Dobre Miejsce Tamara Kasprzyk

Dobre Miejsce Tamara Kasprzyk Warsztaty, grupy wsparcia, psychoterapia, SE, konsultacje wychowawcze, spotkania w kręgach.

Kolejny artykuł o wychowaniu i kolejny raz zdanie "chcę dać moim dzieciom mocne skrzydła". Ja rozumiem, że to jest metaf...
06/06/2025

Kolejny artykuł o wychowaniu i kolejny raz zdanie "chcę dać moim dzieciom mocne skrzydła".

Ja rozumiem, że to jest metafora. Ale zatrzymajmy się przy niej na dłużej. Po co dawać dzieciom skrzydła?? Toż to jakiś macierzyński odlot! (Nie przypominam sobie, żeby jakieś skrzydła chcieli dawać ojcowie... może są przyzwyczajeni do stąpania po ziemi, nawet jeśli urodziły im się dzieci??).
Rozglądam się i nie widzę wokół żadnych dorosłych ze skrzydłami. Żadnych. (Choć niejednokrotnie czułam się uskrzydlona, fakt! Ale to wyjątkowe chwile - nawet jeśli częste - w mojej naziemnej rzeczywistości.)

No więc po co dzieciom skrzydła??
Skoro na co dzień nie pozwalamy im swobodnie używać nóg? Tych nóg, które mogą zmierzać w wybranym przez nie kierunku, osiągać postawione sobie cele, pozwalają dążyć do a czasem uciekać od? Nóg, które tupią w złości, czasem kopią, gdy jest taka potrzeba, a kiedy indziej tkwią wywalone beztrosko na biurko?

Zejdźmy na ziemię! Pozwólmy dzieciom zachować silne nogi! (To o skrzydłach brzmi chyba lepiej marketingowo, co?)

[W moim świecie z tym wpisem dobrze koresponduje poprzedni wpis na tym rzadko używanym fanpejdżu.]

Będzie długo. O „Dojrzewaniu”.Piszę ten tekst nie w reakcji na film, bezpośrednim impulsem do napisania tego posta jest ...
28/03/2025

Będzie długo. O „Dojrzewaniu”.

Piszę ten tekst nie w reakcji na film, bezpośrednim impulsem do napisania tego posta jest moja reakcja na recenzje/opinie na temat tego filmu, które czytam w internecie.

Zatrzymały mnie komentarze rodziców, pytających siebie: jakby to było, gdyby mnie to spotkało? Gdyby to wydarzyło się w mojej rodzinie?
Moja wewnętrzna reakcja na to jest następująca: to jest poważne pytanie czy po prostu chcesz porozczulać się nad sobą? Już śpieszę z wyjaśnieniem: nie widzę nic złego czy niewłaściwego w rozczulaniu się nad sobą. Przeciwnie: uważam, że jesteśmy tego wygłodniali i jednocześnie nie umiemy się do tego przyznać, właściwie nawet nie umiemy tego rozpoznać. A szkoda, bo potrzeba nam tego naprawdę dużo. Kluczowe wydaje mi się rozróżnienie tych dwóch motywacji/intencji/stanów. Bo rozczulanie się nad sobą jest bardzo bardzo przydatne oraz potencjalnie przynosi dużo dobrego, jednak w procesie wychowywania/opieki nad dzieckiem to nie wystarczy. To stanowczo za mało.

Moją najżywszą reakcję budzi wzruszenie ostatnią sceną, w której ojciec tuli misia swojego zatrzymanego syna. Scena jest wzruszająca, fakt. Jest zamknięciem filmu, a chciałabym, żeby była otwarciem dyskusji. Oczywiście to niełatwe, bo wiele osób ta właśnie scena zostawiła we łzach, z natłokiem nienazwanych uczuć. I uważam, że to jest (między innymi to) fenomenalne w tym filmie: że zostawia widza w tym miejscu, w którym znajduje się bohater filmu - w mocnym doświadczeniu emocjonalnym. Bohater filmu zupełnie nic z tym nie robi (trzymam się fabuły - świat nieprzedstawiony dla mnie nie istnieje, odnoszę się więc tylko do tego, co zostało pokazane), mam sporo obaw, że podobnie widzowie…

Są też inne komentarze, na które reakcją jest oskarżanie autorów o to, że wiecznie doszukują się winy rodziców. Auć! To miejsce zawsze jest dla mnie bolesne. Ilekroć ktoś przygląda się, jaki wpływ na to, co się stało, mieli rodzice - to, co w relacji robili i czego nie robili - spotyka się z zarzutem, że szuka winnych… W ten sposób umykają nam bardzo ważne rzeczy. Poza kategorią winy możemy przecież posługiwać się kategorią „odpowiedzialność”. Kiedy opadną emocje (bo wcześniej się nie da), możemy przyglądać się temu, jaką odpowiedzialność mają rodzice w wychowaniu dzieci, co w tym filmie spostrzegamy jako ich zaniechanie, jaką naukę mogą z tego wyciągnąć. To tylko film! Nie musimy oszczędzać bohaterów filmu - to postacie fikcyjne! Nie chodzi mi o to, żeby przeprowadzać na nich lincz, tylko żeby pozwolić sobie dociekać, swobodnie się zastanawiać, szukając zrozumienia tego, co się stało, nie moralnych ocen.
Skoro jednak pojawia się już aspekt winy - lubię się tu rozglądać, szukając niuansów. Bo niedaleko winy leży poczucie winy, a to jest już zupełnie inna sprawa. Poczucie winy jest wskazówką naszego wewnętrznego kompasu - pokazuje nam, że zrobiliśmy coś, co kłóci się z naszymi wartościami, zasadami. Poczucie winy motywuje nas (to bywa bardziej skomplikowane, może precyzyjniej będzie, kiedy napiszę, że często jest impulsem) do tego, żeby podjąć jakieś kroki w kierunku pożądanej przez nas zmiany własnego zachowania. Poczucie winy nam służy (kiedy nie jest obłożone innymi, destrukcyjnymi czynnikami), wzywa nas w kierunku, w którym chcemy zmierzać.
Bohater, leżący na łóżku z misiem syna, może użalać się nad sobą, a może doświadczać poczucia winy (może to być razem, ale nie chcę teraz tworzyć piętrowych konstrukcji). Jeśli bohater lub widz - kiedy już minie fala najsilniejszych emocji - może zostać z pytaniem „co takiego zrobiłem, a czego nie zrobiłem, co mogło się do tego przyczynić?”, to jest to moim zdaniem najlepsza korzyść z takich produkcji.

W moim rozumieniu najbardziej fundamentalne - relacyjne - zadania rodzica to:
dać się dziecku poznać
poznać dziecko
pomóc/pomagać dziecku poznać samego siebie
I pozwalam sobie zastanawiać się nad tym, czy rodzice-bohaterowie tego filmu dawali to swoim dzieciom. Czy była choć jedna scena w tym filmie, w której ojciec dał swoim dzieciom dostęp do siebie, do swojego wewnętrznego świata? Nie pamiętam. Pamiętam scenę, w której córka moim zdaniem bała się go, a prawdopodobnie musiała odciąć się od tych uczuć, dbając o to, żeby emocje i zachowania ojca nie eskalowały. Była też scena, w której córka oznajmia ojcu, że spotyka się z hejtem na co dzień, nie przypominam sobie zainteresowania ojca tym, co w związku z tym dzieje się z jego córką - co przeżywa, jak sobie radzi. (To tylko przykłady ilustrujące mój kierunek myślenia, scen było więcej, można się im przyglądać. Poza ojcem była też matka - tu też widzę dużo okazji do przyglądania się jej wkładowi w dynamikę życia rodziny.)

Chciałabym, żebyśmy w takich dyskusjach nie przerzucali się oskarżeniami o obwinianie, bo w ten sposób zamykamy sobie usta, a czasem też umysły. Chciałabym, żebyśmy pozwalali sobie dociekać. Nawet błądząc czy zapędzając się w ślepe czy niefajne zaułki. To są tylko wycieczki umysłu. A eksplorowanie tego zagadnienia może przenieść więcej korzyści niż strat (tak przynajmniej to widzę).*

Co do samego filmu: uważam, że był piękny. Formalnie - wspaniałe ujęcia, wspaniała gra aktorska, wspaniała konstrukcja. Zauważam też dzięki niemu zmianę w świecie - że jest w ogóle możliwy, że chłopiec, który najprawdopodobniej zabił, nie jest płaskim antybohaterem, że patrzymy też na kontekst, w którym dzieje się przemoc. To bardzo nowe.
Nie płakałam przy nim, nie poruszył mnie strasznie, zachwycił mnie jako film. Może dlatego, że znacznie większe wrażenie zrobił na mnie analogiczny film, ale dokumentalny, w którym kamera skierowana była wprost na twarz matki chłopaka, który zabił, a ona szukała zrozumienia i własnej odpowiedzialności. ("Jak wychować nastoletniego mordercę.") Screeny z tamtego dokumentu zamieszczam poniżej. To odpowiedzi, do jakich w tamtym momencie doszła ta kobieta. To mnie poruszało, przy tym płakałam…

*Choć preferowałabym wymiany osobowe, nie w social mediach.

Pod oknem gabinetu wiosna w rozkwicie 🌸
24/03/2025

Pod oknem gabinetu wiosna w rozkwicie 🌸

Od dawna widzę, że najbardziej kontrowersyjnym aspektem relacji dorosły-dziecko (a zwłaszcza rodzic-dziecko) jest władza...
23/03/2025

Od dawna widzę, że najbardziej kontrowersyjnym aspektem relacji dorosły-dziecko (a zwłaszcza rodzic-dziecko) jest władza. Dla części jest to aspekt nieodłączny tej relacji, inni zaś twierdzą, że władza i równa godność nie mogą iść w parze i uważają, że w relacji z dzieckiem nie ma miejsca na żadną władzę. W obu grupach zdarzają się nadużycia władzy - na różną skalę i o różnym ciężarze gatunkowym. Jednak tylko jedna grupa ma szansę konstruktywnie pracować z tym aspektem relacji - ta, która mu nie zaprzecza. Tam, gdzie władza pozostaje w obszarze tabu, bo rodzice/dorośli na poziomie świadomym się jej wyrzekają, energia dorosłych w sytuacji wystąpienia problemów z zachowaniem dziecka idzie w poszukiwanie lepszych sposobów regulacji zachowania, bez zaglądania w to, jaki obszar relacji może wywoływać niepożądane zachowania. Sęk w tym, że w takiej sytuacji dziecko zmuszone jest do intensyfikowania symptomów (próbuje „mówić głośniej”) lub wytworzenia nowych (próbuje „powiedzieć” to samo inaczej).

Nie jest to popularna dziś perspektywa (kiedyś istnienie władzy w relacji dorosły-dziecko było oczywiste, za to mało kto chciał brać za nią odpowiedzialność…), więc bardzo się ucieszyłam, kiedy przekonałam się, że podobną perspektywę ma Marion Woodman, a w dodatku potrafi to dokładnie i subtelnie opisać:

„Kiedy na przykład dziecko kopnie matkę w piszczel, jej naturalną odpowiedzią jest gniew. Jeżeli prawdziwie kocha dziecko i potrafi z uczciwością przyjąć swój ludzki wymiar, krzyknie i automatycznie mu wybaczy. Jeśli jednak zareaguje z pozycji władzy, powie: „Wszystko w porządku kochanie, rozumiem”, po czym nic z tym nie zrobi. Jej niezdolność rozpoznania swego naturalnego impulsu jest nieludzka, a dziecko czuje, że jego gniew został zanegowany - nie jest kochane jako pełna istota ludzka. Postawa matki podszyta jest nieświadomym skryptem: „Nie będę wyrażać swoich uczuć. Tobie też nie wolno. To byłoby złe. Dobre jest to, co robię ja.” (…) Dziecku zostaje narzucona przestrzeń psychiczna matki, w której - zdławione i pozbawione naturalnej wymiany - może zareagować wyłącznie akceptacją lub buntem. Nie ma miejsca na indywidualną reakcję, a prawdziwe uczucia spychane są w głąb psychiki, ujawniając się w późniejszym życiu w wypowiedziach: „Jeżeli dopuszczę moje uczucia do głosu, porozwalam wszystkich dookoła.”
[Marion Woodman]

Dużo mówimy o autentyczności - na poziomie deklaracji brzmi to pięknie, jednak życie jest złożone i zaskakuje nas także nieprzyjemnymi sytuacjami. Jeśli nie pozwalamy sobie wtedy pozostawać w kontakcie ze sobą, zaprzeczamy uczuciom i tego samego uczymy dzieci. Bardzo lubię wspierać rodziców w poszukiwaniu swojej złości. Dla niektórych jest to zaskakujące, ale po odkryciu, że nie chodzi o to, żeby kierować ją przeciwko dziecku (czy komukolwiek innemu), często uruchamia zmiany (w dorosłym!), które są korzystne dla całego systemu rodzinnego i jednocześnie zwalniają dziecko z generowania alarmujących zachowań (bo nadawany przez nie komunikat został właściwie odczytany).

To wydarzyło się około 10 lat temu, a ja ciągle to pamiętam i nie chcę o tym zapominać.Byliśmy w restauracji - ja z moim...
02/12/2024

To wydarzyło się około 10 lat temu, a ja ciągle to pamiętam i nie chcę o tym zapominać.

Byliśmy w restauracji - ja z moimi dziećmi i moja przyjaciółka ze swoją rodziną. Mój - całkiem nieduży wtedy, ale już i nie malutki - syn wyprawiał niesamowite rzeczy na swoim talerzu, próbując zjeść tylko to, co lubił i w sposób, w jaki miał ochotę. Tworzyło to rezultat zupełnie nieapetyczny i wykraczający poza ogólnie przyjęte normy. Z drugiego końca stołu spoglądał na to mąż mojej przyjaciółki, na twarzy którego malowało się coraz więcej obrzydzenia, aż w końcu nie wytrzymał i jakoś to skomentował. Nie pamiętam do końca jak, nie będę zmyślać, być może zapytał, czy on musi TAK jeść. Nie pamiętam też, co wtedy zrobiłam (bardzo prawdopodobne, że nic), pamiętam jednak falę emocji, jaka wtedy przeze mnie przeszła - złość na Marcina, zawstydzenie i nie do końca rozpoznane pomieszanie.

Pamiętam też inną sytuację - kiedy (ten sam) syn bawił się, rzucając kamieniami. Syn był mały, więc kamienie też małe, a mnie taka zabawa na świeżym powietrzu wydawała się bardzo naturalna i właściwa. Musiałam jednak mieć bardzo zawężony obraz świata - zawężony do osoby mojego syna - bo zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że obok siedzieli ludzie. W pewnym momencie mój mały syn rzucił kamieniem tak blisko jednego z nich, że ten poderwał się, krzycząc coś w moją stronę (znów nie pamiętam, co konkretnie). Ja coś odpowiedziałam (być może, że przecież nic mu się nie stało - tego też nie pamiętam), zabrałam syna i odeszliśmy stamtąd. Fizycznie się oddaliłam, jednak zabrałam ze sobą emocje, które się pojawiły w tej sytuacji - zawstydzenie, złość, poczucie winy.

Te dwa - nieprzyjemne dla mnie - głosy traktuję jako dwa ważne dzwonki alarmowe, które dawały mi szansę zwrócić uwagę na ważne rzeczy związane z tym, w jaki sposób wychowuję mojego syna. Szczególnie cenię sobie w tej kwestii poczucie winy, które przeplata się z zawstydzeniem (nie chodzi tu o wstyd, raczej o rodzaj wewnętrznego zakłopotania, które nazywam zawstydzeniem - sygnał, że moje działanie rozjechało się z jakimiś moimi standardami), które nie dawało mi spokoju i zmuszało do zadawania sobie pytań, czego ja właściwie chcę w tej sprawie.
Postawienie sobie tuż przed nosem idei dobra mojego dziecka na pewien czas zupełnie uniemożliwiło mi sprawdzanie, czego JA chcę, co ja uważam za normalne, zwyczajne, pożądane, czego naprawdę chciałabym dla mojego dziecka. Wiele razy uznałam, że to, na co on ma ochotę, jest ważne, być może nawet - że jest jego potrzebą...
Gdyby nie informacja zwrotna z planety Ziemia, mogłabym odlecieć daleko... I zabrać moje dziecko ze sobą. Dla "jego dobra".

W popularnym ostatnio serialu o Pingwinach sympatię i jakiś rodzaj rozczulenia budzi we mnie babcia Heli - kobieta, która całą sobą komunikuje, że dobrze byłoby się zatrzymać i sprawdzić, czy nie można by zrobić czegoś dobrego dla tego dziecka - tak, żeby mogło usiąść z innymi przy stole, bawić się z kimś bez bezpośredniej opieki dorosłego, lepiej się komunikować... Nie dziwię się, że syn jej nie słyszy - on patrzy przez pryzmat swoich zranień, jak większość z nas ma zbyt dużo filtrów, żeby spojrzeć na swoją matkę z zaciekawieniem i z uwagą jej posłuchać. Nie oczekuję tego od niego, dobrze rozpoznaję tę trudność. Jednak to jest tylko film, który - jak rozumiem - zaprasza do refleksji, zadawania pytań, poszukiwania swoich odpowiedzi. Nikt z osób, z którymi rozmawiałam o tym filmie, ani nikt, kto o nim pisał, nie polubił postaci babci - to też rozumiem. Zaskakuje mnie jednak, że tak wiele osób nigdzie w tym filmie nie znalazło pola do zmiany w rodzicach, która przyczyniłaby się do polepszenia funkcjonowania ich dzieci... Jednocześnie nikt też nie zareagował na określanie własnych dzieci "nielotami"... We mnie to określenie budzi złość i sprzeciw. Widzę je jako protekcjonalne, uprzedmiotawiające, nie czułabym się dobrze w relacji, w której ktoś tak by o mnie myślał...

Jak łączą się powyższe wątki?
Byłam na drodze do wychowania nielota. Z pewnością nadal tam bywam. To, co pomaga mi z niej schodzić, to niewygodne komentarze, niewygodna wiedza i kontakt ze zwyczajnym życiem. A przede wszystkim pielęgnowanie kontaktu ze sobą.

Zachęcam Was do udziału. Serio. Ale tak serio serio. Z otwartą głową.Zapisy w komentarzu.
15/10/2024

Zachęcam Was do udziału. Serio. Ale tak serio serio. Z otwartą głową.

Zapisy w komentarzu.

To taki dobry wykład, włożyłam w niego całe swoje serce - niech leci do nauczycieli ❤️
14/10/2024

To taki dobry wykład, włożyłam w niego całe swoje serce - niech leci do nauczycieli ❤️

Wykład Tamary Kasprzyk Prezeski Familylab Polska na konferencji "Relacja w edukacji" 19.10.2019r.

Plany na kolejną sobotę. Zapraszam zainteresowanych.Inwestycja: 80 zł.
11/09/2024

Plany na kolejną sobotę.
Zapraszam zainteresowanych.
Inwestycja: 80 zł.

Zapraszam do nowej Grupy NIEterapeutycznej!Kolejny cykl spotkań rusza 19 września, kończy się wraz z końcem listopada.
18/08/2024

Zapraszam do nowej Grupy NIEterapeutycznej!
Kolejny cykl spotkań rusza 19 września, kończy się wraz z końcem listopada.

W jaki sposób pokazujemy dzieciom, że są emocje różnych kategorii, mówiąc im, że "wszystkie emocje są OK"?No właśnie... ...
09/05/2024

W jaki sposób pokazujemy dzieciom, że są emocje różnych kategorii, mówiąc im, że "wszystkie emocje są OK"?

No właśnie... mówiąc im, że ich emocje są OK.
Nie znam sytuacji, w których rodzic je z dzieckiem lody w słoneczne popołudnie i nagle mówi: chcę, żebyś pamiętała/pamiętał, że wszystkie emocje, które przeżywasz, są OK :)) Widziałam za to sytuacje, w których rodzic mówi zapłakanemu dziecku "masz prawo płakać" czy "masz prawo być smutny" lub dziecku, które się rozzłościło "masz prawo być teraz zła/zły" (albo wersja dla bardziej językowo i psychologicznie uwrażliwionych "masz prawo być teraz rozzłoszczona/rozzłoszczony", bo przecież poprzednia wersja może sugerować dziecku, że jest złe - jest złą osobą...). Nie spotykam też sytuacji, w których rodzic mówi do ucieszonego dziecka "masz prawo się cieszyć" ani do dziecka podekscytowanego czymś przyjemnym, na co czeka "masz prawo się ekscytować". Kiedy uważamy coś za normalne, zazwyczaj o tym nie rozmawiamy, nie podkreślamy normalności tego.

Kiedy Fb pokazuje mi moje wpisy sprzed lat, widzę to wyraźnie: moje rozmyślania, apele, memy - one są o moich postulatach, o tym, o co zabiegam, o co się staram, a nie o tym, co praktykuję, bo to mi wchodzi w tło, nie zauważam tego. Dużo pisałam o dbaniu kobiet o siebie, bo nie jest to moją najmocniejszą stroną - wciąż wymaga to ode mnie uważności i świadomego treningu. Mówienie NIE, pozostawanie w kontakcie ze sobą itd. - mówię o tym, bo dla mnie wciąż nie jest to standardem, nie jest "normalne".

Kiedy mówimy dzieciom, że ich uczucia są normalne, wciąż opiekujemy się sobą, wciąż siebie o tym zapewniamy. Gdybyśmy byli tego pewni, nie musielibyśmy tyle o tym mówić, traktowalibyśmy to jako zwykły wycinek rzeczywistości.

Widziałam wczoraj w sklepie dwulatka, który przewrócił pryzmę litrowych słoików z ogórkami (żaden się nie potłukł!). Za moment dołączył do niego tata, po którym nie widać było śladu zaniepokojenia. Mruknął pod nosem "miałeś szczęście", potem dodał nieco głośniej "nie, to ja miałem szczęście", odłożył słoiki i podszedł z synem do stoiska z pieczywem. Całym sobą pokazał dziecku, że to normalna sytuacja - zrzucić coś przez przypadek. NIC O TYM NIE POWIEDZIAŁ.

Powtarzamy, że to nie słowa wychowują, a to co robimy. Tyle, że... działamy niezgodnie z tym stwierdzeniem :)) Kiedy dziecko przeżywa smutek, rzucamy się w jego kierunku, rozmawiać o tym, co się dzieje. Kiedy dzieją się normalne rzeczy (dziecko buduje z klocków, dziecko ogląda bajkę*, dziecko je kanapkę), nie narzucamy się ze swoimi złotymi myślami...

Pytanie więc: kim tak naprawdę się opiekujemy, podkreślając, że przeżywanie trudnych emocji jest OK? Co chronimy? O co zabiegamy? Jaki cel realizujemy?
Uważam, że lepiej zacząć o tym rozmawiać z dorosłymi, a dzieciom pozwolić przeżywać wszystkie emocje. Jeśli mają więcej niż 12 miesięcy, znajdą nas, kiedy będą nas potrzebowały.

Co o tym myślicie?

*Mam dziś psotny nastrój, więc wyobrażam sobie, jak do oglądającego bajkę dziecka rzuca się rodzic, przypomnieć mu, że to w porządku, że jest takie zaciekawione przygodami Maszy i Niedźwiedzia 🙃

Odkryłam dziś, że 5 godzin o poczuciu własnej wartości to dobry wstęp do tematu
23/04/2024

Odkryłam dziś, że 5 godzin o poczuciu własnej wartości to dobry wstęp do tematu

Rozmyślam sobie od rana o tym, z czym zostawił nas Jesper Juul. Jakie to proste i jakie to trudne. W jakie zwyczajne sło...
18/04/2024

Rozmyślam sobie od rana o tym, z czym zostawił nas Jesper Juul.

Jakie to proste i jakie to trudne.
W jakie zwyczajne słowa ubrał swoją wiedzę i jak łatwo się po tych słowach prześlizgnąć.
I dopiero po latach rozumiem, jak warto było czytać jego książki - obłożyć się nimi, opłakać siebie, swoje rany, swoje cierpienie, swój ból, swoje opuszczenie... A dopiero potem patrzeć na to, co chcę dać dzieciom. No ale dzieci nie czekały, były małe i coś trzeba było ROBIĆ (!). Dawałam im więc to, czego potrzebowała Tamarka, wierząc, że to jest to, czego potrzebują one. W ten wyrafinowany sposób traciłam je z oczu... Patrzyłam przecież przez pryzmat osamotnionego dziecka, dla którego NIE oznaczało utratę relacji, które bało się dorosłych, bo ci bezkarnie nadużywali swojej władzy, które bardzo rzadko doświadczało bycia widzianym. No, to dostali w nadmiarze to, czego ja potrzebowałam, kiedy byłam w ich wieku... I zapewne nie dostawali tego, czego sami wtedy potrzebowali (głównie z kategorii przywództwa)...

Ja myślałam, że to są książki o dzieciach. (No bo są, też.)
Z rozpędu - tak jak się nauczyłam przez dziesięciolecia - pominęłam siebie i patrzyłam na zewnątrz, na dzieci. Z pewnością nie zawsze, jednak teraz bardziej przesunęłabym te akcenty: pierwsze czytanie o sobie (drugie w sumie też, no ale bez przesady...), dopiero potem czytanie z myśleniem o dzieciach własnych czy podopiecznych...
Będę zapewne przechodzić przez ponowną lekturę jego książek, odkrywając nowe znaczenia - wiem to, bo tu trochę uprościłam opis tego procesu, który miał przecież nieco więcej zakrętów niż ten jeden. Z każdą lekturą czytałam i podkreślałam coś nowego w pokreślonej już mocno książce :) Lubię ten proces, lubię relację z książkami Jespera Juula, lubię jego zaproszenia do uczciwości. Z warsztatów, w których uczestniczyłam, najbardziej cenię ten z Radykalnej Szczerości, a przecież to do tego właśnie Juul zaprasza - bez określenia "radykalna", ale na czym innym budować autentyczność?? A jak budować autentyczną relację bez autentyczności? Bez całego wachlarza emocji, których doświadczamy? No jak??

A wszystkie te refleksje przy okazji rocznicy jego narodzin. Szkoda mi bardzo, że nie mogę napisać, że Jesper Juul świętuje dziś urodziny...

❤️🖤

Adres

Poznan

Telefon

+48502322464

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Dobre Miejsce Tamara Kasprzyk umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Dobre Miejsce Tamara Kasprzyk:

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram