28/03/2024
O stylu przywiązania od kolebki aż po grób.
Katarzyna Moneta-Spyra: W ogromnym skrócie, Bowlby twierdził, że przywiązanie pracuje w nas od kolebki aż po grób, zmienia się tylko osoba, czyli obiekt, do którego jesteśmy przywiązani. W dzieciństwie jest to pierwszy główny opiekun, w okresie dojrzewania – grupa rówieśnicza, a w dorosłości – partner romantyczny. Z tego wniosek, być może kontrowersyjny, że miłość, również między dorosłymi, jest pochodną więzi między matką a dzieckiem.
Bezpieczny styl przywiązania kształtuje się, gdy interakcje z opiekunem były na tyle bezpieczne i przewidywalne, że dziecko mogło sobie wyrobić zaufanie do ludzi, że odpowiedzą na jego potrzeby, ale też do siebie – że jest warte miłości. Opiekun był dostępny fizycznie i emocjonalnie, reagował oraz był zaangażowany w relację. Takim osobom jest łatwiej zbudować satysfakcjonujący i trwały związek.
Pozostałe style przywiązania nazywamy pozabezpiecznymi. Styl lękowy łączy się z wysokim poziomem lęku przed odrzuceniem, więc osoba jest non stop zaabsorbowana relacją, ciągle potrzebuje się upewniać i sprawdzać, czy partner jest dostępny, czy odpowie na potrzeby. Z kolei osoby o stylu unikającym nauczyły się minimalizować swoje potrzeby przywiązaniowe, ograniczać ekspresję emocjonalną. Poczucie bezpieczeństwa budują na samowystarczalności, nie ufają, że inni im pomogą. Ostatni pozabezpieczny styl, nazywany zdezorganizowanym, kształtuje się wtedy, gdy dziecku nie udało się wypracować spójnej strategii dostawania opieki, bo obiekt przywiązania zarówno koił lęk, jak i go wywoływał. Tak się dzieje w sytuacjach przemocy, wykorzystywania, nadużywania. W dorosłym życiu takie osoby wysyłają często swoim partnerom sprzeczne sygnały, czyli najpierw „chcę, chcę, chcę”, a kiedy już dostają bliskość, to nagle ją odrzucają.
Joanna Olekszyk: Podczas terapii najpierw partnerzy rozumieją, co się między nimi dzieje, potem mówią, co czują?
KMS: To jest sytuacja idealna, w praktyce często nie wiedzą, co czują. Szczególnie osoby o stylu unikającym. Bramą do ich emocji może być ciało. Dlatego dopytujemy o odczucia, takie jak ścisk w gardle, supeł w brzuchu. „Co by ta gula w gardle powiedziała, gdyby mogła mówić...”. Chodzi o stan, w którym partnerzy wiedzą, co czują, rozumieją, co się z nimi dzieje – i jeszcze są w stanie powiedzieć o tym. Na przykład: „Kiedy piszesz do mnie tyle SMS-ów, czuję się przytłoczony. Chcę odpowiedzieć na pierwszego, zbieram myśli, a tu pojawia się 15 następnych. Czuję się, jakbym znikał. Cokolwiek bym zrobił, i tak cię nie zadowoli”. Pytam wtedy drugą osobę, jak się czuła, kiedy słuchała tego, co mówił do niej partner. To bardzo poruszające momenty. Dawanie drugiej osobie dostępu do siebie, do swoich przeżyć, szczególnie tych, które wystawiają nas na zranienie, jest bardzo zbliżające i buduje zaufanie. Partnerzy zaczynają rozumieć, że ich reakcje są tak gwałtowne i tak bardzo bolą właśnie dlatego, że są dla siebie najważniejszymi osobami.
JO: I wtedy dokonuje się ta korygująca zmiana?
KMS: Właśnie wtedy, podczas takich rozmów, tylko trzeba je powtarzać, żeby się utrwaliły. Jedna strona, czyli ta, która zazwyczaj się wycofuje, musi zaryzykować i dać do siebie dostęp, bo to bardzo uspokoi drugą osobę. Ale żeby było to możliwe, strona zazwyczaj domagająca się kontaktu musi złagodnieć, przyjąć mniej krytyczną i oceniającą postawę. Do tego dochodzi się małymi krokami, np. w procesie terapii. A terapeuta jest facylitatorem tego procesu.
fragment wywiadu dla miesięcznika SENS, marzec 2022
Zapraszamy na warsztat dla par: "Jak być w związku i nie zwariować"
Zdjęcie: PeterDenovo (Pexels)