24/10/2025
👉 Kobieta „siłaczka” jest tak silna, zaradna i ogarnięta jak mężczyzna, o którym marzy.
Uwaga - będzie długo!
Temat kobiety „siłaczki” często przewija się na sesjach ustawień.
Przychodzą do mnie kobiety, które są zmęczone i sfrustrowane tym, że w swoim kontekście rodzinnym to głównie one dźwigają na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za organizowanie codziennego życia.
„Dlaczego to ja noszę w związku spodnie?”
„Dlaczego ja zawsze wszystkim pomagam i doradzam, a kiedy ja potrzebuję wsparcia okazuje się, że nie ma mi kto go dać?
Nawet nie mam z kim pogadać.”
„Dlaczego to tylko na mnie spoczywa odpowiedzialność?”
„Wszyscy się przyzwyczaili, że ja zawsze daje radę.”
„Czuję się w domu jak dyrektor operacyjny, jak nie powiem, co trzeba zrobić, nikt nie ruszy palcem.”
To kobiety, które pracują, robią kariery,dobrze zarabiają (nierzadko więcej niż ich partnerzy), do tego dbają o dom, dzieci i swoich rodziców.
I są wykończone. A jednocześnie nie potrafią nic zmienić. Ani głęboko odpocząć. Bo struktura, w której tkwią wydaje się być z betonu.
————————-
Mam 20+ lat, wyjeżdżam na kilka lat do Indii. Sama.
Pamiętam to uczucie sprawczości i mocy, które mi towarzyszyło, gdy sama w tak odmiennym kulturowo kraju, o którego zasadach funkcjonowania nie miałam pojęcia, potrafiłam zorganizować sobie wszystko - odpowiednie pozwolenia, dzięki którym mogłam tam pracować, mieszkanie, lekarza, sprawy formalne, codzienne życie, które w tamtych czasach w Jaipurze było skrajnie odmienne od warunków w Polsce.
Wokół tej samodzielności, zaradności, odporności (kto był w Indiach ten wie, jak trzeba być odpornym, by tam żyć) budowałam swoje poczucie wartości. Miałam poczucie, że nic nie może mnie złamać. Że nie ma problemu, którego nie potrafiłabym rozwiązać. Trudności, z którą nie potrafiłabym się zmierzyć.
W tamtych czasach nie miałam jeszcze ani dziecka, ani męża.
Ta niezależność była dla mnie czymś wspaniałym.
————————-
Mam prawie 30 lat, wracam do Polski, zasuwam w korpo na stanowiskach menadżerskich wyższego szczebla. Latam w tę i we wtę po świecie. Dobrze zarabiam. Mam tendencję do przepracowywania się. Sumienność i pracowitość podkręcają wskaźniki mojego poczucia własnej wartości. (na firmowe maile odpisuję również w weekendy, a podczas kilkumiesięcznych samotnych wyjazdów służbowych do Azji praca 7 dni w tygodniu staje się normą).
Zauważam, że zawsze wiążę się z mężczyznami, na których nie mogę polegać.
Bo są niezorganizowani. Nieodpowiedzialni. Bo mają nałogi. Bo nie pracują. Bo mało zarabiają. Bo są niedecyzyjni. Nieodpowiedzialni.
Bo to ja płacę rachunki za mieszkanie, za nasze wyjazdy.
Skrycie nimi gardzę, nie szanuję ich. Uważam, że mam wszelkie ku temu powody, bo przecież oni są tacy nieogarnięci. Jednak wciąż tkwię w relacjach, które mi nie służą.
BO wciąż buduję poczucie własnej wartości wokół tego, że Ci mężczyźni są słabsi ode mnie. Bo lepsze to niż samotność.
Jestem na takim etapie życia, w którym nic nie kumam o wzorcach, które nieświadomie powielamy, ale zaczynam zauważać pewne powtarzalne schematy.
Jednocześnie zaczynam odczuwać zmęczenie, frustrację i fantazjować o tym, jakby to było mieć takiego ogarniętego mężczyznę u boku, takiego za którego nie musiałabym brać odpowiedzialności, którego nie musiałabym ratować z nałogów, przy którym nie czułabym się jak matka.
Myślę sobie:
„Gdybym z takim była, wreszcie mogłabym odpocząć, wreszcie nie musiałabym walczyć o przetrwanie.”
„Nie musiałabym już się zajeżdżać”.
Lecz gdy trafiam na „ogarniętego” mężczyznę - czuję, że zależy mu na mojej uległości, chce mnie zdominować i kontrolować, więc zaczynam z nim konkurować, muszę mu dorównywać, jakaś siła we mnie, jakiś głęboki ruch każe mi z nim walczyć i zrobić wszystko, by jednak okazało się, że jestem od niego mocniejsza, mądrzejsza, z większymi sukcesami… przeradza się to w jedną wielką rywalizację.
Kolejny mój związek rozlatuje się z hukiem.
——————-
Ten huk wybudza mnie z jakiegoś amoku. Dostrzegam, że nie znam zdrowego wzorca relacyjnego.
Zaczynam widzieć, że nieświadomie zapraszałam do swojego życia mężczyzn, na których nie mogłam polegać. I zaczynam
rozumieć, dlaczego przy tych „silnych” (celowo w cudzysłowie, bo siła mężczyzny nie polega na chęci zdominowania kobiety) wchodziłam w tryb rywalizacji.
Zaczynam wyraźnie widzieć wzorzec, który odtwarzam w życiu miłosnym. Leczę go. Uwalniam.
—————————-
Wiele uzdrawiam, ból wylewa się ze mnie strumieniami. Coś się we mnie głęboko zmienia.
Rozpuszcza się moja hardość.
Poznaję mojego męża.
Człowieka, który jest zupełnie inny niż poprzedni partnerzy i który zapewnia mi bezpieczeństwo i komfort pod każdym możliwym względem.
Wychodzę z korpo-rzeczywistości.. zaczynam pełniej oddychać. Zwalniam.
Czuję, że przełamałam jakiś wzorzec, że zaprosiłam do swojego życia nową jakość.
Słyszę od męża wielokrotnie „pojawiłem się w Twoim życiu po to, żeby Ci to wszystko wynagrodzić”.
„Nie jesteś już sama”.
A jego słowa mają pokrycie w czynach.
Ale co się okazuje?
Okazuje się, że mimo warunków związkowych/życiowych jak u Pana Boga za piecem - ja wciąż na wielu poziomach nie potrafię odpuścić.
Nie potrafię wyjść z trybu przetrwania. Nie potrafię puścić kontroli. Nie potrafię zaufać mężowi w pełni. Nie potrafię pozwolić mu przewodzić, nie pozwalam mu całkowicie otoczyć siebie męskim, bezpiecznym ramieniem.
Jestem zupełnie inną kobietą, ale tryb przetrwania i bardzo głębokie osamotnienie wrosły w moje DNA dużo głębiej niż kiedykolwiek przypuszczałam.
Byłam pewna, że kiedy znajdę się w innych okolicznościach związkowych, to z ulgą porzucę stary schemat… myślałam, że tylko na to czekam.
Moje wnętrze krzyczało z rozpaczy: „przecież to nie tak miało być, przy silnym odpowiedzialnym mężczyźnie miałam w końcu odpocząć, odprężyć się… miałam przestać się przekraczać. O co tu chodzi, czemu wciąż we mnie tyle potrzeby kontroli i asekuracji?”
Zaczęłam widzieć wtedy, że wychodzenie z wzorca siłaczki jest jak wychodzenie z ciężkiego nałogu.
Powoli, krok po kroku, rok po roku. To nauka panowania nad lękiem, że jeśli puszczę kontrolę, to wszystko się rozsypie. To nauka zaufania do życia.
Zaczęłam wyraźnie widzieć, jak w wyniku wielkiej dziecięcej rany i przekazu pokoleniowego kobiet z mojego rodu, muszę zawsze być silna i niezależna - tak na wszelki wypadek, by się uchronić przed jakąś potencjalną katastrofą. Przed porzuceniem, przed odrzuceniem, przed zranieniem.
Zaczęłam widzieć, Jak nie potrafię zaufać mężczyznom. Jak nie potrafię ich szanować. Jak bardzo się ich boję.
Zaczęłam rozumieć, że ta siła i zaradność maskują ogromny lęk. Lęk tak wielki, jak lęk przed śmiercią.
Lęk, który w dużej mierze nigdy nie był mój.
To lęk moich babek, prababek, które w ekstremalnych okolicznościach musiały dawać radę same i być zawsze silne, bo ich straumatyzowani wojną mężowie pili i bili. To lęk kobiet, których mężowie umierali na wojnie, ginęli śmiercią samobójczą lub po prostu odchodzili zostawiając za sobą żony z małymi dziećmi i biedą.
Oprócz tego to był mój własny dziecięcy lęk.
Lęk przed odrzuceniem, lęk przed tym, że jestem nic niewarta i muszę wciąż swoją wartość udowadniać na wszelkie możliwe sposoby.
Lęk związany z tym, że gdy było mi trudno, nie miałam do kogo się zwrócić.
By nie narażać się po raz kolejny na odrzucenie, wykształciłam bardzo wcześnie umiejętność samodzielnego radzenia sobie z emocjami, z problemami.
Nie mówiłam nic rodzicom, kiedy ktoś prześladował i zastraszał mnie w szkole, przeżywałam lęk w samotności, miesiącami bolał mnie brzuch.
Także kochana - nie przestaniesz być siłaczką nawet przy silnym mężczyźnie, jeśli nie uzdrowisz wzorca. Nie puścisz kontroli, nie zaufasz, nie zaczniesz prawdziwie głęboko szanować męskiego, nie pozwolisz mu objąć siebie silnym ramieniem, jeśli nie uzdrowisz wzorca.
Owszem, silny mężczyzna stworzy bezpieczną przestrzeń, w której Ty cały ten ból i lęk w końcu będziesz mogła uwolnić. Ale bez Twojej własnej pracy się nie obędzie.
Nie mamy wpływu na to, z jakiej gliny zostałyśmy ulepione, ale mamy wpływ na to, jaki ostatecznie nadamy tej glinie kształt.
I też nie chodzi o to, by z siłaczką pożegnać się bezwzględnie na zawsze - chodzi o to, by korzystać z jej wspaniałych zasobów i umiejętności, kiedy są naprawdę potrzebne, lecz jednocześnie by nie przebywać w tym trybie non stop. Bo on wykańcza kobiecą psychikę i ciało.
Dbaj o siebie 🤍🕊
💎GRUPOWE WARSZTATY USTAWIEŃ - pracujemy z każdym tematem zgłaszanym przez uczestników
15.11 SOSNOWIEC - zostały 3 wolne miejsca
13.12 SOSNOWIEC
10.01.2026 SOSNOWIEC
07.02.2026 SOSNOWIEC
Koszt 600 PLN
💎SESJE USTAWIEŃ 1:1 ONLINE I STACJONARNIE W SOSNOWCU
Koszt 500 PLN
——————————————————————-
Joanna Gajoch
Coach Kognitywny
Praktyk Ustawień Systemowych wg Berta Hellingera
Link do warsztatów, kursów i sesji 1:1 w BIO.