
05/01/2025
https://www.gosc.pl/doc/9097278.Zle-czasy
Co się dzieje dokoła – każdy widzi. Każdy widzi po swojemu, na własne oczy, albo tak jak każe aktualny przekaz dnia w ulubionej „bańce” medialnej. Częściej widzimy zło. Sam się na tym łapię. W wigilię Bożego Narodzenia dostrzegam okładkę gazety na święta: rysunek przedstawia młodego człowieka, ze złotymi słuchawkami na szyi, piastującego dzieciątko. Dzieciątko wystylizowane na renesansowe wizerunki małego Jezusa na rękach Matki. Czy chodzi o „prawo” do adopcji dzieci już nie przez pary homoseksualne, ale przez „samotnych mężczyzn”? Może nie, zapewne o coś bardziej szlachetnego. Ale że przynajmniej rykoszetem – jeśli nie celowo – wali ta okładka w święty dla wierzących chrześcijan i szanowany także dotąd przez niewierzących, zwłaszcza w Boże Narodzenie, wizerunek Bogurodzicy i Narodzenia Zbawiciela? Przecież o to chodzi! To się nazywa „transgresja” czy może po prostu chwyt reklamowy: widzicie, przekraczamy kolejną barierę. Jacy jesteśmy odważni!...
Komercyjne zeświecczenie tajemnicy Wcielenia Bożego Syna, na które narzekamy (i w którym uczestniczymy) od dawna, przygotowuje grunt pod agresję, która ma wybadać, czy jeszcze reagujemy w ogóle na szyderstwo z naszej religii. Czy jest jeszcze taka sfera sacrum, którą adorujemy, której chcielibyśmy bronić przed świętokradztwem? W sedno uderza kardynał Sarah, kiedy pisze, iż „brak nam jednak ludzi, którzy adorują. […] Biskupi i księża nierzadko zaniedbują adorację, skupieni na samych sobie i na swojej działalności, przejęci ludzkimi wynikami swojego posługiwania. […] Jeśli człowiek zapomina o Bogu, to w końcu zaczyna celebrować samego siebie. Staje się wówczas swoim własnym bogiem i stawia się w otwartej opozycji przeciwko Bogu”.
Kiedy przypomniałem sobie tę uwagę kardynała z Afryki, przyszedł mi zaraz na myśl głos znacznie starszego, afrykańskiego Ojca Kościoła – świętego Augustyna: „Złe czasy! Trudne czasy! – powiadają ludzie. Żyjmy dobrze, to dobre będą i czasy. To my jesteśmy czasami: jacy jesteśmy, takie są czasy”. Może zamiast narzekać, przerażać się tą lawiną, która nas spycha i przygniata, bądźmy kamieniami, które zmienią jej bieg? Oczywiście, ktoś przypomni, i słusznie, że święty Augustyn, wołał o trudnych czasach, kiedy jego ziemska ojczyzna, wieczna Roma”, padała już pod ciosami barbarzyńców. Bronił jej śmiało, ale nie obronił. Umierał w oblężonej przez Wandalów stolicy afrykańskiej prowincji Hipponie. Kilka miesięcy po jego śmierci, w roku 431 Hippona padła. Rzym upadł. Wielu z jego obywateli nawet jakby nie zauważyło tego, jak ginie ich świat i jak sami do tego się przyczyniają. Siedzieli na trybunach hipodromów i nie odrywali oczu od krwawych rozrywek, zajmowali się codziennymi interesami, albo rywalizacją cyrkowych stronnictw – kiedy w murach byli już barbarzyńcy. Czy więc to wezwanie, byśmy zrozumieli, że nasze czasy to my i próbowali je zmieniać – na ile potrafimy – na lepsze, czy to jest apel bez sensu?
Rzym upadł, ale słowa świętego Augustyna, zapisane w języku Cycerona, docierają do nas, po szesnastu wiekach, tłumaczone wciąż na nasze języki, na nasze „złe czasy”. Wciąż wzywają, byśmy się nie dali stłamsić poczuciu beznadziejności, klęski. Żebyśmy nie upadli.