię te zabawy językowe, uwielbiam nasz cudowny język w całości i w każdej jego sylabie. Stąd moje nawiązanie do "rewolucji", która ani chybi przez telewizor weszła jakiś czas temu do naszych kuchni. I tak po niteczce do mojego kłębuszka... Bo, choć barwną rewolucjonistką nie jestem, to pomyślałam, że jakiś przepis sprzedam od czasu do czasu. Na herbatkę. Bo na co innego? Od niej kolory mojego dnia się zaczynają i z nią podróżuję przez wszystkie "stacje" i "zakręty". To są moje barwy.

Pierwsza połowa "następnego poniedziałku". Na Ursynowie, w kolejce, w poczekalni. Tutaj też nie da się odezwać tak, żeby nie usłyszeć uszczypliwości pod adresem "korony". Ale nie biorę tego do siebie i nie mam za złe współkolejkowiczkom umęczonym wirusowymi niusami. Staram się traktować tę nieciekawą rzeczywistość jako ciekawe wyzwanie. Może to nawet lepiej, że jest coś nowego do narzekania? Się głowy oderwą od tabelek z hormonami, może? Może znów okaże się kiedyś, że takie hartowanie pozwoli wrócić do lepszych czasów doceniając, że to, co upierdliwe odeszło i nie zawraca peruki? Się zobaczy.

Ale o czym to ja...? Herbata! Wrócisz ty do mnie, mój eliksirze spokojności i relaksu! Niedługo. I bez cienia krytyki, bo przecież zasłużyłam, nie? Rany, ja już nawet ten zapach czuję! Co my tu mamy...? Czarna! Tak! Liściasta, rzecz oczywista. Pomarańcze, limonka, cynamon też tu jest. No, i imbir! Goździki. I sok. Malinowy, zdecydowanie. Że to zimowy zestaw, rozgrzewający? A kto mi zabroni? Zachcianki to jasna strona amazońskiej natury. Zdejmę buty. Odnotuję skład domowników, uciszę gestem pytania. Celebrować. Skończyć z premedytacją, słodkim, herbacianym knuciem i celebrować. Sięgnę po mój ulubiony "Bolesławiec". Wsypię garść czarnych liści. Za nimi cynamon i goździki. Imbirowe plasterki ze dwa, albo trzy. I popłynie strumień wrzątku. Cierpliwości, to wrzątek, Monika! Plaster pomarańczy z goździkami i plasterek limonki zamarynuję kilka minut sokiem z malin w wysokiej szklance. Napar już gotowy, zalewam i... Gotowa na "100 pytań do..." Gestem przywracam zatem głos swojej "załodze" i opowiadam. Jak wyniki? Jak kolejka? Długo? Jak u Amazonek? (Tak, o to też pytają.) Kto był? No, i jak się czuję? (Też.) A ja, pani swojego czasu, znam odpowiedź na wszystkie pytania. Luz i opanowanie. Też masz taki własny eliksir, prawda? Nieważne skąd taka kompozycja, ważne, że działa. I, co ważniejsze, tak niewiele tak wiele znaczy. To moje powiedzenie, ale możesz je cytować. Odezwij się tylko i napisz o swojej ulubionej kompozycji.

Oj, stygnie, więc przepraszam i smacznego.

Napisałam ostatnio, że jestem choleryczką i trochę (ważne słowo!) despotką? Im częściej o tym myślę, tym mocniej do mnie...
09/04/2020

Napisałam ostatnio, że jestem choleryczką i trochę (ważne słowo!) despotką?

Im częściej o tym myślę, tym mocniej do mnie dociera, że to może być prawda. Nie, no, jest w tym i ziarenko własnej sugestii podlane kropelką publicznej samochłostokrytyki. Przyznaję klęcząc na wymyślonym grochu. O tyle mi łatwiej, że nauczyłam się już korzystać z przywilejów osoby niepełnosprytnej ruchowo. "Krzysiu, pomożesz zawiązać sznurowadło?" Wiesz, takie tam, grzeszki. No, ale wracając… Zawsze w emocjach, w biegu. Działam, dopiero potem zdarza mi się rozważać. Znów w emocjach, oczywiście. Potem następna myśl: "po co do cholery ta filozofia i myślenie?" No, ale weź nie pomyśl. Mam nabite w obolały od środka i od zewnątrz łeb pytanie jakże przemyślane przez pytającego: "CZY TWOJE ŻYCIE SIĘ ZMIENIŁO?"

Parafrazując klasyka polskiego kina komediowego klnę w duchu: "no jasne, #! #!*, że się zmieniło!" Mam zaraz obok, przecież, wiele jakże "ciekawych" opowieści o tym jakie to nowe ograniczenia pojawiły się w życiu. Nie ma dnia, żebym nie myślała, z oczywistą obawą, czy już zawsze będę zależna od pomocy najbliższych. Oczywiście ciężkie było to "przejście" od zawsze pomagającej, do potrzebującej pomocy. Umyślnie nie dopuszczam słowa "domagającej się". Tłumaczyć, dlaczego? Teraz nie mam siły. Potrzebuję tej pomocy i jestem zmuszona się do tego przyznawać za każdym razem, kiedy jej potrzebuję i drugie tyle, kiedy to przeżywam.

Huczy mi w pamięci głos lekarza z izby przyjęć ursynowskiej "kopalni nadziei". "Spróbujemy. Szansa jest niewielka. Zobaczymy, czy coś da się zrobić. Tym bardziej, że pani, pielęgniarce nie mogę nie pomóc. Spróbujemy." Nie wiesz do dzisiaj, człowieku, ile życia wpompowałeś w to umęczone ciało na wózku wtedy, mówiąc to spróbujemy. I do dziś mogę jedynie rozważać, czy to była zwykła uprzejmość, czy to los oddawał mi wtedy z mojej "lokaty empatii". Jechałam na to piąte piętro. Nie miałam nawet sił, by tamować wielkie łzy poganiające jedna drugą. Jechałam spróbować. To było bardzo bolesne, twarde fair, bez obietnic. W sumie, chyba, nawet, czasem myślałam kiedyś, że chodziło o to, żebym spróbowała sama i w końcu zrezygnowała. Ale ja uczepiłam się tej "próby". Wgryzłam się. Odpokutowałam i przyjęłam wszystkie kary za zaniedbanie samej siebie. Miałam do tego nie jednego anioła stróża-przewodnika. Była ich i jest cała armia z pierwszą, najpierwszą - "moją" doktor Anią. I dziś mogę zastanawiać się, co się zmieniło.

Żałuję tego, że mój mąż usłyszał wtedy o tych trzech miesiącach, które wtedy optymistycznie darowano mi jako całe życie. Nie przyznał się do tego, co przeżył. Nie widział nikt, że z dnia na dzień załamywał się i nie pomyślał nawet, żeby uszczknąć dla siebie z tej pomocy, która otaczała mnie z każdej możliwej strony. Ta jego choleryczka i despotka znikała na jego oczach. Przecież zawsze rozstawiała wszystkich po kątach. A teraz te kąty są puste i nawet nie potrafi do żadnego z nich trafić. A chciałby. Żałuję tego, że moja Zuzia, trzynastoletnia wówczas "iskierka" zgasła słuchając jak próbuje się jej wytłumaczyć, że mama… Nie chcę myśleć nawet, co przebiło się przez jej serduszko tego dnia, podczas tej rozmowy. Żałuję też, że mój brat spędził długie tygodnie koczując na podłodze przy moim łóżku. Budziłam się i widziałam go styranego całonocnym wydobywaniem z szumu agregatu podającego mi tlen najważniejszego odgłosu mojego oddechu. Mój młodszy brat czekał na narodziny swojej córeczki. Żałuję, że nie wiedział, czy pozwolić trwać radości, czy rozpaczy. Żałuję, że zebrałam w życiu każdy chyba możliwy w moim ukochanym zawodzie certyfikat, dyplom ukończenia. Pytasz może, dlaczego? Bo nie ma w nim dyplomu ukończenia mojej osobistej akademii walki z rakiem, sepsą, chemioterapią i załamaniem. No, ale do tej akademii wstępują jedynie wybrane, prawda? I zaraz obok powiesiłabym w galerii osiągnięć dyplom pomyłki za wybitne osiągnięcia w poświęcaniu czasu wszystkiemu, oprócz najbliższych i temu, co naprawdę ważne.

No teraz Twoja kolej. Jak Ty radziłabyś, radzisz sobie, radziłaś z wypędzaniem złych myśli z głów rodziny i najbliższych? Wiesz, poranek, rozmowy, czas, kiedy herbata czerwona smakuje jak chemia czerwona, a biała herbata sączy się jak ta biała cholera. Jak wtedy dajesz radę uśmiechać się i udawać, że to łzy od śmiechu? Zauważasz wtedy uniki innych par oczu?

Kolejny kubek zrobię inaczej. Nie gorzko-kwaśno. Będzie słodko-wesoło. Obiecuję.

Bo jestem despotką z całym wielkim sercem na dłoni.

Adres

Józefów

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Kubek w kubek z Amazonką umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Ja, Amazonka

Amazonka to ja, Monika, Monia, Miśka. Zawsze przy kubku, z kubkiem, nad kubkiem... herbaty. Krzysiek (mój mąż-anioł) parzy wspaniałą kawę. Uwielbiam ją, ale herbata trzyma mnie w objęciach miłości nieugiętej. I tak sobie rozważam. Pewnie bycie “tą” z “tym” mnie “taką myślącą” uczyniło. Zapraszam, dołącz! Do przemyśleń i odkrywania tej mojej amazońskiej ścieżki. Nawet, jeśli Amazonką nie jesteś.



Może Ci się spodobać