18/03/2022
Grzegorz Szymanik: Co robić?
prof. Bogdan de Barbaro: Trzeba spróbować odróżnić reakcję od refleksji.
G Sz: To znaczy?
BdB: Podczas pierwszych dni agresji Putina na Ukrainę działamy reaktywnie, odruchowo. To odpowiedź tej solidarnej, wrażliwej, empatycznej części obecnej w nas, uruchomionej przez emocje. Zbieramy ciepłe kurtki, robimy zakupy, pakujemy wszystko w torby, jedziemy na miejsce zbiórek. Szukamy miejsca schronienia dla uciekinierów z kraju atakowanego przez najeźdźcę. To wydobywa nas z bierności i mroku. Ale żeby to się szybko nie wypaliło, a emocja po prostu nie przeminęła, trzeba dołożyć do tego myślenie, czyli właśnie reakcję zaopatrzyć w refleksję. To jest dużo trudniejsze, bo można powiedzieć, że refleksja to długi marsz po wyboistej drodze. Bo w końcu trzeba zacząć myśleć: jak to ma wyglądać w dalszej perspektywie? Co robić na dłuższą metę, żeby tego dobra przybywało, żeby tę katastrofę pokonać? Jak nie dopuścić, by odezwały się w nas jakieś mroczne żywioły. Oraz pytanie osobiste do samego siebie: co ja na to? Jaka jest moja najgłębsza osobista odpowiedź na ten kryzys oprócz tego, że dołożyłem się do zbiórki albo przyjąłem do swojego domu uchodźcę?
GSz: Czy ta masowa pomoc Polaków to jest jakaś odpowiedź na różne nasze historyczne rany i doświadczenia? Że my byliśmy kiedyś w podobnej jak Ukraińcy sytuacji i nikt nam nie pomógł?
BdB: Widzi pan, jak te nasze podziemne ścieżki mitologii narodowej są kręte? Bo ja akurat miałem inne skojarzenie – że to nasz pozytywny rewanż za to, że Zachód pomagał nam w stanie wojennym. Dobrze pamiętam, że ta pomoc, paczki, słowa wsparcia – to było wtedy dla mnie bardzo poruszające. Co oczywiście nie jest sprzeczne z pana hipotezą. Bo tak działa właśnie ten ponadczasowy i ponadpokoleniowy przepływ komunikatów – wiele rzeczy się tu odzywa naraz. Myśląc o tym, co się niegdyś działo, i o tym, co się będzie działo, jesteśmy w naszym tu i teraz. Mogą się przecież także otwierać rany, których Polacy zaznali od Rosjan czy Rosji Sowieckiej. U mnie to jest bardzo silne i dociera do mnie bardzo mocno, bo mój dziadek zginął w Katyniu, a prapradziadek leży na cmentarzu lwowskim. Mogę powiedzieć więc, że to we mnie pracuje.
GSz: To znaczy?
BdB: Wczoraj zamieniłem swój gabinet lekarski na mieszkanie właśnie dla lwowianki z dwojgiem dzieci. Została do mnie skierowana łańcuszkiem znajomości. Jej męża nie puszczono, musi bronić ojczyzny. Przyjechała z 14-miesięcznym synkiem i 8-letnią córką. Potrzebny był wózek i znalazł się w 15 minut. To wszystko dało mi to poczucie sprawczości, o której wcześniej mówiłem, poczucie, że mam wpływ. Ale poczułem też, że skoro nie jestem bierny, to jestem usprawiedliwiony.
GSz: Usprawiedliwiony?
BdB: Że nie jestem tam na froncie… Wiem, wiem, jak to dziwnie brzmi. Zupełna kuriozalna przesada! Przecież ze swoim PESEL-em bym się tylko ośmieszył, dostałbym zadyszki, po pierwszym marszu…
GSz: …ale to że pojawiają się takie uczucia, myśli…
BdB: Otóż to, ten mój dziadek, który zginął w Katyniu, i ten prapradziadek ze Lwowa dają o sobie znać. A bardziej ogólnie, dziś jak rzadko kiedy odczuwamy, że nikt nie jest samotną wyspą. Zawsze jesteśmy w relacji, ale kiedy temperatura społeczna rośnie, to relacje stają się bardziej intensywne. I trudno, żeby nas to wszystko, co się dzieje, nie poruszało. Ani nie potrącało naszych dobrych i czułych strun. Trzeba jednak uważać, żeby nie popaść w pychę, czy w zbytni zachwyt nad tym naszym altruizmem i przekonaniem, jak to fantastycznie pomagamy.
fragment rozmowy dla Gazety Wyborczej (link w komentarzu)
fot Matteo Catanese