27/05/2025
Najkrótsza konsultacja psychologiczna w moim życiu
Przyszli razem. Mąż i żona. Po raz pierwszy u mnie. Byłam zmęczona (piąta konsultacja tego dnia), głodna, a przez to – zaskakująco spokojna i opanowana.
– Jestem pierwszy raz u psychologa! – mówi zirytowany mężczyzna. Żuchwy mu pracują. Całym sobą pokazuje: „Co ja tu właściwie robię?”.
– To żona mnie namówiła!
– I co w związku z tym?
– Co i co?! Mamy syna. Mamy! I on to... id**ta! – wrzeszczy coraz bardziej rozemocjonowany.
– Id**ta to termin psychiatryczny – odpowiadam spokojnie. – W takim sensie pana syn jest idiotą?
Mężczyzna patrzy na mnie jak na idiotkę. Potem przenosi wzrok na żonę z niemym pytaniem: „Gdzie ty mnie do cholery przyprowadziłaś?!”.
Ona skulona, siedzi na skraju krzesła, unika wzroku, dłonie zaciśnięte między kolanami.
On marszczy brwi, znów patrzy na mnie. Milczy. Ja też. W końcu nie wytrzymuje i złości się jeszcze bardziej:
– No bo skoro pani psycholog, to może mi pani powie, co ja mam z nim zrobić?!
– Z kim?
– Z synem!!!!
– A co z nim?
Oczy robi wielkie. Jest wyraźnie zdziwiony moją głupotą i tym, że nie czytam mu w myślach. Znowu patrzy na żonę z miną: „Serio? Ta kobieta?”.
Ale żona, choć zgaszona, wie, po co tu przyszła. Tylko jej pobladła twarz zdradza, ile sił kosztowało ją, by go tu w ogóle przyprowadzić.
– On nie zna granic! Rozumie pani? Ma 14 lat, a zachowuje się jak... jak...
– Jak?
– Wracam z pracy, buty rzucone na środku przedpokoju. Mówię: „Czy ty cokolwiek potrafisz w tym życiu?! Postaw chociaż te buty na bok!”. Sto razy mu tłumaczyłem – obok, nie na środku! I tak jakby mówił do ściany. Telefon rozwalił. Nic nie ceni. Z matką się kłóci. W domu nie pomoże. Zero wstydu, zero sumienia. No i jak ja mam z nim rozmawiać?! Gdzie znaleźć wspólny język?! Pani jest psychologiem, to może ma pani jakiś przepis?!
– Mam – mówię, łamiąc wszystkie zasady prowadzenia konsultacji.
– I rozwiązanie?
– Mam – i sama się dziwię, że to mówię.
Wiecie, na pierwszej konsultacji zbiera się informacje, określa temat, buduje kontakt. Terapii jeszcze nie ma. A tymczasem...
– Dobrze rozumiem, że nie wie pan, jak rozmawiać z synem i nie może pan znaleźć z nim wspólnego języka?
– No właśnie! Mówiłem przecież!
– Rozwiązanie jest bardzo proste. Tylko nie wiem, czy pan da radę.
– Jakie? Mówcie!
– To nie kwestia mówienia, tylko działania.
– Co mam zrobić?
– Jak ma na imię pana syn?
– Antoni.
Sięgam po kartkę, piszę markerem „syn Antoni, 14 lat”, kładę ją w rogu gabinetu i proszę, by wyobraził sobie, że stoi tam jego syn.
– Udało się?
– Tak.
– Teraz proszę powoli podejść i stanąć na kartce. Wejść w jego rolę. Zostać Antonim.
Z lekkim niedowierzaniem podchodzi. Zamykam oczy.
– Co pan czuje?
– Straszna samotność. Łzy w gardle. Chce mi się płakać.
– Z czego to wynika?
– Z żalu. Ciągle mnie krytykują, czepiają się. Wszystko robię źle. Nie chcę żyć. Czuję się jak jakiś odrzutek.
– Dla kogo jesteś tym odrzutkiem?
– Dla wszystkich.
– A dokładniej?
– Dla ojca.
– A czego byś chciał od niego?
– Żeby raz mnie pochwalił. Zapytał, jak mi minął dzień. Żeby nie krzyczał. Żeby... uznał, że też jestem facetem. Żeby był ze mnie dumny.
– Zrób głęboki wdech, a z wydechem wyjdź z roli.
Mężczyzna siada. Milczy.
Żona ociera łzy.
– Już rozumiem – szepcze. – Naprawdę rozumiem. Też się czułem jak dziecko. Mój ojciec tylko ganił. I teraz ja... robię to samo. Dziękuję.
Oczy ma zielone. Czyste. I nawet uszy jakieś łagodne, wzruszające…
Cała sesja trwała 18 minut. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło.