
26/05/2025
Ewa Kaleta: „Pokoleniowy transfer matki" tropi teraz ponad połowa mojego pokolenia. Próbując zrozumieć, co jest nie tak. Czy to kwestia PRL-u i ówczesnego sposobu wychowywania dzieci, kobiety do fabryk, dzieci do żłobków, a w związku z tym szybkiego kończenia karmienia piersią i głoszenia, że mleko sztuczne jest lepsze od kobiecego. Ponoć można właśnie tym wytłumaczyć różne braki, tęsknoty, które moje pokolenie próbuje sobie jakoś opowiedzieć. Mówi się też o matkach przywiązanych do kuchni, które czuły, że muszą tam być, a przekazały to im ich matki. Zimny chów, nadmiar troski połączony z nieobecnością emocjonalną.
Ewa Kobylińska-Dehe: A jak na to odpowiadają matki z pani pokolenia?
EK: Nie chcemy tego powtarzać. Dużo mówimy o bliskości, rozumianej na wszelkie możliwe sposoby. I dużo wątpimy, ciągle same siebie o coś pytamy. Matka małego dziecka zastanawia się, czy podoła, nosi w sobie jakiś brak, głód, wyczuwa go i nie chce tego przekazać dziecku. Pojawia się pytanie: jak dać, skoro ja nie dostałam? Jak nie być tą matką w grotesce nadopiekuńczości, a w środku martwą.
EKD: Już samo pojawienie się takiej refleksji jest dobrym początkiem do tego, żeby coś zmienić i nie przekazywać wczesnych urazów dzieciom. Chociaż siła takich przekazów jest silniejsza niż nasze intencje i dobre chęci, najważniejsze to uznać, że mam pewien brak - i zacząć się jakoś z nim obchodzić.
EK: To bardzo trudne.
EKD: Stąd próby zasypania owych braków, dziur, niepowodzeń, nieobecności nadmiarem - najlepszego możliwego pożywienia, rozwojowych zabawek, kreatywnego rozwoju zadań, pielęgnacji…
Kojarzy pani pojęcie „reverie" opisane przez Wilfreda Briona? To stan zamyślenia, zadumy, ale rozumiany jako zdolność matki – podstawowa jego zdaniem – do przyjęcia różnych stanów dziecka. Dzięki reverie te bardzo pokawałkowane, chaotyczne, prześladujące dziecko stany, wracając doń, integrują się.
Kiedy dziecko jest malutkie, obecność matki, jej dostępność i jej receptywność jest kluczowa. Matki, przewijając dziecko, karmiąc, dotykają je i głaszczą, a jak głaszczą, to coś nucą i rozmawiają z dzieckiem, ale to nie słowa są ważne, lecz ich melodia. Można taką matkę nazwać poetką codzienności. (...) Dziecko, jak to opisał Didier Anzieu, jest otulone matczynym głosem, w ten sposób nabiera zaufania do własnego istnienia i rozpoczyna drogę do samodzielnego życia.
Matczyne zamyślenie jest zawsze związane z głosem i z komunikacją. To elementarne doświadczenie, które nazwałam śnieniomówieniem, naznacza nas na całe życie, kształtuje styl naszego ciała – to, jak się poruszamy, jak mówimy, a nawet nasz styl seksualny. W ten sposób powstaje baza dla przyszłego rozwoju pary matka - dziecko. Wtedy matka może zacząć na jakiś czas znikać.
fragment rozmowy dla Gazety Wyborczej
fot Raul Angel