07/12/2021
Prokrastynacja to pierwsze trudne do wymówienia słowo, które zauważyłam jak wdarło się do powszechnego użycia w branży. Chwilę mi zajęło, aby się dowiedzieć co ono oznacza, ale brzmiało poważnie i świadomie, o wiele lepiej niż tradycyjne lenistwo czy opierdalanie się. Nagle wszyscy zaczęli walczyć z demonami prokrastynacji i w niej doszukiwać się swoich niepowodzeń zawodowych. Dzisiaj chciałam się zająć tym temat. Ponieważ ja osobiście przyznam, że w istnienie prokrastynacji nie wierzę:)
Żyjemy o czym się mówi, ale powtórzę to i ja - w kulturze zapierdzielania. Jak małe motorki, pełni pasji i zaangażowania w wybraną dziedzinę zawodową zasuwamy, aby stawać się coraz lepsi, zarabiać coraz więcej kasy i zyskać uznanie w oczach innych. W etosie tego, że ciężka i systematyczna praca zawiezie nas do bliżej niezdefiniowanego sukcesu i samospełnienia. I sobie tak zasuwamy, robimy nadgodziny, zapisujemy się na dodatkowe 10 kursów i jeszcze skoczymy pobiegać. Eksploatujemy swoją życiową energię na maxa, póki jest.
A potem prokrastynujemy. Siedzimy i nie możemy się za nic zabrać. Nic dokończyć, nic sfinalizować. Wracamy do domu i zamiast wykonać kolejną pracę “tą dla siebie” to siadamy i oglądamy kolejny serial. A potem w pracy robimy to samo jakoś starając się przetrwać dzień. Towarzyszy temu presja i poczucie winy. Presja zawalanych terminów i zadań, poczucie winy, że jesteśmy takimi strasznymi leniami. Napiętrza się to niemiłosiernie. Zawalamy coraz większą ilość rzeczy, aż w końcu musimy dokonywać wyboru pomiędzy tym co zawalimy trochę, a tym co bardzo. Nadajemy tym rzeczom priorytet. Najpierw te niezbędne i zagrażające najbardziej. Rzucamy się w ratowanie własnej dupy w pracy. Zbieramy w sobie te wielkie siły i lepiej lub gorzej jakoś to kończymy. Przy czym nawet jeżeli nic się właściwie takiego nie stało i jakoś nadrobiliśmy zaległości i tak kończymy z poczuciem porażki no bo cały ten trud wydarzył się bo, my niedobrzy, prokrastynowaliśmy. Na Pewno gdyby nie to wszystko byłoby lepiej. A potem dalej prokrastynujemy.
Czyli jesteśmy zmęczeni i pod presją.
Może, naprawdę tak po prostu jesteśmy zmęczeni i przytłoczeni? I robimy tych “wartościowych/ważnych” rzeczy zbyt wiele niż tak naprawdę leży to w naszych zasobach?
Prokrastynacja to nie jest odwlekanie wszystkiego bez powodu na ostatnia chwilę. Dla mnie to po prostu stan zmęczenia i przytłoczenia, przez który nie jesteśmy w stanie działać w jakiś optymalny i zdrowy sposób. To wymuszony odpoczynek, którego nie uzyskujemy bo nie potrafimy odpuścić samym sobie. Tak w 100% I powiedzieć sobie, że po prostu nie robię, nawet nie próbuję, odpoczywam.
Jak wspominałam jestem skończonym leniem. Uwielbiam nie robić nic. Szybko się męcze i nudzę. I prokrastynowałam naprawdę wiele. Nienawidząc siebie za to. I przestałam. Przestałam udawać przed samą sobą, że jak nie mam siły i jestem zmęczona to coś zrobię. Moja choroba tarczycy nauczyła mnie tu pokory. Nie ma bata, nie zrobię jak nie mam siły i energii. A nie odzyskam jej spędzając cały dzień katując się, że nic nie robię. Odpuszczam, jak tylko mogę całkowicie odpuszczam sobie. Robię miłe sobie rzeczy, albo nic. Nie udaję ani przed sobą, ani przed współpracownikami bo po co? Wszyscy tak mamy, w mniejszym lub większym stopniu.
Stoi też za tym inna postawa. Moje zaufanie i znajomość siebie. Zawsze mi się wydaje katastrofą jak nie mam dziś pomysłu i siły na wykonanie jakiegoś zadania. Chyba najbardziej boję się tego, że jutro też nie będę mieć. I czasem też tak bywa, czasem mija wiele dni. Czym bardziej umiem sobie odpuścić tym mniej. Ale zaufanie też bierze się z doświadczenia, zawaliłam x-terminów w życiu. Mniej lub bardziej. A jeszcze więcej nie zawaliłam! Jak jestem w formie potrafię zrobić rzeczy ultra szybko i naprawdę dobrze. Ale muszę być w formie. Więc zamiast się katować daje sobie szansę by w formie być i nie frustrować się sobą i zadaniami.
Ładnie to brzmi, ale jak to ogarnąć w pracy? Przecież tam jest tyle obowiązków. Czasem są ASAPy, ale bez przesady nie dzień w dzień. A jeśli tak to mocno bym się zastanowiła czy chce pracować w takim miejscu na dłuższą metę. Wspominałam przy okazji postu o depresji o trudności w realnym deklarowaniu terminów i czasów na zadanie. To jest bardzo trudne choćby dlatego, że często nie uwzględniamy, że będziemy mieć słabszy dzień. Albo tydzień. A w jakiejś meta skali projektu naprawdę takie rzeczy są do ogarnięcia.
Kiedy prowadziłam zespoły i projekty dziesiątki razy użerałam się z ludźmi, żeby poszli do domu. Tak po prostu. Nie ma nic gorszego niż źle czująca się osoba, który cały dzień kwitnie w biurze zmęczona, nie mająca pomysłu, przytłoczona. Na moim zasadach nie było to coś co zabierało urlop. Czasem budziło lęk o terminy. Ale trzeba być ze sobą szczerym. Jak ktoś nie jest w stanie to i tak nie zrobi, a jest szansa, że jak odpocznie i zdejmie sobie z głowy presję to może będzie ze wszystkim lepiej. A na pewno będzie lepiej na dłuższą metę. Wymaga to jednak zarówno pewnej odwagi jak i zaufania, do siebie i do zespołu. Noi kultury pracy, w której nie jeździmy po osobach, które nie dały sobie z czymś rady.
Oczywiście można eksploatować pracowników. Czemu nie. A potem kwilić w kącie, że uciekają, nie rozwijają się czy nie angażują. Zbyt łatwo przychodzi nadużywanie siebie i innych i sama nie jestem w tym bez winy. Ciąglę się na tym łapię. Ale próbuję jak tylko jestem w stanie wyjść z kultury nadużywania siebie i wszystkich wokół. Warto, warto odpuścić czasem i pozwolić sobie i innym odpocząć. Nie tworzyć pola do istnienia prokrastynacji. Od paru lat żyję w ramach możliwości w systemie: nie mam siły, nie robię. Mam ten luksus, że nikt mi nie patrzy na ręcę. I jakoś żyje i projekty też jakoś żyją. A ja nie czuję się już tak wypalona i nienawidząca swojej pracy jak niegdyś.
Pozostaje kwestia czemu “tylko ja mam ten problem”. Nie tylko Ty. I bo tak.
Bo nie wszyscy jesteśmy dynamicznymi oskarkami. Mamy różne sytuacje życiowe i zdrowotne. Z wiekiem też nam się wiele zmienia. I oczekiwanie od siebie niezależnie od pobudek, że będziemy zapierdzielać nie obędzie się bez poważnych konsekwencji. A presja psychiczna męczy tak samo jak praca.
Warto też kiedy się ma ten power na zapierdzielenia nie zużywać go tylko na pracę. A czasem kolejny raz olać tą pracę i zrobić coś dla siebie. Nauczyć się czegoś, zobaczyć piękno, posprzatąć swoją przestrzeń czy pójść na spacer. Naprawdę nie mamy obowiązku, nawet jeśli zmęczenie dopada nas często, każdy swój dobry dzień wypalać na pracę czy konstruktywnie, nawet jeśli ciągle ja zawalamy. Chyba, że jesteśmy ok z nadchodzącym wypaleniem zawodowym;)
No przynajmniej ja tak uważam :)