17/05/2025
Ogród milionów kwiatów„Tego kwiatu jest pół świata” – powtarzamy pocieszająco po rozstaniu, wierząc, że w świecie pełnym ludzi na pewno czeka na nas idealna druga połówka. Ruszamy więc dalej, wchodzimy do ogrodu miliona kwiatów, ciekawi nowych zapachów, kolorów i obietnic. Z początku upajamy się wolnością wyboru: tu róża, tam tulipan, każdy kwiat k**i innością. Bawimy się w ogrodnika przebierającego w bukietach – zrywamy jeden kwiat, po chwili porzucamy go dla następnego, mając nadzieję, że kolejny będzie piękniejszy, trwalszy, doskonalszy.Czas jednak nie stoi w miejscu. Dni, tygodnie, lata spędzone na poszukiwaniu tej lepszej wersji mijają niepostrzeżenie jak kolejne pory roku. Wiosenny zapał młodości przechodzi w letnią beztroskę, potem jesienne rozczarowania, aż nadchodzi chłodna zima samotności. Nasz życiowy ogród, który miał rozkwitać od niezliczonych kwiatów, zaczyna pustoszeć. Powierzchowne relacje, które zawieraliśmy po drodze, okazały się kwitnąć krótko – ich płytkie korzenie nie wytrzymały próby czasu. Niektóre związki były tylko grą, zabawą w uczucia pozbawioną głębi; inne uschły z braku szczerej troski. Współczesny świat k**i nas wizją nieograniczonych możliwości – płynnej miłości, jak nazwał to Zygmunt Bauman – ale te płynne związki zawsze nabierają wody i toną w obliczu pierwszej burzy. W pogoni za iluzją ideału gubimy po drodze to, co prawdziwe.Samotność po latachW końcu przychodzi moment otrzeźwienia. Stoimy w naszym ogrodzie życia i widzimy opadające płatki dawnych uniesień. Te kwiaty, które miały wypełnić nasz świat pięknem, leżą zbrązowiałe na ziemi – wspomnienia krótkich romansów, niedokończonych historii, imiona blaknące w pamięci. Nie ma obok nikogo, kto trzymałby nas za rękę w długie, zimowe noce życia. Niegdyś wydawało się, że wszędzie jest jakaś róża czekająca na zerwanie, lecz teraz wokół pusto: życie przeminęło, a my zostaliśmy sami.Czujemy gorycz i pustkę. Bo czym ogrzać serce w chłodzie samotności, jeśli nie płonie przy nim żaden ogień bliskości? Żaden z tych pięknych, ulotnych kwiatów nie rósł u naszego boku wystarczająco długo, by dać owoce – nie przeżył do czasu, gdy naprawdę go potrzebujemy. W lustrze lat dostrzegamy własne odbicie i pytamy: gdzie popełniliśmy błąd? Czy w pogoni za lepszym nie przeoczyliśmy po prostu dobrego? Czy poszukując wciąż nowego ogrodu, nie zapomnieliśmy zadbać o własny kawałek ziemi?Korzenie i rytuałyDawne pokolenia patrzyły na miłość inaczej – mniej jak na bukiet do przebierania, a bardziej jak na drzewo zapuszczające korzenie. Nasi słowiańscy przodkowie żyli bliżej ziemi i cyklów natury, ucząc się cierpliwości i szacunku do procesu wzrastania. Miłość postrzegali jako część większej całości: rytuału, wspólnoty, świętego porządku. W Noc Kupały – słowiańskie święto miłości – młodzi zbierali się nad rzekami i jeziorami, tańczyli przy ogniskach, a dziewczęta puszczały na wodę wianki z kwiatów i ziół, wierząc, że los (a może i bogowie) poprowadzi właściwą osobę do wyłowienia tego wianka. Magia ognia i wody łączyła serca we wspólnym rytuale. Miłość była celebracją – nie chwilową przyjemnością, lecz wydarzeniem wpisanym w cykl natury i życia społeczności.Naszym przodkom nie przyszłoby do głowy bagatelizować więzi słowami w stylu „tego kwiatu jest pół światu”. Wręcz przeciwnie, starali się znaleźć ten jedyny kwiat i pielęgnować go mimo przeciwności. Gdy młoda para łączyła się w związek, cała wspólnota uczestniczyła w obrzędach przypieczętowujących ich miłość – od tradycyjnych zaślubin (swaćby) prowadzonych przez kapłana-Żercę przy świętym ogniu, po błogosławieństwo rodziców i dziadków udzielane młodym pod progem domu. Rytuał nadawał związkowi głębię i znaczenie: wierzono, że w tych gestach i symbolach zawiera się opieka bóstw lub Boga nad nową rodziną. Miłość była więc procesem i zobowiązaniem – początkiem drogi, na którą wstępowali nie tylko zakochani, ale i ich bliscy, duchy przodków, cała społeczność.W czasach przedchrześcijańskich wierzono, że związek dwojga ludzi wpływa na równowagę świata – niczym zjednoczenie nieba i ziemi. Gdy nastało chrześcijaństwo, dawną duchowość wpleciono w sakrament małżeństwa: co Bóg złączy, człowiek niech nie rozdziela. Przez stulecia małżonkowie przysięgali sobie wierność na dobre i na złe, w obecności całej wioski zgromadzonej w kościele. Ta przysięga była święta – zobowiązanie na całe życie, przed Bogiem i ludźmi. Oczywiście i wtedy bywały związki nieszczęśliwe czy trudne, lecz świadomość powagi przysięgi skłaniała do wytrwałości. Przodkowie naszych przodków przekazywali opowieści o miłości cierpliwej, wiernej, gotowej do poświęceń. Babcie i dziadkowie uczyli, że prawdziwą miłość buduje się latami – wspólną pracą, modlitwą, codzienną troską. Gdy coś się psuło, naprawiano to, zamiast wyrzucać. Relacja była postrzegana jak dom czy ogród: nieustannie pielęgnowana, zyskiwała z czasem coraz mocniejsze fundamenty.Gdzie rośnie prawdziwa miłośćDzisiejszy świat stawia przed nami paradoks: mamy wokół siebie niezliczone możliwości, a jednak tak trudno odnaleźć spełnienie. Wszystko zdaje się tymczasowe, wymienne, na teraz. Ale prawdziwa miłość wymyka się logice konsumpcji i natychmiastowej gratyfikacji. Nie znajdziemy jej, błąkając się wśród miliona kwiatów, bo nie jest kolejnym przedmiotem do zdobycia – jest raczej drogą, którą trzeba przejść, i ogrodem, który trzeba uprawiać. To proces wzrastania: od nieśmiałego pąku uczucia, przez burze i susze życia, aż po dojrzały kwiat wzajemnego szacunku i jedności. Każdy etap wymaga zaangażowania obu stron. Miłość w swej istocie nie polega na nieustannym poszukiwaniu ideału, lecz na uczynieniu ideału z tego, co już wybraliśmy sercem.Wyciągając naukę od naszych przodków, zaczynamy pojmować, że miłość to decyzja i obietnica. To podlewanie rośliny nawet w dni, gdy nie kwitnie; to chronienie jej przed chwastami egoizmu, przed burzami gniewu i chłodem obojętności. Z czasem taki pielęgnowany kwiat zapuszcza korzenie tak głęboko, że żadna wichura go nie wyrwie. Dwoje ludzi, którzy świadomie wzrastają razem, staje się jak potężne drzewo dające schronienie – sobie nawzajem, swoim dzieciom, wnukom… i inspirujące innych wkoło. I nagle okazuje się, że to, czego szukaliśmy po całym świecie, rosło tuż obok, w ogrodzie naszej codzienności – wystarczyło poświęcić mu uwagę i czas.Na końcu tej drogi dochodzimy do prostej prawdy: miłość to nie cudowny kwiat znaleziony przypadkiem, lecz owoc wytrwałej uprawy. To zobowiązanie, które każdego dnia staje się wyborem – by kochać, trwać i pielęgnować. Każdy z nas może wreszcie odłożyć na bok iluzję, że gdzieś daleko czeka perfekcyjna róża, i skupić się na własnym ogrodzie serca. Prawdziwej relacji nie znajduje się wśród miliona kwiatów – ona wzrasta tam, gdzie podlewamy i chronimy to, co wspólnie zasadziliśmy. Fiat voluntas tua.