
26/05/2025
Codziennie pokazuję Ci, jak iść własną drogą… choć każda część mnie chciałaby iść obok Ciebie jeszcze chwilę dłużej.
Mam dwóch synów — Franciszka i Mieszka. Jeden ma 16 lat i coraz pewniej patrzy światu prosto w oczy. Drugi ma 11 lat i jeszcze z dziecięcą wrażliwością, ale już z młodzieńczą siłą, zaczyna iść własną ścieżką. I każdego dnia moje serce uczy się nowego języka — języka puszczania, zaufania i cichej obecności.
Bo macierzyństwo to nie tylko troska, przytulanie, bliskość. To także trudna sztuka oddalania się w odpowiednim momencie. To miłość, która nie zatrzymuje, tylko daje wolność. Która nie mówi „bądź przy mnie”, tylko „idź – a ja zawsze tu będę”.
Psychologicznie to jeden z najtrudniejszych procesów — bo uczyć dziecko życia bez matki to jak uczyć się oddychać, kiedy powietrze jest coraz rzadsze. Ale to też najczystszy dowód miłości: nie kontrolować, nie zatrzymywać, nie wiązać, tylko ufać. W ich siłę, w ich wartości, w to, co w nich zasiałam.
Franciszku, Mieszku – codziennie obserwuję, jak rośniecie. Jak zmienia się wasze spojrzenie, głos, gesty. Czasem już nie pytacie mnie o radę, tylko opowiadacie po wszystkim. Czasem nie potrzebujecie już odpowiedzi, tylko spokoju. I to dobrze. To znaczy, że idziecie. Że się rozwijacie. Że dojrzewacie.
A ja… Ja uczę się być w tle. Nie mniej obecna – tylko mniej widoczna. I choć uczę Was żyć beze mnie… ja bez Was żyć nie umiem. Na szczęście miłość matki nie zna odległości. Nie musi być przy uchu, by być słyszana. Nie musi być przy drzwiach, by być domem.
„Są dwie trwałe rzeczy, które możemy dać naszym dzieciom: korzenie i skrzydła.” – Hodding Carter
Z dedykacją dla Was, Franciszku i Mieszku – dwóch moich serc, które uczą się latać, a ja uczę się pozwalać. Kocham Was ponad wszystko.