Dom Zmiany Anna Miller-Strzemińska

Dom Zmiany Anna Miller-Strzemińska O drodze do wrażliwości, siebie, do miłości, radości oraz spełnienia w relacjach i życiu. Dom Zmiany to poezja słów, wrażliwości i przemiany.

To zarazem miejsce i przestrzeń w relacji, empatyczny i bezpieczny dom, w którym może się narodzić gotowość do trwałej zmiany. Tu znajdziesz osobistą pomoc oraz poezję, eseje, przemyślenia, wiedzę, artykuły, inspiracje oraz pytania, które wesprą Cię w Twojej drodze do siebie i swojej wrażliwości oraz świadomości swojego wnętrza. Jestem terapeutką holistyczną, pracującą różnymi metodami, na różnej głębi z uzdrowieniem człowieka. Mam własną praktykę z klientami z różnych stron świata, z którymi pracuję w dwóch językach (polski i angielski). Pracuję z klientami na sesjach indywidualnych, prowadzę warsztaty terapeutyczno-transformacyjne oraz wykłady i piszę książki. Poza tym, jestem też coach transformacyjną, mentorką i kobietą po przejściach. Tą, która karmi i porusza słowami. Tworzę głębokie doświadczenia obejmujące pracę z emocjami, sercem i duszą, prowadzę przez meandry i zawiłości komunikatów płynących z wnętrza. Leczę słowem, transformującą obecnością oraz energią. Pomagam dotrzeć tam, gdzie samemu nie można. Pracuję ze zmianą indywidualnie, grupowo i organizacyjnie, płytko lub głęboko. Pomagam klientom indywidualnym przejść świadomie przez proces zmiany, przejść przez kryzys lub uzdrowić się. Pomagam uzdrawiać to, co w sercu, głowie i duchu. Biznesowo zaś pracuję z wypaleniem zawodowym, konfliktem oraz interwencyjnie w kryzysie psychicznym. Jestem też propagatorką zmiany, publikuję, występuję w mediach i na wydarzeniach branżowych i świadomościowych. W 2016 zostałam zaproszona przez wydawnictwo „MT Biznes” do napisania książki o swojej praktyce job coachingu, zaś za swą działalność społeczną na rzecz poprawy zdrowia psychicznego w 2020 zostałam nominowana do Plebiscytu Skuteczna Kobieta Roku. Z powodzeniem łączę dwa światy, twardy świat nauki i i subtelny świat ducha. Mocno stoję na ziemi, jednak czasem w swojej pracy poruszam się również swobodnie na styku subtelności wybiegających znacząco poza to, co może objąć umysł. Stosuję podejście holistyczne. Korzystam z wiedzy, doświadczenia i narzędzi wielu metod i nurtów dobierając je indywidualnie i intuicyjnie (min. TSR, Analiza Transakcyjna, Analiza Jungowska, Psychoterapia Psychodynamiczna i Gestalt, Clean Coaching, Zen Coaching, terapia prowokatywna, psychologia transpersonalna i systemowa, IFS, praca z oddechem i przepływem energii życiowej). Przeszłam daleką drogę przez najcięższe traumy i kryzysy, wypalenie, choroby, rzucanie etatu, własną firmę i inne. Uzdrawiałam i stabilizowałam się na najgłębszym poziomie, odzyskałam równowagę, a teraz wspieram w tym innych. Wypracowałam własne podejście do transformacji, łączące twardą wiedzę psychoterapeutyczną i psychologiczną, hipersensytywność i intuicję z pracą z energią. Czuję i widzę znacznie więcej. Mam za sobą ponad 16 lat terapii własnej, wiele procesów coachingowych, mentoringowych i różnych metod pracy z ciałem i duchem. Wierzę w to, że zmieniając siebie, zmieniam cały świat. Prywatnie jestem mamą dwóch córek, żoną, przyjaciółką, towarzyszką, dojrzałą, odważną i wolną kobietą, która z pasją praktykuje bycie i uważność. Zgłębiam tajniki uświęconej kobiecości i seksualności, rozwijam intuicyjny kontakt z naturą. Kocham ludzi, życie i wierzę w potencjał każdego z nas.

W dzisiejszych czasach jest coś grubo nie tak z naszą zdolnością do bliskości i jej budowania... Świat nam w tym tylko p...
05/04/2025

W dzisiejszych czasach jest coś grubo nie tak z naszą zdolnością do bliskości i jej budowania... Świat nam w tym tylko przeszkadza jeszcze bardziej.

Ewa Pągowska: Koleżanka opowiadała, że kiedy chorował jej pies, wciąż konsultowała jego objawy i leczenie z ChatemGPT. Ten ją pocieszał, doceniał, chwalił, że stanęła na wysokości zadania. Powiedziała, że nikt jej w tym czasie tak nie wsparł, nawet mąż i dorosłe dzieci. Jakie właściwie warunki muszą być spełnione, żeby czuć bliskość, żeby ona zaistniała?

Prof. Bartłomiej Dobroczyński*: – Może zacznę od tego, że to uczucie bycia rozumianym przez ChataGPT jest złudzeniem, projekcją. Psycholodzy uważają, że mamy w sobie Hyperactive Agency Detection Device, czyli nadaktywny poszukiwacz intencjonalności w świecie. Ten mechanizm sprawia, że doszukujemy się podmiotowości i intencji także tam, gdzie ich nie ma. Krzyczymy na samochód: „Nie rób mi tego! Dlaczego nie chcesz ruszyć?", albo złościmy się na komputer: „Dlaczego tak wolno się odpalasz?!". Ta skłonność była wzmacniana przez tysiące lat, bo zwiększała szanse na przetrwanie.

Dlaczego?

– Bezpieczniej było uznać, że coś, co się rusza w oddali, jest zwierzęciem, które chce nas zaatakować, niż np. poruszanym przez wiatr krzakiem. Twórcy ChatGPT wykorzystują tę naszą właściwość. Ale przecież jeśli pani koleżanka poczuła się pocieszona podczas rozmowy z nim, to znaczy, że na bazie tego, co przeczytała, sama sobie dodała otuchy. ChatGPT nie ma intencji nam jej dodawać, nie jest w stanie się o nas troszczyć. A znajomość kogoś – jego poznanie, więź i wzajemna troska, to trzy elementy konieczne, by zaistniała bliskość. To, że ktoś czuł się lepiej rozumiany przez ChatGPT niż przez swoich krewnych, tylko pokazuje, jak wielkie mamy trudności w jej realizowaniu. Zresztą dlatego rozmawiamy o bliskości, bo dzisiaj coś z nią jest nie tak, z trudem się w niej odnajdujemy, z trudem budujemy relacje. Żyjemy w świecie, który nam w tym przeszkadza.

Jak do tego doszło?

– Wiele procesów kulturowych, społecznych i ekonomicznych się do tego przyczyniło. Przede wszystkim przejście od społeczności, w których wszyscy się znali – plemiennych, wiejskich – do miejskich; od rodzin wielopokoleniowych do gospodarstw jednoosobowych, oraz kapitalizm. Dziś jesteśmy nastawieni na indywidualność i skupieni na samorozwoju. Siebie i innych postrzegamy jak jednoosobowe przedsiębiorstwa – mamy przynosić zysk, minimalizować koszty, musimy bez przerwy ze sobą konkurować i dbać o swój PR, nie możemy pokazywać swoich słabości, bo innym przedsiębiorstwom nie będzie się opłacało z nami kooperować. Musimy się tak zachowywać, żeby inni chcieli nas kupić. Nasze relacje: miłosne, romantyczne, przyjacielskie, zostały utowarowione. Wierzymy w to, że jesteśmy kowalami własnego losu.

Podczas jednego z wykładów powiedział pan: „Każdy jest kowalem swojego losu pod warunkiem, że odziedziczył kuźnię". Zachwyciłam się tym stwierdzeniem.

– Ja tylko zacytowałem Piotra Ikonowicza. Nie doceniamy siły nacisku zewnętrznego i roli przypadku w życiu. Mamy coś takiego, co psycholodzy nazywają „atrybucją wsteczną". To tendencja do opowiadania o swoim życiu jako o intencjonalnym przedsięwzięciu, w którym po kolei robiliśmy rzeczy, które doprowadziły nas tam, gdzie jesteśmy, jakbyśmy realizowali pewien scenariusz. Tymczasem w naszym życiu to przypadek znajduje się w posiadaniu pakietu kontrolnego akcji. Takich historii jak ta, że ktoś został potrącony przez pijanego kierowcę na pasach, słyszymy codziennie mnóstwo. O jakiej decyzji i intencji możemy mówić w przypadku tego przechodnia? Poczucie, że jesteśmy samowystarczalni i nie potrzebujemy bliskości innych ludzi, jest iluzją.

Z profesorem Bartłomiejem Dobroczyńskim rozmawia Ewa Pągowska, fragment pochodzi z Wysokich Obcasów

fot Susan Wilkinson

"ŚWIAT JEST BARDZIEJ SKOMPLIKOWANY NIŻ NASZE PRAWDY O NIM". Notatki terapeutyczne na serwetce od kawy. Jadąc autobusem p...
22/02/2025

"ŚWIAT JEST BARDZIEJ SKOMPLIKOWANY NIŻ NASZE PRAWDY O NIM". Notatki terapeutyczne na serwetce od kawy.

Jadąc autobusem przeczytałam na ekranie właśnie te słowa Stefana Themersona i wydały mi się bardzo bliskie.

Zapisałam je sobie, ani nie wiedząc kim ów człowiek był, ani też nie będąc kompletnie świadoma, że będą tematem przewodnim całego tygodnia. Zarówno w gabinecie, w życiu prywatnym, jak i nade wszystko w moim krajobrazie wewnętrznym.

My, terapeuci w swojej arogancji, lubimy sobie czasem myśleć, że wiemy trochę więcej o człowieku, bo liznęliśmy psychologii czy innych dziedzin. Ale prawda jest taka, że wcale nie wiemy. Ci z nas, którzy mają wystarczająco dużo pokory i świadomości doskonale wiedzą, że to, co wiemy czasem jest dosłownie o dupę potłuc i nikomu do niczego niepotrzebne. A nasze życia chwilami niczym nie różnią się od żyć tych, którzy do nas przychodzą.

I oczywiście ów pokora, świadomość i wiedza są konieczne do wykonywania tej pracy choć na poziomie przyzwoitym czy wystarczającym i pozwalają nam na różne wybory, które są dobre i bezpieczne dla naszych klientów, ale monopolu na "wie-nie" niestety nie dają. I jeśli czytasz to jakiś terapeuto, który jesteś całkowicie wolny od tego, to wybacz i przepraszam, że wrzuciłam Cię do wora z innymi swoją generalizacją.

Ten tydzień sesji skłonił mnie do potężnej refleksji nad człowiekiem. Czym jest, czym jest jego rozwój, jaka droga jest właściwa, czym jest terapia, jakimi wartościami się kierować i jakie są ważne. Czym jest człowiek.

Wiem, to ostatnie brzmi bardzo przedmiotowo i może brzmieć obraźliwie. Ale paradoksalnie dla mnie tkwi w tym ogromny szacunek do potęgi tego, czym jest to, co manifestuje się w tym, co na powierzchni widzimy jako ciało i umysł człowieka. Jak bardzo na codzień ograniczamy nasze rozumienie tożsamości człowieka do jego widocznej i fizycznej postaci, wyglądu, posiadania, robienia i tego, co myśli czy mówi. Czasem jeszcze uda się jakoś dostrzec, co czuje, ale rzadko, a jeszcze rzadziej fakt, że to co czuje, znaczy coś więcej poza tym, że nie radzi sobie albo że słaby jest, na przykład.

A przecież prawda o człowieku jest znacząco bardziej złożona, skomplikowana i inna. Przecież jego wewnętrzny krajobraz jest tak wielki i niepoznany jak Himalaje, Ocean Spokojny, Rów Mariański, punkty depresji, podwodne jaskinie i wąwozy, lasy i puszcze, sawanny i pustynie, a także różne zjawiska pogodowe, które doprawiają całość szczyptą nieprzewidywalności.

Zgadzam się częściowo z tymi, którzy mówią talking therapy nie działa. Terapia gadana nie działa. Nie działa, pewnie. Bo jak się w kółko gada o tym, co się już o sobie wie i co widać na wierzchu, to co tu może zadziałać, jak całe życie wewnętrzne odbywa się poza zasięgiem tej metody. No nic. Zgadzam się też z tymi, którzy mówią ustawienia systemowe nie działają, to hochsztaplerstwo. No, nie działają, jak się wchodzi w nie bez szacunku, gotowości, odpowiedzialności za swój los i zmiany, za tę wewnętrzną topografię, z takim nastawieniem, weź mi i ustaw terapeuto teraz życie tak, żeby mi działało, to co tu może zadziałać. No nic.

A jednak oczekiwanie świata jest takie, by to terapeuta WIEDZIAŁ i umiał. A także by to było zbadane i udokumentowane skrupulatnie. By wiedział, co mi dolega i znalazł rozwiązanie. Najlepiej szybkie.

Problem jednak polega na tym, że życie pisze swoje scenariusze.

I przyznam, że chwilami marzeniem wielu terapeutów, śmiem twierdzić, że skrycie to może i nawet każdego, tak samo jak ich pacjentów, jest ta sama myśl. By WIEDZIEĆ, co im dolega i znaleźć rozwiązanie. Najlepiej szybkie.

No i jak tu się obie strony spotkają na sesji na tym marzeniu, by to było tak proste i szybkie, to są dwie opcje. Pierwsza, na pewno albo znajdą proste i szybkie rozwiązanie i obie strony będą zadowolone. I jak to działa, to super. Gorzej jak nie działa i wydarza się opcja druga, się nic nie zadzieje i obie są niezadowolone.

Na szczęście jest jeszcze opcja trzecia, w której to terapeuta najpierw rozczarowuje głęboko klienta tym, jaki jest i że nie ma rozwiązań na to, czego doświadcza klient. Taki scenariusz, choć wydaje się być najtrudniejszy jest paradoksalnie najbardziej rozowjowy. Dla wszystkich, ale nade wszystko dla klienta.

Wtedy tak naprawdę dopiero zaczyna się taki proces, który ja sobie lubię nazywać “prawdziwą terapią”. Co jednak nie oznacza, że wcześniejsze etapy nie są prawdziwe. Absolutnie nie.

Jeśli uda im się spotkać tam, gdzie terapeuta spotka się ze swoją skończonością, gdzie wie, że nic nie wie i że być może, co najwyżej, przy najlepszych wiatrach uda mu się zadać od czasu do czasu właściwe pytanie, a przy pięknej pogodzie to może i nawet jakąś interwencję skuteczną zrobić, ale wierzy głęboko w to, że klient sam wie, że wszystko, czego potrzebuje klient czy drugi człowiek jest wyłącznie w nim to tam jest szansa na uzdrowienie.

To podążanie, za procesem, klientem, drugim człowiekiem, bardzo dalekie od kontroli umysłu. Dla niektórych umysłów nieznośne i nie do wytrzymania. Zarówno tych terapeutycznych, jak i tych klienckich.

Ale jeśli terapeuta wykaże się tym rodzajem cierpliwości i jakiejś własnej mądrości pozwalającej mu dać się poprowadzić i doprowadzić do klienta i jego nieskończonej mądrości z głębi, tej daleko ponad umysł to tam może dojść do SPOTKANIA.

Spotkania w ciszy.

Ciszy tak terapeutycznej, że słów nie trzeba. Ciszy takiej, że niby nic się nie dzieje, a dzieje się wszystko. Są emocje, łzy, oddech, jest przepływ, kręci się w głowie. Ale słów brak. One przychodzą potem, na kolejnych sesjach. I nie zawsze trzeba to rozumieć. Czasem warto, a czasem nie warto. To człowiek może poczuć, a terapeuta tu już raczej powinien wiedzieć do czego wracać, a gdzie unikać retraumatyzacji.

Takie spotkania otwierają nowe przestrzenie, przenoszą relację, terapię czy proces na inny poziom.

Klienta można zabić pytaniami, umysłem, metodami, technikami i narzędziami. Można go zabić własną wiedzą i chęcią wiedzenia. Można tańczyć z nim latami wyczerpujące tango analizy umysłowej, czasem naprawdę długimi latami. I niewiele w jego lub terapeuty życiu to zmieni.

Ale można się też spotkać. W ciszy. W swojej skończoności i w niewiedzy. W bezradności i bezsilności. W niemocy. W szacunku i miłości. W prawdzie.

To są spotkania.

Spotkania prawdziwych ludzi. Zwykłych w swej skończoności. I jeśli tam jest miłość i prawda to takie spotkanie przynosi przełom.

I nie chcę w ten sposób oceniać pracy czy skuteczności poszczególnych metod pracy, modalności czy jednostek. Z mojej perspektywy wszystkie są potrzebne dla kogoś, w którymś momencie jego życia czy rozwoju. Ten tekst raczej mówi, że nie musimy się zgadzać, by się szanować, możemy się różnić i nadal być razem w szacunku.

W życiu warto szukać zarówno tego, co tożsame z nami, bo to nas karmi i wzmacnia, jak i tego, co zupełnie inne i dalekie, bo to nas rozwija i zmusza do głębszej refleksji. Ale można też i nie szukać niczego, jeśli ktoś nie chce. Różne metody pracy, techniki, a co za tym idzie jakości i wartości wnoszone przez nie i różnych ludzi są potrzebne w przyrodzie. A to do nas należy wybór tego, co i kto jest dla nas dobry na dany moment.

Bo wszystko może być nauczycielem wyborem i zmianą, jeśli tego zapragniemy i będziemy gotowi. A jednocześnie nic może nam nie pomóc, jeśli gdzieś w głębi tego nie chcemy i gotowości do zmian zabraknie. Szukajmy zatem swojej drogi po swojemu, sprawdzajmy, co dziś dla nas zadziała.

Dziękuję wszystkim moim Klientom w tym tygodniu za spotkania. Te piękne, te trudne, te uczące pokory. Za wszystkie lekcje, kiedy czuję, że przede wszystkim jestem człowiekiem i nie wolno mi szkodzić jako terapeucie. Primo non nocere. Znać swoją skończoność i miejsce w świecie, w sobie i w życiu drugiego człowieka. Klienta, męża, dziecka, rodzica, przyjaciółki.

Wciąż niezwykłe dla mnie to jest, co się dzieje, kiedy pozwolimy człowiekowi iść tam, gdzie on wie, że ma iść lub chce iść. Nie przestaje mnie to fascynować, jak głęboką mądrość każdy człowiek w sobie ma.

Mamy też oczywiście i nieskończoną głupotę, ale świat nie znosi pustki i wszystko w nim znajduje swoje miejsce, czas i znaczenie. Wszystko jest potrzebne. Ostatni tydzień najbardziej mi pokazał, że wszystkie wartości to wartości, nawet jeśli nie są moje lub nie na teraz. To są wciąż wartości. Że każdy styl życia jest ok i że każdy też ma swoje koszty.

Nie ma właściwych dróg, słusznych wartości i idealnych rozwiązań. Nikt z nas nie jest też nieskończenie dobry lub nieskończenie zły.

Jesteśmy wszyscy sumą swoich wyborów. Tych świadomych i tych nieświadomych, o których istnieniu pojęcia nie mamy, a zostawiają ślad we wszechświecie.

Bardzo ważny ślad, więc jeśli to czytasz to pamiętaj, że Twój ślad jest ważny. Nawet, jeśli nie wiesz, jaki ma kształt. Każdy z kształtów składa się na całość tego, czym jest świat. I każdy jest potrzebny taki, jaki jest.

Na koniec zostawiam tu dwa cytaty, które są we mnie ostatnio żywe. Jeśli macie swoje, które Was prowadzą, podzielcie się w komentarzach. Ciekawa jestem innych dróg...


"Nasze czyny za życia brzmią echem w wieczności". Słowa z filmu Gladiator II


"Żyję tak, jakbym miał umrzeć jutro (...) a ja żyję tak, jakbym miał nigdy nie umrzeć". Słowa z książki “Grek Zorba” Nikosa Kazantzakisa

🖊 Autor Anna Miller-Strzemińska Cytowanie i zamieszczanie na swojej stronie wymaga podania źródła.

💙 Zapraszam na konsultacje, sesje indywidualne, warsztaty transformacyjne oraz do śledzenia aktywności i twórczości.

📷 Własne, na zdjęciu moje notatki z baru 😉

🇵🇱 RZECZ O ZWIĄZKACH. ROZSTAJEMY SIĘ Z TEGO SAMEGO POWODU, Z JAKIEGO SIĘ POŁĄCZYLIŚMY.  "Wydawać by się mogło, że te sam...
09/02/2025

🇵🇱 RZECZ O ZWIĄZKACH. ROZSTAJEMY SIĘ Z TEGO SAMEGO POWODU, Z JAKIEGO SIĘ POŁĄCZYLIŚMY.

"Wydawać by się mogło, że te same elementy, które przyczyniają się do stabilizacji i harmonii w związku, są tymi, które prowadzą do jego zniszczenia".

Co to tak naprawdę znaczy i dlaczego tak jest?

Początkowo, w fazie zakochania idealizujemy i uwielbiamy wszystko, co nas różni od naszego partnera. Fascynuje nas to, co on ma, a my nie, co nam tak trudno osiągnąć. Buduje to w nas poczucie, że wreszcie odnaleźliśmy tę brakującą część nas, drugą połówkę, że tak pięknie się uzupełniamy. To początkowo działa na nas przyciągająco, kojąco, upajająco i spajająco.

Dzieje się tak dlatego, że kiedy jesteśmy zakochani, to akceptujemy te cechy nie tylko w swoim partnerze, ale przede wszystkim nareszcie akceptujemy je w nas samych, wyciszając konflikty wewnętrzne. Schody zaczynają się później.

Kiedy kończy się zakochanie, zaczynamy widzieć więcej, separujemy się i zaczynają się pierwsze sprzeczki o różnice, a potem problemy. Po nich przychodzą pierwsze kryzysy, w których brak porozumienia. Wtedy często zadajemy sobie pytanie:

"Jak to możliwe, że się w nim/niej zakochała/em, skoro tak się różnimy?".

Wyobrażamy sobie wtedy, że na pewno lepiej by nam było z kimś innym, kto jest bardziej podobny do nas, komu niczego tłumaczyć nie trzeba, kto mówi naszym językiem i kto natychmiast i to w lot łapie o co nam chodzi, nas zrozumie, dokończy zdanie za nas,domyśli się i będzie tak samo czuł, myślał i żył. A to jednak jest o dziecięcym zlaniu z mamą.

Zaś w dorosłym życiu i związkach to tak nie działa. Kompletnie nie. Bo różnice mają to do siebie, że się przyciągają z niezwykłą siłą. I ma to swoją głęboką, ukrytą mądrość.

"Na przykład, jeśli jesteśmy osobami aktywnymi, zawsze czymś zajętymi, to fascynuje nas jego spokój, wrażliwość i zdolność do introspekcji. W tym czasie partner podziwia naszą przebojowość, to, że zawsze z uporem zmierzamy do celu.

Ale problemy pojawiają się później, kiedy mija stan zakochania. Wówczas zaczynamy kłócić się z powodu tych samych spraw, które na początku nas do siebie zbliżyły. Jeśli w szczególności rozwinęliśmy w sobie aspekt aktywny, to prawdopodobnie pozostajemy w konflikcie z elementami własnej bierności, broniąc przy tym zawzięcie postawy aktywnej. Także partner staje się celem naszych ataków z powodu swojej pasywności. Przenosimy na związek nasz dawny konflikt wewnętrzny.

Zakochując się w kimś, kto pozwala sobie na spokój i wyciszenie, w pewien sposób sięgamy do własnego, wcześniej odrzucanego aspektu, ale jeśli nie poświęcimy mu wystarczającej uwagi, to skończymy kłócąc się z partnerem, tak jak wtedy, gdy walczyliśmy z tą kwestią w nas samych".

Dzieje się tak dlatego, że partner działa na nas jak lustro, które odbija wszystkie nasze zaprzeczone, odrzucone aspekty nas, cechy i zachowania, których w sobie nie lubimy i nie akceptujemy, przenosząc je na innych.

A więc relacja z partnerem niejako zmusza nas do zobaczenia w sobie tego, czego absolutnie widzieć nie chcemy, co naturalnie ani fajne, ani przyjemnie nie jest.

Dużo prościej jest przecież wierzyć, że istotą problemu w związku jest po prostu nieodpowiedni partner i znalezienie nowego z całą pewnością rozwiąże trudną sytuację. Kłócimy się więc wiecznie, aż się w końcu rozstaniemy i partner już nie będzie nam przypominał o naszej wewnętrznej walce.

I jakkolwiek to rozwiązanie przynosi krótkoterminowo natychmiastową ulgę ulgę, bo nie będziemy już musieli się dłużej konfrontować ze sobą, to jednak długoterminowo nie rozwiązuje podstawowej przyczyny naszego związkowego niepowodzenia. Tego, co w nas.

Co zatem jest rozwiązaniem?

Otóż antidotum na te problemy jest patrzenie w siebie głębiej, zauważanie i rozwijanie w sobie tych aspektów siebie, które odrzucamy albo z którymi walczymy. Nie da się tego zobaczyć samemu. Zawsze jest do tego potrzebny drugi człowiek.

Można to obserwować nie tylko w relacji z partnerem, ale także z innymi ludźmi, przyjaciółmi, znajomymi, ludźmi w pracy lub przypadkowymi spotkaniami, które powodują w nas wzburzenie.

Jeśli coś w kimś nas denerwuje lub jakoś mocno porusza burząc nasz spokój i angażując nas w walkę z tym, to bardziej niż pewne jest, że jest coś na rzeczy i tkwi w tym coś o nas samych i jakiejś zaprzeczonej i odciętej cząstce.

W tym właśnie sensie relacje z innymi ludźmi, a najbardziej ta z partnerem sprzyja wewnętrznej integracji. Jeśli pozwolimy sobie na głęboką pracę wewnętrzną i samopoznanie, partner z wroga staje się naszym nauczycielem i przewodnikiem po naszym wnętrzu.

To zaś daje nam szansę
zintegrować wcześniej odrzucone części nas i poprzez to stać się pełniejszymi jednostkami, powstrzymując tym samym walkę wewnętrzną i zewnętrzną. To jest właśnie ta ukryta mądrość związków i różnic między ludźmi.

Jeśli jednak wybierzemy inaczej to nasza relacja z partnerem będzie się pogarszać, wzajemne pretensje i dystans rosnąć, aż rozstaniemy się w końcu z tego samego powodu, z którego wcześniej się połączyliśmy.

Co więcej, jeśli nie rozwiążemy tego, to ten sam scenariusz z całą pewnością prędzej czy później odtworzy się w kolejnej relacji i kolejnej. A to wiedzą wszyscy, którzy mają za sobą już kilka nieudanych związków i podstawowy poziom autorefleksji.

Zachęcam zatem do popatrzenia głębiej i w siebie i w związek.

Gdybyście chcieli zrobić to w bezpiecznej przestrzeni relacji w Domu Zmiany to czekam tam na Was z jednym lub dwoma wygodnymi fotelami. A gdybyście jednak woleli to robić z pozycji własnego fotela to zapraszam do śledzenia wpisów i twórczości na profilu 😉

Cytowane w tekście fragmenty pochodzą z książki "Kochać z otwartymi oczami" Jorge Bucay i Silvia Salinas, którą czytam po raz kolejny po kilkunastu latach i odkrywam od nowa.

🖊 Autor Anna Miller-Strzemińska Cytowanie i zamieszczanie na swojej stronie wymaga podania źródła.
📷 Anna&Reg
---------------

🇬🇧 A PIECE ABOUT RELATIONSHIPS. WE PART FOR THE SAME REASON WE CONNECTED.

"It would seem that the same elements that contribute to the stability and harmony of a relationship are the ones that lead to its destruction."

What does this really mean and why is it so?

Initially, in the infatuation phase, we idealise and adore everything that makes us different from our partner. We are fascinated by what he or she has and we don't, what we find so hard to achieve. It builds in us the feeling that we have finally found that missing part of us, the other half, that we complement each other so beautifully. Initially it has strongly attracting, soothing, uplifting and bonding effect on us.

This is because when we fall in love, we accept these qualities not only in our partner, but, more importantly, we finally accept them in ourselves, quieting internal conflicts. The challenges begin later.

When falling in love ends, we start to see more, we separate and the first arguments over differences and then problems begin. These are followed by the first crises in which there is a lack of understanding. Then we often ask ourselves:

"How is it possible that I fell in love with him/her if we are so different?".

We then tend to imagine that we would surely be better off with someone else who is more like us, who doesn't need to be explained anything, who speaks our language and who immediately and in a flash catches what we mean, understands us, completes a sentence for us, guesses what we feel, thinks and lives life the same way. But these are traits of a childhood union with a mother.

Whereas in adulthood and relationships it doesn't work like that. Not at all. Because differences have a way of attracting each other with extraordinary force. And it has its own deep, hidden wisdom.

"For example, if we are active people, always busy with something, we are fascinated by their calmness, sensitivity and ability for introspection. At this time, our partner admires our determination, the fact that we always stubbornly pursue our goal.

But problems arise later, when the state of being in love passes. Then we start to argue about the same things that brought us closer together in the beginning. If we have developed an active aspect in particular, then we are probably in conflict with elements of our own passivity, while fiercely defending the active attitude. Our partner also becomes the target of our attacks because of his passivity. We transfer our old internal conflict to the relationship.

By falling in love with someone who allows himself to be calm and quiet, we are in a way reaching out to our own, previously rejected aspect, but if we do not devote enough attention to it, we will end up arguing with our partner, just as we did when we were struggling with this issue within ourselves".

This is because the partner acts as a mirror to us, reflecting all our denied, rejected aspects of us, traits and behaviours that we don't like or accept in ourselves, transferring them onto others.

So a relationship with a partner, as it were, forces us to see in ourselves what we absolutely do not want to see, which is naturally neither cool nor pleasant.

After all, it is much easier to believe that the essence of the problem in a relationship is simply a mismatchand wrong partner and that finding a new one, a perfect match will certainly solve the difficult situation. So we argue forever until we finally break up and the partner no longer reminds us of our internal struggles.

However, this solution brings immediate relief in the short term, as we will no longer have to confront each other, in the long term it does not solve the root cause of our relationship failure. The one within us.

So what is the solution?

Well, the antidote to these problems is to look deeper into ourselves, to notice and develop those aspects of ourselves that we reject or struggle with. It is not possible to see this alone. It always takes another person to do it.

This can be observed not only in a relationship with a partner, but also with other people, friends, acquaintances, people at work or random events that cause agitation in us.

If something in someone upsets us or somehow greatly stirs up our peace of mind and engages us in a fight against it, then it is more than certain that there is something about us and some denied and disconnected part of ourselves is in play.

It is in this sense that relationships with other people, especially that with a partner, foster our internal integration. If we allow ourselves to do deep inner work and self-discovery, the partner from the enemy becomes our teacher and guide to our inner self.

This in turn gives us the chance to
to integrate the previously rejected parts of us and through this become fuller individuals, thus stopping internal and external struggles. This is that deep, hidden wisdom of relationships and differences between people.

However, if we choose otherwise, then our relationship with our partner will deteriorate, mutual resentment and distance will grow, until we finally break up for the same reason we previously bonded.

What's more, if we don't resolve this, the same scenario is bound to play out sooner or later in the next relationship and the next. And this is known by all, who have had several failed relationships and a basic level of self-reflection.

So I encourage you to look deeper both into yourself and into your relationship.

If you would like to do this in the safe relationship space of Dom Zmiany (the Home for Change), I am waiting for you there with one or two comfortable armchairs. And if, on the other hand, you would prefer to do it from the position of your own armchair, then I invite you to follow my posts and creativeness on the profile 😉

The excerpts quoted in the text come from the book "Amarse con los ojos abiertos" (Loving with Open Eyes Open) by Jorge Bucay and Silvia Salinas, which I am re-reading after many yeiars and rediscovering.

🖊 Written by Anna Miller-Strzeminska Citation and reposting requires the credit of source.
📷 Anna&Reg

Adres

Ulica Chocimska 12 M. 4
Warsaw
00-791

Godziny Otwarcia

Poniedziałek 09:00 - 17:00
Wtorek 09:00 - 17:00
Środa 09:00 - 17:00
Czwartek 09:00 - 17:00
Piątek 09:00 - 17:00

Telefon

+48510259059

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Dom Zmiany Anna Miller-Strzemińska umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Our Story

Witaj,

Nazywam się Anna Strzemińska i pomagam ludziom w zmianach.

Transformacja to moje drugie imię. Przeszłam daleką drogę przez kryzys i wypalenie, zmiany na najgłębszym poziomie, na swojej drodze życia miałam zbyt wiele doświadczeń granicznych, które przetrwałam i teraz mogę przeprowadzić przez nie ludzi i firmy w sposób zrównoważony. Łączę w sobie twardą wiedzę i merytoryczne przygotowanie, praktykę korporacyjną, głębokie czucie, intuicję i empatię, a także transformującą obecność oraz pracę z energią życiową. Czuję i widzę to, co umyka innym, podaję w klarownej i wspierającej formie, budując autentyczne i przyjazne budowaniu świadomości i wdrożeniu zmian, bezpieczne otoczenie.

Co robię?