
01/09/2025
Na pewno znacie tę słynną relację reporterską, w której "szyny były złe". Ja też wczoraj miałam taki dzień.
Nic nie sklejało się do kupy - od wymagającej trasy, dość wysoką temperaturę jak na kręcenie rekordów i infekcję, z którą walczę od czwartku, przez tejpy, które odkleiły mi się jeszcze zanim miały szansę w czymkolwiek pomóc, po biegacza prawie wywracającego mnie na zakręcie i cream de la cream - telefon, który wypadł mi z kieszeni na zbiegu, po który musiałam wrócić i tym samym nie tylko straciłam sporo cennych sekund, ale i wystrzeliłam sobie tętno w kosmos tuż przed czekającym mnie podbiegiem 🙃
Każdy z nas lubi, gdy wszystko idzie jak po sznurku. Jednak w taki dzień dobrnięcie do mety o 25 sekund wolniej od życiówki zrobionej w optymalnych warunkach smakuje chyba jeszcze lepiej. Co nie oznacza, że nie chciałam jej poprawić 😉
Wracam zatem ze Szczecina bez nowego PB, ale za to z pudłem w kategorii wiekowej i top 10 kobiet. Biorę z zadowoleniem tyle, na ile byłam w tych okolicznościach.
Z kwestii dietetycznych: start był dla mnie formą treningu jelita. Planowałam przyjąć sporo węglowodanów, bo taką samą strategię żywieniową mam na nadchodzący maraton. Wyszło bardzo dobrze - żelki zjedzone tuż przed startem + żele dały łącznie ok. 105 g węglowodanów na 95 minut wysiłku. W całym tym rozgardiaszu chociaż ten aspekt nie zawiódł, bo energetycznie czułam się dobrze i nie miałam również żadnych problemów żołądkowo-jelitowych.
Ostatnia prosta do Maraton Warszawski🥳