
19/09/2025
Zmęczeni – a jednak wciąż powstajemy. Odradzamy się po każdym dyżurze. Czasem przygaszeni, jakby uśpieni, ale zawsze czujni.
W hospicjum słychać każdy szelest zza okna. Czuć ludzki lęk, ból chwilowo uśmierzony, życie przypięte do łóżka i wędrówki na wózkach inwalidzkich. Wydaje się, że wiemy i rozumiemy już wszystko, a jednak gdy nadchodzi ta chwila, gdy trzeba uścisnąć dłoń na pożegnanie – nie da się powiedzieć: „wszystko będzie dobrze”.
Uczymy się żyć obok tęsknot, które przyciskają nas do ścian kalendarza. Dni opadają jak jesienne liście – cicho, niemal bezszelestnie, z kroplami łez, przy zamkniętych oczach. W ciszy, bez codziennego zgiełku, stajemy pokornie w kolejce po marzenia – o zwykłym oddechu, bez maski z tlenem.
Może ktoś pomyśli, że oszaleliśmy, że zbyt wiele dyżurów wykrzywia nasze życie. A jednak sami wybraliśmy ten świat – życie na sygnale, życie na oddziale. Zdarza się, że i my pragniemy szklanki wody. Nie oczekujemy jednak cudów ani nowych scenariuszy – wiemy, że wiele snów się nie spełni.
W porze deszczu czekamy na spóźnione tramwaje i próbujemy choć na chwilę zapomnieć o tym, co wydarzyło się ostatniej nocy na intensywnej terapii. Każda sala chorych opowiada nowe historie – prośby wyszeptane jak modlitwy, życzenia spełniane jak po zdmuchnięciu świeczek, uściski dłoni lekarza i nadzieja, by los uśmiechnął się także do innych. Ale są też te drugie sale – przemienione w konfesjonały, pełne ostatnich łez, ostatnich podróży, spowiedzi z całego życia. A my, medycy, w szpitalnym brudowniku rozwiązujemy własne problemy, paląc nerwowo papierosa za papierosem.
Brudownik – nasze chwilowe gabinety terapeutyczne. Tam wyrzucamy z siebie ciężar dnia, niesmaczne słowa, bolączki życia. Czasem właśnie dzięki temu łatwiej nam stanąć na nogi i na parę godzin zatrzasnąć za sobą drzwi tego miejsca, zostawiając za nimi cały szum myśli.
Wracamy odmienieni, jakby napełnieni nową siłą. Bo mimo wszystko chcemy wierzyć w nadzieję. Wciąż chcemy podawać dłoń drugiemu człowiekowi i nie gasić iskry dobrej energii.
W głębi serca wiemy, że jeszcze będzie dobrze. Bo gdy po nocnych dyżurach zamykamy bramy domów opieki, to choć słońce nie zawsze świeci – nikt z nas nie zamieniłby tego świata z seniorami na żaden inny. Nie za milion dolarów, nie za bogactwa, które w jednej chwili mogą runąć jak kruche mydlane bańki.
Na trzydzieści sekund, zanim rozpalą się sygnały karetek...
Marcin Staszak
Z rozdziału książki 👇
"Zwierzenia ze szpitalnego brudownika"
https://ridero.eu/pl/books/zwierzenia_ze_szpitalnego_brudownika/