22/06/2022
"Urodziłam się i dorastałam w Kenii i na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Od piętnastego roku życia mieszkałam w Wielkiej Brytanii. Zawsze jednak wiedziałam, że chcę wychowywać swoje dzieci (jeśli tylko będę je miała) w domu w Kenii. I tak, zakładałam, że będę je miała. Jestem nowoczesną afrykańską kobietą, z dwoma dyplomami uniwersyteckimi, pracującą w czwartym pokoleniu - ale jeśli chodzi o dzieci, jestem typowo afrykańska. U nas zakłada się, że bez nich nie jest się kompletnym; dzieci są błogosławieństwem, którego szaleństwem byłoby unikać.
Ciążę rozpoczęłam w Wielkiej Brytanii. Chęć rodzenia w domu była tak silna, że w ciągu pięciu miesięcy od odkrycia, że jestem w ciąży, sprzedałam swoją starą firmę, założyłam nową i zmieniłam miejsce zamieszkania. Zrobiłam to, co robi większość przyszłych matek w Wielkiej Brytanii - pochłonęłam się lekturą: "Nasze dzieci", "Macierzyństwo", "Bezwarunkowe rodzicielstwo", wszystko, co napisała Sears - lista jest długa. (Moja babcia powiedziała później, że dzieci nie czytają książek, i że tak naprawdę jedyne, co trzeba było zrobić, to "czytać" moje dziecko). Wszystko, co czytałam, mówiło, że afrykańskie dzieci płakały mniej niż europejskie. Zaintrygowało mnie, dlaczego tak się dzieje.
Kiedy wróciłam do domu, obserwowałam. Wypatrywałam matek i dzieci, a one były wszędzie, chociaż bardzo młode afrykańskie dzieci, poniżej szóstego tygodnia życia, przebywały głównie w domu. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, jest to, że pomimo ich wszechobecności, w rzeczywistości dość trudno jest "zobaczyć" kenijskie dziecko. Zazwyczaj są one bardzo dobrze owinięte, zanim zostaną przypięte pasami do matki (czasem do ojca). Nawet starsze dzieci przypięte do pleców są dodatkowo chronione przed żywiołami przez duży koc. Miałbyś szczęście, gdybyś zobaczył jakąś kończynę, nie mówiąc już o oku czy nosie. Zawijanie przypomina replikę łona matki. Dzieci są dosłownie chronione przed stresem związanym ze światem zewnętrznym, w który właśnie wkraczają.
Moje drugie spostrzeżenie miało charakter kulturowy. W Wielkiej Brytanii rozumie się, że niemowlęta płaczą. W Kenii było zupełnie odwrotnie. Rozumie się, że dzieci nie płaczą. Jeśli płaczą - coś jest strasznie nie tak i trzeba natychmiast coś zrobić, aby to naprawić. Moja angielska szwagierka dobrze to podsumowała. "Ludzie tutaj" - powiedziała - "naprawdę nie lubią, gdy dzieci płaczą, prawda?".
Wszystko nabrało większego sensu, kiedy w końcu urodziłam, a moja babcia przyjechała z wioski w odwiedziny. Tak się złożyło, że moje dziecko dość dużo płakało. Zrozpaczona i zmęczona zapomniałam o wszystkim, co kiedykolwiek przeczytałam, i czasami też przyłączałam się do płaczu. Jednak dla mojej babci wszystko było proste: "Nyonyo (karm ją piersią)!". To była jej odpowiedź na każde płacze.
Zdarzało się, że miała mokrą pieluszkę, że ją odłożyłam albo że potrzebowała beknięcia, ale przede wszystkim chciała być przy piersi - nie miało znaczenia, czy jadła, czy tylko się pocieszała. Już wcześniej nosiłam ją na rękach przez większość czasu i współspałam z nią, więc było to naturalne rozszerzenie naszych dotychczasowych działań.
Nagle poznałam nie tak trudny sekret radosnej ciszy afrykańskich dzieci. Była to prosta symbioza, która wymagała całkowitego zawieszenia wyobrażeń o tym, co powinno się dziać, i przyjęcia tego, co rzeczywiście działo się w danym momencie. Najważniejsze było to, że moje dziecko dużo było przy piersi - o wiele więcej, niż kiedykolwiek czytałam i co najmniej pięć razy więcej niż w przypadku niektórych bardziej rygorystycznych schematów karmienia, które widziałam.
W wieku około czterech miesięcy, kiedy wiele miejskich matek zaczyna wprowadzać pokarmy stałe zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami, moja córka wróciła do godzinnego karmienia piersią w stylu noworodka, co było dla mnie całkowitym szokiem. W ciągu ostatnich czterech miesięcy czas między karmieniami zaczął się powoli wydłużać. Zaczęłam nawet leczyć pojedyncze pacjentki bez przeciekania z piersi lub przerywania sesji przez opiekunkę córki, aby dać mi znać, że córka potrzebuje pokarmu.
Większość matek w mojej grupie matek i dzieci zaczęła wprowadzać ryż dla niemowląt (aby wydłużyć karmienie), a wszyscy specjaliści zaangażowani w życie naszych dzieci - pediatrzy, a nawet doule - twierdzili, że to jest w porządku. Matki też potrzebują odpoczynku, mówiły: " my dokonaliśmy niesamowitego wyczynu, aby do czterech miesięcy karmić wyłącznie piersią, a oni zapewniali nas, że nasze dzieci będą zdrowe". Coś mi w tym nie pasowało i nawet kiedy próbowałam, bez przekonania, zmieszać trochę papki (tradycyjnego pokarmu odstawiającego od piersi w Kenii) z odciągniętym mlekiem i podać ją mojej córce, nie miała na to ochoty.
Zadzwoniłam więc do babci. Roześmiała się i zapytała, czy znowu czytałam książki. Starannie wyjaśniła, że karmienie piersią nie jest niczym innym jak liniowym procesem. "Ona sama powie Ci, kiedy będzie gotowa do jedzenia - i jej ciało też".
"Co będę robić do tego czasu?" bardzo chciałam wiedzieć.
"Będziesz robić to, co wcześniej, regularnie". Tak więc moje życie zwolniło, aż do momentu, w którym poczułam, że znowu stanęłam w miejscu. Podczas gdy wiele moich koleżanek zachwycało się, że ich dzieci śpią dłużej, odkąd wprowadziły ryż dla niemowląt, a nawet zaczęły jeść inne pokarmy, ja budziłam się z córką co godzinę lub co dwie godziny i mówiłam pacjentom, że powrót do pracy nie przebiega tak, jak planowałam.
Wkrótce okazało się, że całkiem nieświadomie stałam się nieformalnym centrum wsparcia dla innych miejskich matek. Mój numer telefonu krążył po mieście i wiele razy, kiedy karmiłam dziecko, słyszałam, jak wypowiadam słowa: "Tak, karm je dalej. Tak, nawet jeśli dopiero co je nakarmiłaś. Tak, możesz nawet nie zdążyć wyjść dziś z piżamy. Tak, nadal musisz jeść i pić jak koń. Nie, teraz może nie być czasu na rozważanie powrotu do pracy, jeśli możesz sobie na to pozwolić". I na koniec zapewniałam matki: "Będzie coraz łatwiej". Musiałam zaufać temu ostatniemu, ponieważ dla mnie jeszcze nie stało się to łatwiejsze.
Mniej więcej tydzień przed tym, jak moja córka skończyła pięć miesięcy, pojechaliśmy do Wielkiej Brytanii na wesele, aby mogła poznać rodzinę i przyjaciół. Ponieważ miałam bardzo mało innych wymagań, z łatwością dotrzymałam harmonogramu jej karmienia. Mimo zdziwionych spojrzeń wielu obcych ludzi, gdy karmiłam córkę w różnych miejscach publicznych (większość wyznaczonych miejsc do karmienia piersią znajdowała się w toaletach, do korzystania z których nie mogłam się zmusić), udało nam się.
Na weselu ludzie, przy których stoliku siedzieliśmy, zauważyli: "To takie łatwe dziecko - choć dużo czasu jest przy piersi". Milczałam. Inna pani powiedziała: "Chociaż gdzieś czytałam, że afrykańskie dzieci mało płaczą". Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
Łagodna mądrość mojej babci:
1. Podawaj pierś za każdym razem, gdy dziecko jest zdenerwowane - nawet jeśli dopiero co je nakarmiłaś.
2. Współśpij. Wiele razy możesz nakarmić dziecko, zanim się w pełni obudzi, co pozwoli mu łatwiej zasnąć, a Tobie da więcej odpoczynku.
3. Zawsze zabieraj ze sobą do łóżka na noc butelkę z ciepłą wodą, aby zapewnić sobie nawodnienie i przepływ mleka.
4. Uczyń karmienie swoim priorytetem (zwłaszcza w okresie wzrostu) i zachęć wszystkich wokół, aby robili dla Ciebie jak najwięcej. Jest bardzo niewiele rzeczy, które nie mogą poczekać.
Czytaj swoje dziecko, a nie książki. Karmienie piersią nie jest liniowe - przebiega w górę i w dół, a także w kółko. Ty jesteś ekspertem od potrzeb swojego dziecka".
- J. Claire K. Niala
Opracowanie i tłumaczenie Matryca życia - Ewa