11/09/2025
Jak się komuś wydaje, że przed II wojną światową to kobiety i mężczyźni wiedli bardzo porządne życie i niczego (w tym związków) się nie wyrzucało na śmietnik, tylko naprawiało, to właśnie jedzie d... po drucie kolczastym.
Wszystko, co tak teraz drażni i siorbie, było już wtedy.
Monetyzacja związków? Ależ, proszę.
Panowie szukali pań przy kasie. Ogłoszenie matrymonialne z roku 1911:
„Hrabia-kawaler, zdrów, mówią, że przystojny, z wyższem wykształceniem, pragnie poślubić pannę lub wdowę od 20 do 30 lat z dużym posagiem, w celu utrzymania majątku ziemskiego.”
Panie też widziały co się liczy. Wzdychać do romansów to można było, ale w trakcie czytania.
„Panowie kandydaci. Jestem młodą panną, prowincjonalistką, mam lat 19, a niemając absolutnie żadnych stosunków w sferze ziemiańskiej, przeto zwracam się do was za pomocą pisma o składanie swych ofert, marzeniem mojem Warszawa, nienawidzę prowincji, wykształcenie mam 4-klasowe, jestem muzykalną. Posagu mam 14 000 rubli. Piszcie do mnie”.
A tak w ogóle: „Miłość nie wyżywi, najpierw patrz na zaradność mężczyzny”.
Dzisiejsze stęki co poniektórych ziomeczków, jak to kobieta się liczy do określonego wieku, biorą się właśnie z tamtego okresu.
Przydatność do małżeństwa dla pań osiągała swoją dojrzałość w wieku lat 25, a kończyła się w wspomnianym, wieku lat 30.
Bo stara panna według społeczeństwa to była porażka, albowiem nie zdążyła załapać się na nagrodę główną, czyli samca XD
Momentami na mieście odchodził taki Tinder, że głowa mała. Tadeusz Boy-Żeleński pisał o pewnym urzędniku z Galicji, bojącym się, że jedna z licznych pań, z którymi sypiał, wrobi go w dziecko.
„Do czego mógł przywieść taki święty strach przed ojcostwem, świadczy następująca autentyczna historja pewnego wiedeńskiego radcy ministerjalnego, Polaka.
Postępował stale, z całą urzędową systematycznością, tak: przy stosunku z kobietą używał prezerwatywy, którą następnie poddawał, w jej oczach, „próbie wodnej”; chował ją do koperty, pieczętował kopertę, opatrywał datą, kazał partnerce własnoręcznie kopertę podpisać i chował ją do archiwum jako kontrdowód negatywny”.
Rozwody owszem, były rzadkie. Ale to dlatego, że je na maksa utrudniano prawnie i kościelnie (nie brakowało osób gotowych przejść na islam, by pozbyć się męża lub żony).
Poza tym kobieta rozwiedziona z czego niby miała się utrzymać? Żeby to było możliwe, musiała mieć własny szmal.
Nudę sobie kompensowano, w ten sam sposób co teraz. Romanse i rozpusta.
Na Starym Mieście w Warszawie przed II wojną światową był zamtuz na zamtuzie.
Ja już w Soliście pisałem: „Na warszawskiej Towarowej, w XIX wieku znajdował się pensjonat pani Szlimakowskiej, gdzie pracowało pięćdziesiąt bardzo sympatycznych młodych dam, które dzieliły się z zamożnymi mężczyznami tym, co miały, biorąc to, co mieli oni.
Wszędzie marmur i kryształ.
Mogłeś przy dźwiękach fortepianu potańczyć, napić się szampana mogłeś. Wiersza posłuchać. Zjeść coś dobrego mogłeś. Kultura! Wytworna miłość, a nie tylko bezceremonialne penetracje.
A na Świętojańskiej to była nawet szkoła dla k***t, gdzie je uczono oddawania się mężczyznom, nieludzkiego wręcz fe****io oraz picia wódki.”
Wreszcie influ świecące d…. To też już było.
Na zdjęciu jest Ina Benita, która w polskich filmach grała kobiety fatalne, uwodzicielki lubiące luksus.
Wielkie zielone oczy, wykształcona, znała rosyjski, francuski, niemiecki i angielski, ale rozumiała także włoski i hiszpański, do tego bardzo buntownicza i niezależna.
Miała serce pojemne jak przedwojenna wanna.
Czterech mężów, liczni kochankowie, zakochiwała się niezwykle często. Karierę zaczęła od pokazywania swych mocno odsłoniętych wdzięków w warszawskim teatrze rewiowym Nowy Ananas.
A dziś? Dziś karierę się zaczyna od społecznościówek. Jedyna różnica – pokazuje się trochę więcej.
Wszystko, co widzimy, to stara gra. Zmieniają się tylko technologie i dekoracje.
Jakie czasy, taka Fagata 😈