15/11/2022
Cześć!
Jestem 34letnią lekarką (prywatnie samodzielną matką kochanej 3,5 latki), pracowałam dwa lata w szpitalu na oddziale chorób wewnętrznych i oddziale kardiologii z pododdziałem niewydolności serca, obecnie jestem na końcówce rezydentury z medycyny rodzinnej. Mieszkam i pracuję w małym miasteczku. Jak wiadomo, w małych miasteczkach plotki rozchodzą się z prędkością światła i niczym śnieżne kule zbierają jeszcze dodatkowe (najczęścej nieprawdziwe/wyolbrzymione) informacje.
Ale od początku. W przychodni pracuję dobrych kilka lat i do tej pory cieszyłam się dobrą opinią. Moi stali pacjenci uważają mnie za dobrą i empatyczną osobę, po prostu LUDZKĄ, która zawsze wysłucha, doradzi, poświęca tyle czasu ile trzeba i traktuje pacjentów jako partnerów, bo w końcu gramy do wspólnej bramki - o ich zdrowie. Nigdy nie odmówiłam dodatkowego przyjęcia, chyba że byłam umówiona na konkretną godzinę do swoich lekarzy (tak, bywam też "po tej drugiej stronie biurka") albo pędzę odebrać dziecko z przedszkola. Wkładam w pracę całe swoje serce, ciągle się dokształcam (kocham ultrasonografię), nie boję się powiedzieć "nie wiem, ale poszukam odpowiedzi, spotkamy się za tydzień i znajdę w pracach naukowych". Angażuję się w pracę na tyle, że przestałam sobie robić kanapki do pracy, bo i tak nie mając czasu ich zjeść, oddawałam je po powrocie psom. Chcę mieć tę możliwość poświęcenia czasu pacjentowi - nie toleruję "pracy biedronkowej" na zasadzie "dzień dobry, ja po skierowanie, dobra, następny proszę", tylko jestem uparta i dociekliwa jeśli chodzi o szukanie diagnozy i leczenie. Często przychodziłam do pracy chora, nawet po operacji nerki, kiedy kilka miesięcy musiałam chodzić z dziurą z boku brzucha i workiem na mocz ("pieskiem", jak to żartowałam sobie z pacjentami). Dodatkowo jako wolontariuszka pomagam zwierzętom i dzieciom z chorobami rzadkimi (pamiętacie Alexa z SMA? To ja jako "Statystyczna Gosia" pomagałam jemu i paru innym dzieciom uzbierać ponad 9 milionów na terapię genową siedząc godzinami z noworodkiem przy piersi przed komputerem i moderując forum licytacyjne). Robię szkolenia z pierwszej pomocy, wykłady o udarach i zawałach, odwiedzam Dom Seniora, szerzę wiedzę medyczną. Traktuję swoją pracę i pomoc ludziom jak powołanie. I ostatnio spotkała mnie strasznie przykra sytuacja, po której czuję się, jakby mi ktoś napluł w twarz i zepsuł wszystko to, o czym napisałam wcześniej. Ale przepłakałam co miałam przepłakać, doszłam do wniosku, że gdy ktoś na mnie pluje, to nie będę udawać że deszcz pada.
W czwartek 10.11 robiłam usg, spóźniłam się ok 20 minut, ponieważ córka dostała krwotoku z nosa, który musiałam opanować przed oddaniem jej do przedszkola. Większość matek miałoby w tym momencie pracę w nosie i wzięło opiekę na dziecko, ale mi było zwyczajnie po ludzku szkoda pacjentów, którzy czasami miesiącami czekają na badanie. Na wejściu przeprosiłam oczekujących, wytłumaczyłam z czego wynika spóźnienie (uprzedziłam że w razie telefonu z przedszkola natychmiast się zrywam, kończę pracę i jadę po córkę). Pierwsza pacjentka weszła do gabinetu, okazało się, że ma błędnie wypisane skierowanie - na ten rodzaj badania, którego ja nie wykonuję. Chcąc pomóc pacjentce, zeszłam z nią do rejestracji i poprosiłam rejestratorki, żeby zapisały pacjentkę na jakiś dodatkowy pilny termin, żeby przez pomyłkę w skierowaniu nie traciła znowu kilku miesięcy oczekiwania. Termin udało się załatwić na wtorek dzięki moim prośbom i staraniom. Wróciłam na górę robić badanie, w połowie którego przyszła zszokowana rejestratorka, że owa pierwsza pacjentka w rejestracji pełnej ludzi żądała od niej pieniędzy za transport bo zmarnowała czas oraz awanturuje się, że doktor Woźniak jest pijana (!!!) i będzie dzwonić na policję. Odpowiedziałam - proszę bardzo, ja nie mam nic do ukrycia. Oczywiście (ponownie publicznie) wezwała policję insynuując, że jestem pijana i mają natychmiast przyjechać i mnie zbadać alkomatem. Jak się można domyślić, wydmuchałam 0,00 - ale o tym już publicznie nikt nie wspomniał. Policjanci byli rozbawieni, bo widzieli, że zachowuję się zupełnie normalnie, pytałam ich wprost czy mogłoby im się z jakiegokolwiek powodu wydawać, że mogę być pijana - absolutnie, że nie. Nie usłyszałam również żadnego "przepraszam", wręcz przeciwnie, pacjentka poszła na skargę do szefa. Przełykając łzy wróciłam, dokańczałam badanie za badaniem, robiłam sobie przerwy, żeby wypłakać się w łazience służbowej. Tak publicznie upokorzona - zupełnie bezpodstawnie! - nie czułam się jeszcze nigdy w życiu. Z trudem skończyłam pracę, wróciłam do domu, przemyślałam temat, porozmawiałam z przyjaciółmi i z prawniczką - podczas pracy cała ochrona zdrowia ma prawa takie, jak funkcjonariusz publiczny, więc jak najbardziej bezpodstawne publiczne pomawianie mnie o przyjście do pracy pod wpływem klasyfikuje się jako zniesławienie. Teraz trochę teorii i kodeksu karnego:
Artykuł 212 w paragrafie 1 stanowi, że "kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności."
Tak, czuję się poniżona. Publicznie - w rejestracji pełnej ludzi.
Tak, bezpodstawne oskarżenie mnie o pracę pod wpływem alkoholu naraża mnie jako lekarkę na utratę zaufania dla mojego zawodu. Kto pójdzie do lekarza pijaka?
Dodatkową wisienką na torcie jest bycie w małym miasteczku - już plotka zatoczyła koło i uprzejmie doniesiono mi, że w sklepie dwie kobiety rozprawiały o tym, jak to policja zabierała pijaną młodą doktorkę z pracy...
W prawie cywilnym istnieje też możliwość z mojej strony wytoczenia pozwu o naruszenie dóbr osobistych.
Skutki są teraz takie, że wylądowałam na zwolnieniu lekarskim - nie będę przecież co chwilę płakać i kłamać, że pies mi umarł, albo że mam alergię. Nie jestem na chwilę obecną zdolna wrócić do pracy. Idę jutro do psychologa próbować jakoś przepracować tę sytuację.
Więc dobra rada - jeśli macie podejrzenia że ktoś jest pod wpływem - idźcie do przełożonego. To jego obowiązek takie rzeczy sprawdzać i załatwiać. Nie wasz. Nie publicznie. Nie narażając nas na to wszystko, o czym pisałam. A siebie na sprawę karną. I przede wszystkim - za takie rzeczy się przeprasza i stara sprostować pomyłkę.
Dziękuję za wysłuchanie.
Lekarka Małgorzata Woźniak.
P.S. Te osoby, które się deklarują dorzucić na prawnika zapewniam że sobie poradzę finansowo, dziękuję, zbiórki nie zakładam, są bardziej potrzebujący - właśnie - zachęcam do wsparcia https://www.ratujemyzwierzaki.pl/tina-nerki (to akurat pies naszej kochanej salowej, która mnie mocno wyściskała, podała chusteczki i mocno wspiera) - dużo do końca zbiórki nie zostało! Niech chociaż jedna dobra rzecz wyniknie z tej całej sytuacji.
P.S. 2 Jejku, jesteście wielcy! Dziękuję, na zbiórce Tinki już 100% ❤
To może pomożecie kumplowi Tiny Chuckowi? Okazało się, że łapka do amputacji i pozostałe do końca zbiórki sześć stów nie pokryje kosztów leczenia i rehabilitacji
https://www.pomagamyzwierzakom.pl/xa55iftrbe
Chuck całe życie pomagał ludziom, pomagał szkolić też inne psy asystujące, do tej pory mimo wielkiego guza na łopatce i emerytury dalej stara się pomagać.