28/03/2025
Będzie długo. O „Dojrzewaniu”.
Piszę ten tekst nie w reakcji na film, bezpośrednim impulsem do napisania tego posta jest moja reakcja na recenzje/opinie na temat tego filmu, które czytam w internecie.
Zatrzymały mnie komentarze rodziców, pytających siebie: jakby to było, gdyby mnie to spotkało? Gdyby to wydarzyło się w mojej rodzinie?
Moja wewnętrzna reakcja na to jest następująca: to jest poważne pytanie czy po prostu chcesz porozczulać się nad sobą? Już śpieszę z wyjaśnieniem: nie widzę nic złego czy niewłaściwego w rozczulaniu się nad sobą. Przeciwnie: uważam, że jesteśmy tego wygłodniali i jednocześnie nie umiemy się do tego przyznać, właściwie nawet nie umiemy tego rozpoznać. A szkoda, bo potrzeba nam tego naprawdę dużo. Kluczowe wydaje mi się rozróżnienie tych dwóch motywacji/intencji/stanów. Bo rozczulanie się nad sobą jest bardzo bardzo przydatne oraz potencjalnie przynosi dużo dobrego, jednak w procesie wychowywania/opieki nad dzieckiem to nie wystarczy. To stanowczo za mało.
Moją najżywszą reakcję budzi wzruszenie ostatnią sceną, w której ojciec tuli misia swojego zatrzymanego syna. Scena jest wzruszająca, fakt. Jest zamknięciem filmu, a chciałabym, żeby była otwarciem dyskusji. Oczywiście to niełatwe, bo wiele osób ta właśnie scena zostawiła we łzach, z natłokiem nienazwanych uczuć. I uważam, że to jest (między innymi to) fenomenalne w tym filmie: że zostawia widza w tym miejscu, w którym znajduje się bohater filmu - w mocnym doświadczeniu emocjonalnym. Bohater filmu zupełnie nic z tym nie robi (trzymam się fabuły - świat nieprzedstawiony dla mnie nie istnieje, odnoszę się więc tylko do tego, co zostało pokazane), mam sporo obaw, że podobnie widzowie…
Są też inne komentarze, na które reakcją jest oskarżanie autorów o to, że wiecznie doszukują się winy rodziców. Auć! To miejsce zawsze jest dla mnie bolesne. Ilekroć ktoś przygląda się, jaki wpływ na to, co się stało, mieli rodzice - to, co w relacji robili i czego nie robili - spotyka się z zarzutem, że szuka winnych… W ten sposób umykają nam bardzo ważne rzeczy. Poza kategorią winy możemy przecież posługiwać się kategorią „odpowiedzialność”. Kiedy opadną emocje (bo wcześniej się nie da), możemy przyglądać się temu, jaką odpowiedzialność mają rodzice w wychowaniu dzieci, co w tym filmie spostrzegamy jako ich zaniechanie, jaką naukę mogą z tego wyciągnąć. To tylko film! Nie musimy oszczędzać bohaterów filmu - to postacie fikcyjne! Nie chodzi mi o to, żeby przeprowadzać na nich lincz, tylko żeby pozwolić sobie dociekać, swobodnie się zastanawiać, szukając zrozumienia tego, co się stało, nie moralnych ocen.
Skoro jednak pojawia się już aspekt winy - lubię się tu rozglądać, szukając niuansów. Bo niedaleko winy leży poczucie winy, a to jest już zupełnie inna sprawa. Poczucie winy jest wskazówką naszego wewnętrznego kompasu - pokazuje nam, że zrobiliśmy coś, co kłóci się z naszymi wartościami, zasadami. Poczucie winy motywuje nas (to bywa bardziej skomplikowane, może precyzyjniej będzie, kiedy napiszę, że często jest impulsem) do tego, żeby podjąć jakieś kroki w kierunku pożądanej przez nas zmiany własnego zachowania. Poczucie winy nam służy (kiedy nie jest obłożone innymi, destrukcyjnymi czynnikami), wzywa nas w kierunku, w którym chcemy zmierzać.
Bohater, leżący na łóżku z misiem syna, może użalać się nad sobą, a może doświadczać poczucia winy (może to być razem, ale nie chcę teraz tworzyć piętrowych konstrukcji). Jeśli bohater lub widz - kiedy już minie fala najsilniejszych emocji - może zostać z pytaniem „co takiego zrobiłem, a czego nie zrobiłem, co mogło się do tego przyczynić?”, to jest to moim zdaniem najlepsza korzyść z takich produkcji.
W moim rozumieniu najbardziej fundamentalne - relacyjne - zadania rodzica to:
dać się dziecku poznać
poznać dziecko
pomóc/pomagać dziecku poznać samego siebie
I pozwalam sobie zastanawiać się nad tym, czy rodzice-bohaterowie tego filmu dawali to swoim dzieciom. Czy była choć jedna scena w tym filmie, w której ojciec dał swoim dzieciom dostęp do siebie, do swojego wewnętrznego świata? Nie pamiętam. Pamiętam scenę, w której córka moim zdaniem bała się go, a prawdopodobnie musiała odciąć się od tych uczuć, dbając o to, żeby emocje i zachowania ojca nie eskalowały. Była też scena, w której córka oznajmia ojcu, że spotyka się z hejtem na co dzień, nie przypominam sobie zainteresowania ojca tym, co w związku z tym dzieje się z jego córką - co przeżywa, jak sobie radzi. (To tylko przykłady ilustrujące mój kierunek myślenia, scen było więcej, można się im przyglądać. Poza ojcem była też matka - tu też widzę dużo okazji do przyglądania się jej wkładowi w dynamikę życia rodziny.)
Chciałabym, żebyśmy w takich dyskusjach nie przerzucali się oskarżeniami o obwinianie, bo w ten sposób zamykamy sobie usta, a czasem też umysły. Chciałabym, żebyśmy pozwalali sobie dociekać. Nawet błądząc czy zapędzając się w ślepe czy niefajne zaułki. To są tylko wycieczki umysłu. A eksplorowanie tego zagadnienia może przenieść więcej korzyści niż strat (tak przynajmniej to widzę).*
Co do samego filmu: uważam, że był piękny. Formalnie - wspaniałe ujęcia, wspaniała gra aktorska, wspaniała konstrukcja. Zauważam też dzięki niemu zmianę w świecie - że jest w ogóle możliwy, że chłopiec, który najprawdopodobniej zabił, nie jest płaskim antybohaterem, że patrzymy też na kontekst, w którym dzieje się przemoc. To bardzo nowe.
Nie płakałam przy nim, nie poruszył mnie strasznie, zachwycił mnie jako film. Może dlatego, że znacznie większe wrażenie zrobił na mnie analogiczny film, ale dokumentalny, w którym kamera skierowana była wprost na twarz matki chłopaka, który zabił, a ona szukała zrozumienia i własnej odpowiedzialności. ("Jak wychować nastoletniego mordercę.") Screeny z tamtego dokumentu zamieszczam poniżej. To odpowiedzi, do jakich w tamtym momencie doszła ta kobieta. To mnie poruszało, przy tym płakałam…
*Choć preferowałabym wymiany osobowe, nie w social mediach.