02/08/2025
Czas wracać do domu... 🇮🇹→🇵🇱
Choć oczami wyobraźni widzę siebie w małej włoskiej wiosce, gdzie życie płynie w rytmie dolce far niente – słodkiego nicnierobienia – wiem, że nie mogłabym być tam sama.
Ta podróż była jedną z ważniejszych w moim życiu. Otworzyła we mnie nowe przestrzenie, przypomniała, co jest dla mnie naprawdę ważne. Motyw samotnego podróżowania na pewno będę powtarzać, bo to niezwykle transformujące doświadczenie, ale – jak mawia mój przyjaciel – „Ty jesteś bardzo relacyjna”. I miał rację. Nawet jeśli wyruszam sama, świat robi wszystko, bym nie doświadczyła samotności jako krzywdy.
Nie było dnia, a nawet godziny, bym z kimś nie rozmawiała, nie wymieniała się uśmiechem, historią, kawą. Na ulicy, w kawiarni, w kolejce, na schodach, w kościele, na spacerze. I to właśnie te spotkania – czasem przelotne, czasem głębokie – sprawiły, że ten wyjazd miał smak, głębię i sens.
Przypomniała mi się scena z filmu „Jedz, módl się, kochaj”, w której Julia Roberts postanawia zamilknąć i kupuje specjalną plakietkę do medytacyjnego ośrodka… tylko po to, by chwilę później usłyszeć, że od teraz będzie oprowadzać grupy. Tak też i ja – nawet jeśli próbuję uciec w ciszę i samotność, życie śmieje się pod nosem i podsuwa mi ludzi. Bo jestem stworzona do relacji.
I właśnie za to dziś jestem głęboko wdzięczna. Za ludzi, których spotkałam. Za te rozmowy – czasem poruszające, czasem lekkie – które zapadły we mnie jak ziarenka dobra. Za swoje dzieci, przyjaciół, dom i kraj, za który tęsknię z całego serca. Ta podróż jeszcze raz przypomniała mi, że życie na emigracji nie byłoby moją drogą. Kocham Polskę. I czuję wdzięczność, że mogłam się wychować w takim miejscu, z takimi wartościami i z takimi ludźmi wokół.
To nie była moja ostatnia podróż do Rzymu. Nadal mnóstwo zostało do odkrycia – i w tym mieście, i we mnie. Bo chyba właśnie o to chodzi w podróżowaniu: odkrywając świat, odkrywamy siebie.
A wiecie, że... istnieje starożytne rzymskie powiedzenie "omnia vincit amor" – miłość wszystko zwycięża? Spacerując po Rzymie, trudno w to nie wierzyć. To miasto, mimo ruin, mimo chaosu i upływu czasu, ciągle żyje, pulsuje i... kocha.
I jeszcze jedno: to mój rok nieba. Wracam do domu – ale wracam też do mojego nieba. Tego, które buduję z codziennych zachwytów, z relacji, z drobnych cudów. Tego, które bywa chwilą na balkonie, spojrzeniem moich dzieci, słowem od przyjaciela, westchnieniem ulgi wśród obowiązków. Lecę tam, gdzie na mnie czeka moja mała puchata chmurka – miejsce, gdzie choć na chwilę mogę oderwać się od ziemi. Gdzie przypominam sobie, że życie może być lekkie.
Wracam z poczuciem sensu. Z wdzięcznością. Z czułością do siebie. I z nadzieją, że każda kolejna podróż – ta daleka i ta wewnętrzna – będzie równie piękna.
Dziękuję Ci, Rzymie. Dziękuję każdemu, kogo spotkałam. Dziękuję, że jestem.