30/10/2022
Miesięcznik Pani: Czy łatwiej jest uporać się z żałobą, gdy rodzic odszedł po długiej chorobie, czy wtedy, gdy tracimy go niespodziewanie?
Zofia Milska-Wrzosińska: Każda tych sytuacji wywołuje w nas uczucia ambiwalentne. Jeżeli umiemy spojrzeć z kilku perspektyw, to na niespodziewaną śmierć reagujemy uczuciami smutku i opuszczenia, ale myślimy też: on by pewnie tak wolał, bo nie cierpiał, nie doczekał czasu, gdy stałby się niedołężny. A jeśli ktoś choruje długo, jest nam trudno na to patrzeć, ale czujemy się też obciążeni opieką. Gdy do tego mamy do czynienia ze zmianami miażdżycowymi czy chorobą Alzheimera, obcujemy z zupełnie inną osobą niż ta, którą znaliśmy. To była najbardziej kochająca matka na świecie, a teraz to agresywna kobieta, która oskarża nas przed wszystkimi, że ją bijemy. Straciliśmy ją, choć przecież nie umarła.
MP: Czy ważne jest pożegnanie?
ZMW: Tak, ale czasem właśnie ta nieustępliwa nadzieja wpędza nas w związku z nim w pułapkę. Liczymy, że na łożu śmierci ojciec wreszcie powie, że nas kochał, albo przeprosi za krzywdy. Tak się jednak dzieje głównie w filmach amerykańskich.
MP: Przyjmuje się, że żałoba ma pięć etapów: zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja, akceptacja. Jednak dr Leon Windscheid pisze w swojej bestsellerowej książce „Po co ci emocje”, że żałoba nie dzieli się na żadne etapy. To raczej nieprzewidywalne wahania nastroju. Ma rację?
ZMW: Mam dystans do prób ujęcia naszych uczuć w schemat. To, co czujemy, zależy od wielu czynników – jakości relacji, oparcia w bliskich, tego, czy spodziewaliśmy się śmierci. Gdy osoba zmarła była nam bardzo bliska, może pojawić się wyparcie. Myślimy: „To niemożliwe, że tata zmarł, to pomyłka”. Mówiłyśmy już, że normalna jest też złość na zmarłego. Ale to nie znaczy, że te uczucia pojawiają się w określonej kolejności, ani nawet, że zawsze. Dramatem podczas pandemii była niemożność przebywania z kimś, kto umierał, w szpitalu. Bliscy tych zmarłych mieli wiele emocji z tym związanych. Zadręczali się myślami typu: „Nie wiem, czy mama rozumiała, że nie mogę się z nią zobaczyć. Może uważała, że nie chcę?”. Tych uczuć z kolei nie znają ludzie, którzy mieli szansę pożegnać się ze zmarłym. Nie każdy też upodabnia się do rodziców po ich śmierci. A zdarza się, że buntowaliśmy się wobec nich, a gdy umarli, stali się dla nas autorytetami, nawet zawodowo zaczęliśmy robić to, do czego nas zachęcali. To jest tzw. próba zachowania więzi. Ale nie każdy tak się zachowuje, więc znowu nie pasuje to do schematu pięciu etapów.
MP: Jak duże wsparcie jesteśmy winni temu drugiemu rodzicowi, który wciąż żyje? I też jest w żałobie?
ZMW: Może to zabrzmi bezdusznie, ale nic nie jesteśmy winni. Możemy ułatwić mu przechodzenie przez żałobę, pomóc, gdy czegoś nie umie zrobić, np. nigdy nic sobie nie ugotował, nie płacił rachunków. Ale czym innym jest wsparcie, a czym innym wypełnianie pustki w życiu mamy czy taty. Po pierwsze jej się nie da wypełnić, po drugie, to nie jest zadanie dziecka. Dość dobry rodzic nie oczekuje, że dziecko z nim zamieszka, bo on czuje się samotny. Takie rewolucje często kończą się zresztą rozwodem. Jeśli rodzic wymaga od nas tak daleko idącej zmiany, najwyraźniej nigdy nie zrozumiał, że jesteśmy oddzielnymi osobami. To znak, że separacja, o której mówiłam, nie przebiegła prawidłowo.
fot Mike Labrum
Zofia Milska-Wrzosińska w rozmowie dla miesięcznika Pani, która ukazała się w numerze listopadkowym