Mój gamedev ma autyzm

Mój gamedev ma autyzm Rozmyślania o polskiej branży gamedevowej od strony psychologii i zarządzania ludźmi Aloha. Pracuję w branży gier od prawie 10 lat.

Nie jestem fejmusem, nie robiłam wiedźmina, ani żadnej gry AAA i + Robię casuale i je lubię:) Nie jestem też nikim wybitnym choć pracowałam na kilku stanowiskach w tym tych związanych z zarządzaniem zespołem, firmą i projektem. Fascynują mnie ludzie i dużo z nimi rozmawiam:) Również tymi z branży. Dużo rozmyślam o świecie w tym także o branży, której poświęciłam ostatnie lata życia. Tymi przemyśleniami chciałam się tu dzielić.

Prokrastynacja to pierwsze trudne do wymówienia słowo, które zauważyłam jak wdarło się do powszechnego użycia w branży. ...
07/12/2021

Prokrastynacja to pierwsze trudne do wymówienia słowo, które zauważyłam jak wdarło się do powszechnego użycia w branży. Chwilę mi zajęło, aby się dowiedzieć co ono oznacza, ale brzmiało poważnie i świadomie, o wiele lepiej niż tradycyjne lenistwo czy opierdalanie się. Nagle wszyscy zaczęli walczyć z demonami prokrastynacji i w niej doszukiwać się swoich niepowodzeń zawodowych. Dzisiaj chciałam się zająć tym temat. Ponieważ ja osobiście przyznam, że w istnienie prokrastynacji nie wierzę:)

Żyjemy o czym się mówi, ale powtórzę to i ja - w kulturze zapierdzielania. Jak małe motorki, pełni pasji i zaangażowania w wybraną dziedzinę zawodową zasuwamy, aby stawać się coraz lepsi, zarabiać coraz więcej kasy i zyskać uznanie w oczach innych. W etosie tego, że ciężka i systematyczna praca zawiezie nas do bliżej niezdefiniowanego sukcesu i samospełnienia. I sobie tak zasuwamy, robimy nadgodziny, zapisujemy się na dodatkowe 10 kursów i jeszcze skoczymy pobiegać. Eksploatujemy swoją życiową energię na maxa, póki jest.

A potem prokrastynujemy. Siedzimy i nie możemy się za nic zabrać. Nic dokończyć, nic sfinalizować. Wracamy do domu i zamiast wykonać kolejną pracę “tą dla siebie” to siadamy i oglądamy kolejny serial. A potem w pracy robimy to samo jakoś starając się przetrwać dzień. Towarzyszy temu presja i poczucie winy. Presja zawalanych terminów i zadań, poczucie winy, że jesteśmy takimi strasznymi leniami. Napiętrza się to niemiłosiernie. Zawalamy coraz większą ilość rzeczy, aż w końcu musimy dokonywać wyboru pomiędzy tym co zawalimy trochę, a tym co bardzo. Nadajemy tym rzeczom priorytet. Najpierw te niezbędne i zagrażające najbardziej. Rzucamy się w ratowanie własnej dupy w pracy. Zbieramy w sobie te wielkie siły i lepiej lub gorzej jakoś to kończymy. Przy czym nawet jeżeli nic się właściwie takiego nie stało i jakoś nadrobiliśmy zaległości i tak kończymy z poczuciem porażki no bo cały ten trud wydarzył się bo, my niedobrzy, prokrastynowaliśmy. Na Pewno gdyby nie to wszystko byłoby lepiej. A potem dalej prokrastynujemy.
Czyli jesteśmy zmęczeni i pod presją.

Może, naprawdę tak po prostu jesteśmy zmęczeni i przytłoczeni? I robimy tych “wartościowych/ważnych” rzeczy zbyt wiele niż tak naprawdę leży to w naszych zasobach?
Prokrastynacja to nie jest odwlekanie wszystkiego bez powodu na ostatnia chwilę. Dla mnie to po prostu stan zmęczenia i przytłoczenia, przez który nie jesteśmy w stanie działać w jakiś optymalny i zdrowy sposób. To wymuszony odpoczynek, którego nie uzyskujemy bo nie potrafimy odpuścić samym sobie. Tak w 100% I powiedzieć sobie, że po prostu nie robię, nawet nie próbuję, odpoczywam.

Jak wspominałam jestem skończonym leniem. Uwielbiam nie robić nic. Szybko się męcze i nudzę. I prokrastynowałam naprawdę wiele. Nienawidząc siebie za to. I przestałam. Przestałam udawać przed samą sobą, że jak nie mam siły i jestem zmęczona to coś zrobię. Moja choroba tarczycy nauczyła mnie tu pokory. Nie ma bata, nie zrobię jak nie mam siły i energii. A nie odzyskam jej spędzając cały dzień katując się, że nic nie robię. Odpuszczam, jak tylko mogę całkowicie odpuszczam sobie. Robię miłe sobie rzeczy, albo nic. Nie udaję ani przed sobą, ani przed współpracownikami bo po co? Wszyscy tak mamy, w mniejszym lub większym stopniu.
Stoi też za tym inna postawa. Moje zaufanie i znajomość siebie. Zawsze mi się wydaje katastrofą jak nie mam dziś pomysłu i siły na wykonanie jakiegoś zadania. Chyba najbardziej boję się tego, że jutro też nie będę mieć. I czasem też tak bywa, czasem mija wiele dni. Czym bardziej umiem sobie odpuścić tym mniej. Ale zaufanie też bierze się z doświadczenia, zawaliłam x-terminów w życiu. Mniej lub bardziej. A jeszcze więcej nie zawaliłam! Jak jestem w formie potrafię zrobić rzeczy ultra szybko i naprawdę dobrze. Ale muszę być w formie. Więc zamiast się katować daje sobie szansę by w formie być i nie frustrować się sobą i zadaniami.

Ładnie to brzmi, ale jak to ogarnąć w pracy? Przecież tam jest tyle obowiązków. Czasem są ASAPy, ale bez przesady nie dzień w dzień. A jeśli tak to mocno bym się zastanowiła czy chce pracować w takim miejscu na dłuższą metę. Wspominałam przy okazji postu o depresji o trudności w realnym deklarowaniu terminów i czasów na zadanie. To jest bardzo trudne choćby dlatego, że często nie uwzględniamy, że będziemy mieć słabszy dzień. Albo tydzień. A w jakiejś meta skali projektu naprawdę takie rzeczy są do ogarnięcia.
Kiedy prowadziłam zespoły i projekty dziesiątki razy użerałam się z ludźmi, żeby poszli do domu. Tak po prostu. Nie ma nic gorszego niż źle czująca się osoba, który cały dzień kwitnie w biurze zmęczona, nie mająca pomysłu, przytłoczona. Na moim zasadach nie było to coś co zabierało urlop. Czasem budziło lęk o terminy. Ale trzeba być ze sobą szczerym. Jak ktoś nie jest w stanie to i tak nie zrobi, a jest szansa, że jak odpocznie i zdejmie sobie z głowy presję to może będzie ze wszystkim lepiej. A na pewno będzie lepiej na dłuższą metę. Wymaga to jednak zarówno pewnej odwagi jak i zaufania, do siebie i do zespołu. Noi kultury pracy, w której nie jeździmy po osobach, które nie dały sobie z czymś rady.

Oczywiście można eksploatować pracowników. Czemu nie. A potem kwilić w kącie, że uciekają, nie rozwijają się czy nie angażują. Zbyt łatwo przychodzi nadużywanie siebie i innych i sama nie jestem w tym bez winy. Ciąglę się na tym łapię. Ale próbuję jak tylko jestem w stanie wyjść z kultury nadużywania siebie i wszystkich wokół. Warto, warto odpuścić czasem i pozwolić sobie i innym odpocząć. Nie tworzyć pola do istnienia prokrastynacji. Od paru lat żyję w ramach możliwości w systemie: nie mam siły, nie robię. Mam ten luksus, że nikt mi nie patrzy na ręcę. I jakoś żyje i projekty też jakoś żyją. A ja nie czuję się już tak wypalona i nienawidząca swojej pracy jak niegdyś.

Pozostaje kwestia czemu “tylko ja mam ten problem”. Nie tylko Ty. I bo tak.
Bo nie wszyscy jesteśmy dynamicznymi oskarkami. Mamy różne sytuacje życiowe i zdrowotne. Z wiekiem też nam się wiele zmienia. I oczekiwanie od siebie niezależnie od pobudek, że będziemy zapierdzielać nie obędzie się bez poważnych konsekwencji. A presja psychiczna męczy tak samo jak praca.

Warto też kiedy się ma ten power na zapierdzielenia nie zużywać go tylko na pracę. A czasem kolejny raz olać tą pracę i zrobić coś dla siebie. Nauczyć się czegoś, zobaczyć piękno, posprzatąć swoją przestrzeń czy pójść na spacer. Naprawdę nie mamy obowiązku, nawet jeśli zmęczenie dopada nas często, każdy swój dobry dzień wypalać na pracę czy konstruktywnie, nawet jeśli ciągle ja zawalamy. Chyba, że jesteśmy ok z nadchodzącym wypaleniem zawodowym;)

No przynajmniej ja tak uważam :)

W odniesieniu do mojego tekstu o introwertykach dostałam trochę reakcji w odniesieniu do bezsensowności spotkań i ludzi,...
29/11/2021

W odniesieniu do mojego tekstu o introwertykach dostałam trochę reakcji w odniesieniu do bezsensowności spotkań i ludzi, którzy tylko organizują spotkania i nic nie robią.
Zaznaczam, że nie znam odpowiedzi, ale chciałam porozważać tu kilka tematów:)
To w sumie pewnie powinny być dwa osobne artykuły, ale nie zaplanowałam tego i wyszły by kalekie.

Jeżeli interesują Cię tylko gadające nieroby zacznij od pkt. 3

1. Po co nam te cholerne brainstormy?
Jednym z tłumaczeń jest: zaćmienie umysłowe, drugim: zaburzenie mózgu, a trzecim: burza mozgów. Możliwe, że tak jak w samo tłumaczenie tak i nam znaczenie brainstormu się myli.
W idealistycznym założeniu tego typu spotkanie powinno być niesamowicie inspirujące, pobudzać kreatywność i pozwalać naszym światłym umysłom przerzucać się pomysłami. Zwykle jest to tym mniej inspirujące czym więcej nakłada pracy na osoby zainteresowane.

Pierwszym chyba najbardziej irytującym rodzajem brainstormu jest to inicjujące jakiś proces/projekt. Kiedy zespół nie nadaje jeszcze na wspólnej fali i nie jest skupiony na jednej wizji, nie ma co się oszukiwać, takie spotkanie jest czystym chaosem i zbiorem często wykluczających się pomysłów lub tzw. “ z dupy”. Z moich obserwacji nic tak nie obnaża różnic w doświadczeniu zawodowym i życiowym jak te inicjujące brainstormy.
Ludzie, którzy już zderzyli się z możliwymi konsekwencjami takich dzikich wylewów kreatywności będą bardziej przerażeni niż zainspirowani perspektywą, że któraś z tych wizji przejdzie. Szczególnie jeśli to akurat na nich spadnie ciężar realizacji;)
Oczywiście przedstawiam to w tym momencie w negatywnym aspekcie bo istnieją sytuacje, w których brainstorm pozwoli nam odkryć, że wszyscy chcemy tego samego, albo że chociaż jarają nas te same tematy i podejścia.
Ale wracając do chaosu. Dla dobrego leada/creativa takie spotkanie może być dobrym źródłem informacji o aspiracjach i potencjale zespołu. O ile odpowiednio tym chaosem zarządzi i do niego podejdzie. Szczególnie nieprzyjemne uważam napalanie się (zwykle części ludzi) na jakiś pomysł, który uzyskał znaczącą większość głosów i bezmyślnie forsowanie tematu wokół tego. Tu wracamy do podstawy, którą jest to, że brainstorm nie ma być spotkaniem wykonawczym i egzekucyjnym. Dobre pomysły mają szansę się zmaterializować i sprawdzić na rynku dopiero po ich analizie, w wypadku gier rynkowej, produkcyjnej, budżetowej itp. I takie będą tak samo dobre po tygodniu czy miesiącu, ale tego przekonania nie da się ukuć na jednym spotkaniu, a u wielu osób wywołuje to uraz, który będzie wymagał czasu, aby ulec zatarciu, a i to nie zawsze będzie możliwe.

Za niechęcią do brainstormów moim zdaniem stoi lęk. Lęk przed tym, że nie przemyślany albo przez nas już widziany jako nietrafiony/problematyczny pomysł wjedzie z butami w nasze życie i będziemy się z tym użerać przez x czasu.
Brainstormy też powodują chaos, którego wiele osób nie lubi szczególnie kiedy nie wiadomo jaki będzie finalny rezultat.
Czy możemy ten lęk jakoś moderować? Zapewne tak. Przejrzystymi zasadami i ich przestrzeganiem wobec formuły brainstormu. Jak i również dbaniem o to by jego wynik przechodził przez odpowiednie, bardziej osadzone na ziemi, procesy i analizy. Zupełnie czymś innym jest niezobowiązująca burza mózgów, a czymś innym taka, której wynik może o czymś przesądzić.

Mamy też brainstormy sfocusowane na rozwiązywanie konkretnych problemów i śmiem twierdzić, że te choć czasem burzliwe są łatwiej przyswajalne. Przedyskutowanie problemu z innymi ludźmi potrafi nas “odbetonować” i pozwolić nam znaleźć inne ścieżki myślenia. Nie muszą to być rozwiązania konkretnie powstałe na tym spotkaniu, ale dostajemy materiał do rozważania, inne podejście do zagadnienia nawet jeśli w pierwszym odruchu wydaje się nam ono niekompetentne. Ileż to wspaniałych rozwiązań powstało w wyniku wysłuchania kilkunastu złych od “debili”. I choć finalnie wymyślamy je sami, warto oddać trochę szacunku, że Ci inni ludzie pobudzili nasz umysł i wyobraźnię do znalezienia rozwiązania problemu.

2. Po co nam tyle spotkań?
To pobieżnie w kontekście tematu artykułu (a właściwie obu) ruszę temat. Osobiście w naturalnej mojej formie nie lubię spotkań. Natomiast nie wyobrażam sobie uczestniczyć czy prowadzić jakikolwiek projekt bez nich. I niestety moje unikanie tego typu aktywności pracowych często miało przykre konsekwencje. Nie robienie w ogóle spotkań, w tak skomplikowanych, multidyscyplinarnych projektach jakimi są gry, nieuchronnie prowadzi do tego, że pewnego dnia okaże się, że ktoś “klepiąc sobie sam kod w spokoju” zrobił coś w oderwaniu od zespołu, nie zrozumiał lub nie nadążył za dynamiką zmian w projekcie. I tu mogłabym dalej to rozwijać temat, ale przejdźmy do tych ludzi co tylko gadają.

3. Co z tymi ludźmi co tylko gadają?
Zanim ich pojedziemy;) Oddajmy im tą ważną funkcję, że gadać o projekcie chcą dużo i często. I to oni wyciagają z nor te introwertyczne duszyczki i zmuszają je do wymieniania się informacjami. A w teamworku informacja jest bezcenna. Zresztą nie trzeba być introwertykiem, wystarczy być dobrze wkręconym w swoją pracę i można łatwo zapomnieć o tym co się dzieje dookoła i niechcący coś istotnego przeoczyć. A potem mieć pretensję o milion nie skomunikowanych iteracji i tym podobne atrakcje. Potrzebujemy też w projekcie takich ludzi, to oczywiste.

Ale co z tymi, którzy swoją aktywność zawodową kończą na gadaniu (i nie jest to bynajmniej jedyna rzecz za którą się im płaci)? Bo są też takie funkcje, które czasem brzmią mniej lub bardziej dumnie, ale finalnie polegają w 90% na gadaniu i monitorowaniu przepływu informacji. Ale nie mówimy o tych przypadkach. Mówimy o tych co gadają zamiast robić 😊
Noi to jest dobre pytanie. Co z nimi? Nie wiem, ale mam kilka hipotez.

a) Po pierwsze, to poza pracoholikami, każdy ma okresy gdzie z różnych powodów nie chce mu się robić. A bo jest zmęczony, a bo robota nudna, bo projekt słaby, bo pracy za dużo, ludzie głupi, albo po prostu nie. Ja mam tak cały czas;) Szybko się nudzę i jestem leniem. Ale też sama odpowiadam za radzenie sobie z tym. Dlatego zajmuję się różnymi rzeczami skacząc po stanowiskach w obrębie jednej pracy, ale też w swoim prywatnym czasie. Odkąd zaczęłam mieć te możliwości częściej mi się chce niż nie chce. Bo finalnie okazuje się, że najczęściej nie chce mi się, albo jestem zmęczona robieniem w kółko jednej i tej samej rzeczy, a nie w ogóle. Jak sobie radzę z lenistwem to temat na artykuł o prokrastynacji, który mam w planach;)

b) Czasem ludzie nie wiedzą co robić. Chodzą na spotkania, są na nich aktywni, cisną o nie. Bo nie wiedzą co i jak mają robić i chcą się tego dowiedzieć. Tu odsyłam do notki o introwertykach bo tam jest trochę odniesień do tego co robi emocjonalny haj spotkań i kultura pracy, która go nie uwzględnia. Nie zakładając, że ktoś jest gadaczem-nierobem z premedytacji poszukałabym źródeł tutaj. Spotkania przynoszą takim osobom pozytywnego kopa. Poczucie, że się dzieje. Jeżeli mają taką możliwość to będą ciągnąć od haju do haju. Ale odpowiedzi co robić nie znajdą w ten sposób. Często są to osoby rzucające się losowo na każdą wyłowioną ze spotkania rzecz, którą czują, że mogą zrobić. Zawalając czasem przy okazji tą co mają “jako główną”. I tak można jechać aż do czerwonych kontrolek palących się w oczach współpracowników i wykresów producenta. Tymczasem oni być może naprawdę nie wiedzą co właściwie mają robić (słaba samoorganizacja) i jak (brak kompetencji), albo sa tym przytlłoczeni (brak wiary). Wszystkie te rzeczy się zdarzają, zwłaszcza u początkujących i można takim osobom pomóc. Czasami zawsze trzeba będzie pomagać, ale to nie oznacza, że osoba ta nie może pracować dobrze w innych płaszczyznach. Może być zupełnie okej jak się nią pokieruje (albo jak to często bywa zmieni firmę).

c) Wykluczenie. Szczególnie osoba o mniej ważnej funkcji, skillu czy czasem po prostu mniej ważna/widziana/sprawcza w danej fazie projektu może się czuć odseparowana od zespołu. Niby pracuje, ale w sumie nie robi jeszcze nic znaczącego, albo w ogóle robi jakieś mniej wpływające na projekt rzeczy. Spotkania mogą być jedynym miejscem, gdzie może zaistnieć i poczuć się zauważona, albo nawiązać z zespołem kontakt.

d) Wyje..ane. Czasami z różnych powodów mamy już wywalone na pracę i na to co się w niej dzieje. I z przeróżnych powodów tkwimy w toksycznej dla sytuacji. Tu ludzie przybierają różne postawy. Czasami sytuacja jest rozwiązywalna, przejściowa, a czasem nie. Co warto nadmienić przyczyny mienia wywalone mogą mieć podłoże zdrowotne, prywatne, organizacyjne. I tego nie wiemy dopóki nie porozmawiamy. Rozmowy te jednak w moim doświadczeniu odbywają się zbyt późno kiedy wszyscy już mają dramatycznie podniesione ciśnienie. Jest to konsekwencja całej kultury pracy i podejścia do występującej w niej problemów.
O przypadkach osób, które już tylko czekają by zniknąć z zespołu nie ma co pisać. To się zdarza wszystkim:) I nie ma co się tym nadmiernie frustrować.

Depresyjni w gierkach.Ten artykuł pisałam wiele miesięcy temu jednak wciąż uważam go za aktualny i po reedycji zamieszcz...
23/11/2021

Depresyjni w gierkach.

Ten artykuł pisałam wiele miesięcy temu jednak wciąż uważam go za aktualny i po reedycji zamieszczam również tutaj.

Piszę to jako osoba zarówno próbująca przez lata utrzymać za wszelką cenę (kosztem zdrowia również) pracę nawet w ostrych epizodach lękowo-depresyjnych jak i osoba zatrudniająca niegdyś takie osoby (

Gamedev, piekło introwertyków?W swojej 10 letniej karierze pracowałam myślę, że w kilkunastu miejscach pracy. Jestem int...
22/11/2021

Gamedev, piekło introwertyków?

W swojej 10 letniej karierze pracowałam myślę, że w kilkunastu miejscach pracy.
Jestem introwertykiem. I nie ma co się oszukiwać większość zastanych miejsc pracy to był koszmar.

Piszę ten tekst z nadzieją, że niektórzy znajdą w nim większe zrozumienie dla własnej osoby i osób z którymi współpracują i może jakieś sposoby, aby poprawić swój komfort.

Niestety przez wiele tych lat dawałam sobie wmówić, że ze mną coś jest nie tak, a niechęć do pewnych warunków i aktywności traktować jako wrogie duchowi kreacji i pracy zespołu postawy. Dręczyło mnie poczucie winy, szukanie w sobie dziury i czucie się zawsze tą gorszą. Wiele razy też byłam zmuszana do zmian w sposób agresywny czy byłam przedmiotem żartów ze swoimi “dziwactwami”. A próba zaspokojenia moich potrzeb i komfortu pracy była odbierana jako “mienie w dupie, olewanie itp.” Z perspektywy czasu wiem, że wszystko jest ze mną w porządku.
Introwertycy stanowią od 25-50% społeczeństwa więc można założyć, że połowa z nich walczy o przetrwanie w świecie i strukturach skonstruowanych pod bardziej ekstrawertyczne osoby. Oczywiście warto się rozwijać i poszerzać swoje możliwości, ale może niekoniecznie kosztem siebie. Poza tym ignorując tego typu osoby można łatwo uzyskać szereg wiecznie zmęczonych, zgryźliwych i nieszczęśliwych pracowników czy członków zespołu. Z biegiem lat mam wrażenie, że te dyskomforty stają się coraz większe i po prawdzie w imię uzyskania komfortu pracy naprawdę wiele w życiu zaryzykowałam i postawiłam na ostrzu noża. Nie kierowała mną ani chęć słynnego sukcesu, kariery, pieniędzy, a właśnie warunki pracy, które nie wysysają ze mnie wszystkich sił. Chciałam więc przytoczyć kilka przypadków, które dla mnie w pracy w środowisku game devu czy też tzw. IT są szczególnie ciężkie do egzystencji.

1. Stanowisko pracy.
Większość moich pierwszych miejsc pracy jeszcze poza branżą to były open spacy. Przyznam, że znienawidziłam je od pierwszego dnia i unikam do dziś. Nieustanny ruch, rozmowy i harmider nie tylko uniemożliwiały mi skupienie na pracy co po prostu męczyły fizycznie i psychicznie. Sama obecność dużej ilości ludzi w małym pomieszczeniu bez prywatnej przestrzeni jest wykańczająca. Kiedy zaczęłam pracować w branży nie było dużo lepiej. Mimo, że pracowałam często w mniejszych grupach, a swoich towarzyszy nieraz bardzo lubiłam nie zmieniało to faktu, że na pracy się mogłam skupić dopiero jak wszyscy sobie poszli. Zakładając, że jeszcze miałam na to siłę. Przez to często brałam nadgodziny, albo spóźniałam się do pracy, aby zostać dłużej sama;) I jasne, że po części jest to kwestia zespołu i też jego składu, ale nie do końca. Latami pracowałam dzieląc przestrzeń z działami marketingu czy PRu i śmiem twierdzić, że częściej są to ludzie ekstrawertyczni i pragnący kontaktu, głośni. Nie zrozumcie mnie źle, lubię w pracy i rozmowy i kontakt. Ludzi też w sumie lubię, ale po godzinie rozmawiania na tematy związane z pracą lub nie powrót do obowiązków i skupienie się jest wyjątkowo ciężkie. A jeszcze trudniejsze jeśli osoby w tym samym pomieszczeniu kontynuują aktywność. Oczywiście można mieć słuchawki (choć raz pracowałam w miejscu gdzie publicznie było to krytykowane i wyśmiewane bo się alienuję…) Ale biorąc pod uwagę taki normalny 40h tyg etat to dość dużo siedzenia w słuchawkach. Ani to zdrowe, ani przyjemne. Cudowne okazały się słuchawki z aktywnym wygłuszaniem bez muzyki. Bo po tych wszystkich latach naprawdę straciłam niemalże moc słuchania muzyki… Ale wygenerowały inny problem. Kontakt fizyczny z zaskoczenia. Po prostu jedynym sposobem jak się solidnie odetnę, aby włączyć mnie do rozmowy jest zmaterializowanie mi się przed oczami, albo dotknięcie mnie. Oczywiście można napisać na komunikatorze firmowym, ale po co to robić wobec osoby, która jest obok…Nic innego nie cenię jak napisany na komunikatorze tekst: “za chwilę do Ciebie podejdę w sprawie...”

Inna kwestia jest taka, że często owe stanowiska pracy były ustawione w sposób zupełnie wykluczającej komfort i poczucie własnej przestrzeni. Walczyłam o to zawsze jak lew, a w jednej z firm zasłynełam budowaniem fortów z biurek, krzeseł i roślin doniczkowych. Fort budził sporo emocji, ale mi realnie poprawiał komfort pracy, a kwiatki akurat cieszyły chyba wszystkich:) Zawsze to trochę kojącej zieleni w pokoju pełnym ekranów. W innych firmach na mój protest wobec posiadania biurka plecami do ludzi i ustawionym na środku mogłam liczyć co najwyżej na podśmiechujki, że buntuje się bo nie mogę oglądać p***o w pracy ew. paranoje pracodawców odnośnie tego, że na pewno chcę tej przestrzeni żeby ukrywać, że nie pracuję. Tymczasem chciałam mieć ciszę, własną bezpieczną przestrzeń i pewną odległość od biurowego ruchu, aby właśnie się móc na tej pracy skupić i nie tracić energii na otoczenie. A czasem jak każda inna osoba obejrzeć sobie coś w przerwie na youtubie bez kontroli kilku osób. Bywałam w odwiedzinach w firmach, gdzie ludzie nie mieli możliwości pójść do toalety nie przesuwając 4 osób obok i nie trącając 4 kolejnych (pozdrawiam rysowników)… Właściciel zapytany przeze mnie o warunki przekonywał mnie, że to super 20 osobowy zespół i nikomu nie przeszkadzają warunki. A jego niektórzy członkowie poinformowali mnie, że przychodzą do pracy o 4 rano przed wszystkimi, tylko po to żeby móc chwilę popracować w spokoju…

Przypominam do 50% społeczeństwa próbuje się zaadaptować do tych warunków nie mając wyborów. I czy żyją? No żyją, ale nie wpływa to pozytywnie ani na ich kreatywność ani wydajność, ani satysfakcję z pracy. W okresie po pandemicznym chyba doskonale widzimy kto chce wracać do biura, a kto nie bardzo i dlaczego;)

2. Brainstormy i spotkania.
No temat rzeka, z którym osobiście wciąż szukam balansu. Nie lubię na ogół, ale spotkania są ważne i potrzebne. Kiedy zaczęłam pracować w systemie scrumowym było to jeszcze gorsze bo tych spotkań było wiele i codziennie. Z czasem załapałam samą ideę spotkań scrumowych i też niestety to jak ona często się rozjeżdza w rzeczywistości. Tu mi się przypomina słynny manifest programistów: “At the end of the day, I just want to fu***ng code.”
Głównym problemem jest czas, ilość i intensywność takich spotkań. I efekt odczuwany po nich. To, że spotkania nie powinny być za długie jest wiadome nie od dziś i nauczyłam się asertywnie takie spotkania kończyć. Ale jesteśmy tylko ludźmi i czasem temat się rozwlecze, czasem wejdą te miłe socjalizujące wątki. I wszystko to niby nie taki problem i fajnie, ale…
Po pierwsze każde spotkanie to strasznie dużo informacji, które (szczególnie introwertyczny) umysł musi przyswoić i potrzebuje na to czasu i przestrzeni.
Po drugie przerzucanie się ideami z nastawieniem, że musimy wyjść z niego z pewnym poczuciem, że któraś jest tą pożądaną (co powoduje, że ludzie perswadują swoje pomysły) jest wykańczające. Faza przepychania “własnego” pomysłu między ludźmi jest bardzo intensywną interakcją. W dodatku często muszą na takim spotkaniu siedzieć osoby w ogóle tym nie zainteresowane w imię “teamworku”. Osobiście uważam, że lepiej sprawnie rzucić/omówić co kto ma i się rozejść. Pozwalając osobom niezainteresowanym odejść. Dać sobie i innym czas na przyswojenie tematu i informacji. Nie przekraczać czasu spotkania i wrócić do tego po przetworzeniu. Naprawdę nie wiele jest kwestii w gamedevie, od których świat się zawali jeśli wrócimy do tematu za godzinę lub jutro.
I to też w sumie, jak działa, jest fajne. Ale znów dla mnie jako introwertyka to niewyczerpuje tematu. Potrzebuję dużo czasu, aby przetrawić taki zmasowany kontakt społeczny, informacje, które się pojawiły. To wszystko trzeba przeanalizować, ochłonąc i się po tym zregenerować. Bo jest to wysiłek.
Kiedy zmieniłam swój profil zawodowy bardziej w stronę tego, który wymaga dużej ilości rozmawiania z ludźmi, a jednocześnie dalej wykonywałam grafikę pojawił się problem nie do przejścia. Finalnie dla mnie dni dzieliły się na takie, w które coś robię konkretnego i takie, w które rozmawiam z zespołem. Pomiędzy musi być czas na regenerację, ciszę, gapienie się w sufit i rozmyślanie. Finalnie przez pewien okres działała u mnie praca hybrydowa (to takie modne słowo teraz;) gdzie dni w biurze poświęcałam na rozmowy, interakcje i spotkania z ludźmi, a dni bez kontaktowe na grafikę, projektowanie, umowy, dokumentację i wszelkie inne zadania lubiące ciszę. System ten nie jest idealny, ale się sprawdza. Wymaga jednak od współpracowników uszanowania tego, że dziś jest dzień “najlepiej bezkontaktowy”.
Co z kolei powoduje konflikty z osobami, które o każdej rzeczy muszą porozmawiać dziś, teraz, natychmiast, głosowo, a najlepiej zrobić o tym spotkanie. Preferuję, aby małe rzeczy jednak pisać, a o większych rozmawiać czy to na callu czy osobiście. Niestety dla osób preferujących intensywny i częsty kontaktu jest to przykre i często odbierane jako olewanie ich i ich problemów. Bardzo tu w takich sytuacjach pomaga mi informowanie ludzi o tym, że aktualnie potrzebuję się skupić na własnej pracy oraz, co ważne, kiedy będę mogła się zająć ich sprawą. Dzięki temu jest to bardziej cywilizowane choć w praktyce każdy jest skoncentrowany na swoich potrzebach i wymaga to nie mało dyscypliny, której mi często brakuje i obustronnego wysiłku. Czyli dla każdego będzie nieco niewygodne, ale finalnie poprawi komfort wszystkich. Ale mówię to jako osoba, która na “calla” potrzebuje się mentalnie przygotować dzień wcześniej;)

Więc kończąc ten przydługi tekst chciałam powiedzieć, że jeżeli widzisz u siebie część tych tematów, które poruszyłam to:

1. Nie wiń się za bycie dziwnym. Wszyscy są dziwni, niektórzy po prostu bardziej głośni.
2. Zdefiniuj swoje realne potrzeby i pomyśl jak możesz stworzyć kompromis z potrzebami innych. Dobra ich komunikacja, choć jest trudna, wymaga precyzji, ale finalnie pomoże. Wpierw jednak trzeba znać i rozumieć swoje potrzeby i być z nimi pogodzonym:)
3. Jeśli masz takie osoby w pracy i Cię wkurzają spróbuj ustalić z nimi jakieś zasady i wspólny grafik interakcji i model komunikacji. Dla nich Ty też jesteś trochę dziwny. Ale dzięki temu oni zadbają też o Ciebie i Twoje potrzeby i będziesz zawsze uważnie wysłuchany.
4. Zbuduj fort! Czasami się nie da pogadać, przesunąć i załatwić i słabo, że tak jest. Ale małymi rzeczami można jakąś namiastkę tej własnej przestrzeni zbudować, choćby owym kwiatkiem. To jest smutne i aż głupie, ale pomaga.
A w świecie osób rozstawiających osoby i ich biurka nie głupio by było jakby się pojawiła refleksja o potrzebach tych osób z uwzględnieniem ich osobowości. Jasne, że każdy chce to lepsze miejsce, ale jedne osoby zniosą lepiej to gorsze, a innym będzie ono codziennie sprawiać ogromny dyskomfort. I niekoniecznie osoba, która najasertywniej i najgłośniej walczy o jakieś miejsce potrzebuje go najbardziej. Chociaż ja akurat potrafiłam o to urządzić 2 dniową awanturę;)
5. Dawaj sobie czas. Na przemyślenie, na ułożenie, na odpoczynek. Jeśli w wyniku tego czujesz, że twój głos został “zakrzyczany” przez aktywniejszych to napisz o tym na spokojnie. Dopytaj dlaczego, poproś o spotkanie 1 na 1 z kimkolwiek władnym/aktywnym w zespole, albo ostatecznie olej. Ale nie wyrzucaj sobie, że przez cichszą naturę został on pominięty, a pogratuluj sobie, że zadbałaś/eś o siebie!
6. Jeżeli masz poczucie, że cały dzień “nic nie zrobiłeś” bo były spotkania, a potem się już nie dało. Daj sobie przestrzeń i luz. To była też część Twojej pracy i obowiązków, które wykonałeś/wykonałaś. Może akurat ten typ zadań był dla Ciebie ciężki i proces wymagał dużą ilość “dupogodzin”, ale pamietaj, że jak jesteś w formie i skupiony to świetnie wykonujesz swoją “normalną” pracę. Wszyscy tak mają, jedni będą o tym gadać jeszcze 2h, a ty patrzył się tępo w monitor. Jest git. Ale warto uwzględniać spotkania i czas na dojście do siebie po nich w estymacji i planowaniu pracy;) Ja ciągle o tym zapominam i ciągle mam problemy;)
7. Nigdy nie będzie idealnie, ale nie ma też powodu by ciąglę było fatalnie. Małymi krokami buduj środowisko pracy uwzględniające Twoje potrzeby.

Oczywiście ten tekst brzmi jak manifest introwertyków i można by się pokusić o stwierdzenie, że idealny zespół powinien się składać z osób o tym samym typie osobowości.
Ale byłby to zakłamany obraz. Temat budowy zespołu jest szeroki i nie będę go tu omawiać szczegółowo. Oba te typy osobowości mają swój zestaw cech. Ekstrawertyk pięknie podniesie ekscytację zespołu nowymi pomysłami i wyzwaniami, wyciągnie introwertyków z marazmu. Z kolei introwertyk skłoni zespół do głębszej analizy tematu, nie poleci raczej na emocjach “nowego ekscytującego” i usadzi kreatywne flow na ziemi:) W różnych fazach projektu oba te typy będą mieć swoje “highlighty”.
Oczywiście typów osobowości i mieszanek cech charakteru jest wiele, powyższy tekst skupia się na dwóch skrajnych "biegunach" osobowości w kontekście współpracy z innymi, dlatego zachęcam do poszukiwań informacji na ten temat.

Adres

Warsaw

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Mój gamedev ma autyzm umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram