12/05/2025
Siedzę w fotelu – zamyślona… Przed chwilą zamknęły się drzwi za moim ostatnim pacjentem… a ja? Ja usiadłam i nie mogę się jakoś zebrać, aby pojechać do domu…
Bardzo często mówicie, że jesteście ze mnie dumni, że jestem taka dzielna, że tak wiele Waszych historii potrafię znieść bez łez, że jestem w stanie potem funkcjonować w innych przestrzeniach… Ale wiecie co? Nie zawsze tak jest… a już na pewno nie w tym momencie…
Zwłaszcza kiedy kolejna osoba, która tak straszliwie cierpi, opowiada mi bardzo trudne historie – dziś akurat o zachowaniach partnerki – czekając na to, co powiem… Jak to ocenię… Czy uznam, że to ma jeszcze sens… Czy może powiem, że nie ma co sobie głowy zawracać…
I ten umęczony wzrok… szukający u mnie popchnięcia w którąkolwiek ze stron…
A ja? Ja nie mogę, Kochani…
Nie mogę podejmować za Was decyzji… Ona MUSI należeć do Was.
Wy musicie czuć, że zrobiliście tak albo inaczej, bo tego chcieliście.
Dlaczego?
Bo potem się nie żałuje.
Bo potem nie zarzuca się samemu sobie, że mogło się zrobić po swojemu.
Bo potem przychodzi spokój…
Zapytacie, skąd taka trudność w podejmowaniu tego typu decyzji?
Wierzcie lub nie, ale wcale nierzadko dzieje się tak, że rozjazd pomiędzy tym, co słyszymy od naszych bliskich, a tym, co widzimy w ich zachowaniu, jest tak ogromny, że realnie tracimy nasze zmysły…
Nie wiemy, czy złapać się czynów, sytuacji, reakcji na różne bodźce, czy słuchać zapewnień wypowiadanych przez partnera/kę w trakcie prowadzenia poważnych rozmów…
Fakt, że od dzieciństwa uczymy się, że to, co czujemy, raczej w niewielkim stopniu było brane pod uwagę – na pewno nie pomaga w podejmowaniu decyzji…
Ale chciałabym Wam powiedzieć jedno:
Ja widzę…
Widzę Was…
Widzę Wasze cierpienie…
I widzę, że WY JUŻ WIECIE.
Wy CZUJECIE, co chcecie zrobić w danej sytuacji…
A niezdecydowanie najczęściej wynika z faktu, że obawy o przyszłość są zbyt duże…
Zaufajcie sobie.
Naprawdę. ❤️