17/06/2025
M. swoje pierwsze dziecko rodziła w szpitalu. Poród był wywoływany – dużo procedur, napięcia, ingerencji, które zostawiły w niej trudne wspomnienia.
Tym razem chciała inaczej.
Marzyła o porodzie w domu – spokojnym, fizjologicznym, takim, który będzie się dziać w rytmie jej ciała, a nie zegarka.
26 maja, podczas wizyty u lekarza, okazało się, że ma już 4–5 cm rozwarcia. Lekarz zbadał i powiedział, że to pewnie dziś – że jeszcze tego dnia trafi na porodówkę.
Spakowali się szybko bo w razie "w" niech walizka będzie gotowa. Ciało niby było gotowe, ale… porodu wciąż nie było.
Po terminie porodu spotykałyśmy się później co kilka dni na KTG. Patrzyłam na nią i widziałam kobietę gotową, silną, świadomą. Ale ona powtarzała półżartem:
„Jestem jakimś dziwnym przypadkiem…”
Dla mnie nie jest przypadkiem. Jesteś kobietą, która ma swój czas.🥰
I ten czas przyszedł.
W 41. tygodniu, po rodzinnych uroczystościach, M. podjęła decyzję, żeby spróbować koktajlu położnych. Po konsultacji ze mną, wypiła go wieczorem – około 19:30.
Po kilku godzinach napisała, że nic się nie dzieje – i że pewnie nici z porodu.
Powiedziałam jej, żeby poszła spać. Poród, kiedy przyjdzie, sam ją obudzi.
O 1 w nocy zadzwonił mąż. Skurcze były co 2–3 minuty. Zebrałam się w pośpiechu, w międzyczasie dzwoniąc do Oli – mojej asysty – że to już. Że robi się grubo i musimy jechać.
Na miejscu byłam około 1:40. M. siedziała na piłce w łazience, oddychając przez skurcze, które były długie, częste i mocne.
Nie badałam jej. Posłuchałam tętna – było piękne. Zaoferowałam wodę.
O 2:00, kiedy zanurzyła się w wannie, odeszły czyste wody płodowe. Skurcze zmieniły rytm – były rzadsze, ale intensywniejsze.
M. czuła, jak Klemens powoli zbliża się do świata.
O 3:14, w wodzie, w cieple domowej nocy, urodził się Klemens.
4110 gramów życia. 58 centymetrów siły.
Krzyknął od razu – głośno i pięknie.
Kiedy łożysko się urodziło, oddałyśmy go w ramiona taty, a my zadbałyśmy o M.
Po chwili przeniosła się do łóżka, a Klemens sam odnalazł pierś.
Zostawiłyśmy ich razem – zanurzonych w ciszy, bliskości i tej bezcennej chwili, która dzieje się tylko raz.
To nie był przypadek.
To był czas kobiety, która wiedziała, że poród nie przychodzi na komendę.
Że rodzenie nie mieści się w tabelach.
Że czasem trzeba poczekać – aż ciało powie „teraz”.
Dziękuję Ci, M., że mogłam być częścią tej drogi.
Za zaufanie, za siłę, za oddech w każdej chwili.
To był poród, który przypomina, że ciało wie.
Że kobieta wie.
Że miłość przychodzi cicho – czasem o 3:14 nad ranem. 🌿✨
I dziękuję Tobie – Tato Klemensa – że byłeś spokojem w tych intensywnych chwilach. Za Twoją obecność, która nie potrzebowała słów. Za siłę w Twoich dłoniach i łagodność w oczach, gdy tuliłeś syna do siebie zaraz po narodzinach. To też był Twój poród – Twój moment stawania się ojcem, na nowo.
I w końcu – z całego serca dziękuję Oli.
Za czujność, za spokój, za mądrą obecność, która nie przesłania, a wspiera.
Za współbrzmienie, za to, że mogłam się na Tobie oprzeć – i że razem mogłyśmy stworzyć przestrzeń, w której Klemens przyszedł na świat tak, jak miał.
Dziękuję, że jesteś.
Bo taki poród to nie tylko chwila.
To opowieść o zaufaniu. O miłości. O wspólnym rytmie.
O tym, że gdy ciało mówi „teraz” – świat się zatrzymuje.