Alkoholizm - terapia uzależnienia i współuzależnienia

Alkoholizm - terapia uzależnienia i współuzależnienia Jolanta Bogacka - terapia osób uzależnionych od alkoholu i osób współuzależnionych. W procesie certyfikacji. Zaświadczenie PARPA nr 5256/2018

21/12/2021

RANY DZIECIŃSTWA
Czy wiesz co to jest syndrom DDA? Czy wiesz, że terapię można odbyć za darmo u wyspecjalizowanych terapeutów? Bardzo często gdy pracuję matrycą proszę osobę zgłaszającą się po pomoc o uzupełnienie mojej pracy taką terapią- to daje niesamowite rezultaty.
Przeczytaj I zrozum dlaczego wśród Polaków jest tyle kopciuszków, kochających za bardzo, zamkniętych w sobie mężczyzn itd.
Syndrom DDA: pokonać lęk przed bliskością
Jolanta Maria Berent
DDA brzmi jak zaklęcie. Kiedy to masz, patrzysz na świat przez soczewki, które go zniekształcają. Zalewają cię emocje: wstyd, złość, lęk. Albo nie czujesz nic – jakby twoje życie rozgrywało się poza tobą. Partnerom i przyjaciołom dorosłych dzieci alkoholików bywa ciężko do nich dotrzeć, ale to dlatego, że najpierw oni sami muszą zrozumieć swoje wewnętrzne mechanizmy.
DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) to jeden z najbardziej rozpowszechnionych symptomów w Polsce. Ludzie z „tym czymś” rozpoznają się na odległość. Nic dziwnego – to bardzo wrażliwe osoby. Poranione, pozamykane, ale też głęboko empatyczne. Już jako kilkuletnie dzieci musiały wspierać rodziców (tego, który pił, i tego, który sobie z piciem partnera nie radził), musiały odgadywać ich nastroje, pragnienia, potrzeby. Często kosztem własnych. Czuły się osamotnione, lekceważone, zaniedbane. Więc lgną do innych, a jednocześnie rozpaczliwie boją się odrzucenia. Znają ten ból, kiedy najbliższa osoba zwodzi, zawodzi. I nie chcą już tego doświadczać.
Niektóre przeszły piekło. Przemoc emocjonalna fizyczna, czasem seksualna. Brak miłości, opieki. Brak kontaktu z rodzicami, zajętymi swoimi dramatami. Czekanie z drżeniem serca, w jakim stanie wróci ten pijący: czy będzie można powierzyć mu swoje sprawy, czy skończy się na zlekceważeniu, ośmieszeniu, odepchnięciu. Nie sposób być niczego pewnym – wciąż ta szalona huśtawka. Nadzieje I rozczarowania. Prośby i rozczarowania. Obietnice i rozczarowania. Tak, rozczarowania – bo przecież miało być inaczej. Miały być sanki, piłka, kino, czytanie książek. A zamiast tego awantura. Albo grobowa cisza, przerywana szlochem matki.
W domu (i w życiu) dziecka z rodziny alkoholowej wszystko postawione jest na głowie. Odwrócone role, zaburzone priorytety. Nie można być sobą. Tak naprawdę nie można w ogóle być dzieckiem. Trzeba wziąć się w garść. Być odpowiedzialnym. Dostosować się. Ratować. Pomagać. Pośredniczyć. Przewidywać. Zażegnywać.
Euforia i depresja
Pomieszanie – niemal wszyscy dotknięci syndromem o nim mówią. Przebywając z nieprzewidywalnym opiekunem, sami się tacy stali. Gubią się w swoich odczuciach, zachowują nieracjonalnie, z trudem podejmują decyzje. Ich system wartości bywa pogmatwany, niespójny. Popadają w skrajności – potrafią niemal płynnie przechodzić od euforii do przygnębienia (w końcu po takiej skali poruszali się na co dzień). Co gorsza, wielokrotnie zawiedzeni, gotowi są odrzucać różne dobra, które życie ma im do zaoferowania: sukces, obfitość, miłość. Wietrzą w takich ofertach podstęp, boją się fałszywych obietnic, wolą z góry podziękować…
Dzieci wychowane w rodzinie dotkniętej alkoholizmem czują się opuszczone, nieważne. Jeden rodzic pije, drugi (o ile nie idzie w jego ślady) zajęty jest „obsługiwaniem” tego picia. Zacieraniem śladów. Ocieraniem łez. Wnioski, do których dochodzi zaniedbane dziecko, są całkiem logiczne: jego potrzeby się nie liczą. Nierzadko też musi brać na siebie rolę rozjemcy, pośrednika, doradcy, pocieszyciela, załatwiacza spraw różnych… Za dużo! Rezultaty łatwo przewidzieć: potrzeby i emocje(postrzegane jako niewygodne) zostają stłumione, zamrożone. Zaczynają żyć własnym życiem…
Nie trzeba dodawać, że zamiecione pod dywan emocje są silne, często ekstremalne. Trudno, żeby było inaczej, kiedy jesteś świadkiem kłótni (a nawet rękoczynów), kiedy osoby, które odpowiadają za twoje przetrwanie i bezpieczeństwo, zachowują się jak szalone. Owszem, niektóre dzieci w sytuacjach napięcia natychmiast reagują płaczem albo krzykiem (uważa się je za nadpobudliwe, nadwrażliwe). Większość jednak woli odciąć się od własnych uczuć. zamrozić ciało. To działa – dopóki nie okaże się, że stłumili coś cennego, bez czego nie mogą być w pełni sobą, żyć pełnią życia. Jak pisze Tommy Hellsten w książce „Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików”, wraz z wypartymi emocjami i potrzebami „pod dywan wędrują pozostałe cechy dziecięcej natury, takie jak czystość, prostota, duchowość, ufność, kreatywność, poczucie wspólnoty czy umiejętność fascynacji i podziwu”. Jest za czym tęsknić, o co zabiegać. Po co wracać…
Tak naprawdę DDA tworzą coś w rodzaju fałszywego „ja” (będącego sumą mechanizmów obronnych), które pozwala im egzystować. Z zewnątrz może się wydawać, że świetnie sobie radzą, tymczasem ich życie często przypomina wegetację. Nie są pewne tego, co widzą, czują i myślą. Jak pisze amerykańska psycholożka Janet G. Woititz, specjalizująca się w temacie, DDA nie wiedzą, jakie zachowania są normalne. Muszą sprawdzać. Zgadywać. Nie wierzą swojemu postrzeganiu, nie ufają własnym zmysłom – przecież ich rodzice zaprzeczali temu, co wydawało się oczywiste: negowali uzależnienie, bezradność, frustrację. Bagatelizowali problem. Więc co jest prawdą? Komu wierzyć? I jak tu być spontanicznym?
Wstyd i przyległości
Jedną z najsilniejszych emocji, jakich doświadczają dzieci alkoholików, jest wstyd. Wszystko jest nim przesiąknięte. Przeżywasz upokorzenie, odrzucenie. Czujesz, że z miejscem, z którego pochodzisz, jest coś nie tak. Więc pewnie i z tobą… Pojawia się poczucie winy. Na wszelki wypadek nie zapraszasz rówieśników do domu. Zaczynasz się ukrywać.
Jest też dużo lęku – może on paraliżować. Czasem zamienia się go na inne uczucie – najczęściej na złość, która jest bardziej witalna, daje poczucie siły, energię do działania. Ale lęk nie odpuszcza, może nawet przyjmować postać różnych fobii. Prowadzić do wycofania. DDA czują strach przed autorytetami. Przed wszelkiego rodzaju konfliktami – zwłaszcza gdyby miały przerodzić się w kłótnię. Boją się zbliżyć do innych, otworzyć, okazać uczucia. Czasem wygląda to tak, jakby bały się własnego cienia…
DDA niechętnie pozwalają sobie na złość – nie dano im do niej prawa. A noszą jej w sobie mnóstwo.
Nic dziwnego, że nierzadko przybiera ona formę wściekłości. I że – chroniąc adresata – kierują ją przeciw sobie. W ten sposób stają się sami dla siebie zagrożeniem. I wreszcie smutek, żal… Poczucie osamotnienia (bo zostało się porzuconym, zaniedbanym) i krzywdy (bo odebrano nam dzieciństwo, beztroską zabawę). Zdaniem Janet G. Woititz dla DDA każda zmiana wiąże się ze stratą, wciąż ją opłakują. Nic dziwnego, że wielu z nich trwa w stanie, który zwykło się nazywać „chroniczną depresją”.
Nie trzeba dodawać, że poczucie wartości u DDA jest wyjątkowo niskie – od najmłodszych lat ci ludzie czuli się słabi, niepotrzebni. Odpychani, lekceważeni. „Możecie być zdumieni, kiedy się przekonacie, jak niskie mniemanie ma o sobie dziecko alkoholika” – pisze Woititz. „Wprost trudno wam będzie zrozumieć, jak taka bystra, czarująca, zdolna, kochana osoba może się uważać za nic”. DDA potrafią być wobec siebie okrutne. Ignorują własne potrzeby, wchodzą w rolę ofiary. Uprawiają – mniej czy bardziej subtelne – formy samosabotażu i autodestrukcji. Zapadają na choroby psychosomatyczne, cierpią na zaburzenia łaknienia. Łatwo popadają w uzależnienia albo znajdują uzależnionych partnerów.
Bohater i maskotka
Wyobraź sobie, że przez długie lata, dzień po dniu, jesteś narażona na potężny stres. Wciąż to napięcie, nie znasz dnia ani godziny… Z jednym rodzicem brak kontaktu – jest albo zamroczony, albo skacowany, albo „na głodzie”. Drugi zmaga się z depresją albo napadami złości. Nawet jeśli masz co jeść i w co się ubrać, nie możesz czuć się bezpiecznie. No i to udawanie, robienie dobrej miny do złej gry… „Główny pokój w domu rodziny dotkniętej alkoholizmem zajmowany jest przez hipopotama, którego istnieniu wszyscy stanowczo zaprzeczają” – pisze Tommy Hellsten.
Taka rodzina zmuszona zostaje do przestrzegania trzech podstawowych reguł: Nic nie mówić! Niczego nie odczuwać! Nikomu nie ufać! Trzeba się dopasować do sytuacji, dokonać przemeblowań… By system rodzinny mógł w miarę sprawnie funkcjonować, tworzą się określone role.
Najstarsze dziecko staje się zwykle „bohaterem rodzinnym”. Bierze na swoje barki poważne obowiązki. Pomaga w domu, opiekuje się rodzeństwem, przynosi świetne oceny. Odnosi sukcesy – ogromnym kosztem. Ale rodzina ma powód do dumy, zwycięzcę. Można wypchnąć go do pierwszego rzędu i zasłonić mniej widowiskowe obrazy… „Kozioł ofiarny” też ma za zadanie odwracać uwagę od problemu picia, tyle że on sam generuje problemy. Takie dziecko jest „trudne” – krnąbrne, agresywne. Nie chce się uczyć, wagaruje. Sięga po używki, być może schodzi na tzw. złą drogę. Tak czy inaczej jest na kim wyładować frustracje… Dziecko-maskotka to rodzaj rodzinnego kaowca (czy wręcz błazna). Odpowiada za rozrywkę i dobry nastrój. Śpiewa piosenki, opowiada dowcipy. Podobnie jak przy bohaterze – jest się czym pochwalić. Do tego można się rozluźnić. Szkoda tylko, że sama „maskotka”, traktowana instrumentalnie, żyje w ciągłym napięciu…
I wreszcie „dziecko niewidzialne” – jego po prostu nie ma. Nie zgłasza potrzeb, nie sprawia kłopotów. Żyje zanurzone w swoim świecie, nie zwraca na siebie uwagi. Ciche, wycofane, nosi w sobie ogromne pokłady gniewu. Czuje się osamotnione i skrzywdzone (co zresztą dotyczy też pozostałych ról).
Relacje? Uff, to wyjątkowo trudny temat. Kiedy DDA wchodzi w związek (o ile w ogóle sobie na to pozwoli), jego niska samoocena spada jeszcze bardziej. Boi się bliskości – kojarzy mu się ona z wykorzystaniem, zranieniem. Boi się porzucenia. Z trudem komunikuje potrzeby. Nierzadko traktuje relację jako pole bitwy. Taka osoba potrafi tkwić w relacjach współuzależniających, nie zauważając nawet, że jest źle traktowana – trwa przy partnerze niczym przy potrzebującym rodzicu. Jest przecież taka lojalna! Często woli jednak pozostać przy rodzicach – niekoniecznie dosłownie. Po prostu więzi rodzinne, scementowane wspólnym cierpieniem, są na tyle silne, że może brakować energii na tworzenie nowych. Jednocześnie wciąż żywa jest potrzeba bezwarunkowej miłości, której zabrakło w dzieciństwie… I tak źle, i tak niedobrze.
W pracy jest dużo lepiej. DDA chętnie podejmują trudne wyzwania – są do nich przyzwyczajone. Mają skłonności do perfekcjonizmu – żeby zredukować wstyd, który je przenika, muszą być doskonałe! Wytrwałe, dokładne, wręcz nadodpowiedzialne, wiele z siebie dają. Niestety, pracodawcy często to wykorzystują. A ktoś, kto ma problemy z autorytetami, zwykle w takich sytuacjach rezygnuje ze swoich praw. Godzi się pokornie na to, co jest.
Wrócić i uwolnić
DDA wciąż tkwią jedną nogą w dzieciństwie. Dotyczy to zresztą osób, które nie doświadczyły problemu alkoholowego w rodzinie, ale których potrzeba miłości i bezpieczeństwa nigdy nie została zaspokojona (dlatego grupową terapię DDA łączy się zwykle z terapią DDD – dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych). Tacy ludzie wciąż muszą się mieć na baczności. Zabiegać i walczyć. Owładnięci obsesją kontrolowania otoczenia, nie potrafią zaufać innym. Życiu. Sobie.
Terapeuci twierdzą, że trzeba wrócić tam, gdzie utknęliśmy. Przeżyć to, co wywołało ból, który nosimy w sobie. To jedyny sposób, żeby go uwolnić. Wyzwanie jest niemałe: nasza dorosła część ma zaopiekować się żyjącym w nas dzieckiem i dać mu to, czego nie dostało. Pomocne mogą być grupy wsparcia, terapeuci, przyjaciele. Jedno jest pewne: tego, czego tak nam brakuje, u rodziców nie znajdziemy. To, co mieli, dali. Lepiej oszczędzić sobie kolejnych frustracji…
Tommy Hellsten podkreśla, że również związek partnerski nie jest dobrym terytorium do uzupełniania deficytów. „Można śmiało powiedzieć, że większość małżeństw bywa zawierana z cichą nadzieją na to, że druga strona przyjmie rolę matki lub ojca” – twierdzi. Owszem, wsparcie partnera jest niezwykle pomocne, ale „małżeństwo jest małżeństwem – układem opartym na porozumieniu dorosłych, odpowiedzialnych za siebie ludzi. W partnerze nie powinno się szukać rodzica”.
Pierwszy etap uzdrawiania DDA rozpoczyna się, gdy uda się takiej osobie złamać zakaz „nic nie mówić”. Kiedy przebije się przez pierwszą warstwę wstydu i zacznie dzielić się swoim doświadczeniem. To pozwoli jej oswoić się z myślą, że nie jest złym człowiekiem – po prostu spotkało ją coś trudnego. Tak naprawdę jednak nie o wspominanie i analizowanie tu chodzi. Ważniejsze jest poczucie tego, co zostało zamknięte na cztery spusty, ponowne doświadczenie własnego dzieciństwa. Dopuszczenie do głosu emocji, które kiedyś wydawały się tak wielkie, wszechogarniające, nie do udźwignięcia… Nikt nie obiecuje, że teraz kontakt z nimi będzie łatwy. Ale trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby przez to przejść.
DDA są bardzo samodzielne – niezwykle trudno im prosić o pomoc. A ona jest dostępna (również nieodpłatnie). Grupy wsparcia (choćby w Internecie), mityngi, terapie… Terapeuci pracujący z DDA przyznają, że droga do uzdrowienia nie jest łatwa. Dla nich ta praca to też ogromne wyzwanie. Piękne wyzwanie. Bo osoby z syndromem DDA mają w sobie głębię. Siłę i uczciwość, empatię i wrażliwość. Tak, są perfekcjonistami, wiele od siebie wymagają. Ale to szansa, że postawią sobie wysoko poprzeczkę i zechcą zmienić dotychczasowe życie. Zaryzykować spotkanie z bólem. Nawet jeśli na początku miałaby nimi kierować nie miłość do siebie, a ambicja… A miłość przyjdzie – w swoim czasie. Trzeba tylko zrobić na nią miejsce.
Źródło: https://zwierciadlo.pl/.../189078,1,syndrom-dda-pokonac...

https://www.youtube.com/watch?v=FBNKw3kfthE
08/04/2021

https://www.youtube.com/watch?v=FBNKw3kfthE

Czym w ogóle jest współuzależnienie? Jak sobie z nim radzić? Jak z niego wychodzić? I czy dotyczy tylko i wyłącznie relacji z alkoholikiem? O tym wszystkim o...

17/01/2021

Katarzyna Nosowska: Rozsznurujmy sobie pancerze
23 WRZEŚNIA 2020 12 MINUT CZYTANIA

„Uświadomiłam sobie, że świat nie da mi niczego, czego nie znajdę sama w sobie.”

Rozmowa z Katarzyną Nosowską o porachunkach z dawnym życiem i o tym, jak nie dać się otaczającej nas zewsząd wściekłości.
„W moim poczuciu świat stał się dziś bardzo opresyjny”.

MARTYNA BUNDA: – Będzie na smutno.
KATARZYNA NOSOWSKA: – Dlaczego? Jestem raczej wesołą osobą. Dowcipkującą.

Będzie na smutno, bo w pani właśnie wydanej książce „Powrót z Bambuko”, zapowiedzianej jako felietonowa, jest rozdział, który sprawia, że człowiek musi przerwać lekturę, bo gardło mu się zaciska. Ośmioletnia dziewczynka z tak zwanej dobrej rodziny zimą przeczekuje przy kaloryferach w piwnicy, a latem snuje się po ulicach, bo udaje, że chodzi na religię.
I gra w tę grę przez rok, aż do dnia komunii. Liczy, że wmiesza się w tłum innych dzieci i nikt nie zauważy, ale zostaje odprawiona do domu. Dorośli mówią jej, że normalne dziecko nie wymyśliłoby takich kłamstw, że to, co zrobiła, to objaw jej zepsutej natury. A ona kłamała, bo z różnych powodów nie widziała innego wyjścia. Katechetka nie chciała zapisać bez wizyty dorosłych, ci nie chcieli przyjść. Katechetka swoje, rodzina swoje.

A potem umierała ze strachu, bo rodzina z daleka zaproszona, świniak ubity. Ośmioletnia Kasia Nosowska do końca liczyła, że się jakoś wmiesza w tłum dzieci. To historia z pani życia, ale też historia całego pokolenia niewidzialnych dzieci.
Zdecydowanie. I nie wydaje mi się, żeby to, co jest sednem tej historii, szczególnie się zdezaktualizowało. Piszę o ślepocie, która często prowadzi do przemocy, okrucieństwa – a sztafeta powielania tych schematów trwa od wieków. Kluczem do tego, by ich nie powielać, jest świadomość. Rozumienie, jak to działa. I decyzja, że w to nie wchodzimy.

Między innymi po to napisałam tę książkę, żeby pokazać mechanizmy, które dziś sama lepiej rozumiem. Nawet jeśli dwie, trzy albo pięć osób dostrzeże przemoc tam, gdzie jej wcześniej nie widziało – to już będzie mój sukces. Warto było pisać.

Ale jeszcze bardziej warto było pisać, jeśli te dwie, trzy, pięć osób odważy się zajrzeć do swoich bolesnych historii i dopuścić do głosu tamte uczucia. Bo jeśli chodzi o mój przypadek, wątek komunii jest symboliczny dla całej tej dziecięcej głębokiej samotności i beznadziei. Opowiadałam ten epizod już wcześniej, fani Heya go znają. Zawsze jednak opowiadałam to na wesoło, jak anegdotę do zrywania boków, zaśmiewając to, co mnie ciągle bolało. Dopiero przy tej książce zebrałam się na odwagę, by uczciwie otworzyć się na to wspomnienie i na tamte powracające uczucia. Pisałam na raty, bo musiałam to wypłakać, a płakałam strasznie. I te łzy były bardzo stare. Wiem, że wielu z nas ma na plecach takie same bagaże. Ludzie różnie próbują sobie z tym radzić, ale zwykle cała ta akcja ratunkowa prowadzona jest tak, by nie zaglądać do tego, co boli. Może stąd wśród nas tyle osób, które nie mogą sobie ze sobą poradzić? Tyle rozwodów, tak wielki odsetek uzależnionych?

Ale jest też pokrzepiająca konstatacja: akurat jeśli chodzi o niewidzialne dzieci, jest ich dziś znacznie mniej niż pokolenie temu.
Gdy rozmawiam z moją mamą, ona mówi mi, że za jej czasów świadomość była bez porównania mniejsza. Nie można było usłyszeć komentarza psychologa, znaleźć w mediach jakichś sensownych wskazówek. Więcej – wówczas mainstream uczył krzywdzić dzieci.

Co ma pani na myśli?
Wielką pomyłkę betonowego położnictwa. Za czasów naszego dzieciństwa przeprowadzono na dzieciach masowy, okrutny eksperyment uczynienia z porodu procedury medycznej, a z dziecka – pacjenta medycznego. Gdy się urodziłam, podobnie jak wszystkie niemowlęta tamtych czasów, zabrano mnie od mamy na pięć dób. Całych pięć. Dla maleństwa kontakt z matką, pierś, jest niewyobrażalnie istotny. Ale w tamtym czasie „dobra matka” miała podporządkować się lekarzom. Moja mama mówi, że cały czas połogu w szpitalu słyszała wrzask dziecka i że to byłam ja. Wydaje mi się, że doświadczyłam wówczas czegoś, co można nazwać pierwotną traumą. I że to pierwotne poczucie beznadziei, ta walka, zakończona klęską, wpłynęły na całe moje życie. Był nawet moment, gdy miałam żal do świata o ten poród.

Już pani nie ma?
Świadomość jest świetnym antidotum na żal. Jakoś tam pewnie ciągle myślę o sobie samej ze współczuciem, ale jeśli spojrzę na swoje dzieciństwo z perspektywy trochę dłuższej niż dwie niepełne dekady, okaże się, że i tak wygrałam na loterii życiowej. Pokolenie naszych rodziców miało znacznie gorzej. Mama mojej mamy nie mogła dać jej nawet połowy tego, co moja mama dała mnie. Straumatyzowane wojną pokolenie rodziców naszych rodziców samo było dziećmi, gdy porodziły się ich dzieci. A historia mojej rodziny jest tak przerażająca, jak pewnie zresztą historia większości rodzin w Polsce, że aż trudna do wyobrażenia. 1 listopada 1943 r. Niemcy zamordowali całą, zgromadzoną pod tym samym dachem, rodzinę mojej babci – rodziców i liczne rodzeństwo. Mama mojej mamy przeżyła tak straszliwe rzeczy w czasie wojny, że dziwię się, że była w stanie zebrać się, pojechać do tego zachodniopomorskiego, założyć tam rodzinę i urodzić dziecko.

Urodziła, ale nie była w stanie być z nim blisko?
Nie była. I moja mama, bardzo dorosła kobieta, wciąż ma w sobie żywe rany po własnym, bolesnym dzieciństwie. Próbuję z nią o tym rozmawiać. Boli, ale ja wiem, że dzięki temu można puścić ten żal, który nas żre od środka. Moja mama jest dzielna, bardzo szanuję jej odwagę mówienia o trudnych rzeczach dotyczących jej życia – ale jednak wchodzenie w tamte emocje na późnym etapie życia jest szczególnie trudne. Trudniejsze niż we względnej młodości.

Tamtych błędów już nie popełniamy, ale robimy inne.
No właśnie. W moim poczuciu świat stał się dziś bardzo opresyjny. Począwszy od presji na rodzicielstwo. „Nie założyła rodziny, robi karierę – zbrodnia”. Poprzez presję na karierę – „Poświęca się rodzinie, nie inwestuje w rozwój osobisty, nie realizuje swojego potencjału…”. Żeby sprostać tym wszystkim wysoko zawieszonym poprzeczkom, trzeba być nadczłowiekiem. A nie ma nadludzi. I to jest kolejny powód tych rosnących problemów, jakie mamy dziś sami ze sobą. Jeden z powodów agresji, jaka wylewa się na ulice.

Agresji, która realizuje się w biciu za orientację seksualną, kolor skóry, poglądy polityczne…
Fala wściekłości, jaka uwolniła się w Polsce w ostatnim czasie, to przecież właśnie pokłosie mechanizmów, z których nie umiemy się wypętlić. Nikt nie widzi siebie jako agresora. Myślę też, że negatywne emocje bardzo wzmocniła pandemia. Zbiorowo źle znieśliśmy fakt, że wywaliły nam się kalendarze i już nie mamy życia według grafiku. Źle znieśliśmy lęk o zdrowie, o przyszłość, i lęk przed nieznanym. Ja, jak pewnie wszyscy na świecie, w tamtym czasie usiadłam do internetu, szukając informacji, co jest grane. Nie mam telewizji, z zasady nie wchodzę na fora w internecie, ale w tamtym czasie spędzałam tam całe dnie. I poczułam się wręcz zalana złością, agresją.

Zaczęłam więc uważniej dobierać adresy, pod którymi bywam w sieci, a przy okazji z konieczności odcięłam się od niektórych znajomych – ale nie zmienia to faktu, że ten ściek, zalew żółci, lęków, agresji to jedno z obliczy świata, w którym żyjemy. Tym to smutniejsze, że za tą agresją chowają się ludzie dokładnie tacy jak my. To jedno z najważniejszych moich głębokich przekonań o świecie: wcale się od siebie tak bardzo nie różnimy, niezależnie od tego, po której stronie barykady stanęliśmy. Powtarzam się – ale ten balon z agresją łatwo pęka, potrzeba nam tylko więcej świadomości.

Dlaczego pani tak myśli?
Pamiętam taką scenę ze stacji benzynowej. Wracaliśmy z Heyem z jakiegoś koncertu, zatrzymaliśmy się do toalety. Chłopakom się wyjątkowo spieszyło, więc jeden z kolegów przytrzymał drzwi mojemu mężowi, który nie miał drobnych. A ja, która jeszcze zbierałam się z samochodu, zobaczyłam minę pani, która pracowała na tej stacji – jak tężeje od wściekłości. I usłyszałam jej wrzask, jakieś najgrubsze wyzwiska na tych, co korzystają, a nie płacą. Pienisty monolog, zakończony frazą: „Myślisz, gnoju, że jak skądś tu przyjechałeś, to masz prawo tak traktować kobiety?!”. Jakoś nie mogłam tego tak zostawić. Podeszłam do tej pani i mówię jej spokojnie: „Proszę się nie gniewać, ja mam pieniądze i zapłacę, to jest mój partner, to jest akurat wyjątkowo porządny człowiek, który bardzo szanuje kobiety, po prostu to była wyższa konieczność”. Mówiłam to wszystko, patrząc tej pani prosto w oczy, najcieplejszym wzrokiem, jakim mogłam na nią patrzeć – i zobaczyłam, jak ona mięknie. To tak jak z dzieckiem, które jeszcze zanosi się płaczem, ale rysy już mu łagodnieją. I zanim skończyłam mówić, ta dziecięca wściekłość zniknęła, a na twarzy tej pani pojawiła się serdeczność, porozumienie. Niemal się uściskałyśmy. Wiem, że w tamtym momencie i ona zrozumiała, że w tej wściekłości w ogóle nie chodziło o mojego męża. Chodziło o coś innego w niej, co on jedynie zdetonował. Czego ona nie mogła już pomieścić.

Często wracam do tego wspomnienia, czytając wyjątkowo agresywne komentarze na swój temat. I myślę wówczas o tym, jak trudno jest podjąć tę decyzję, by zobaczyć w człowieku, który nas opluwa, jego dobrą część – jak trudno to zrobić, ale jakie jest to potrzebne. Tym, którzy mnie opluwają, też zwykle odpowiadam cierpliwie i na miękko, tak jak tamtej pani. Piszę coś w stylu: „Proszę pani, gdyby mnie pani lepiej poznała, zobaczyłaby pani, że jestem kompletnie nieagresywna, powiedziałabym nawet, że taka obła, ciepła klucha. Ja, jako ja, nie mogłabym tak pani zirytować. Widać coś w moich słowach, a może wyglądzie, tak panią wzburzyło, bo dotknęło pani czułego miejsca, ale to nie mogłam być ja. Nawet się nie znamy…”.

Działa?
Proszę sobie wyobrazić, że działa. Przychodzą kolejne maile, już ciepłe.

Do przeciwników politycznych też pani pisze w ten sposób?
Świadomie nie opowiadam się po żadnej ze stron politycznego konfliktu. Oczywiście, widzę coś na kształt dwóch ojczyzn, ale jestem przekonana, że jeśli będziemy pogłębiać ten rów, niebawem zobaczymy na ulicach jeszcze gorsze rzeczy od tych, które już się na nich dzieją. Bo agresja, której źródła drzemią w nas nieraz niemal od dzieciństwa, będzie eskalowała. Nazywanie tych po drugiej stronie debilami może pozwoli nam zmniejszyć własne napięcie, ale jeszcze dołoży agresji do świata, w którym wspólnie żyjemy, skazani na siebie.

I gwarantuję, że wielu z tych, których dziś nazywamy przeciwnikami, zmiękłoby, tak jak ta pani na stacji benzynowej, gdybyśmy znaleźli sposobność, by głębiej spojrzeć sobie w oczy. Ponieważ w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami – targani lękiem, niepokojami. Nie mówię, że to ciepłe spojrzenie w oczy jest łatwe. Ale sądzę, że innego wyjścia nie ma. Agresja karmiona agresją tylko rośnie.

Musimy zająć się emocjami naszych sąsiadów, żeby oni nas nie bili?
Takie stawianie sprawy zamyka szansę na dialog. A ja mówię raczej o tym, że aby człowiek sam zajął się swoimi trudnymi emocjami, żeby zdobył się na wysiłek dostrzeżenia skryptów, którym podlega, musi na chwilę rozsznurować pancerz. A to się nie może stać na oczach wroga, w czasie działań wojennych. Żeby samemu zdetonować te stare bomby, tykające w nas, które – jestem przekonana – stoją za tą wszechobecną agresją, nie możemy być nieustannie podpalani. Tymczasem dziś głównie skracamy sobie wzajemnie lonty.

Jak się detonuje wewnętrzne bomby?
Wiem na pewno, że najważniejszym momentem w moim długim życiu był ten, gdy podjęłam decyzję, by nadać sobie wartość. Zresztą już jako dojrzała kobieta przed pięćdziesiątką. Jakby mnie olśniło: pewnego dnia zrozumiałam, że to nigdy nie przyjdzie z zewnątrz. Że jeśli sama nie nadam wartości sobie samej, od świata nigdy tego nie wyszarpię. A szarpałam się, popadając we frustracje nie mniejsze niż tamta pani na stacji benzynowej. Miałam nagrody, w tym rekordową liczbę Fryderyków, ludzie rozpoznawali mnie na ulicy, poznawałam możnych tego świata – ale nie byłam w stanie tego przyjąć. Wziąć. Zawsze „jestem nic nie warta”, „jestem niewystarczająca”. A do tego jeszcze pojawiały się problemy, które przynosił czas: starzenie się, przekwitanie. Więc tym bardziej – ciągłe poczucie, że coś muszę; wycisnąć więcej z ciała, z siebie. Z otoczenia. Jakże my wszyscy musimy się strasznie nagimnastykować, tylko po to, by skonstatować, że jesteśmy w porządku. Tak żyjąc, dotoczyłam się do tego momentu w życiu, gdy zdałam sobie sprawę, że to, na co tak liczę, nigdy od świata nie przyjdzie. To stało się w kwantowy sposób…

Czyli jak?
Trzy lata temu świat mi się zawalił. Wylądowałam z poczuciem, że nie mam zespołu, nie mam oszczędności, nie mam pracy, i właśnie w brutalny sposób rozpadł się mój związek. Nie mam nic i siedzę sama na kamieniu. Płakałam chyba pięć dni. I przyszedł ten szósty dzień, który pamiętam minuta po minucie. Wstałam i poczułam, że jestem głodna. Nie było to dziwne, bo od pięciu dni nic nie jadłam. Poczułam głód, ale poczułam też detalicznie, jak się to uczucie rozlewa po ciele. Tego się uchwyciłam. Uważnie obserwując to odczucie, poszłam do kuchni. Może to dno, które osiągnęłam, sprawiło, że nie miałam już nic, prócz tego symbolicznego w filozofii Wschodu teraz. Zajęłam się kanapkami. Skupiona na każdym ruchu zrobiłam dwie i położyłam na talerzyku. Chyba nigdy wcześniej z takim skupieniem nie smakowałam jedzenia. To było jak mały cud: smak dwóch pajd chleba z serem. Nakarmiłam się i poczułam wdzięczność dla świata. To wówczas uświadomiłam sobie, że świat nie da mi niczego, czego nie znajdę sama w sobie.

Zmiana?
Zdumiewająco głęboka, bo wpłynęła na całe moje życie.

Uratowany związek.
Warto było, choć to nie było łatwe. Osoby, które mnie znają z codzienności – mój syn, syn Pawła, wreszcie mój mąż Paweł, wszyscy oni mówią, że zmieniłam się totalnie. Kompletnie. I po trzech latach można już chyba powiedzieć, że jest to zmiana trwała. Nic wielkiego się nie dzieje. A jednak czuję życie jak nigdy wcześniej dotąd. Dawniej nagrywałam płyty w marazmie, teraz jestem aktywna, dużo pracuję, co się przekłada na bezpieczeństwo życiowe. Nie boję się – a przecież miałam w swoim życiu niejeden atak panicznego lęku, w czasie którego myślałam, że się uduszę. To wszystko się skończyło. A ja staram się jedynie trzymać tego kursu, który obrałam nad talerzem z kanapkami. Być teraz.

Nie ma już pani lęków?
Nie mam. Zresztą podpowiadana przez psychiatrów metoda, jak sobie radzić z atakami paniki, jest bardzo pokrewna tej historii z kanapkami. Oczywiście, wciąż wypłakuję stare łzy – jak ostatnio, gdy, po raz pierwszy świadomie, opisywałam tę historię z komunią. Wściekłość, którą znalazłam w sobie przy okazji, była przerażająca – no, ale tam była. Taka trucizna. Coś jeszcze ważnego się stało, gdy zaczęłam wycieczki w głąb siebie. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam w sobie siłaczkę. Bo przez lata widziałam w sobie „tę biedną”. I oczywiście używałam tego, jak mogłam: to mi się należało, tamto należało…

Ofiara bywa też katem.
I byłam. Ale nagle dostrzegłam siebie jako „tę, która tam i tam była, która to wszystko przeżyła, i jest”. Jestem – i to jest najlepszy dowód na to, że jestem naprawdę niezłą gościówą. A potem zdałam sobie sprawę, że za moim prawem do stanowienia o sobie idzie też takie samo prawo innych. Wiele ich wyborów może mi się nie podobać. Tak jak wiele moich nie podoba się im. To też ważne.

Nie wiem, jak to zrobić, by powiedzieć ludziom: Ej, nie brnijcie w tę wściekłość. Ale pogrzebcie w sobie. I nie bójcie się, nic, co tam znajdziecie, nie zabije was. Zabija tylko ta wściekłość, która wydostaje się na zewnątrz.

ROZMAWIAŁA MARTYNA BUNDA

Polityka 39.2020 (3280) z dnia 22.09.2020; Społeczeństwo; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Rozsznurujmy sobie pancerze"

14/12/2020

TRZEŹWE ŚWIĘTA I TRZEŹWY SYLWESTER. DOBRZE. ALE JAK?
Nadchodzące Święta i Sylwester dla większości z nas są wydarzeniami budzącymi raczej pozytywne skojarzenia. Wigilia, to moment doświadczenia intymnej rodzinnej wspólnoty. Czas zatrzymania się, wyciszenia- także po przedświątecznej bieganinie. Także możliwość spróbowania pyszności, z którymi na co dzień się nie spotykamy.

Sylwester to czas szampańskiej zabawy, szaleństwa, „ zresetowania się”. Może tez i poznania nowych osób. Jest jednak pewna grupa ludzi, których ten nadchodzący czas przepełnia lękiem. To trzeźwiejący alkoholicy. Zwłaszcza ci, ze stosunkowo krótkim okresem abstynencji oraz członkowie ich rodzin…

Dla wielu osób uzależnionych, okres Świąt i Sylwestra to często czas traumatycznych, mrocznych wspomnień. Czas domowych awantur, przemocy, niszczenia rodzinnej atmosfery. Czas bólu, samotności i łez. Ci ludzie marzą o bezalkoholowych Świętach i bezalkoholowym Sylwestrze. Czy spędzenie tego okresu na trzeźwo jest w ogóle możliwe?

Możliwe jest jak najbardziej, zgodnie ze starym wojskowym porzekadłem, że niemożliwe jest tylko wywrócenie hełmu na lewą stronę. Możliwe, ale trzeźwe święta i trzeźwy sylwester wydaje się bardzo trudne do realizacji.

Spróbujmy się zastanowić dlaczego ten okres wzbudza tyle obaw u trzeźwiejących alkoholików czy narkomanów( jeżeli o członków ich rodzin to chyba wyjaśniać nie trzeba).
Przeanalizujmy osobno te dwa, jakże różne dni, na przestrzeni jednego tygodnia.

TRZEŹWE ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA
Dlaczego Wigilia budzi tak niebezpieczne dla trzeźwiejącego alkoholika emocje? Dlaczego jest tak niebezpieczna z punktu widzenia złamania abstynencji?

Wigilia jest w polskiej tradycji specyficznym dniem. Dniem bardzo intymnym. Dniem, w którym czułość, serdeczność, „ miękkość” szczególnie głośno dochodzą do głosu.

Dniem, który kojarzy się nam z dzieciństwem, dniem, w którym szczególnie łatwo o podsumowania ( nie zawsze przyjemne). Dniem, w którym bardziej dotkliwie niż przy innych okazjach odczuwa się poczucie winy i samotność…

Nawet ludzie nieuzależnieni, spełnieni, szczęśliwi przezywają ten dzień specyficznie. Co dopiero alkoholicy, których życie często leży w proszku, którzy po latach wycofania dźwigają się z picia !
Alkoholicy w pierwsze trzeźwe święta często boją się w tym dniu samotności i poczucia winy. Pragną przebaczenia ze strony ludzi, których skrzywdzili. Jednocześnie wstydzą się tego pragnienia i nie za bardzo potrafią go przyjąć…

Wielu alkoholików jest samotnych. Nawet jeżeli formalnie mają do kogo wrócić z terapii uzależnień. Mają z kim spędzić Trzeźwe Święta. To często wzajemny rachunek win i krzywd stwarza barierę trudną do pokonania.
Nic tylko uciekać w swój dobrze znany świat…Wielu jest też fizycznie, emocjonalnie samotnych. Ich powrót do pustego emocjonalnie mieszkania, perspektywa Wigilii napawa, zupełnie zrozumiałym bólem i przerażeniem
Osobną kategorię stanowią ci alkoholicy, którzy Wigilię i Święta spędzają w zakładach odwykowych. Ci, paradoksalnie mają jednak trochę łatwiej. Ale o nich trochę później…

A DLACZEGO TRZEŹWY SYLWESTER?
No, tu sprawa jest bardziej oczywista. W ciągu tygodnia od intymnej, wyciszonej, rodzinnej atmosfery Świat przeskakujemy do iście karnawałowej zabawy. Oszałamiających, seksownych kreacji pań. Głośnej muzyki. Hektolitrów alkoholu- wódki, wina, szampana.

Picie alkoholu w tę noc jest nie tylko, nawet przez najbardziej restrykcyjnych purystów usprawiedliwione, ale wręcz obowiązkowe

Jak ustrzec się? Jak schować przed wszechobecnymi odgłosami szampańskiej zabawy? Jak poradzić sobie z tymi, którzy alkoholem częstują? Te myśli spędzają sen z powiek alkoholikom z krótką abstynencją.
Pamiętają, że były to dni, w których pili na umór bez żadnych wyrzutów sumienia. Pamietają, że ten wieczór bywał dniem, w którym łamali abstynencję na którą pracowali przedtem dni miesiące i lata.
Nie lekceważyłbym także, pomimo, a może właśnie dla niej, wyżej opisanej atmosfery sylwestrowej nocy aspektu samotności( obecnej jak wiemy w Wigilię) oraz ( także, a nawet tym bardziej) okresu podsumowań i rozliczeń

JAK SPĘDZIĆ TRZEŹWĄ WIGILIĘ I ŚWIĘTA?
Nie ma tu oczywiście jednej skutecznej recepty dla wszystkich, bo każdy człowiek jest inny i sytuacja każdego człowieka nie jest taka sama. Spróbujmy jednak opracować pewne strategie, które sprawią, że spędzisz te dni na trzeźwo.

ZACZNIJMY OD TRZEŹWEJ WIGILII.
Jeżeli spędzasz te Trzeźwe Święta z rodziną, to postaraj się z nimi porozmawiać zawczasu i ustalić, że chciałbyś aby Wigilia i Święta obyły się w Waszym domu bez alkoholu.
Nie jestem w stanie oczywiście ręczyć za wszystkie rodziny alkoholików w Polsce. Znając jednak problematykę. To co Twoi bliscy mogli przeżywać w związku z twoimi piciem w ten czas, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że przystaną na Twoją propozycję z ulgą, radością, a nawet entuzjazmem.

Pod żadnym pretekstem nie trzymaj alkoholu w domu. Uchroni Cię to przed pokusą sięgnięcia po niego, w chwili smutku, wzruszenia, po prostu trudnych chwil. Jeżeli spodziewacie się przyjazdu dalszej rodziny, możliwie jak najprędzej postarajcie się skontaktować z nimi telefonicznie i uprzedzić, że w ten Wieczór i w najbliższe dni w Waszym domu nie będzie pity alkohol.

Poproście, żeby nie przywozili ze sobą alkoholu, nie próbowali namawiać, częstować itp. Nie musicie podawać powodów waszej decyzji. Jeżeli jednak byłoby to z jakichś względów konieczne to lepsze jest powiedzenie o prawdziwych powodach Twojej decyzji niż szukanie pokrętnych wymówek.

Nie poruszajcie w tym oraz w innych dniach bolesnych, trudnych tematów. Tak owszem- trzeźwa Wigilia może być dniem pojednania i wybaczania. Jednak Twoja abstynencja jest krucha i świeża, próbując w tym dniu załatwiać trudne sprawy ze swojego oraz Twojej rodziny życia, możesz sprawić i sobie i im niepotrzebny stres i cierpienie. Na to jeszcze przyjdzie czas…

Jeżeli jesteś osobą samotną niewątpliwie jesteś w trudniejszej, aczkolwiek nie beznadziejnej sytuacji.
Jeżeli jesteś pacjentem ośrodka terapii uzależnień, okres Twojego wyjścia przypada na Wigilię i Święta ( lub krótko przed tą datą) dopytaj się, czy byłaby możliwość spędzenia tego czasu w ośrodku. Wiem, że są placówki, które chętnie przychylają się do tego typu próśb pacjentów. Jeżeli byłoby to niemożliwe spróbuj się dowiedzieć, czy i gdzie są miejsca i ludzie, w których mógłbyś bezpiecznie i w towarzystwie przyjaznych sobie ludzi spędzić te Święta. Może dalsza rodzina? Może znajomy trzeźwy alkoholik?

Wiele grup aowskich urządza w wieczór wigilijny albo w dni go poprzedzający spotkania opłatkowe. Nie wstydź się, nie wahaj idź tam! Może w tym miejscu dowiesz się, że jest ktoś chętny kto zaprosi Cię do wspólnego spędzenia Świat. Udział w mityngu polecam także i tym, którzy mają z kim spędzić Święta. Dodatkowe ładowanie akumulatorów nie zaszkodzi.
W te dni nie odwiedzaj pod żadnym pozorem ludzi, co do których wiesz, że istnieje ryzyko z ich strony namawiania Cię do picia alkoholu. Nie daj się wziąć na lep słów o samotności, przyjaźni, koleżeństwie, jeżeli miałyby one być pretekstem do picia. Możesz, jeżeli masz chęć i warunki zaproponować tym ludziom rozmowę i trzeźwe Święta. Wyraźnie jednak i kilkakrotnie zaznacz, że picie alkoholu nie wchodzi w grę.

TRZEŹWY SYLWESTER
Sprawa z Trzeźwym Sylwestrem jest zarazem trochę łatwiejsza niż z Wigilią, a zarazem trochę trudniejsza.

Zacznijmy od trudniejszego aspektu trzeźwego Sylwestra.
Jak wyżej już wspomniałem alkohol w tym dniu jest wszechobecny. Zewsząd dochodzą odgłosy szampańskiej zabawy. O ile Wigilia jest ryzykowna do zapicia ze względu na trudności emocjonalne, o tyle Sylwester to dzień, w którym „ wyzwalacze strickte” alkoholowe atakują ze wszystkich stron.
Łatwiejsza jest zaś o tyle, ze coraz więcej grup samopomocowych organizują w tym dniu trzeźwe, bezalkoholowe zabawy. Nie musisz więc spędzać tego wieczoru sam. Nie martw się- przekonasz się, ze na trzeźwo można bawić się wspaniale.

Jak najprędzej dowiedz się czy w Twojej okolicy lub w promieniu nawet kilkudziesięciu kilometrów organizowany jest trzeźwy Sylwester. W dobie mediów społecznościowych istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że na takowy trafisz.

Jeżeli obawiasz się w tym dniu( jest to prawdopodobne) namawiania do picia, spotkania pijących kolegów. Postaraj się ten czas spędzić we własnym domu, w gronie bliskich sobie osób.
Podobnie jak w Wigilię ( jeżeli jednak będziesz spędzał ten wieczór w domu) możesz umówić się z nimi na trzeźwego Sylwestra. Jeżeli jednak niektórzy domownicy zechcą spędzić tę noc poza domem i bawić się tak jak uważają, nawet pijąc alkohol( mają do tego prawo). Nie oponuj, nie wymuszaj, nie nawracaj) Umów się tylko z nimi, żeby po powrocie zachowywali się tak, żebyś nie był narażony na efekty ich alkoholowej zabawy( wygląd, zapach, akcesoria picia itp.) Chociaż Sylwester to nie Wigilia, to tez mimo wszystko postaraj się, żeby nie spędzać tego okresu w samotności. Nie dokonuj w tym dniu żadnych rozliczeń, podsumowań etc. Właśnie Ty zrób sobie w tym dniu urlop od przykrych spraw. Może spraw sobie w tym dniu jakiś prezent? Jeżeli jesteś osobą wierzącą możesz iść do kościoła. Wiele parafii organizuje w okolicach godziny 00.00 Msze sylwestrowe.
Pod żadnym pozorem nie daj się namówić na wznoszenie toastów bezalkoholowym szampanem. Wbrew pozorom może być to silny wyzwalacz. Dobrą rolę spełni sok grapeifrutowy lub pomarańczowy.
O nie trzymaniu alkoholu w swoim domu, nawet nie wspominam, bo to jak mawia klasyk „ oczywista oczywistość”…

Pierwsze trzeźwe Święta czy trzeźwy Sylwester mogą być doświadczeniem trudnym, ale też i ciekawym. Doświadczysz czegoś innego i…nie waham się zapewnić Ciebie, że lepszego niż do tej pory.

Nie pij pod żadnym pozorem. To Ci się jeszcze opłaci. Pamiętaj- każdy początek jest trudny. Następne trzeźwe Święta, następny trzeźwy Sylwester będą już nie tylko dla Ciebie łatwiejsze, ale z czasem staną się czymś oczywistym.

Adres

Leszka Białego
Kedzierzyn-Kozle
47-232

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Alkoholizm - terapia uzależnienia i współuzależnienia umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Alkoholizm - terapia uzależnienia i współuzależnienia:

Udostępnij

Kategoria