18/07/2025
Pacjenci często pytają mnie, na co mają zwracać uwagę po sesji. I zawsze odpowiadam: na sny. Bo właśnie przez sny — przez symbole, obrazy, emocje — bardzo często odzywa się do nas nasza podświadomość. To, co ukryte, zyskuje głos. To, co głębokie, chce zostać zobaczone.
Warto też zwrócić uwagę na to, co się dzieje w naszym ciele i energii: co czujemy, co pojawia się jako subtelna zmiana, co się odzwierciedla w naszym życiu — czasem już chwilę po sesji.
Z moich obserwacji wynika, że po głębokim procesie wewnętrznym, po terapii, ludzie często zaczynają stykać się z miejscami w sobie, które dotąd były ukryte. Czasem są to aspekty, które budzą wstyd, niechęć lub strach. Fragmenty, które przez lata chowaliśmy w cieniu. I wtedy zaczyna wyłaniać się nowa tożsamość.
Bywa, że sen po takiej sesji jest trudny — mimo że sama praca była głęboka, wzruszająca, pełna mocy i światła. W snach pojawiają się wtedy osoby, sytuacje lub symbole, które wywołują niepokój. To nie musi znaczyć, że coś poszło nie tak. Przeciwnie — to znak, że coś naprawdę się poruszyło. Że dotknęliśmy głębiej.
Czasami, gdy wracamy po sesji do swojego codziennego środowiska, czujemy się nieswojo. Mówimy, że „coś jest nie tak”, że otoczenie wydaje się inne — choć to my się zmieniliśmy. Zdarza się, że w takich momentach zaczynamy szukać zewnętrznych przyczyn: podczepień, bytów, „nie naszych” energii. I choć czasem mogą mieć one znaczenie, to bardzo często to, co się nam pokazuje… to po prostu część nas samych.
Kiedy podczas medytacji pojawia się obraz bytu czy niefajnej energii, może to być symbol. Reprezentacja tego, co przez lata odrzucaliśmy. Co wygląda „nieprzyjemnie”, bo nosi ciężar zapomnienia, wstydu, niekochania. Byt jako forma energii która cechuje się tym że chce przetrwać za wszelką ceną. Nawet kosztem innych. Czy taka cecha jest nam zupełnie obca ?
W takich momentach łatwo jest pomyśleć, że to coś z zewnątrz, że to atak. Ale warto zadać pytanie:
A co, jeśli to jestem ja?
Ja — w wersji, którą kiedyś musiałam odciąć, żeby przetrwać.
Ja — w swojej sile, z którą nie umiałam jeszcze być.
Ja — w cieniu, który czeka, by zostać przyjęty.
Czasem ta część ujawnia się jako wampir energetyczny — aspekt nas, który być może żerował na energii innych, na ich uwadze, współczuciu. Robimy to często nieświadomie. Choćby wtedy, gdy mówimy o swoim problemie, ktoś nam doradza, szuka z nami rozwiązania, a my... i tak nic z tym nie robimy. Ze strachu. Z wygody. Z przyzwyczajenia.
Innym razem może się pojawić jako mara nocna. Paraliżujący lęk w ciele. Zatrzymanie. Jakby ta cząstka próbowała nas wystraszyć, byśmy nie poszli dalej. Byśmy zostali w znanym — zamrożeni i bez ruchu.
Jeśli jednak spojrzymy na nią jak na część siebie — z uważnością i otwartością — może pojawić się przestrzeń uznania. I to już jest pierwszy krok.
Możemy wtedy zadać jej pytania:
– Co chcesz mi pokazać?
– Czego się boisz?
– Przed czym mnie chronisz?
– Skąd się wzięłaś?
– Jakie było twoje źródło?
– Czego naprawdę potrzebujesz, żeby przestać sabotować moją drogę?
W ten sposób zaczynamy pracę z naszym cieniem. Poznajemy mechanizm. Rozumiemy, dlaczego ta część ujawniła się właśnie po tej, a nie innej sesji. Dlaczego hamuje nasz dalszy rozwój. Co nas tak naprawdę powstrzymuje.
I najważniejsze pytanie brzmi:
Czy jestem gotowa/gotowy spotkać się z tą częścią naprawdę?
Bo jeśli tak — wtedy możemy zmienić jej rolę. Cień przestaje nas sabotować, a zaczyna współpracować. Przestaje być wypartym dzieckiem, a staje się sojusznikiem.
Jeśli potraktuję tę cząstkę siebie jako dziecko, to zmienia się perspektywa.
Jeżeli ta cząstka emanuje zazdrością — a ja nazwę ją „zazdrosnym dzieckiem” — to pojawia się pytanie:
Co wtedy z tym dzieckiem robię?
Odrzucam je? Wiecznie oczyszczam?
Wypędzam, jakbym przeprowadzała egzorcyzm?
Wyrzucam za drzwi, bo jest niewygodne?
A przecież mogę najpierw po prostu zaakceptować je takim, jakie jest teraz — bo właśnie takie się pojawia. Z takim głosem, z takim napięciem, z takim błaganiem.
I wtedy zaczynam szukać głębiej:
– Co ukształtowało to dziecko?
– Jakie środowisko, jakie wydarzenie spowodowało, że czuje zazdrość?
– Co zapoczątkowało ten mechanizm?
– Co we mnie uruchamia ten sam wzorzec?
Być może, jeśli spojrzymy na tę cząstkę z większą czułością i zrozumieniem…
Zdamy sobie sprawę, że te cząstki są jak zagubione dzieci.
Nie chcą być wypędzane.
One chcą być wysłuchane.
Właśnie osoby, które naprawdę pracują z energią uczą się od początku, jak trzymać przestrzeń. Jak dbać o to, by była bezpieczna i klarowna dla drugiego człowieka. Uczą się BHP pracy z polem i dbają o swoją energię z dużą świadomością i odpowiedzialnością. Dlatego szukanie „ataków z zewnątrz” może być czasem formą ucieczki przed zobaczeniem siebie. Formą zrzucenia odpowiedzialności na kogoś innego. Zamiast powiedzieć: „co we mnie zostało poruszone?”, łatwiej powiedzieć: „ktoś mnie zaatakował”. „Ktoś czegoś nie dopilnował”. „Ktoś mnie wystawił”.
Warto wtedy nie karmić lęku. Nie iść za myślą: „jestem atakowana”, „nie jestem bezpieczna”, „coś się mnie uczepiło”. Bo tym samym wzmacniamy wewnętrzne poczucie ofiary — i oddajemy swoją moc na zewnątrz. Wtedy wciąż karmimy ten sam mechanizm: że nie ja, nie moje, nie teraz. A może to właśnie teraz i moje. Może to właśnie mój cień mówi: „zobacz mnie”.
Często słyszymy: „wypuść to”, „oczyść”, „odetnij”. I tak — czasem to jest potrzebne, pomocne.
Ale czy na pewno każdą część siebie trzeba odcinać, tylko dlatego, że nas uwiera?
A może to, co we mnie krzyczy, wcale nie chce być odcięte, tylko zrozumiane.
Może potrzebuje obecności, a nie wykluczenia.
Może zamiast oczyszczać i wypędzać, mogę po prostu usiąść z tym, zapytać:
– „Co chcesz mi pokazać?”
– „Dlaczego wracasz?”
– „Czego się boisz?”
W duchowej praktyce tak często gonimy za światłem, że zapominamy, iż prawdziwe światło nie unika cienia. Ono go obejmuje.
Nie chodzi o to, by wszystkie nasze „trudne” cząstki usunąć, wypalić, odciąć. Czasami prawdziwe uzdrowienie zaczyna się nie wtedy, gdy się czegoś pozbędziemy, ale gdy coś wreszcie zostanie przyjęte.
Kiedy więc pojawia się lęk, złość, zazdrość, smutek, chaos – nie spiesz się, by je odepchnąć.
Usiądź z nimi jak z dziećmi, które wróciły do domu – brudne, zranione, nieporadne – ale Twoje.
Zobacz je.
Usłysz je.
Dotknij ich sercem.
Bo może właśnie to, co przez całe życie próbowałaś odrzucić, jest bramą do najgłębszego pojednania ze sobą.
Nie zrobimy tego „od razu”. Nie w trzy dni.
Ale jeśli zaczniemy słuchać…
jeśli zaczniemy być obecni…
to każda cząstka – nawet ta najbardziej poraniona – przestanie walczyć.
Bo nie musi już walczyć o miejsce.
Ma je – w Tobie.