20/05/2025
Ania budziła się codziennie z tym samym pieczeniem w stawach – jakby w środku tlił się mały, uparty ogień. Lekarz nazwał to „przewlekłym stanem zapalnym” i wypisał kolejne tabletki. Ale Ania, zamiast dokładki leków, zaczęła szukać… jedzenia, które gasi.
Pierwsze kroki stawiała niepewnie: wymieniła poranną bułkę z dżemem na owsiankę z borówkami i siemieniem lnianym. Po tygodniu do lunchboxu wjechała kolorowa sałatka: szpinak, rukola, awokado, garść orzechów włoskich i dressing na oliwie. Wieczorami, gdy wszyscy sięgali po herbatę z cukrem, ona podsypywała swoją kurkumą i kroiła plaster imbiru – „smakuje jak małe ogniste ciasteczko” śmiała się do męża.
Z czasem nauczyła się kilku reguł:
🌸 Zgaś tłuszcze trans – wszystko, co zawyża etykietę „utwardzony”, ląduje w koszu.
🌸 Zaprzyjaźnij się z Omega-3 – łosoś, makrela, siemię, chia to pogotowie strażackie dla komórek.
🌸 Kolory to tarcza – im więcej odcieni warzyw i owoców na talerzu, tym więcej przeciwutleniaczy w krwiobiegu.
🌸 Przyprawy = gaśnice – kurkuma, cynamon, rozmaryn, oregano – posypuj nimi dzień jak świeżym śniegiem.
🌸 Woda zamiast syropu glukozowo-fruktozowego – bo ogień nie lubi być podlewany colą.
Minęło dziewięćdziesiąt dni. Ania wstawała lżej, jakby ktoś skręcił gałkę płomienia. Rano znów ubierała buty do biegania – spocone, ale szczęśliwe maratony po polnych drogach.
👉 Jeśli czujesz, że w Tobie też tli się cichy ogień, zajrzyj najpierw do kuchni. Być może gaśnica stoi w szufladzie z przyprawami, czeka w słoiku z orzechami albo chłodzi się w lodówce obok brokułu.
Bo czasem lekarstwem jest nie kolejna pigułka, a garść koloru i łyżka oliwy. 🔥➜🌱