Położna CDL Monika Dorenda-Czuchaj

Położna CDL Monika Dorenda-Czuchaj Mama czwórki, położna, doradca laktacyjny, instruktor szkoły rodzenia ❤️
(1)

Jaką chciałam być mamą? Idealną. Jaką jestem mamą? Mocno niedoskonałą. Być krok przed dzieckiem, żeby je chronić?Być kro...
26/05/2025

Jaką chciałam być mamą? Idealną.
Jaką jestem mamą? Mocno niedoskonałą.

Być krok przed dzieckiem, żeby je chronić?
Być krok za nim, żeby je łapać jak się potknie?

Ja mam się dostosować do dziecka?
Dziecko ma się dostosować do mnie?

Jak długo mogę powtarzać "dasz radę"?
W którym momencie "to że nie dasz rady też jest ok"?

Nagle okazuje się, że wybór wózka był moim najmniejszym dylematem życiowym chociaż spędziłam nad tym tygodnie.

Wstaję z planami, energią, pełna zapału.
Kładę się z "przeżyłam".

Mama - skrót od przyjaciółka, opiekunka, kucharz, dietetyk, pielęgniarka, psycholog, sprzątaczka, mediator, finansowiec, logistyk, taksówkarz, animator, przewodnik, ratownik, znawca dinozaurów.

Trudno jest być mamą bez wioski wsparcia.
Trudno jest być mamą ocenianą.
Trudno jest być mamą.

Nie oceniaj mamy karmiącej butelką. Może kilka tygodni walczyła o laktację, ale jej nie wyszło.

Nie oceniaj mamy z telefonem w ręce na placu zabaw.
Może właśnie robi przelew za przedszkole.

Nie oceniaj mamy, której 2 latek przy 20 stopniach idzie w rękawiczkach. Może maluch zrobił w domu o nie małą aferę.

Nie oceniaj mamy, która w nadmorskiej knajpie karmi 3 latka frytkami. Może chce w spokoju zjeść swój obiad pierwszy raz w tym roku.

Nie oceniaj mamy, która wybiera inaczej niż Ty.

Ale jak spotkasz mamę.. jak mijasz ją na ulicy..

Uśmiechnij się do niej ciepło.
Tylko tyle.
Nie tylko dzisiaj.

❤️

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 6//6Zaspałam. Generalnie uważam, że W WIĘKSZOŚCI wszystko to kwestia organizacji i n...
20/05/2024

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 6//6

Zaspałam. Generalnie uważam, że W WIĘKSZOŚCI wszystko to kwestia organizacji i nastawienia, ale czasem coś się wysypie i nawet organizacja nie pomoże. Nie wiem, jak to się stało, że nastawiając budzik zapomniałam, że dzisiaj rozwożę dzieciaki w trzy różne miejsca, czyli do szkoły, przedszkola i żłobka. Jakoś umknęło mi też to, że w miejscu, które jest najdalej musimy być najwcześniej. A zorganizowana byłam tak:

- wyprasowane ciuchy galowe dla Tosi u niej w pokoju (wyjście do filharmonii)
- naszykowane ciuchy dla Tymka u niego w pokoju
- naszykowane ciuchy dla bliźniaków, w kolejności ubierania, włącznie z pieluszką, w łazience
- naszykowane ciuchy dla mnie, w łazience
- przygotowane w korytarzu puste bidony dla dzieci (w żłobku i przedszkolu dzieci mają nalewaną wodę), mój komputer, waga niemowlęca, bilirubinometr i wszystkie inne rzeczy potrzebne na wizyty, bluzy i buty dla dzieci, plecak Tosi
- na stole w salonie szczotka do włosów
- na stole szczoteczki dzieci z nałożoną pastą

Wszystko to przygotowałam wieczorem. Gdybym tego nie miała, to Tosia spóźniłaby się do szkoły 20 minut, a nie 3. A że pierwsze miała kształcenie słuchu, to 20 minutowe spóźnienie w ogóle nie wchodziło w grę. Więc tak, organizacja to podstawa podstaw. I wtedy nawet jak wydarzy się jakaś wpadka (np. zaspanie), to mimo wszystko dobra organizacja zwiększa szansę na sukces. Po drodze wszystko było nie tak. Tiry, eLki, niedzielni kierowcy, czerwona fala. Ale dojechaliśmy i to jest najważniejsze.

Trzy konsultacje minęły mi migiem. Jedna w Policach, potem w gabinecie, potem domowa. Totalnie trzy różne mamy, trzy różne problemy, trzy różne maluchy. To jest fajne w tej pracy, nie ma kiedy się nudzić. Jedna konsultacja była dzisiaj wyjątkowa, bo była to mama, która przede mną była u dwóch innych doradców. Drugi doradca dochodząc do ściany w ich problemie zasugerował konsultację konkretnie u mnie. To było tak miłe, że aż trudno to wyrazić słowami. Możecie wierzyć lub nie, ale to się naprawdę rzadko zdarza. Kiedyś sama często dochodziłam do ściany i odsyłałam dalej. Teraz przytrafia mi się to rzadko, bo pracując w Strefie Mamy i Dziecka z zespołem specjalistów właściwie niemal zawsze wspólnymi siłami jesteśmy w stanie dojść w czym problem. Z tego powodu sama obecnie odsyłam do innych doradców raczej rzadko. Ale jeśli inny doradca, bardzo doświadczony, zauważa i docenia moją pracę, to jest to dla mnie ogromne wyróżnienie. I wiedząc, że ta osoba pewnie mnie czyta, chcę powiedzieć jedynie.. DZIĘKUJĘ za to docenienie. A jeśli chodzi o maluszka z tej wizyty, to udało się znaleźć przyczynę problemów. Mimo tego, że nie byłam pewna tak na 100% swojej diagnozy, ale udało mi się poprosić na szybką konsultację naszą Strefową neurologopedę Ewę Kuźmę, która potwierdziła moje przypuszczenia. Uwielbiam pracę w zespole, no powiem Wam, że taka praca to złoto.

Po ostatniej konsultacji złapało mnie oberwanie chmury i okropny grad. Przejeżdżałam koło Galaxy, więc schowałam się na parkingu i poszłam na szybkie lody w podziękowaniu sobie za te 6 dni z dziećmi. I tak nie miałabym jak wyjść z auta i zacząć ich odbierać, bo na drodze była pogodowa zawierucha, a ja dzisiaj ani kurtki, ani pełnych butów.. W Galaxy miałam jakiś zjazd energetyczny. Chciałam jeszcze dokupić chłopakom spodenki, ale czułam się lekko podejrzanie, więc skoczyłam tylko po wodę, odsiedziałam swoje na kanapie i zebrałam się spokojnym krokiem do auta. Najpierw Tymek, potem Tosia. Przy Tosi wychodząc ze szkoły złapał nas na nowo deszcz. Ruszyliśmy po bliźniaki, ale jechałam chyba z 40 km/h całą drogę, bo taka była widoczność na drodze. Oczywiście nie było miejsca, więc objechałam dwa razy okolice, żeby gdzieś zaparkować. Ostatecznie udało mi się wcisnąć na tyłach żłobka właściwie 5 metrów od drzwi żłobka. Lało okropnie. Nie polecam tak robić, ale zostawiłam starszaki w aucie i pobiegłam po bliźniaki. Najpierw jednego, ubrałam i zaniosłam do auta, przejęła go Tosia, a ja szybko wróciłam po drugiego, którego w tym czasie jedna z naszych ukochanych cioć już ubrała, więc minutę później byłam w aucie i z drugim maluchem, którego też przekazałam Tosi. Było tak ciasno, że nie miałam niestety jak ich sama włożyć, a grad zacinał z taką siłą, że stanie poza autem po prostu bolało. Także Tosia siedząc z nimi z tyłu zapakowała ich do fotelików i wstępnie zapięła, a ja urządzając totalnie akrobacje z poziomu fotela kierowcy sprawdziłam tylko czy pasy przebiegają jak trzeba i czy są dobrze dociągnięte. Poprawki były niepotrzebne, bo moje dzieciaki są wyszkolone w tym zakresie dosyć mocno.

W międzyczasie jakiś dziadek dziecka z naszego żłobka nas zastawił i 15 minut czekałam aż nas wypuści.. Nie musze opowiadać, jaka zadyma się odbywała w aucie. Miałam w bagażniku chrupki, ale tak zacinało i stałam tak bardzo wciśnięta, że ani mi się nie widziało wysiadać w taką pogodę, ani chyba bagażnik by się nie otworzył. Po tym przygodach udało nam się dostać do domu, w drodze był już względy spokój, bo starszaki były nakręcone rzekami, które płynęły po ulicy, a bliźniaki tylną wycieraczką, która chodziła jak szalona. W domu odgrzałam wczorajszy obiad, więc obyło się bez dramatów przy stole. Potem był banan i na dopchanie lody. Oczywiście lody jakieś waniliowe, na patyku, bo wiadomo, że najłatwiej to doprać i doczyścić. No i tu już wjechała gruba awanti jednego z bliźniaków.. bo chciał jeść tego loda, ale kapało mu z patyka na rączkę, a jak kapnęło to wpadał w szał.. jak wytarłam to wracał do jedzenia, ale kapnęło zaraz znowu.. no i tak był szał za szałem, czyli klasyka gatunku.. chcę zrobić dla dzieciaków coś fajnego, a kończy się jak zwykle ;) Ostatecznie zdjęłam z patyka loda i jadł go łyżeczką z moją niewielką pomocą, był szczęśliwy. Chociaż koszulka mokra od łez. Po lodach to wiadomo.. kąpiel. Kąpiel, nie prysznic, więc cała łazienka zalana. Po kąpieli jeszcze szybkie wygłupy i przytulaski, o 19.00 młodsza młodzież poszła spać. Starsza młodzież jeszcze załapała się na videorozmowę z tatusiem, który ma przesiadkę w Nowym Jorku i czeka na samolot do Berlina. Ostatecznie udało mi się ich jeszcze namówić na rozpakowanie zmywarki i pójście spać. A ja zasiadłam przed serialem, pod kocykiem, z kostką czekolady na miarę moich dzisiejszych potrzeb... Ale czeka mnie jeszcze zapakowanie zmywarki i przerzucenie prania z pralki do suszarki. I zorganizowanie wszystkiego na rano, bo tatuś będzie dopiero koło 11.00, więc ranek muszę jeszcze ogarnąć samodzielnie.

To co, do zobaczenia w lipcu w kolejnym sezonie? :)
Muszę jeszcze dokończyć naszą opowieść "tatuś w delegacji, a my z nim", bo zaraz minie rok..!

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 5/6Dzień zaczął nam się około 7.30, więc jak na bliźniaki to naprawdę późno. Klasycz...
19/05/2024

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 5/6

Dzień zaczął nam się około 7.30, więc jak na bliźniaki to naprawdę późno. Klasycznie zaczęłam od oporządzania pampersów, pralki i suszarki. Zeszliśmy na śniadanie, ale dzisiaj moja twórczość sprowadziła się do płatków z mlekiem. Miałam totalny brak siły, a starszaki od rana darły koty między sobą. Udało nam się w miarę sprawnie zjeść i ogarnąć kuchnię. Ilość kłótni i zaczepek starszaków przekroczyła 100/h, więc odesłałam ich na górę do swoich pokojów, żeby nie wybuchnąć. Chwilę pobawiłam się z maluchami, a koło 10 były już tylko tulaski, bo wjechało zmęczenie. Przeciągnęłam ich do 10.30 i położyłam na drzemkę. Normalnie w weekend to jest czas starszaków na bajkę, ale dzisiaj naprawdę zachowywali się strasznie, więc bajki nie było. Zostali na górze bawiąc się razem, ale czuli już chyba, że atmosfera jest gęsta, więc siedzieli po cichu i za bardzo nie świrowali. Ja usiadłam do komputera nadrobić Strefowe rzeczy, dzisiaj planowałam teksty i grafiki do newslettera na najbliższe dwa miesiące.

W międzyczasie zadzwonił Pan Tatuś, więc chwilę pogadaliśmy, zaraz zeszły starszaki i przejęły, i tatusia, i mój telefon. Obudził się Stachu, obudził się Franek, więc jeszcze chwilę pogadaliśmy w 6tkę. Franek nauczył się mówić do taty "ceśc" i powiem Wam, że brzmi to turbo słodko. W ogóle mają jakiś kolejny przeskok z mową, bo zaczynają wreszcie łączyć wyrazy w zdania. Dzisiaj padło "tata papa" i "da buba" (daj buty), więc wierzę, że jak z komunikacją ruszą do przodu, to wszystkim będzie nam łatwiej. I dram będzie mniej. Nim skończyliśmy videorozmowę, to dobijała już 14.00, więc wzięłam się za obiad. W naszym małżeństwie moje zadanie w kuchni sprowadza się głównie do jedzenia, więc cierpię, gdy mój kucharz jest na wyjeździe, ale żeby nie było.. szarpnęłam się na zrobienie spaghetti. Zakładałam, że jest szansa, że nie będzie "fuuuuj, obrzydliwe, ohydne, nie będe tego jeść, mogę tylko pół itd". Klasyka klasyki przy stole z dziećmi. A jeśli Wasze dzieci nie wybrzydzają, to błagam.. nie piszcie mi tego, nie chcę tego wiedzieć. Wolę żyć w błogim przekonaniu, że nie jestem w tym sama.

Wypuściłam ekipę na ogród, żeby dokonać tego obiadowego cudu. Drama poganiała dramę, ale przy włączonym okapie większość dram do mnie nie docierała, więc udawałam, że o nich nie wiem. Franek na ogrodzie zalał się wodą, nie wiem skąd, więc jeszcze w międzyczasie go przebierałam. Stachu co chwilę wpadał do domu z krótkim, ale stanowczym "MAAAMOOOOO", by zaraz uciec na nowo do ogrodu. Mieliśmy też poważną rozmowę z Tymkiem, bo nasz ogród ma całe 56 m2, a on obecnie jest fanem Pogoni i gra mecze.. i dosyć często jego gole kończą się na naszym 5 metrowym oknie tarasowym. I mam takie przemyślenia, że nie chciałabym zostać z rozwalonym oknem tej wielkości sama. Tzn. nie sama, z dziećmi.. ;) Więc była rozmowa, dlaczego w okno nie kopiemy i dlaczego bramka stoi dokładnie po drugiej stronie ogrodu.

Co ciekawe, jak tylko wyszłam na chwilę do dzieci na taras, to w tym momencie Stachu jakoś tak się przewrócił, że rozciął powiekę.. Wniosek jest taki, że jednak muszą tam być sami. Polała się krew i łzy, ale przeżył. Swoją drogą.. mąż kiedyś dostał takie kamienne kostki do whisky, które trzyma się w zamrażarce, żeby nie wrzucać lodu.. A że przy dzieciach nie bardzo mamy kiedy się napić tej whisky, to kostki świetnie sprawdzają się na obite kolana, rozwalone wargi i inne takie atrakcje. Polecam, bardzo! Dzisiaj też pomogło!

Dalsza część dnia to już równia pochyła kłótni starszaków, mojej próby pracy, zajmowania się maluchami i sama nie wiem czego jeszcze.. Było ciężko. Dlatego naprawdę wolę z nimi sama gdzieś wyjść niż siedzieć w domu, bo wtedy dostają małpiego rozumu i świrują.

Nie wiem, jak do tego doszło, ale cała czwórka poszła na górę. Była podejrzana cisza przez 10 min, ale trudno.. niech się wali i pali, wracam szybko do kompa nadgonić znowu odrobinę pracy, potem będę się martwić, co tam się działo.. No, ale ekipa schodzi na dół.. wszyscy w strojach kąpielowych, w okularkach, z rękawkami do pływania.. maluchy mają na sobie majty kąpielowe Tymka i jego o 3 rozmiary za duże hawajskie koszulki... 😅 Następne 30 min wszyscy bawili się w basen. Tak, proszę Państwa. Łącznie 40 min cała CZWÓRKA bawiła się razem bez żadnej AWANTI i ani jednego "maaaamuuuuś, a ona...". Luksusowo. Koło 18.00 z radością dotarło do mnie, że to czas szykowania się do spania.. kolacja, mycie, piżamki, ząbki, 19.15 maluchy śpią. 21.00 żadne dźwięki nie dochodzą już z pokojów starszaków. 22.00 kończę zaplanowaną na dzisiaj pracę, która powinna mi zająć max 2 godziny, a siedzę nad tym od południa.

A dzisiaj jeszcze dwa słowa.. mamy ogólnopolski dzień bliźniąt. To zdjęcie świetnie pokazuje, jacy są moi chłopcy. Każdy patrzy w inną stronę, jest innym człowiekiem. W sumie każdego dnia uczą mnie, żeby ich nie porównywać do siebie, bo rozwijają się w swoim tempie. Dlatego dzisiaj mój apel do Was, nie porównujcie swoich dzieciaków do innych.. bo skoro bliźniaki to dwa osobne byty, które rozwijają się totalnie różnie, a wychowywane w identycznych warunkach, to co dopiero inne dzieci?

Jutro tatuś startuje do domu, będzie koło południa we wtorek! Czekam, bardzo! 🥰

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 4/6Dzień zaczął nam się o 4.00 pobudką Frania. Nie było to łatwe, ale po wzięciu go ...
18/05/2024

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 4/6

Dzień zaczął nam się o 4.00 pobudką Frania. Nie było to łatwe, ale po wzięciu go do siebie udało mi się go jeszcze uśpić i w sumie wstaliśmy około 7.30, więc naprawdę akceptowalnie. Już wczoraj knułam plany na dzisiaj, ale czekałam jeszcze na to, jak rozwinie się temat pogody. Dzień klasycznie, zaczęłam od mycia czterech liter dwóm panom, potem śniadanie, pranie, suszarka, zmywarka, odgruzować stół po śniadaniu i podłogę (KOCHANIE, czy możesz mi przywieźć z tej HAMERYKI jakiegoś robota sprzątającego???). Gdy dzieciaki jadły śniadanie ja złapałam 5 minut dla siebie i skoczyłam pod prysznic. Koło 10.00 byliśmy w miarę ogarnięci, więc pytam starszaków czy jedziemy nad morze.

🏖 Wiadomo, jedziemy. Wszystko szło bardzo dobrze, a na takich wypadach grunt to dobra organizacja. W godzinę zebraliśmy się do wyjścia, chwilę po 11.00 ruszaliśmy.

Co zabrałam ze sobą, żeby poszło gładko?

💚 dla starszaków stroje kąpielowe (majtki i koszulki na krótki rękaw), był zakaz kąpieli, natomiast wiedziałam, że i tak się zachlapią chodząc po wodę do piasku
💚 dla starszaków komplet ciuchów na zmianę, bluzę i bidon z wodą
💚 dla maluchów również stroje kąpielowe, ale nie korzystałam, na szczęście nie byli zainteresowani wodą
💚 dla maluchów komplet ciuchów na zmianę, długie spodnie, bluzę, bidon z wodą, pieluszki, mokre chusteczki
💚 dla wszystkich dzieci zabawki do piasku
💚 polarowy cienki koc z ikei (ten za 15 zł, zajmujący mało miejsca), bo podejrzewałam, że maluchy mogą średnio polubić się z piaskiem, ale też po wytrzepaniu miał się nadać w razie czego do nakrycia w razie drzemki (Bałtyk, wiadomo)
💚 ręcznik z mikrofibry, gdyby ktoś się poważniej wykąpał
💚 banany, musy, herbatniki, czyli wszystko co złapałam po drodze w biedrze, a nie miało czekolady, którą można się wysmarować i wiem, że zjedzą, bo nie ma nic gorszego na takim wypadzie jak głodne dziecko, bo przygotowało mu się kanapeczkę z rzodkiewieczką i baby szpinakiem, które stają w gardle ;)

🚗 Droga minęła nam sprawnie, bo była w porze drzemki chłopaków (przemyślane, zaplanowane). Zaparkowałam na parkingu blisko plaży. Strzeżony, za milion monet, ale pogoda nie była do końca pewna, a ja sama z nimi.. nie chciałam ryzykować ganiania w deszczu z całą ekipą. Po zejściu na plażę pierwsze co, to oczywiście wjechało jedzenie, banany i musy. Wiadomo, na głodno nie ma zabawy. Co ciekawe, schodząc na plażę zaczepiła mnie jedna z mam, czy nie potrzebuję pomocy? Potem podeszła do nas jeszcze z córką parę razy i zagadywała, czy często podróżuję tak sama z całą ekipą?

🏝 Ulokowałam się z dzieciakami prawie przy samej linii mokrego piasku. Wiedziałam, że starszaki będą ciągnąć do wody, a musiałam ich mieć wszystkich na wyciągnięcie ręki i w zasięgu wzroku. Każdemu szybko na ręce napisałam długopisem mój nr telefonu, bo zapomniałam opasek. To jest moment, na plaży było tłoczno. Zawsze opaska albo numer. Na plaży siedzieliśmy około 2 godzin. Starszaki bawiły się przednio, a maluchy raz lepiej, raz gorzej. Początek z piaskiem był trudny. Dramaty o to, kto ma być u mnie na kolanach, a kto nie.. o kolejnego banana, o bidon, którego nie chciałam dać do ręki, żeby nie wpadł do piachu.. Także jeden z bliźniaków leżał teatralnie na piasku i wzywał wszystkich plażowiczów na ratunek, łzy wielkości grochu namaczały piasek, który był wszędzie.. a po wszystkim przyszedł wytrzeć we mnie gila.. polecam beżowe ciuchy, naprawdę nie widać. Wzięłam to na klatę, chociaż przez chwilę lekko skoczyło mi ciśnienie. Po 10 minutach próby zabawiania, odwracania uwagi w końcu zostawiłam go w spokoju. Rozładował emocje albo zauważył, że straciłam nim zainteresowanie i po minucie się uspokoił, przyszedł się przytulić i miał wyśmienity nastrój już do końca.

Gdy zawiało Bałtyckim chłodem, to ruszyliśmy na obiad. I chyba to była najtrudniejsza część tej wyprawy. Raczej sprawnie zebraliśmy wszystko, chłopcy sami przeszli całą plażę do podjazdu dla wózków, bo z nimi nie dałabym rady ciągnąć wózka. Ale jak weszliśmy na górę, to każdemu było zimno, maluchy się rozbiegały, a ja musiałam otrzepać, osuszyć i przebrać x4. To był moment, w którym najbardziej żałowałam, że tu przyjechaliśmy. Ale jak już odniosłam sukces i nasłuchałam się komentarzy ludzi z ławki obok i mijających nas, to dalej szło naprawdę dobrze. Ruszyliśmy na obiad, udało mi się zająć stolik na zewnątrz, bo wiedziałam, że z podwójnym wózkiem nie ogarniemy się w środku. Pierwsze pytanie do kelnerki, jaki jest czas oczekiwania na obiad? 30 minut. Oczywiście, że nie miałam tych 30 minut. Nie dlatego, że się spieszyłam, ale dlatego, że wiedziałam, że nie utrzymam tyle czasu chłopaków w wózku, a jak wyjdą to pozamiatane.. Więc uprzejmie z uśmiechem powiedziałam, że jestem sama, bardzo chcę tu zjeść, zostawić duży napiwek i wyjść robiąc jak najmniejsze zamieszanie w tym składzie. Pani załapała o co chodzi, obiad mieliśmy po 15 minutach chociaż knajpa była pelna po brzegi!

🍲 Jak przetrwać obiad w takim składzie? Bez spiny, pietruszki i innych warzywek. Ma być sprawnie, niekoniecznie turbo zdrowo. Z tej okazji wjechał rosół dla Tosi, pierogi dla Tymka i frytki dla bliźniaków. Bliźniaki zjadły też po pierogu, bo Tymek oczywiście nie był w stanie zjeść porcji. Frytki mają to do siebie, że nie brudzą (prawie), można dać do ręki i mieć spokój. Byłam zaskoczona, bo zjadłam co prawda bardzo szybko, ale bez jęków, płaczu i chyba ani jednego “maaamuuuś”. Po obiedzie ruszyliśmy na plac zabaw. Starszaki szalały z 40 min. Bliźniaki były już tak zmęczone, że miały siłę tylko się przyglądać, nawet nie próbowały uciekać z wózka. Po placu szybkie lody i do auta. Kończyłam pakować wózek jak zaczęło kropić, więc idealnie..! Franek niestety się zdrzemnął w drodze, ale wstał w dobrym humorze. Po przyjściu do domu starszaki od razu poszły się kąpać, a ja z maluchami zrobiłam kolację. Jak już się dobrudziły totalnie, to poszłam je wykąpać, a po kąpieli od razu do łóżek. O 19.30 już spali, starszaki 30 minut później.

Jak wrzucałam relacje, to wiele z Was pisało, że mnie podziwia za tą samodzielną wycieczkę. Powiem Wam tak.. to i tak byłby wymagający dzień, a jak już mam wybierać, to wolę mieć wymagająco z morzem w tle niż w czterech ścianach. Ale jeśli Wy w takiej sytuacji wolicie zostać w domu, bo płacz dziecka czy zmiana pieluchy na mieście to dla Was duże wyzwanie, to jest to ok. Przy pierwszym dziecku też mnie takie rzeczy stresowały, ale udało mi się to przepracować.. czasem komentarze są jakie są, ale generalnie będzie odkrycie.. UWAGA... dzieci płaczą i nie świadczy to o tym, jakim jesteś rodzicem! ;)

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 3/6 Nie do końca wiem, jak się zakończył wczorajszy dzień, bo zasnęłam na serialu i ...
17/05/2024

Tatuś w delegacji, sezon 3, odcinek 3/6

Nie do końca wiem, jak się zakończył wczorajszy dzień, bo zasnęłam na serialu i obudziłam się koło 4.00 po to, żeby umyć zęby i przenieść się z kanapy do sypialni. Nie wiem, w którym momencie mnie ponownie odcięło, ale obudziłam się chwilę przed budzikiem. Ranek przywitał mnie oczywiście niesamowitymi pieluchowymi wrażeniami zapachowymi, więc dzień rozpoczął szybki prysznic bliźniaków. Po chłopakach sama wskoczyłam pod prysznic, bo byłam upocona walką z nimi o mycie, wycieranie i ubieranie. Ale pomijając tę naszą niemal codzienną rutynę, ranek przebiegł naprawdę gładko. Chłopcy z lekkim poślizgiem znaleźli się w żłobku, a Tymek w przedszkolu.

A ja oczywiście biegiem na konsultacje, bo Tosia znowu została sama w domu, nie chciała iść do świetlicy. Dzisiaj miałam wizytę u 5 dniowej dziewczynki. Już od początku wiedziałam, że coś jest na rzeczy i musimy "grać w otwarte karty", więc wprost zapytałam jak mama chce karmić. Doszłyśmy razem wniosku, że przez pierwszy miesiąc mama będzie karmić w sposób mieszany, a następnie przejdzie na mieszankę, ustaliłyśmy plan działania, poprawiłyśmy pozycje, by karmienie było dla mamy komfortowe. Nie mam w zwyczaju zmuszać do karmienia piersią, namawiać. Bardzo jestem wdzięczna tym rodzicom za zaufanie i szczerą rozmowę. I wiecie co ostatnio zauważyłam? Że gdy mam taką sytuację jak dzisiaj i powiem mamie, że nie każda kobieta czuje karmienie piersią i nie każda mama musi karmić piersią oraz, że to nie świadczy o tym, jaką jest mamą.. to po pewnym czasie te mamy w większości do mnie wracają, że to dało im taki luz w głowie, że jednak karmią, że nie boli, że przyrosty masy ciała są super, że lubią ten czas. Oczywiście część mam rezygnuje i to też jest dla mnie ok. Najważniejsze dla mnie jest to, żeby mama nie rezygnowała w jakimś poczuciu winy.

Po powrocie do domu śniadanko, trochę czasu razem z Tosią i ruszyłyśmy po Tymka do przedszkola. Z przedszkola do logopedy. Tosia do warsztatowej, ja konsultacja w gabinecie. Razem po bliźniaki. Na dworze skwar, więc myślę sobie ok... sandałki. Pakujemy się, jedziemy do Sznurówki i Spółki. To, co tam się działo.. Stachu nie chciał mierzyć butów i tylko na ręce, Franek uciekał ze sklepu, starszaki kłóciły się o krzesełko.. A ja wybrzydzałam w kolorach butów.. ;) W pewnym momencie było już tak gorąco, że druga Pani, która obsługiwała rodziców z maluszkiem dała im czas do namysłu i przybyła pomóc pierwszą Panią, która nie wyrabiała na zakrętach przy nas. Także bliźniaki mają sandałki, ale nie pytajcie, ile mnie to kosztowało zdrowia psychicznego, fizycznego.. i pieniędzy, bo przy bliźniakach jakoś tych wydatków tak... dwa razy więcej ;)

Przy pakowaniu do auta nastąpił nieznaczny bunt na pokładzie, który udało się na szczęście szybko zażegnać odpowiednią muzyką i zagadywaniem. W domu odgrzane pierogi ruskie i z jagodami, które jeszcze kupił i zamroził nam tatuś przed wyjazdem. Nie obyło się bez wybrzydzania, ale w pewnym wieku jest to po prostu wpisane w żyćko nieletniego człowieka i trzeba to wziąć na klatę, jeśli jest to w granicy zdrowego rozsądku. Także wzięłam to na klatę, podobnie jak rozlaną wodę, rozmazanego we włosach banana i zakaz zabawy pilotem. Punkt 18.00 cała ekipa poszła do namaczania, szorowania i generalnego odgruzowania. 18.30 znowu sama wskoczyłam pod prysznic, bo byłam znowu ugotowana po tych 30 minutach walki. W tym czasie ekipka zeszła na dół i wyczekiwała już.. niani!

Około 19.00 pojawił się mój ratunek, a 19.05 bliźniaki odprowadziłam na górę do spania. Buziaczek, kocyk, słodkich snów. 3 minuty później przed szlabanem osiedla czekałam już na Kasię, z którą ruszyłyśmy do centrum, by spotkać się z Ewą, razem zjeść kolację i poplotkować. Wróciłam równiutko o północy. Z relacji niani starszaki zjadły lody, popcorn, obejrzały bajkę, pokłóciły się i poszły spać. Maluchy się nie obudziły ani razu pod moją nieobecność. Powiem Wam, że nianię mamy raz w miesiącu, w piątek. Najczęściej pierwszy piątek miesiąca. Teraz trochę nam się pozmieniały plany, ale poza tym miesiącem, to po prostu czas na naszą randkę, wspólne wyjście bez dzieci. Czasem wyjście do kina, czasem do teatru, czasem na kolację, a czasem spotkanie ze znajomymi. Na początku miałam wyrzuty sumienia, ale.. bliźniaki i tak śpią, więc raczej im wszystko jedno, a starszaki mają seans kinowy, więc też nie rujnuje im to nasze wyjście życia. Wyglądają na szczęśliwych, bo na ogół to jedyny wieczór w miesiącu, gdy oglądają wieczorem bajkę, opychają się słodkościami i nie muszą być w swoich pokojach po 20.00.

Niania.

Adres

Bolesława Śmiałego 14D/u 2
Szczecin
71-804

Godziny Otwarcia

Poniedziałek 08:00 - 20:00
Wtorek 08:00 - 20:00
Środa 08:00 - 20:00
Czwartek 08:00 - 20:00
Piątek 08:00 - 20:00
Sobota 09:00 - 14:00
Niedziela 09:00 - 12:00

Telefon

+48663333370

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Położna CDL Monika Dorenda-Czuchaj umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Położna CDL Monika Dorenda-Czuchaj:

Udostępnij

Ja mama. Ja położna. Ja kobieta.

JA MAMA.

Jestem szczęśliwą mamą Tosi (2016) i Tymka (2019). Moje dzieci przyszły na świat w domowym zaciszu, w asyście dwóch fantastycznych położnych, Doroty Fryc i Krysi Czechowskiej.

Oba porody, chociaż każdy inny, dały mi ogromną dawkę wiary w siebie, swoją wiedzę oraz umiejętności. Macierzyństwo jest moją najpiękniejszą życiową przygodą, mimo że daleko mi do macierzyństwa z Instagrama czy pierwszych stron gazet.

Temat karmienia piersią pojawił się naturalnie wraz z pojawieniem się pierwszych dwóch kresek na teście ciążowym. Moje wyobrażenia dotyczące karmienia jednak szybko zweryfikowała rzeczywistość.