08/11/2024
Dlatego tak bardzo ważne jest, aby czuć swojego terapeutę i osobę, z którą zamierzacie pracować nad sobą. Aby poszukać opinii.
Zwracam na to uwagę, bo przychodzą do mnie na sesje osoby, które już długo szukały kogoś od Reiki, ale "ten nie pasował, ten też czułam/łem, że nie", a trafiają potem do mnie i są mi wdzięczne szczęśliwe i rosną :) Często mamy takie relacje, że mam ochotę Was wszystkich wyprzytulać. Natomiast jest dużo patologii w tym świecie "uzdrawiaczy" i miejcie to na uwadze, miejcie na uwadze swoje czucie, potrzeby, intuicję i dostępną w internecie wiedzę.
Dobrego dnia, dbajcie o siebie 🌞
Chcę dziś powiedzieć kilka słów o sprawach, o których często milczymy – może ze strachu, może z obawy przed niezrozumieniem, a może jeszcze nie dotykamy tego miejsca w sobie, które to rozpoznaje…
Po 16 latach warsztatów i spotkań z ludźmi z różnych stron świata, z różnych ścieżek i praktyk, zebrałam sporo doświadczeń, które pozwoliły mi wypracować wewnętrzny kompas, wskazujący mi, gdzie są moje granice, gdzie czuję się bezpieczna, a gdzie powinnam zachować czujność.
Widziałam, jak wiele osób skrywało w sobie emocje, nie mając odwagi, by wyrazić, co naprawdę czują. Albo jak wiele osób eksploduje, docierając do nieskończonych pokładów sił i agresji. Widziałam ogrom tego, jak wiele w sobie skrywamy niepojętego i stłumionego. Nieraz byłam tą, która mówiła głośno pośród tych, co milczeli, nie chcąc robić „zamieszania”. Czasem to ja ufałam, odpuszczałam kontrolę, nurkowałam w głąb emocji, zapraszając innych do wspólnej podróży, przełamując wstyd lub dyskomfort.
Dzięki temu poznałam granice swojej intymności, wytrzymałości i nauczyłam się rozpoznawać sygnały, które wysyła moje ciało, kiedy coś budzi niepokój lub zaufanie. Stworzyłam stabilny grunt do tego, aby móc odpływać i wracać do fundamentu.
Zrozumiałam, jak ważne jest dbanie o siebie, słuchanie wewnętrznego głosu, nawet gdy spotyka się to z niezrozumieniem czy odrzuceniem przez innych. Praca z własnym ciałem i emocjami przyniosła mi ogromną siłę, ale też wrażliwość i uważność na to, co dzieje się wokół mnie i we mnie.
Kilka dni temu wróciłam z Portugalii. Pojechałam tam do człowieka, który zajmuje się uwalnianiem emocji i otwieraniem serca – nazwijmy to „profesjonalnie od lat”. Od momentu wejścia na salę mieliśmy zasłonić oczy i poddać się dynamicznemu wyrażaniu emocji w tańcu, przerwa na siku, picie, i jedziemy dalej. Nie zdążyłam nawet zobaczyć ludzi, którzy przyjechali tu razem ze mną.
Chwilę później już szliśmy głębiej – w krzyki, w płacze, uwalnianie. W ciągu trwania całego wyjazdu miałam wrażenie, że to się nie skończy, że jedyny moment na oddech był wtedy, kiedy jadłam i spałam. Nie było przerw. Telefon został mi zabrany i miałam zakaz korzystania z niego aż do wyjazdu. Byliśmy budzeni i od razu po wstaniu mieliśmy jak najszybciej znaleźć się na sali, aby zacząć od medytacji dynamicznej, a po niej kolejne praktyki. Znam to, ale to nie wszystko…
Nigdzie nie było zegara, nie było czasu, aby wyjść poza ośrodek. A kiedy powiedziałam, że potrzebuję przerwy, usłyszałam, że moja głowa opada, a oczy patrzą w podłogę, to znaczy, że to „kontrola”, a nie prawda. Że nie mam pojęcia, na co stać ludzi, i po co tu w takim razie przyjechałam, jeżeli już chcę się zatrzymać. Że jeżeli rezygnuję, to mogę się pakować już teraz. Wtedy powinnam była wyjść, ale jestem ambitna i to mnie skusiło. To była pierwsza granica, ale powiedziałam sobie: „ok, dam radę, może unikam zejścia głębiej.” Bzdura.
Płakałam codziennie. Miejsca pod oczami stały się ranami. Moje ciało bolało mnie, jakbym przebiegła maraton i po drodze została skopana na leżąco. Cztery sesje dziennie o tak ogromnej intensywności, że trudno jest się podnieść nawet na posiłek, na który tak bardzo czekasz.
Nauczyłam się, że uwalnianie może nie mieć końca. Serce i ciało noszą w sobie wiele bólu, przechowują niezliczone doświadczenia, które – gdy zaczniemy je otwierać – mogą prowadzić nas głęboko, bardzo głęboko. Wkraczamy wtedy w przestrzenie wykraczające poza nasze własne życie, sięgamy do doświadczeń rodzinnych, zbiorowych, nawet do wspólnej historii ludzkości i samej Ziemi.
Dlatego tak ważne jest mądre przewodnictwo – ktoś, kto pomoże nam odnaleźć właściwy kierunek i zakotwiczy nas z powrotem w sobie, a nie będzie podjudzał bólu w nas.
Otaczały mnie absurdy i ogromna nieumiejętność trzymania grupy. Czułam, jakby to miało smak schizofrenii, która nie znika po zakończeniu procesu. Od retraumatyzacji po szybkie przejścia do tańca i zabawy, kiedy jeszcze płaczemy i drżymy, poruszeni. Brak przestrzeni na rozmowę, na integrację, na oddech, na bycie powoli. Brak czasu na ukojenie serca, które przed chwilą wypuściło historię swojego życia i mierzy się z traumami.
Teraz to wiem, tam na miejscu dochodziłam do tego stopniowo. Chciałam wyrzucić z siebie jak najwięcej i ukoić to. Zapytałam o możliwość integracji po sesjach, mając nadzieję, że ta intensywność warsztatu wreszcie się uspokoi, że zbliżamy się do jakiegoś brzegu, ale nie… Dałam do zrozumienia, że moje ciało całe drży i że ten stan trwa przez cały dzień i boję się. Pokazałam dłonie w kręgu, mówiąc, że potrzebuję spokoju, którego tu nie ma.
Prowadzący spojrzał na mnie i zapytał, czy nie jestem przypadkiem „rozpuszczoną dziewczynką, której rodzice robili wszystko”. Wtedy zrozumiałam, że to jest gra – przecież moje życie wypisane jest na twarzy, więc skąd takie pytanie. Prowadzący na początku warsztatu powiedział, że sam przeszedł przez wiele: stracił żonę, prawdopodobnie dziecko, zakończył trudną relację, i że wie, jak to jest podnieść się z kolan po upadku. Mówił, że wszyscy musimy walczyć, inaczej zastygamy.
Znam to – byłam w tym miejscu. Czasami tylko skrajny ból może uwolnić inny ból. Dzięki temu mogłam zobaczyć w nim coś głębszego: jego emocje, te nieuwolnione demony, które podsyca w sobie, prowadząc te sesje z nami.
I nagle mnie olśniło – to nie jest o nas, to wszystko to jego walka. Jego praca trzyma go przy życiu. Im większy chaos i ból przelewający się przez uczestników, tym większa „ulga” dla niego.
W końcu dotarłam do momentu, w którym wiedziałam, że nie dam rady.
Wyszłam z sesji, przerwałam to.
Poczułam, że nie chcę być częścią tego, co ten człowiek robi, aby przetrwać w swoim świecie. Widziałam, jak jego gniew zalewa całą przestrzeń, jak roznieca jeszcze większy gniew w nas, tworząc wokół siebie tarczę obronną – i poczułam, że czas uciekać.
To wszystko było ukryte pod płaszczem „prowadzącego”, pod uśmiechem, pod radosnymi piosenkami, pod byciem terapeutą, pod wspólnotą.
Po tej sesji podszedł do mnie i powiedział, że jestem pełna ego i że go „wkurwiam”, bo jako jedyna nie tańczę, gdy wszyscy dobrze się bawią, że odstaję od grupy.
Powiedziałam mu, że nie zamierzam tańczyć ani wspierać go w „uwalnianiu emocji” w ten sposób i nie jestem tu po to, aby tańczyć jego traumy. Stanął naprzeciwko mnie, twarzą w twarz, a ja widziałam, jak z gniewu aż chciał mnie uderzyć, krzycząc, jak bardzo go „wkurwiam”.
Czy ktoś zareagował? Nie.
Stałam tam, z otwartym sercem, gotowa na jego wybuch.
Ale gdy wróciłam do pokoju, poczułam, jak narasta we mnie panika, paraliżująca mnie. Modliłam się, żeby znaleźć w sobie siłę, spakować się i po prostu stąd spierdalać.
Ten wyjazd uświadomił mi, jak często przekraczamy własne granice, szukając uzdrowienia u innych.
Ja też szukałam „impulsu”.
Szukałam kogoś, kto przywróci mi siły. Udało się.
Przychodzimy do „znawcy” z nadzieją na uwolnienie, na ulgę, nie zauważając, że tak naprawdę znów oddajemy kontrolę nad sobą. Wierzymy, że skoro inni mu ufają, skoro ktoś bierze za to pieniądze, to jego metody muszą działać, przecież wygląda na spoko gościa.
W tym pędzie zapominamy o szacunku do siebie i o tym, gdzie leży nasz wewnętrzny rdzeń.
Chcę o tym mówić, bo takie sytuacje zdarzają się na całym świecie, a ich skutki często są ignorowane.
Rozpoznanie tego może też zająć czas.
Wiele osób trafiało po takich sytuacjach do mnie, ale nie mówili o tym na głos – zostawali z tym sami, bezradni i przekroczeni.
Widzimy uśmiechnięte zdjęcia, pozornie radosne twarze i zakładamy, że wszystko jest w porządku, gdy tymczasem milczymy o tym, co się naprawdę dzieje.
Czasem, w imię rozwoju, poddajemy się praktykom, które zamiast nas wzmacniać, jedynie nas destabilizują.
Fajnie jest nurkować.
Fajnie jest czuć buchający ogień w sobie.
Fajnie jest krzyczeć jak bestia.
Fajnie jest być żywym.
Ale pod tym wszystkim nasza niewinność musi czuć się bezpiecznie.
Nasze serce jest kruche tak samo jak potężne…
Ląduję w domu – w bezpiecznym.
Dziękując w sercu za mojego partnera i jego mądrość, która wie, jak mnie objąć.
I czuję, jakbym wróciła z pola walki o siebie i przebudziła się do nowej ścieżki