27/03/2023
Jest późny wieczór 4 lata temu...
Czuję, że poród się zbliża.
Bóle podbrzusza nie dają mi spokoju.
Nie jestem gotowa psychicznie na to wyzwanie.
Udaję, że nic się nie dzieje.
Kładziemy się spać.
W nocy silne skurcze wypędzają mnie z łóżka. Myślę nie, jeszcze nie teraz. Obudzić wszystkich… ? Nie, nie lubię nikogo budzić. Ta myśli i odrobina adrenaliny wyciszają skurcze, więc śpimy do rana.
Po 7.30 dzwonię do położnej, że coś się dzieje.
Przychodzi Adzio i skacze po mnie, jak zawsze rano.
Trochę mnie to męczy, ale i wzrusza. Ostatnie chwile jego jedynactwa.
Żegnamy się czule, gdy K wychodzi zaprowadzić go do żłobka.
Wtedy wyskakuję z łóżka. Dzwonię do mamy, siostry, piszę do najbliższych koleżanek i przyjaciółek. Chcę wiedzieć, że są ze mną. Taka namiastka kobiecego kręgu…
Jeszcze porządki, golenie nóg, mycie głowy.
Podchodzę do okna.
Marcowe słońce grzeje w twarz i razi mnie w oczy.
Śmieję się. Miały być świeczki, muzyczka, klimacik. Ale jest jak jest. I tak jest OK.
Cieszę się, że nie muszę nigdzie jechać.
W kuchni łapie mnie silny skurcz, bardzo silny. W tym momencie dzwoni położna i mówi, że jedzie. Wchodzi K. Mówię, że jest ostro i żeby dzwonił po Agę, naszą fotografkę. Powoli odlatuję...
Wchodzi położna, akcja przycicha. Możemy nawet chwilę pogadać.
Uciekam do pokoju i fale wracają. Nie wiem kiedy przyszła Aga, ale czuję jej obecność. Cieszę się, że jest.
Położna mnie bada (godz. 10.40) – od wczoraj nic nie ruszyło. Uciekam do łazienki poirytowana. Jak wychodzę robi się bardzo intensywnie. Zmieniam pozycje, nic nie pomaga. Okład, masaż, chusta… nic mnie nie ratuje.
Zaczynam śpiewać.
Idę do salonu na kanapę.
Słuchamy co u maluszka.
Oddycham. Słychać miarowe bicie serduszka, które znika wraz z nadchodzącą falą. Wtedy ja śpiewam. Gdy cichnę powraca tętno.
I tak 3 razy. Na zmianę. Tętno, śpiew, tętno, śpiew. Myślę sobie „tylko nie transfer…”. Położna mówi, że jest OK.
Uff...
Chcę do wody, ale basen niegotowy.
No to wanna. W łazience tak mną miota, że nie mam kiedy się rozebrać. Klnę w myślach… „o ja głupia… zachciało mi się ku*wa rodzić w domu i na pewno tu umrę”...
Przychodzi K, odganiam te złe myśli. K wraca ogarniać basen.
Przychodzi położna. Pomaga mi się rozebrać.
Ląduję w ciepłej wodzie. Przychodzi fala. Nie jest mi dużo lepiej. Druga fala. Mój śpiew zamienia się w lwi ryk.
Czuję, że maluch chce wychodzić.
Położna woła K i Agę: „Rodzimy w wannie!”.
Jestem na kolanach, trzymam się brzegów wanny.
Oddycham. Czekam. Odpoczywam. Jedna fala nie przyszła. Taki dar.
W końcu przychodzi silna. Nie prę, myślę o otwieraniu. Byle przetrwać. Miota mną straszliwie. Znów ryczę jak lew. Biedni sąsiedzi…
Dotykam. Czuję czubek główki. Miękkość, aksamitność, niesamowitość…
Kolejna fala. Wychodzi pół główki i tak zostaje do następnej fali. Kolejna fala. Czuję ulgę, ale malucha nie widzę.
Jest dokładnie południe.
Wypływa przede mnie białe ciałko.
Chcę je wyciągnąć, ale nie mogę.
Patrzę na kark – pępowina. Ściągam ją i łowię maluszka.
Jest taki maleńki, cieplutki, śliski… i ten ZAPACH!
Nie mogę złapać oddechu. Chlipię wzruszona.
Maluszek jęknął, ale nie płacze. Czuję, że oddycha.
Światło jest przygaszone.
Maluszek podnosi główkę. Patrzy mi w oczy. Witamy się.
Jest taki piękny! Albo… piękna?
Nie wiedzieliśmy kto do nas dołączy.
Sprawdzanie płci jest jak odkrywanie niesamowitej tajemnicy.
Moje przeczucia się potwierdzają.
To chłopczyk!
Wzruszam się jeszcze bardziej.
Leżymy w wannie i patrzymy się na siebie.
Pierwsze karmienie.
Łożysko wyskakuje całe i ląduje w misce obok.
Dryfuje wokół nas jak mała tratwa.
Woda jest przejrzysta, lekko żółta.
Nie ma krwi.
Przenosimy się do łóżka. K bierze Adasia, Aga miskę z łożyskiem.
Przecinam pępowinę. Dalej się tulimy i karmimy.
Czas na pomiary: 3100g, 56 cm.
Obdzwaniamy rodzinę, dzielimy się naszą radością.
Niedługo później odwiedza nas babcia.
Potem przychodzi lekarka zbadać małego.
W końcu zostajemy sami. K odgrzewa mi pierogi. Przewija Adasia, nosi, podaje do karmienia, odkłada do łóżeczka.
A ja leżę. Wstaję tylko wtedy, kiedy muszę.
Prawdziwe polegiwanie, prawdziwy połóg.
Czuję wdzięczność.
Do siebie, że pozwoliłam sobie na ten komfort rodzenia w domu i zadbałam o swoje potrzeby.
Do K, że się zgodził, a potem wkręcił.
Do rodziny, że zaakceptowali moje wybory.
Do położnej, że była obok i czuwała.
Do Agi, że łapała te chwile.
Tak jak zaplanowałam, tak urodziłam.
Dwugodzinny sztorm między śniadaniem, a obiadem.
Bez pośpiechu, bez presji, bez krwi.
Tak zwyczajnie, tak naturalnie i tak… dobrze. 🍃💚
fot. Agnieszka Mocarska Fotopisanie
🌸🌸🌸
Tylko do końca marca możesz zapisać się do mnie na konsultacje, terapię traumy oraz zarezerwować termin wsparcia doulowego w ramach aktualnych cen:
🌷 Pierwsza konsultacja - 180 zł /60 min
🎁 E-book mojego autorstwa "Poród bez ran" GRATIS!
🌷 Druga i kolejna konsultacja - 140 zł / 60 min
🌷 Terapia traumy (3 spotkania po 1,5 h) - 450 zł
🌷 Pakiet wsparcia douli (3 spotkania przedporodowe, gotowość porodowa do 4 tyg., wsparcie podczas porodu i 2 wizyty poporodowe) - 2400 zł (PL), 2800 zł (ENG).
🎁 E-book mojego autorstwa "Poród bez ran" GRATIS!
Od kwietnia zapisy na te usługi będą według nowego cennika.
Więcej informacji o moich usługach znajdziecie na mojej stronie: https://silaminatury.pl/wsparcie/
Zapraszam serdecznie. 🙂❤️