06/03/2024
Ważny głos w ważnym temacie.
Wywiad z Katarzyną Prot-Klinger, autorki przedmowy do polskiego wydania książki Roberta Whitakera "Zmącony obraz" (https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,30741845,psychiatra-tak-leki-psychiatryczne-sa-przepisywane-nadmiarowo.html)
Kiedy po raz pierwszy zetknęła się Pani z tą książką?
- Przeczytałam ją tuż po tym, jak została wydana po angielsku, czyli ok. 2010 roku. Powiedziała mi o niej matka osoby chorującej psychicznie. Obie uznałyśmy, że książka jest warta przetłumaczenia na polski i szerszej dyskusji. Szukałam takich możliwości, ale wówczas nikt nie był tym zainteresowany. Wydawnictwa odpowiadały, że to jest problem amerykański, nie nasz. Od tego czasu świadomość w Polsce dotycząca zażywania leków psychiatrycznych wyraźnie uległa zmianie.
Whitaker przeanalizował dziesiątki badań nad pacjentami psychiatrycznymi i metodami ich leczenia od lat 50. XX wieku do dziś i – w dużym skrócie - wykazał, że po pierwsze sporo pacjentów nie reaguje na leki psychiatryczne (np. przeciwdepresyjne, antypsychotyczne). Po drugie - na dłuższą metę część z tych leków nasila objawy, zamiast je redukować. I generalnie jakość życia części pacjentów na skutek długotrwałej farmakoterapii się pogarsza. Coś z tego panią zaskoczyło?
- Wyjściowo Whitakera zainteresowało to, co oczywiście wszystkich nas w tej chwili interesuje, czyli skąd się wzięła taka epidemia zaburzeń psychicznych. Czy to jest tak, że my, psychiatrzy, po prostu więcej ich rozpoznajemy? Czy może jednak problem się nasila? Szukając odpowiedzi autor przyjrzał się systemowi świadczeń wypłacanych w Stanach Zjednoczonych w związku z niepełnosprawnością spowodowaną zaburzeniem psychicznym i zauważył, że jest ich z roku na rok coraz więcej. A potem powiązał ten wzrost z nadużywaniem leków psychiatrycznych.
Wydaje mi się jednak, że nie to jest kluczowe w jego książce.
A co?
- To, co naprawdę robi wrażenie, to zebranie tych badań razem. Sama ich treść nie jest zaskakująca, bo my klinicyści wiemy, że jest dużo pacjentów, na których leki nie działają. Wiemy też, że niektórzy pacjenci przy dłuższym stosowaniu leków zaczynają się czuć gorzej. Natomiast świadomość, jaka jest skala tego, co obserwujemy w gabinecie – naprawdę daje do myślenia.
Przygnębia?
- To chyba zależy od tego, jaki kto ma stosunek do leczenia. Ja, dzięki swoim nauczycielom, nigdy nie uważałam leków za coś najważniejszego, co psychiatra może dać pacjentowi. Nie urażało mnie też, gdy ktoś twierdził, że psychiatria to trochę odrębna część medycyny. Nie odebrałam więc tej książki jako ataku. Przeciwnie, wieloma wskazówkami, jakie daje Whitaker, jak to leczenie powinno wyglądać, kierowałam się już wcześniej, więc jeśli już - tylko utwierdziłam się w swoim podejściu.
Na przykład, w czym?
- Zawsze było dla mnie oczywiste, że projekt leczenia, który omawiam z pacjentem, powinien zawierać również jego zakończenie. Tak mnie uczono. Tymczasem, coraz częściej mam do czynienia z pacjentami, którym psychiatra wiele lat temu zapisał leki, na przykład na depresję. Pacjent te leki kontynuował, już nawet bez konsultacji z psychiatrą, bo może je zapisać lekarz rodzinny i nikt się potem nie zastanawiał, czy on rzeczywiście powinien je dalej przyjmować, jaki to ma sens i dokąd prowadzi.
Whitaker zwraca uwagę, że czasem nie tak prosto jest z tych leków zrezygnować. Z wielu powodów. Jeden jest taki, że gdy po odstawieniu leków przychodzi pogorszenie, mówi się, że to „choroba wróciła". Tymczasem autor, powołując się na liczne badania pokazuje, że nawrót objawów może być efektem długiego stosowania tych leków i ich odstawienia.
- I z jednej strony psychiatrzy to wiedzą, a z drugiej - tak jakby za mało to wiedzą. To znaczy często interpretują tę sytuację tak, jak to pani opisała. Także dlatego, że pacjent też ją tak interpretuje: odstawiłem leki, jest źle, to znaczy, że choroba trwa i muszę do nich wrócić. Analogicznie do leków przeciwgorączkowych: odstawiłem leki przeciwgorączkowe, nadal gorączkuję, to znaczy, że choroba wciąż mnie toczy.
A to są zupełnie inne choroby i inne leki.
- No, właśnie. Tylko, że z jakiś powodów pomysł, że samo odstawienie leków psychiatrycznych mogło spowodować pogorszenie, i że trzeba po prostu przetrwać ten moment, się nie pojawia. A pacjenci powinni to wiedzieć po to, żeby wraz z lekarzem mogli zdecydować, na przykład: dobrze, rozumiem, że przez jakiś czas będę się czuł gorzej, wiem, z czego to wynika, ale jestem gotów się tego podjąć. Albo - nie jestem gotów. Bo bardzo istotne jest, a gdzieś często umyka, że leczenie powinno się opierać na współpracy lekarza z pacjentem. Ten wątek pojawił się zresztą w dyskusji, która rozpętała się w Polsce po publikacji badań Joanny Moncrieff i współpracowników.
Proszę przypomnieć, bo nie wszyscy tę sprawę znają.
- W 2022 roku brytyjska psychiatrka Joanna Moncrieff wraz z zespołem na podstawie dużej metaanalizy badań, jak to opisywano - „obaliła serotoninową koncepcję depresji"- czyli przekonanie, że depresja jest skutkiem niedoboru serotoniny w mózgu. W Polsce najpierw zareagowali psychiatrzy, którzy powiedzieli, zgodnie z prawdą, że ta teoria już dawno została obalona. I, że w zasadzie nie ma o czym mówić. Sądząc po temperaturze dyskusji - jednak było. Potem ta temperatura się jeszcze podniosła, kiedy głos zabrała podróżniczka Beata Pawlikowska, która nawiązując do badań Moncrieff, powiedziała coś w stylu, że leki na depresję nie działają i że lepiej jest zażywać ruchu. Spadły na nią gromy, że przez takie wypowiedzi pacjenci zaczną masowo odstawiać leki i, że to się może źle skończyć.
Pani też zabrała głos w tej dyskusji.
- I z jednej strony uważałam, że na takie tematy powinny się wypowiadać osoby, które się na tym znają, a więc przede wszystkim lekarze. A z drugiej - miałam wrażenie, że to wzmożenie sugerujące, że pacjenci będą zachowywać się nieodpowiedzialnie, jest absolutnie nadmiarowe.
Śledziłam komentarze pacjentów w dyskusjach na ten temat i wiele wypowiedzi było bardzo rozsądnych. Zadawano zasadne pytania. Okazało się, że wiele osób leczonych lekami psychiatrycznymi w ogóle nie wie, jak one działają, bo lekarz im tego nigdy nie wyjaśnił. Nie wiedzieli też, skąd ta czy inna choroba może się brać oraz czy istnieją inne możliwości leczenia. I moim zdaniem to nas w tej całej dyskusji powinno najbardziej zaniepokoić. Jestem przekonana, że większość pacjentów wolałaby dostać takie informacje od psychiatry, niż szukać ich w Internecie. Pacjenci chcą znać prawdę, żeby móc podejmować racjonalne decyzje dotyczące swojego leczenia.
A jak ona brzmi?
- Choroba, czy zaburzenie psychiczne to nie jest kwestia jakiejś „nierównowagi biochemicznej w mózgu". Nie jest tak, że depresja wynika z niedoboru serotoniny, a psychoza z nadmiaru dopaminy, a leki ten niedobór, czy nadmiar wyrównują. Jednocześnie, póki co, leki psychiatryczne są jedynymi substancjami, jakie znamy, które w wielu stanach pomagają, choć nie do końca wiemy, jak. A czasem ratują życie.
W różnych programach edukacyjnych często porównuje się zaburzenia psychiczne do chorób somatycznych, na przykład do cukrzycy. W cukrzycy organizm nie wytwarza insuliny, więc trzeba ją suplementować. Analogicznie opisuje się depresję i psychozy. To bardzo mylące. Wszystkie zaburzenia psychiczne mają dużo bardziej złożony charakter, w którym rolę odgrywają też inne czynniki, nie tylko biologiczne.
Przyznam, że czytając książkę Whitakera miałam podobną obawę, jak przy dyskusji wokół Pawlikowskiej: Jak zareagują na nią pacjenci? Czy nie będą podejmować pochopnych decyzji?
- Mogę podać przykład osoby, która latami brała leki przeciwdepresyjne i po lekturze tej książki stwierdziła: już naprawdę długo je biorę, a może spróbowałabym je odstawić? Psychiatra przystał na ten pomysł. Zaczęli je powoli obniżać. Poczuła się gorzej i wtedy uznała, że może jesień nie jest odpowiednią porą roku. Wróciła do leków, ale jak tylko pogoda się poprawi, podejmie kolejną próbę. I o to właśnie chodzi, żeby móc podejmować te decyzje świadomie. Przecież Whitaker nigdzie nie pisze, że te leki są uszkadzającą trucizną.