24/01/2025
Jeśli myślicie o udziale w ustawieniach Hellingerowskich, to przeczytajcie proszę ten post. Bardzo ważny, merytoryczny i dokładnie opisujący jakie są niebezpieczne.
Maja Herman Psychiatrka
Byłam na ustawieniach Hellingerowskich, żebyście wy nie musieli
Poszłam, jako Maja, zwykła osoba, która ma prawo skorzystać z tego typu usług.
Poszłam ze znajomym dziennikarzem – on robił swój materiał, ja robiłam swoje. Obserwowałam, sprawdzałam, byłam w tym całą sobą.
Co zobaczyłam?
Zaskoczę was. To, co przeżyłam, było dla mnie szokiem. I muszę wszystkim przyznać rację. To, co mówiłam o ustawieniach przed ich samodzielnym doświadczeniem, nie do końca było rzetelne. Pewnie dziś każda z tych moich wypowiedzi byłaby o wiele dłuższa i przez to zupełnie inna.
Dopiero gdy doświadczyłam tego sama, zrozumiałam, jak ogromnym polem do nadużyć i niebezpiecznych zjawisk jest ten model spędzania czasu, jaki ustawiacze proponują ludziom.
Tak, dobrze czytacie. Napisałam „model spędzania czasu”. Bo nie, nie jest to żadna terapia – o porównywaniu tego do psychoterapii nawet nie wspomnę.
Jest to ekstremalnie niebezpieczne, zagrażające i stanowczo, jeszcze bardziej stanowczo niż wcześniej, odradzam ustawienia Hellingerowskie.
Po prostu po tym własnym doświadczeniu doszło kilka kolejnych punktów, które stanowią ekstremalne zagrożenie. Zapraszam ze mną do przeżycia jeszcze raz.
Wybór ustawienia?
Kierowaliśmy się tym, by był to ustawiacz pracujący w dużym mieście, i takie właśnie duże miasto wybraliśmy. Drugą rzeczą była dostępność terminu. Okazało się, że dostanie się na ustawienia stanowi nie lada wyzwanie. Wszyscy zabukowani, wszyscy przepełnieni. Widać, jaką popularnością cieszą się tego typu spotkania. Dlaczego? Bo dają proste i szybkie rozwiązanie.
Jeśli mam spędzić gdzieś 7 godzin i wyjść z odpowiedzią, dlaczego „boję się latać samolotem” i co wystarczy zrobić, żeby przeszło, albo do wyboru mam proces trwający kilkanaście tygodni – plus to, że nikt mi nie daje pewności, że to na pewno pomoże – wiadomo, że wybiorę ustawienia.
Tylko że z ustawieniami jest trochę jak z fast foodem w żywieniu.
I spoko, poczujesz się najedzona, ale za chwilę masz wzdęcia, dziwny odkrztuśny kaszel i bóle brzucha, i tak jesteś z powrotem głodna. Szybkie rozwiązania w medycynie to żadne rozwiązania – zawsze tak jest.
Inny przykład?
Proszę, idealny z pola psychiatrycznego. Masz lęk przed lataniem – możesz dostać benzodiazepinę (nie jest to antydepresant), lek, który zadziała od razu, lek, który skasuje lęk do zera, ale niestety w niczym na dłużej nie pomoże. A po kilku godzinach może się okazać, że będziesz czuć się jeszcze gorzej, więc bierzesz kolejny.
Dalej masz lęk przed lataniem, ale teraz jeszcze masz uzależnienie od substancji psychoaktywnych. Z jednego problemu zrobiły się dwa problemy. Albo? Albo możesz poddać się psychoterapii lub psychoterapii i farmakoterapii lekami, które nie działają od razu, a po 2–6 tygodniach.
I dłużej walczysz o zdrowie, ale ostatecznie pozbywasz się lęku przed lataniem i jesteś zdrowsza.
Ustawienia Hellingerowskie to taka benzodiazepina w świecie psychoterapii. Może i zadziała, ale ma tak intensywne działania niepożądane, że nie warto ryzykować.
Terapeuta i przebieg ustawień
Terapeuta, którego wybraliśmy, był doświadczonym specjalistą. Bardzo doświadczony, z prawdziwą wiedzą psychologiczno-psychoterapeutyczną i do tego z dużym potencjałem terapeutycznym. Ciepły, wzbudzający zaufanie, sprawiający wrażenie kontrolującego to, co się dzieje.
I kontrolował, ale niestety w celach manipulacji. Kiedy manipulacje uruchamiał? Wtedy, gdy to, co działo się przed nim, nie szło w kierunku, w jakim on zakładał.
Właśnie. Zakładał kierunek, w jakim miało iść.
To była pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, ale do tego jeszcze wrócę.
Kto znalazł się na naszych ustawieniach?
Było nas 8 osób – 6 kobiet i dwóch mężczyzn. Wiek? Między 30 a 55 r.ż. Wykształcenie, zawód? Nie wiemy, bo… no właśnie, bo.
To, co jest ekstremalnie niebezpieczne, to właśnie brak rozmowy kwalifikacyjnej. BRAK! JAKIEJKOLWIEK ROZMOWY KWALIFIKACYJNEJ.
W psychoterapii, tej prawdziwej, ta która w pierwszej kolejności zakłada bezpieczeństwo pacjenta, taka rozmowa jest potrzebna zarówno dla terapeuty, jak i dla samego klienta, by nie trzeba go było narażać na niepotrzebne wstrząsy.
Np. koszty, pogorszenie, straty w zdrowiu fizycznym – no bo teraz popatrzcie na sytuację. Idziecie w jakieś miejsce, na jakąś terapię… Kto z was zadał sobie pytanie: „Ej, a jak spotka mnie tam krzywda, to jak się obronię?” Jakiś regulamin pracy takiego miejsca? Jakieś zasady? Prawa, obowiązki konsumenckie? Pod co to podlega?
Pod nic. Napisaliśmy z kolegą, że chcemy iść na ustawienia i chcemy być ustawiani. „Dobrze, wpłaćcie zaliczkę” – tyle z poznania nas.
Dlaczego ta rozmowa jest taka ważna?
I co umykało mi wcześniej, zanim sama nie doświadczyłam ustawień? Dowiecie się w dalszej części.
Każdy, kto zadeklarował, że chce, wszedł na ustawienia. I tyle. Czekaliśmy więc na dzień zajęć.
Ustawienia
Miejsce jak miejsce – sala, prowadzący z pustym krzesłem obok siebie i 8 krzeseł w okręgu. Nic nadzwyczajnego.
Zaczynamy. Jedna osoba się spóźniała, jeszcze na nią chwilę poczekamy. Z chwili zrobiło się ponad 20 minut, co inną osobę wkurzyło. Mnie nie, bo mam wyjątkowo wysoką tolerancję na spóźnienia. Może dlatego, że pracując z ludźmi, nauczyłam się, że nie da się uniknąć, by ktoś się nie spóźnił.
Jedno mnie zastanowiło – co takiego ma w sobie ta osoba, że prowadzący ma taką tolerancję na jej spóźnienie? Potem się dowiedziałam. Ta osoba to tzw. „pewniak” (nazwa wymyślona przeze mnie na potrzeby nazwania zjawiska). Pewniak, bo już była wiele razy na ustawieniach u tego ustawiacza i, jak kolejne kilka godzin pokazało, to osoba bardzo aktywna i można liczyć, że będzie pomagać prowadzącemu eskalować emocje, „żeby się działo”.
Kilka słów od prowadzącego – czym są ustawienia, jaką metodą są prowadzone. Takie ładne, okrągłe zdania, do niczego się nie można przyczepić. Nie za długo, nie za krótko, takie wprowadzenie. Potem każdy z nas miał opowiedzieć dwa zdania o sobie, które pomogą nam się poznać.
Tu zaczęliśmy dostawać instrukcje, jak powinny wyglądać te zdania, czego nie mówić, jak nie mówić, a jak powinno to wyglądać. Taki styl dominującego prowadzącego (po kilku godzinach później już wiem, że nie chodzi o czystą dominację, a o to, by mówić tak, żeby pasowało pod resztę założeń ustawień – bo to, co wyczytałam z opracowań i sprawozdań innych osób, bardzo schematycznie szliśmy).
Co ja powiedziałam?
Bardzo mi zależało, żeby nie musieć kłamać. Założenie miałam jasne: jeśli nikt nie spyta, sama nie powiem. Jestem Maja, chciałabym, żeby po mnie coś w tym świecie zostało. Chcę robić rzeczy wielkie, które mają znaczenie dla ogółu. Tyle. Zero kłamstwa.
W moim założeniu też nie było, by być w opozycji. Mogłabym z kilkanaście razy zburzyć prowadzącemu jego misterny plan, szczególnie że po dwóch osobach widziałam, jakie mechanizmy wykorzystuje, by toczyć to, co się dzieje, w tym kierunku, jaki on chce, by szło. Ale postanowiłam grać w jego grę.
Skąd wiem, że to gra?
W prawdziwej terapii terapeuta podąża za klientem, interpretuje to, co wnosi klient, i pomaga mu zobaczyć to, co się dzieje, w innym kontekście. Tu przez te 7 godzin obserwowałam, jak prowadzący narzuca zdania, kontekst, sytuacje, interpretuje na siłę, a jak mu nie wychodzi, zrzuca odpowiedzialność na uczestnika, że to z jego powodu się tak dzieje.
To było okrutne zachowanie. Nie wszyscy dobrze ten rodzaj nakazów i zakazów znosili.
Kto był na ustawieniach z nami?
Inne osoby – nieważne, co mówiły i co robiły, jakie tematy wnosiły. Ostatecznie było wiadomo, że to ich wina, że coś się nie układa, i mają pogodzić się z matką.
Zresztą to nie jest historia o tych ludziach, którzy w poszukiwaniu rozwiązań udają się w takie miejsca. Nie znoszę, jak gardzi się ludźmi, którzy wybierają tego typu terapie, i szyderczo mówi: „Co się martwisz, dobór naturalny, najgłupsi eliminują się sami”.
Ja nie uważam osób korzystających z pseudoterapii za głupców. Uważam, że są to osoby pokrzywdzone, pełne strachu, cierpienia i lęku, i z tego powodu zaczynają ufać szarlatanom. Potworami są osoby, które je do tego nakłaniają, mamią.
I tak, do takich należą dziennikarze nierozumiejący, jak poważnym zagrożeniem są ustawienia, a promujący je w swoich materiałach. Uważam, że każde zmiękczenie tematu i pokazanie ustawień jako czegoś miłego jest skrajnie nieodpowiedzialne.
Zresztą to tyczy się także niektórych specjalistów, którzy bronią ustawień. Nie byliście, nie widzieliście na własne oczy, jak ekstremalnie niebezpieczne emocje to wywołuje w ludziach, hamujcie peany pochwalne.
A teraz załóżmy...
Załóżmy (nie miało to miejsca w naszej grupie), że jedna lub dwie osoby w grupie są po nadużyciu seksualnym, po gwałcie, po sytuacji, gdzie ktoś je nadużywał fizycznie albo psychicznie. Wchodzi do takiego miejsca. I niestety, może się okazać, że doznaje retraumatyzacji.
Zaraz wyjaśnię.
Ustawienie pierwsze: siada pierwsza osoba, ma powiedzieć, co by chciała, z czym siada na krześle. Mówi. Prowadzący przerywa: „To nie to”. Ona mówi coś innego. Znowu przerwanie: „Nie opowiadaj takich ogólników”.
Ze środka powiedz.
Tu moje wtrącenie: terapeuci rozumieją, że to, co pacjent mówi, jest bardzo ważne. Nawet jeśli nam się to wydaje trywialne, dla pacjenta było to ważne. Jest to informacja, z którą się pracuje – powoli obiera się pacjenta ze „skórki” i wspólnie z nim zastanawia się, co dalej, jak to zinterpretować, jak ugryźć problem.
A tutaj? Dyrektywa za dyrektywą. I ciągle: źle, źle, źle mówisz. W końcu osoba pierwsza powiedziała coś, z czym można było popracować według prowadzącego.
Zaczynamy wybierać reprezentantów.
W każdym z ustawień byłam brana do reprezentowania. Widziałam, że dla tych ludzi to ważne, więc starałam się nie oporować, a płynąć z prądem.
Tu wtrącenie: z naszej grupy tylko osoba od spóźnienia oraz inna osoba nie chciały być ustawiane.
Zaczyna się ustawienie osoby pierwszej.
Coś robimy. Każdy gdzieś staje. Prowadzący każe zamknąć oczy, żebyśmy „zostawili siebie” (nie, nie jest możliwe zostawienie siebie – zawsze wchodzimy sobą w to, co robimy, to podstawa psychologii) i weszli w pole. Wtedy się rozpocznie.
Czym jest pole?
Pole to „pole widzące” – ta energia, która łączy wszystkich ze wszystkimi, dzięki czemu ja tak naprawdę przestaję być sobą, a staję się tą osobą, którą wyznaczyła osoba ustawiająca.
Jeśli chcecie znaleźć w tym sens, można na siłę doszukać się, że w sumie wszyscy ludzie są schematyczni – złoszczą się, śmieją, płaczą, zakochują, rozstają, kłamią, są agresywni lub mili. Ale pole widzące? Nie odkryto go (choć ustawiacze próbują wmówić, że istnieje). I nie, ta teoria nie ma właściwie nic wspólnego z fizyką kwantową (w jednym reportażu Oktawia Kromer rozmawiała o tym z fizykiem).
Tu po raz pierwszy uderzyło mnie, jak bardzo niedoszacowałam niebezpieczeństwa ustawień.
Pewniak
Wróćmy do dwóch spraw. Po pierwsze – osoba „pewniak”. Ta osoba zawsze bardzo burzliwie prezentowała każde ustawienie. Zawsze albo płakała, albo histrionicznie reagowała, albo była agresywnie wściekła. W przerwie mówiła, że chodzi, bo lubi to, co się tu dzieje.
Nie dziwię się, że lubi – widać, że te teatralne zachowania sprawiają jej radość i pewnie pomagają jej w czymś. Dowiaduję się też na przerwie, że na innych ustawieniach uderzyła kogoś, kopnęła chyba– na innych ustawieniach u tego samego ustawiacza, u którego byliśmy aktualnie.
Ten człowiek wpuszcza na grupę osobę, która stosowała agresję czynną?
Słowną – na bank też, bo na tych ustawieniach non stop ją prezentowała – wobec innego uczestnika. I ona znowu jest na ustawieniach?
Pytam o odpowiedzialność prawną za tego typu rzeczy. W normalnej terapii pacjent za przemoc na grupie jest odsuwany i ma przerwaną terapię. A tu? Tu zaprasza się kogoś ponownie?
A wy bronicie, że ustawienia są „niegroźne i wspaniałe”? Nie są. Nie zachowują standardów grup terapeutycznych, a tym samym mogą zaszkodzić innym uczestnikom.
Dotyk i retraumatyzacja
Druga sprawa: nie wiemy, czy ktoś był, czy nie był nadużywany fizycznie.
W ustawieniach ludzie się dotykają. Wiedzieliście? Różnie się dotykają. W różne miejsca. Na tym ustawieniu jedna osoba, zapytana przez prowadzącego: „Co chcesz teraz zrobić?”, odpowiedziała: „Przytulić ją” – wskazała na mnie.
Zapytałam, czy mogę odmówić. Dostałam pozwolenie, ale wyrażone z dezaprobatą dla mojej postawy. Wiecie, takie: „Ale jesteś sztywniarą, która psuje zabawę”.
Jako dość lubiąca siebie i swoje granice osoba, mało mnie obeszła jego dezaprobata. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić osobę, która całe życie żyje z traumą, że kiedyś nie potrafiła powiedzieć „nie”, bo ją sparaliżowało. A teraz?
A teraz retrauma i otworzenie na nowo tej sytuacji.
Przerażające to było.
Przerażające było również to, że „pewniak” nie pytał o to, czy może dotykać. Dotykał, przytulał, dotykał po twarzy. To były bardzo intymne gesty, których sama doświadczyłam od niego.
Nikt nie wiedział o nikim nic – to norma, tak się dzieje. Ale prowadzący musi wiedzieć o wszystkich wszystko, by chronić, by po pierwsze nie szkodzić.
W ustawieniach tego nie ma. I to nie tak, że w tych – w żadnych. Im mniej ludzie wiedzą o sobie, tym „lepiej się zadzieje”.
Zdrowie psychiczne, psychika to nie deski teatru – „wpuśćmy aktorów, zobaczmy, co będzie”. Słowa, wydarzenia, emocje mogą zabić. Zabić. To tak oczywista oczywistość, że nie rozumiem, jak można tego nie widzieć? Jak można promować tę metodę, w sytuacji gdy tak bardzo szkodzi?
Podczas ustawień osoby trzeciej czy czwartej (teraz nie pamiętam dokładnie), „pewniak” – jak zawsze – chodził wściekły. Ja siedziałam na ziemi. „Pewniak” mnie zaczepiał, krzyczał: „Wstań! Czemu tak siedzisz? Mam ochotę na musztrę!”. Chodził dookoła mnie, stukając butami i tupiąc coraz bliżej.
W pewnym momencie poczułam się naprawdę zagrożona. Zwerbalizowałam to: „Boję się, że mnie ‘pewniak’ uderzy”.
Co usłyszałam?
„Nie martw się, nie ciebie uderzy… uderzy osobę, którą reprezentujesz”.
?
Serio? Przecież to ja będę miała rozbity nos czy wybity ząb – to jednak moje ciało.
„Nie rozumiesz, że to tak nie działa” – usłyszałam w odpowiedzi.
Ustawienia opierają się na myśleniu magicznym, symbolicznym.
W psychopatologii ogólnej dowiadujemy się, że są to zaburzenia treści i formy myślenia, które są normą u dzieci, ale u dorosłych mogą być objawem zaburzeń – w zależności od ich nasilenia. Na tym właśnie opierają się ustawienia Hellingerowskie.
Tworzenie magicznej atmosfery, czegoś „większego”, ponad rozumem, co przez to jest „nie zrozumiałe”, bo nie da się tego wytłumaczyć. Nauka nie może być magią. Nauka musi być tłumaczalna, bo inaczej staje się gusłami i czarami, a nie medycyną.
Manipulacja prowadzącego
To, czym posługiwał się prowadzący, to głównie manipulacja. Najpierw sterował rozmową tak, by osoba powiedziała to, co on chciał usłyszeć. Potem reprezentanci byli delikatnie pchani w „lewo bądź w prawo”, a interpretowane było tylko to, co pasowało pod jego tezę.
Korzystał z tego, że ludzie chcą, by ich chwalono. Jak ktoś robił coś, co mu pasowało i się podobało, mówił: „Hmm, to ciekawe” – podprogowo dawał sygnał: „Rób tak dalej, jestem zadowolony”.
Najgorsze rzeczy
Najgorsze były dwie rzeczy: wkładanie nam w usta słów – co mamy powiedzieć, gdy byliśmy ustawiani jako reprezentanci – i co reprezentant miał odpowiedzieć. To było największym przemocowym aktem, który się wydarzał.
Czułam się fatalnie, gdy miałam odpowiadać to, co on kazał mówić, jakby to był gwałt na mojej osobie. Bardzo nieprzyjemne i nie w porządku.
Próba sprzeciwu
Przy próbie sprzeciwu jedna osoba bardzo mocno to poczuła – prowadzący stawał się wręcz pasywno-agresywny. Jedna z osób ewidentnie nie była podatna na sterowanie. Nie mówiła tego, co on chciał, oporowała i mówiła wprost: „Nie chcę tego powiedzieć, to nie moje, to twoje, ale ja tak nie uważam, uważam inaczej”.
Kara ciszą
Dostała solidną karę – ciszę. Ukarał ją ciszą. Gdy przyszedł czas interpretacji, nie powiedział jej nic. Ta osoba była roztrzęsiona, złamana, w bardzo intensywnych, skrajnych emocjach po tym „zagraniu”.
Zresztą to ona na koniec powiedziała: „Nigdy więcej nie pójdę na ustawienia, czuję się straumatyzowana”. W mojej profesjonalnej opinii – została straumatyzowana.
Ustawienia kolegi dziennikarza
Kolega dziennikarz, gdy zaczęliśmy podsumowanie, powiedział, że w to nie wierzy, że to było bez sensu. Każdy zawsze zachowywał się tak samo. I że on nic z tych rzeczy nie czuł.
Zresztą jego ustawienia też były ciekawe. Byliśmy przygotowani. Miał powiedzieć, że boi się latać. Wiedzieliśmy z innych relacji, że to zawsze prowadzi do interpretacji, że ktoś był wywożony w trakcie wojny do np. obozów zagłady.
I słuchajcie – tak, doszliśmy do traumy wojennej. Koledze, co prawda, trochę szczegóły się rozjechały – umieścił swoją mamę i swojego dziadka w jednym czasie (w którym mama nie miała prawa żyć) – ale na szczęście nasz omnipotentny prowadzący tego niuansu nie zauważył.
Tak czy siak, zakończenie u kolegi było takie, że matka i dziadek ukryli zwłoki Ukraińca w lesie, którego najprawdopodobniej zabili.
Traumatyczny komunikat
I teraz wyobraźcie sobie – jesteście na ustawieniach, mówicie, że boicie się latać samolotem, a dowiadujecie się, że wasza mama i dziadek kogoś w lesie zakopali. Nawet najzdrowsza osoba świata nie uniesie takiego komunikatu!
I jaka wartość terapeutyczna ma taki komunikat? Żadną. Każdy terapeuta to wie. Zresztą to są bajki, nie fakty. Ale dla mózgu może to nie mieć znaczenia. Czy to prawda, czy fałsz, ta wiadomość jest traumatyczna.
Rekonstrukcja sceny
W jakim mechanizmie cztery obce osoby miałyby odegrać scenę, która realnie się wydarzyła? A jak ta scena wyglądała? Jedna osoba leżała pod kocem, druga była nad nią, trzecia przy niej. Mam co najmniej pięć innych interpretacji tego obrazka. A jednak prowadzący dał sugestię, że o to chodzi o ukrywania kogoś.
Moje ustawienia
Moje ustawienia były też ciekawe. Najpierw opowiadałam o sobie. Ciągle słyszałam: „To nie to, nie to, to nie problem”. Problemem jest to, że czuję się samotna.
Nie było trudno do tego dojść, bo powiedziałam, że mój mąż ze mną nie przebywa, nie pomaga w niczym, w domu wszystkim ja się zajmuję – wszystkie obowiązki mam ja, on nic.
Potem się działo… A potem była interpretacja i wkładanie słów w moje usta do reprezentanta, który był reprezentantem mojej matki.
Interpretacja matki
Miałam przeprosić mamę, że nie wspierałam jej dostatecznie i że teraz rozumiem, jak ona miała ciężko z tatą.
Refleksja
Poczułam się źle. Bo, zostawiając abstrakcyjność sytuacji – którą zmyśliłam na potrzeby ustawienia – pomyślałam o tym: a gdyby to była prawda?
Gdybym była dzieckiem, którym mama i tata się zupełnie nie zajmowali i z tego powodu złościłam się jako dziecko na nich, to dlaczego jako dziecko mam przepraszać mamę za to?
Rola dorosłych jest opiekowanie się dziećmi. Dlatego dorośli są dorosłymi, żeby rozumieć, że zapewnienie dziecku poczucia bezpieczeństwa to ich obowiązek, a nie obowiązek dziecka, by rozumieć, że mamusi było źle i ciężko.
Parentyfikacja i poczucie winy
Parentyfikacja i wbijanie poczucia winy to dwa najbardziej destrukcyjne mechanizmy, jakie funduje się dzieciom.
Jeśli moja historia byłaby prawdziwa, ponownie byłabym w tej traumie. Ponownie mam przepraszać oprawcę, że się na mnie wyżywał i mam go za to przeprosić, bo oprawca miał ciężko w życiu.
Na koniec powiedziałam, kim jestem i dlaczego się tutaj zjawiłam. Powiedziałam, że chciałam zobaczyć i sprawdzić, co to jest.
Połowa osób się zezłościła, połowa była zaciekawiona i nie miała mi za złe. Zrobiłam to dlatego, że chciałam, aby osoby uczestniczące w tym cyrku – bo niestety to tylko cyrk, teatr, nic więcej – miały możliwość skonfrontowania się ze mną i zkanalizowania złości. Chciałam dać im szansę, aby to przegadać.
To było trudne. Naprawdę trudne. Ale zrobiłam to, ponieważ chcę wam pokazać, czym są ustawienia Hellingerowskie, i chciałam to naprawdę przeżyć.
Gdybym powiedziała to na początku, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale przypominam wam – nikt mnie nie pytał, kim jestem i jakie mam motywy. Nikt nie zweryfikował osób tam będących.
Podsumowując
Często ludzie, nawet specjaliści w dziedzinie psychologii i terapii, mówią, że to nie jest złe, bo to „taka inna wersja psychodramy”. Nie. To nie jest żadna inna wersja psychodramy.
W psychodramie odgrywa się role – ściśle określone, ustrukturyzowane – i interpretuje się to, co dzieje się tu i teraz. W ustawieniach Hellingerowskich „tworzysz obrazy z przeszłości za pomocą innych osób, za pomocą pola widzącego”.
W psychodramie nikt nie wkłada ci słów w usta. Sama mówisz, sama tworzysz. Prowadzący kontroluje to, pomaga w interpretacji, stawia hipotezy i eksploruje je z uczestnikami. W ustawieniach jest pełno sprzeczności: masz nie być sobą, ale jesteś sobą. Masz nie mówić swoim językiem, ale możesz mówić językiem prowadzącego. Przecież dzięki polu widzącemu jesteś swoimi i cudzymi przodkami.
Więc pytam: o co w tym wszystkim chodzi i co z tym polem w końcu?
Czy ono przemawia przez prowadzącego? Czy ma przemawiać przez reprezentantów? Nic nie trzyma się tam sensu.
Gdy jest się w środku, widzi się wielopiętrowość manipulacji, ale przede wszystkim możliwości nadużyć. Tu wszystko zależy od prowadzącego i jego wizji na dany dzień.
Co dla mnie, jako psychoterapeutki, którą uczono, że owszem, mam mieć hipotezy, ale mam je eksplorować z pacjentem, podążać za nim, a nie dyrektywnie instruować, co ma powiedzieć, a czego nie – to co się tam dzieje jest nieakceptowalne.
A już ten element „odtwarzania przeszłości” przez reprezentantów to czysta magia. Zero merytoryki, zero metodologii.
Ilość przemocy, nadużyć i niebezpieczeństw, jakie mogą was spotkać, jest niekończąca się.
Gdy wcześniej mówiłam, że dla zdrowych osób ustawienia są w porządku – zmieniam zdanie. Możliwość spotkania osób agresywnych, które wykorzystują ustawienia, by realizować swoją agresję w ramach takich spotkań, jest dla mnie zaskakująca.
Praca na szokująco ekstremalnych emocjach, aby uczestnicy coś poczuli, też jest niebezpieczna. Może doprowadzić do dysocjacji, i zresztą często do niej doprowadza.
Po tym doświadczeniu spędziłam dwa dni w domu. Sama byłam zdekompensowana tym, co zobaczyłam, poziomem niebezpieczeństw i niemożnością zrobienia z tym czegokolwiek – oprócz możliwości opisania tego w mediach.
Za opis zabrałam się prawie miesiąc później. Wcześniej nie miałam na to siły.
Moja rekomendacja?
Zdelegalizować ustawienia i zaprzestać ich romantyzowania. To czyste oszustwo. I to takie, które jest niebezpieczne wielowymiarowo.