11/04/2022
Matka mozaika... ❤️
Nie, nie pogodziłam się.
Tak, wciąż płaczę.
Pomimo, że minęły prawie dwa lata, tak...
Już dwa lata...
Gdy mówisz “dwa lata” widzisz ciąg zdarzeń, osiągnięcia Twoich dzieci i nowe zdjęcia w albumie. Dla mnie “dwa lata” oznaczają ponad 700 dni tęsknoty, bólu i pustki. Pustki we mnie i pustki naokoło. Ponad 700 dni pustych dni w kalendarzu. Dni, które przecież mogły być pełne życia. Ale nie były.
Gdy Ty dziwisz się i mówisz, że to przecież już dwa lata, ja zastanawiam się jak zdołałam je przeżyć, gdzie byłabym teraz, gdyby przed dwoma laty świat nie runął... To byłyby dwa lata osiągnięć mojego Syna – ukończone studia, początek ekscytującej kariery, fascynujące projekty, odkrycia, nowe znajomości... Budziłabym się ciekawa tego, co przyniesie nowy dzień, czym mnie zaskoczy. Dwa lata... Przy Jego energii i tempie działania, te dwa lata niejednemu wypełniłyby całe życie...
Nie dostałam tych dwóch lat, tak, jak nie dostanę kolejnych. Jego koledzy założą rodziny, będą mieć dzieci. Docierać będą do mnie informacje o kolejnych przygodach, awansach i przedsięwzięciach. I zawsze pytać siebie będę, gdzie w tej opowieści byłabym ja, gdzie byłby On. Gdyby był.
Więc jeśli zdarzy się tak, że za dziesięć lat świat wciąż będzie trwał, a Ty i ja w nim, niech Cię nie zdziwi fakt, że nieraz jeszcze zapłaczę i wciąż nie będę „pogodzona”... Podczas gdy w Twoim świecie czas leczy rany, w moim czas wciąż na nowo je otwiera. Kolejne dziesięć lat oznacza kolejne lata ciszy i niezapisanych w kalendarzu dni. To kolejne niespędzone razem święta i wakacje, to blaknące na parapecie pamiątki, to wytarte rogi albumów...wciąż tych samych...
Nie rozumiesz i nie mam do Ciebie o to żalu. Widzisz, zostałam obdarowana doświadczeniem, którego nie chciałam. Są tacy, którzy powiadają, że czemuś to ma służyć, do czegoś prowadzić... Może mają rację. A może nie... Dwa lata temu zmarł mój Syn i podczas gdy dla Ciebie to zdarzenie zamknięte w przeszłości, dla mnie to wciąż na nowo odtwarzająca się rzeczywistość. Czas przeszły przeniesiony w teraźniejszość. Czas przeszły nie tyle rzucający cień na przyszłość, co zamieniający przyszłość w niechcianego gościa, którego wizyta nazbyt się przedłuża.
Patrzysz dziś na mnie i myślisz, że przecież nieźle sobie radzę. Absolutnie. Zażartuję nawet. Skomentuję życzliwie Twoją nową fryzurę czy zakup samochodu, tak, jakby miało to dla mnie znaczenie. Zrobię to, bo wiem, że ma dla Ciebie. Widzisz mnie całą, ponieważ nie przyglądasz się uważnie. Posklejana jestem z milionów kawałków. Matka Mozaika. Niektórych części brakuje, ale nie zauważasz tego. Dla Ciebie znów mam kształt siebie i to jest najważniejsze.
Powiadają, że pęknięcia dobra rzecz, bo przez nie wpada światło. Tak, być może... Dobra dla światła i dla tego, który je widzi. Czy dla pękniętego obiektu również...? Przez pęknięcia wpada też, czasem z hukiem i łoskotem, wiatr... Przewraca i rozrzuca wszystko, co już zdawało się być ułożone. To tylko świat, w którym życie toczy się swoim rytmem. Czy mogę mieć żal do wiatru? Nie, oczywiście, że nie. Czy mam żal do pęknięcia? Tak. Chciałabym być cała. Ale wiem, że tkwienie w sferze życzeń i żalów niczemu nie służy, więc niosę moją popękaną skorupę w milczeniu i nieść ją tak będę przez kolejne lata.
Widzisz... moje dziecko nie umarło dwa lata temu, ono umiera codziennie, bo codziennie na nowo Go nie ma. I fakt Jego śmierci boli każdego dnia, choć zaskakuje coraz rzadziej. Coraz rzadziej budzę się przerażona, coraz rzadziej wyję do poduszki, coraz rzadziej wypatruję Jego powrotu... To dzięki tym zmianom możesz dziś ze mną rozmawiać „jak gdyby nigdy nic”...lub prawie... Jeśli nie widzisz mojego bólu to nie dlatego, że go nie ma. Mój ból zrodził się ze śmierci mojego dziecka, dlatego jest mi bardzo drogi. Obchodzę się z nim z szacunkiem i miłością- nie wystawiam na pokaz, nie obnoszę się z nim, nie wymachuję jak chorągiewką. Jest delikatny i wrażliwy, daję mu matczyną czułość i uwagę, na którą zasługuje. Obserwuję jak się zmienia. Dokładnie tak, jak Ty obserwujesz swoje dziecko. Mówię do niego, głaszczę, opiekuję się nim. Nie chcę narażać go na złe traktowanie, lekceważenie. Czemu miałabym to robić? Chcę, by był bezpieczny, więc tulę go w sercu mocno - jego miejsce jest tam, gdzie mieszka miłość... Jeśli nie potrafisz lub nie jesteś gotowy, by spojrzeć w moje serce, nie zobaczysz go. I tak ma być. Tak lepiej dla Ciebie i dla nas. Jeśli jednak nie obawiasz się zobaczyć mnie taką, jaką jestem, spotkawszy mnie dziś lub za dziesięć lat, powiedz w swoim sercu „dzień dobry” mojemu bólowi, a on na pewno odwzajemni Ci się najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Uśmiechem mojego Syna.
Lucyna Teszka
obraz: Lucy Campbell