05/05/2024
No to jeszcze na dopełnienie urlopowego weekendu... Przypadek o tyle weekendowy, że dotyczy problemu u nas niespecjalnie wam grożącego, problemu, który możecie jednakowoż przywlec z co bardziej egzotycznych wojaży. Ciepłe kraje wzywają ;)
Dwudziestosześcioletnia pacjentka trafiła do placówki zaniepokojona dużymi, napiętymi pęcherzami na lewej stopy. Pęcherzom towarzyszyły kręte rumieniowe ślady skórne, niezwykłe wzory, takie jak gdyby szlaczki, Zmiany, jak zauważyła, rozwinęły się po powrocie z tygodniowych wakacji na Jamajce. Już podczas wyjazdu odnotowała zresztą świąd, który zaczął jej dokuczać zaraz następnego dnia po bosym spacerze po plaży. Dziewięć dni później, udawszy się do swojej poradni z dolegliwościami, uzyskała diagnozę. Zespół wędrującej larwy skórnej (cutaneous larva migrans). Zaproponowano jej mebendazol i prednizon.
Mimo leczenia zmian skórnych przybywało, szlaczki skórne szerzyły się zaczerwienionymi festonami, pojawiały się coraz to nowe pęcherze. Zmartwiona kobieta ponownie odwiedziła poradnię dermatologiczną. I...
Nie... Spokojnie, to nie jest skomplikowany przypadek, nie planuję żadnej dramatycznej wolty. Rozpoznanie nie uległo zmianie. Po prostu zmieniono leki. Podana chorej iwermektyna tym razem dała radę, w kolejnym tygodniu symptomy nieomalże doszczętnie ustąpiły, nie pojawiły się też żadne nowe ślady.
Zespół wędrującej larwy skórnej - że tak zacytuję swój własny tekst na ten temat (z książki o skórze - https://www.empik.com/na-wlasnej-skorze-mala-ksiazka-o-wielkim-narzadzie-lopatniuk-paulina,p1247304630,ksiazka-p) nie jest chorobą dającą się przypisać jednemu tylko pasożytowi. To raczej worek, do którego, z racji pewnych cech wspólnych, wrzucimy dermatozy wywołane wędrówką przez rozległe połacie naszej skóry różnych larw pasożytniczych nicieni. U nas istotnie mniej popularna (wyjątkowa wręcz), w krajach rozwijających się to najczęstsza prawdopodobnie – podręcznikowo przynajmniej – dermatoza pochodzenia parazytologicznego. Wiodącą rolę odgrywają tu larwy tęgoryjców Ancylostoma caninum i Ancylostoma brasiliense, jednak nie są one bynajmniej jedyne – Uncinaria stenocephala (europejski nicień psi), Bunstomum phlebotomum (nicień bydlęcy), Stongyloides westeri (łączone głównie z końmi), listę można ciągnąć. Nie są to pasożyty związane jakoś szczególnie z człowiekiem, są specyficzne raczej dla innych gatunków (A. brasiliense chociażby pasożytuje na psach i kotach). Ale i człowiek może czasem paść ofiarą parazytków.
Wydalone z kałem zapasożyconego zwierzęcia jaja pasożyta wykluwają się gdzieś w piachu, a larwy rosną, liniejąc i dojrzewając. I czekają na potencjalnego nowego gospodarza. Gdy takowy nadejdzie, penetrują skórę napotkanego organizmu, chętnie korzystając przy tym z drobnych ranek, pęknięć, uszkodzeń (tak jest łatwiej, na pewno rozumiecie). W odpowiednim gatunkowo organizmie przebiją się do naczyń i popłyną na obwód, by dotarłszy (nieco okrężną drogą) do przewodu pokarmowego, dorosnąć, osiągnąć dojrzałość płciową i się rozmnożyć - złożyć jaja, by dopełnić cyklu. U nas jest z tym problem. Nie taki, jak trzeba gatunek, zwierzątka nie dają rady przebić się głębiej, drążą tylko bezskutecznie naskórkowe korytarze, pełznąc z zawrotną prędkością kilku do kilkunastu milimetrów na dobę i podrażniając (choć pęcherze akurat nie są częstym objawem, zazwyczaj sprawa zamyka się w charakterystycznych robaczych ścieżkach). Zwykle z czasem umrą nawet bez leczenia, aczkolwiek leczenie pomaga (chorym, nie robalkom).
Jedynie zupełnie wyjątkowo w pojedynczych przypadkach zdarza się, ze pojedynczym fortunnym larwom udaje się przebić głębiej i przedostać do krwiobiegu, by uraczyć swego gospodarza dodatkowymi problemami zdrowotnymi, niekiedy też buszujący w skórze nicień może podrażnić nasz układ odpornościowy na tyle, by doprowadzić do reakcji ogólnoustrojowych. No ale to już może innym razem. Albo sięgnijcie po książkę ;)
źródło: https://www.cmaj.ca/content/195/31/E1040